Tamashi & Shanae
onlyifyouwant
Wziął głęboki wdech, wchodząc po schodach werandy i sięgając do kieszeni płaszcza po klucz. Wiedział, że gdy wejdzie przywita go przytłaczająca, pełna wyrzutów cisza, mimo iż smok powinien już być w domu. A jednak szybko otworzył drzwi i pokonał próg, by zamknąć za sobą wejście i powoli zdjąć płaszcz. Rzucił klucz do miski na komodzie i ruszył pogrążonym w półmroku korytarzem.Od bardzo długiego czasu nie przeprowadził z Tamashim "normalnej" rozmowy. Albo się kłócili albo uprawiali seks. To drugie robili zazwyczaj, gdy byli już zmęczeni tym pierwszym. Potem jednak wszystko zataczało krąg. Cisza, awantura, seks i znowu cisza. Kłócili się nawet o drobiazgi, brudny kubek w zlewie czy krzywo zawieszony ręcznik mógł doprowadzić do wielogodzinnych krzyków i wyrzutów. O Tameariego, Hayame i Tamaneę. Pracę czy czas wolny, przyjęcia lub bankiety, wszystko mogło być początkiem awantury. Bolało go to, w ostatnim czasie zdarzało mu się kilka razy załamać i płakać w swoim loku, ale wiedział, że nie on jeden cierpiał. Próbował tłumaczyć sobie, że to sposób Tamashiego na odreagowanie, pogodzenie się z całą tą sytuacją, ale bogowie! Hayame był już dorosły, a nadal kłócili się o stosunek smoka do niego.
Shanae wiedział, że obaj są winni temu, co się stało i że nie ważne, jak bardzo będą tego chcieli, nie przywrócą Tameariego do życia. Najwidoczniej jednak przerosły ich ich własne kłamstwa, przemilczane wyrzuty. Teraz wszystko eksplodowało, jakby wszystkie problemy z ich związku wypłynęły w jednej chwili.
Oblizał wargi i wszedł do salonu, zastając tam swojego kochanka. Przez chwilę po prostu w ciszy obserwował mężczyznę, jego przystojną twarz i sylwetkę, miękko oświetlaną blaskiem płomieni z kominka.
Kochał go, bogowie, tak bardzo go kochał. Jednak ostatnimi czasy obaj wydawali się spychać to uczucie na bok, zostawiając miejsce tylko na ranienie siebie nawzajem.
- Musimy porozmawiać - odezwał się jednocześnie z fioletowowłosym i po raz pierwszy od bardzo dawna uśmiechnął się leciutko z rozbawieniem. Potarł ramiona, kiwając głową.
- Ty pierwszy, Tamashi - powiedział, chcąc złapać jeszcze kilka chwil, by móc się przygotować. Miał do powiedzenia kochankowi coś naprawdę ważnego i miał nadzieję, że może ta wiadomość pomoże im znów wrócić do tych szczęśliwych chwil po zmianie smoka w wampira. No i denerwował się, bo było to bardzo ryzykowne w ich "stanie".
W końcu miał powiedzieć Tamashiemu, że jest w ciąży. Z nim. Znów.
Tamashi siedział przed kominkiem na fotelu i popijał czerwone wino z kryształowego kieliszka. Korzystał z faktu, że Shanae nie ma w domu, by na spokojnie przemyśleć parę spraw. Wiedział już co musi zrobić. Obaj byli zmęczeni swoim towarzystwem, a nie mogli męczyć się tak przecież całą wieczność. Hayame i tak nie było w domu od kilku miesięcy i Tamashi tracił powoli nadzieję, że kiedykolwiek wróci. Wychował im się następny ćpun. Trzeba przyznać, że tworzyli z Shanae parę doskonałych rodziców.
Gdy Shanae wrócił do domu, Tamashi kończył drugi kieliszek wina. Odwrócił się w stronę kochanka i nawet uśmiechnął krótko, gdy obaj powiedzieli to samo jednocześnie.
- Napijesz się? - zaproponował, pokazując skinieniem głowy na stojącą na stoliku butelkę. - Wyjeżdżam - wyparował, nie chcąc przedłużać tej niezbyt miłej chwili. - I nie wiem czy wrócę.
Shanae usiadł na kanapie, patrząc na kochanka. Uśmiechał się lekko, jednak po słowach smoka uśmiech zszedł mu z twarzy. Zmarszczył lekko brwi i jakby zbladł, przesuwając nerwowo wzrokiem po twarzy Tamashiego.
Chciał odejść? Teraz? Chciał go zostawić samego, w tym domu, w tej sytuacji... z dzieckiem...
Uciekł szybko wzrokiem, błądząc spojrzeniem po dywanie i kominku. Stało się jasne, że Tamashi nie chce niczego naprawiać. Postawił na nich krzyżyk, więc Shanae... Mógł tylko w ciszy pozwolić mu odejść. Gdyby powiedział mu teraz o dziecku zabrzmiało by to jak desperacka próba zatrzymania go przy sobie. A nawet, gdyby smok z nim został, to przecież z takim nastawieniem nic by się nie zmieniło. Ranili by się jeszcze bardziej.
