Mieszkanie Phila Fostera, Gordon Street 17/32
onlyifyouwant
bla bla bla.Amy ze śmiechem weszła do mieszkania Phila, kiedy otworzył jej drzwi. Wniosła do środka pudełko z bibelotami, które kupiła do jego mieszkania. Phil niósł farby. Reszta rzeczy miała zostać dostarczona przez sklep w którym robili zakupy.
- Charlie powiedział, że czułbyś się dobrze nawet w różowym pokoju. Ale nie, nie znoszę różu, cierpiałabym męki wchodząc tutaj. - Powiedziała ze śmiechem ściągając buty. Mieszkanie wydawało się dość skromne i puste, ale ona już widziała jak będzie wyglądać po remoncie. - Będziesz mieszkał u niego podczas remontu? - Zagadała Phila, który próbował ściągnąć kurtkę jedną ręką.
Phil postawił farby na podłodze i ruchem nogi strzepnął ze stóp buty, pozostawiając je w totalnym nieładzie.
- Szczerze mówiąc, nie pomyślałem o tym wcześniej. - No tak, Phil i jego rewelacyjna umiejętność planowania. A niby taki był logiczny. - Chyba będę musiał się do niego wprosić, chociaż nie wiem, jak się u niego pomieścimy. Jego mieszkanie jest jeszcze mniejsze niż moje - stwierdził, rozglądając się po swoich czterech ścianach. On przynajmniej miał dwa pokoje. - Herbaty? - Tego Philowi nikt nie mógł odmówić - miał nienaganne maniery i zawsze był gościnny.
Amy uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością kiedy zabrał od niej pudło z zakupami i ściągnęła kurtkę. Jej palce skostniały z zimna.
- Chętnie, mam wrażenie, że ta zima nigdy się nie skończy. - Rzuciła idąc za nim, jak podejrzewała do kuchni. - A co do mieszkania to pewnie dziwnie by to brzmiało gdybym zaproponowała ci moją kanapę, więc przygarnę Charliego na te kilka dni, a ty będziesz u niego, hm? - Zapytała usadawiając się przy stole. Potarła dłonie o siebie i przyłożyła je do zaróżowionych policzków.
- Ale powiedz mi jeszcze raz czy na pewno może to wyglądać tak jak ci pokazywałam? - Zapytała go gdy zaczął przygotowywać herbatę.
- Jasne. - Phil odwrócił się do niej na moment, przerywając grzebanie w szafkach w poszukiwaniu kubków i posłał jej radosny uśmiech, który sprawiał, że cała jego twarz promieniała. W jego niebieskich oczach autentycznie igrały wesołe iskierki. - I naprawdę dziękuję. Za to, że go przygarniesz, chociaż musisz z nim o tym pogadać, bo on bywa uparty - ostrzegł ją lojalnie, wyjmując kubki w intensywnie niebieskiej i żółtej barwie, a potem wrzucił do nich torebki z herbatą. - Nie jesteś przypadkiem głodna? Mogę ci coś na szybko przygotować. - O, włączył mu się tryb troskliwego Phila.
Głodna? Amy była ostatnio głodna non stop. Jej żołądek odpowiedział za nią głośnym burczeniem. Spojrzała na swój brzuch z wyrzutem.
- Odrobinkę, ale nie przejmuj się mną. Janet pewnie będzie czekać z obiadem. - Stwierdziła i machnęła ręką lekceważąco. Herbata była istotna. - O tym, że Charlie bywa uparty nie musisz mnie przekonywać. Chyba się do tego przyzwyczaiłam. I mam dobry argument. Albo on albo ty, będziecie u mnie nocować. - Zaśmiała się cicho. Kiedy podał jej herbatę chwyciła kubek w dłonie by je rozgrzać.
- Jak w pracy? - Zapytała go.
Phil wzruszył ramionami, szukając czegoś w szafce.
- Przynajmniej poczęstuję cię czekoladą - powiedział, kładąc przed nią tabliczkę mlecznej i usiadł naprzeciwko przy stole, łapiąc kubek w obie dłonie. - W pracy? Cóż, chyba ciągle tak samo. Dzieciaki marudzą na matematykę i twierdzą, że nie przyda im się w dalszym życiu. A ja nie mam siły, żeby im to wyperswadować. - Uśmiechnął się z lekką rezygnacją, a potem zbliżył kubek do ust, czując przyjemne ciepło, parujące od gorącego napoju. - A ty masz dużo zleceń? - zainteresował się.
Kiedy przyjemne ciepło zaczęło rozchodzić się po jej ciele, a kostka czekolady topił się na jej języku Amy poczuła się zmęczona. Chyba za dużo ostatnio pracowała, skoro zasypiała w środku dnia.
- Dużo. Chyba trochę się przepracowuje, a kiedy mam chwilę wolną, zajmuje ją Charles i też nie pozwoli mi odpocząć. - Stwierdziła z uśmiechem i ziewnęła krótko. - Przepraszam. Ostatnio zdarza mi się to dość często, a kawa nie pomaga. - Powiedziała uśmiechając się do niego przepraszająco. Wzięła łyk swojej herbaty i kolejną kostkę czekolady.
- Dzieciakom zawsze wydaje się, że wiedzą już wszystko o życiu. - Odparła na jego wcześniejszą wypowiedź.
- Masz rację, ale z drugiej strony nie potrafię ich potępiać. Każde z nas było na ich miejscu i sami popełnialiśmy błędy, prawda? Jeżeli mają z nich wyciągnąć jakieś wnioski, to niech się mylą, teraz jest na to czas. - Phil odłamał sobie pasek czekolady i wsunął dwie z kostek do ust, czując, jak rozpływają mu się na języku. Pyszne. - Może jak zażyjesz trochę ruchu, to będzie ci lepiej. Właśnie, jak samoobrona? Zapisałyście się? - Spojrzał na nią z prawdziwym zainteresowaniem i przyjemnością.
- Tak, byłyśmy już na pierwszych zajęciach, są raz w tygodniu, więc jutro kolejne. Mamy bardzo fajnego instruktora. Wszystko dokładnie pokazuje i pomaga. A poza tym to świetna zabawa. - Nagle coś wpadło Amy do głowy. - Kiedy znów wybierzemy się na jogging? Chyba ostatnio byłam zbyt zajęta, a bieganie po sklepach to nie to samo. - Zaśmiała się ciepło do Phila. Wyciągnęła dłoń po kolejną kostkę czekolady. - Zamiast karmić mnie słodkościami powinieneś mnie przegonić. - Dodała jeszcze i przymknęła oczy, czując słodki smak czekolady na języku.
- Wyganiać? Chyba będziesz musiała wygonić się sama, bo ja nie mam najmniejszego zamiaru cię wyrzucać. - Posłał jej kolejny z wesołych uśmiechów, sięgając po kostkę czekolady. - A co do joggingu: wystarczy, że sama się do mnie zgłosisz, ja jestem gotowy cały czas po pracy, a najpóźniej kończę o szesnastej. No i weekendy mam oczywiście wolne. - No tak, to była jedna z zalet bycia nauczycielem, dużo wolnego czasu. Nawet poprawianie klasówek w domowym zaciszu nie wydawało się już takie straszne.
- Może powinieneś mnie zmusić. Nadmiar pracy też nie jest dobry. - Stwierdziła poważnie. - No, a kiedy będę mieć własne biuro projektowe to chyba już całkiem przestanę robić cokolwiek poza pracą i projektowaniem. - Zaśmiała się w swoją herbatę. Spojrzała na farby, które stały na podłodze w salonie.
- Ale przyszły tydzień rezerwuję dla ciebie. Będzie wielki remont. Mam nadzieję, że materiały tkaniny dotrą na czas. - Z całą pewnością poszłoby to sprawniej gdyby można było użyć magii, ale nie przy Philu. W tym wszystkim jednak najlepsze było to, że ta bezinteresowna pomoc Philowi dawała jej całe mnóstwo radości.