Przełknął ślinę, zbierając się w sobie. Czuł, że lekko zaszkliły mu się oczy, zwalał to na "te cholerne hormony". Zwilżył wargi językiem i znów spojrzał na Tamashiego, opierając łokcie o swoje kolana i splatając dłonie, by ukryć ich drżenie.
- Rozumiem - powiedział spokojnym tonem, używając całych swoich mocy, by głos mu nie zadrżał. - W takim razie... Cóż. Chcesz zatrzymać dom? Jeśli nie, najrozsądniej będzie go sprzedać i podzielić zysk.
Nie mógłbym tu mieszkać sam z twoim dzieckiem. Zwariowałbym.
Nadal pamiętał dzień, w którym kupili ten dom. Jak remontowali go, pokój po pokoju, własnoręcznie malując ściany, ustawiając meble. To były miłe chwile, włożyli w ten dom wiele uczuć i wspólnego czasu, przy okazji organizując sobie "wojny na farby". Pamiętał, jak uciekał korytarzem przed Tamashim z pędzlem umazanym kanarkowożółtą farbą. Niemal uśmiechnął się lekko na to wspomnienie.
Niemal.
Starał się podejść do sprawy jak najchłodniej, ale odwrócił wzrok w stronę komina, gdy poczuł, jak po policzku spływa mu powoli łza. Uniósł dłoń i otarł ją szybko.
- Kiedy zamierzasz... wyjechać? - zapytał, w ostatniej chwili nie używając słowa "odejść". Czuł, że grunt ucieka mu spod nóg.
Tamashi obrócił się w kierunku kominka, upijając z kieliszka łyk wina. Dość długo przyzwyczajał się do swojej decyzji, miał czas żeby ochłonąć, a jednak teraz, powiadamiając o niej Shanae, znów coś boleśnie ściskało jego serce.
- Zachowaj dom - powiedział niezwykle spokojnym głosem. - A jeśli nie chcesz, sprzedaj go. Jeśli Hayame wróci, możesz mu go przekazać.
Wstał z kanapy i odstawił kieliszek na stolik. Zaplótł ręcę za plecami, bojąc się nawet spojrzeć na Shahane. Nadal go kochał, to oczywiste. Jednak wiedział, że życie razem nie sprawiało już im przyjemności. Tamashi nie mógł powstrzymać się od ciągłych wyrzutów odnośnie Hayame. Wiedział, że cała ta sytuacja była głównie jego winą i nie potrafił sobie z tym poradzić.
Kiedyś najbardziej pragnął osiągnąć nieśmiertelność, by być z Shanem na zawsze. Teraz nie sądził już, by było to możliwe.
- Mam już wszystko przygotowane - odparł. - Więc właściwie na dniach. Długo zbierałem się, by ci to powiedzieć.
Przełknął, kiwając głową mimo, iż mężczyzna nie mógł tego zobaczyć. Oblizał usta, próbując ogarnąć narastający w jego głowie chaos.
- Skontaktuje się z Hayem, może będzie chciał go dla siebie... - odparł. Czuł przechodzący mu po plecach zimny dreszcz. Rozmawiali tak spokojnie, chłodnie, zupełnie jakby chodziło o coś trywialnego. Potarł dłonią przedramię, zerkając na plecy kochanka. Chciał go złapać za ręce, przytulić się i nie pozwolić mu odejść. Powiedzieć o dziecku, które teraz nosił pod sercem, nawet już otwierał usta, jednak powstrzymał się.
Od tej chwili to był wyłącznie jego "problem". Nie mógł obarczać tym Tamashiego, bo - znając smoka - zostałby z czystego obowiązku, a to by tylko wszystko pogorszyło.
- Cóż.. Skoro nie rozstajemy się w gniewie... czy coś... Mógłbym... Mógłbym czasem do Ciebie napisać? Mimo wszystko nie chcę całkowicie tracić z Tobą kontaktu -powiedział spokojnie, wstając i podchodząc do małego barku. Mieli tam nie tylko alkohol, ale i napoje dla ewentualnych niepijących. Nalał sobie do kieliszka soku grejpfrutowego i upijając łyk, odwrócił się znów w stronę Tamashiego.
- Oczywiście, jeśli to by Ci nie przeszkadzało. Nie musisz mi nawet odpisywać, jeśli nie będziesz miał ochoty. Nie chcę, by potem okazało się, że czułeś się zmuszony do korespondencji ze mną - dodał, od tyłu podchodząc powoli do kanapy i opierając się jedną ręką o jej oparcie.
Musiał wziąć się w garść, wiedział o tym. Trzymać poziom, nie pokazywać własnego bólu, być silnym, bla bla bla, wszystkie te "bzdury", których nauczyli go w Ostrzach. Nie chciał być ciężarem dla mężczyzny, którego kochał, więc nie mógł zrobić tego, co chciał - usiąść na kanapie i po prostu się rozryczeć. Zupełnie jak wtedy, gdy dowiedzieli się o śmierci Tameariego i musieli zaopiekować się Hayame.