- Dotrą, trzeba być dobrej myśli - oświadczył Phil, pociągnąwszy spory łyk ze swojego kubka. Podobała mu się pasja, z jaką Amy wypowiadała się o tym całym projektowaniu, widać, było, że jest to dla niej niezwykle istotne. - Biuro projektowe? Otwierasz je tutaj? - zapytał, zastanowiwszy się nad jej pierwszymi słowami. Nie przypominał sobie, żeby już mu o tym wspominała, a przecież słuchał jej z dużą uwagą.
I dlatego Amy tak lubiła rozmawiać z Philem, bo jej słuchał, nie skupiał się mało istotnych elementach jej ciała, takich jak cycki. Niewielu facetów miało taki dar.
- Chyba tak. To właściwie mój brat uparł się, że otworzy mi coś. Ma za dużo pieniędzy. - Zaśmiała się wesoło. - A tak naprawdę szuka pola pod inwestycje. I stwierdził, że warto zainwestować we mnie. - Wyjaśniła mu popijając znów herbatę. Jej dłonie samoistnie tworzyły na powierzchni kubka zagadkowe wzory.
- Nadal nie jestem przekonana, ale skoro już postanowiłam, że tu zostaję, wypadałoby mieć jakieś stałe zajęcie, prawda?
- Skoro on daje ci taką możliwość, korzystaj. W końcu to twój brat, więc masz pewność, że robi to dla twojego dobra - oświadczył Phil znad swojego kubka z nieodłącznym uśmiechem na ustach. Jasne, Phil też był facetem i cenił piękno Amy, ale doskonale wiedział, że kobiet należy słuchać. Że nie są tylko ładnym obrazkiem, służącym do zaspokajania męskich pragnień. Tym bardziej dziwiło to, że zostawiła go żona - pewnie po prostu okazał się dla niej zbyt dobry. - Poza tym, w grę wchodzi samorealizacja, a ona jest chyba każdemu człowiekowi niezbędna do szczęścia.
Amy też uważałam, że Phil był zbyt dobry by ktokolwiek mógł go zostawić. Troskliwy, kochany, uśmiechnięty i przystojny. Ideał faceta. Tylko dziwnym trafem ona wybrała sobie tego upartego, zazdrosnego i władczego. Nie, żeby nie posiadał dobrych cech. A może to on wybrał sobie ją?
Na myśl o Charlesie uśmiechnęła się w specyficzny sposób.
- Tak, samorealizacja to coś istotnego, ale nie jest ważniejsza od zwykłego, przyziemnego szczęścia. Dlatego się zgodziłam już właściwie. Co dziwne, Charlie też mnie do tego namawiał, chociaż nie znosi Scotta. - Zaznaczyła z uśmiechem.
Kobiety lubią dupków, nie? A potem płaczą w poduszkę, kiedy okazuje się, że wszyscy naokoło mieli rację, przestrzegając je przed tym uszkodzonym, wybrakowanym egzemplarzem.
Phil zaśmiał się tylko, wyobrażając sobie jak mogą wyglądać stosunki między bratem Amy, a Charlesem. Wiedział, że Charles nigdy nie ukrywał swoich prawdziwych intencji; kiedy chciał być chamski, to taki był. Po prostu.
- Widocznie chce, żebyś mogła się spełniać. To duży krok z jego strony: to, że zainteresował się tym, co jest dla ciebie ważne i przedłożył to nad swoje potrzeby. - Upił kolejny łyk stygnącej już herbaty. Czyżby jego brat dorastał? Niemożliwe.
Phil tak ładnie i trafnie potrafił określić Charlesowe uczucia i intencje. Zupełnie jakby w rzeczywistości te słowa wcale nie dotyczyły jego brata, a jednak. Czasami takie wnioski nie przychodziły Amy do głowy.
- Znasz go doskonale i wiesz? Gdyby nie to, że wiem, że jesteście przybranymi braćmi święcie wierzyłabym w fakt, że jesteście rodzeństwem z krwi i kości. Chociaż jesteście bardzo różni. - Powiedziała patrząc na Phila przymrużonymi oczyma. Nie miała pojęcia czy to co mówi mogło być nietaktowne, ale zaryzykowała.
- Jeśli kiedyś nie będę mogła go zrozumieć, zgłoszę się do ciebie. - Powiedziała z uśmiechem.
Nietaktowne? Gdzie tam, Phil o mało rzeczy potrafił chować urazę. Naprawdę był człowiekiem o łagodnym usposobieniu, po prostu nie wydawało mu się sensowne nieustanne wkurwianie się na świat, skoro można było się zwyczajnie uśmiechnąć.
- Polecam się na przyszłość - powiedział, dopijając resztę herbaty i wrzucił do ust kolejną kostkę czekolady. - Fajną jesteście parą, to muszę wam przyznać - dodał. Miał ogromną nadzieję, że jego brat nie skrzywdzi tej uroczej dziewczyny, a wiedział, do czego jest zdolny.
Amy zaśmiała się słysząc jego słowa. Sama była trochę zdziwiona i przerażona ostatnimi Charlesowymi wyczynami, którymi podbijał jej serce.
- Dziękuję. A uwierzysz, że zabrał mnie ostatnio na łyżwy? I gdyby nie próbował się popisywać i nie wyrżnął głową o lód, prawie odgryzając sobie język mogłoby być całkiem romantycznie. - Zaśmiała się, ale na wspomnienie tego upadku przeszły ją ciarki. Amy starała się nie być panikarą, ale większość kobiet na jej miejscu ległoby obok niego zemdlone. Miała wspomnieć coś o uzdrowicielu, ale na szczęście w miarę wcześnie się zreflektowała.
No cóż, to brzmiało jak jego brat. Phil był jednak pewien, że Charles nie zareagował paranoicznie widząc krew - swego czasu widywał ją przecież codziennie. Ciekawe, czy Amy wiedziała, co jej chłopak miał na sumieniu.
- Na łyżwy? No tak, z tego co pamiętam, Charlesowi zdarzało się grywać w hokeja na lodzie. Tak, dobrze podejrzewasz: dlatego, że to jest kontaktowy sport - zaśmiał się Phil, sięgając po kolejną kostkę czekolady, która smakowała tak słodko. I skojarzyła mu się z dziewczyną, która siedziała właśnie naprzeciwko niego, uroczo sobie z nim gawędząc.
Amy nie miała pojęcia nic o żadnym sumieniu czy rzeczach, które mogły ją zaniepokoić w Charlesie. Dla niej w nim nie było nic czego mogłaby się bać. Jego siła zawsze ukierunkowana była na jej obronę.
- A ja jako mała dziewczynka uprawiałam jazdę figurową na lodzie. I to też sport kontaktowy, ale nie tak bolesny. - Zaśmiała się. Wzięła jeszcze jedną kostkę czekolady. - On chyba nigdy do końca nie dorośnie, co? - Zapytała Phila retorycznie.
Phil nie zamierzał przed nią niczego ukrywać - Amy była osobą, która łatwo wzbudziła w nim zaufanie, chociaż nie umiał racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego właściwie tak się działo.
- Nie sądzę - powiedział z rozbrajającą szczerością, sięgając po jedną z dwóch ostatnich kostek czekolady. - Wiesz, myślę, że częściowo wynika to z faktu, że Charles naprawdę miał okropne dzieciństwo. Pardon, właściwie to go nie miał. - Phil skrzywił się nieznacznie, wspominając opowieści brata z poprzednich domów zastępczych. To było coś potwornego. - A kiedy mama go adoptowała, był już na tyle ukształtowany, że ciężko było w nim coś zmienić. On po prostu chce sobie odbić te lata dzieciństwa, dlatego taki jest. - Kto by pomyślał, że z pana matematyka jest taki psycholog.
Amy zamyśliła się i skinęła głową. Nie przeszkadzało jej to, że czasami Charles potrzebuje się wyszaleć czy popisać, dopóki ona była z nim szczęśliwa.
- Wiesz, Phil, kiedyś byłam z kimś mimo wszystko, to znaczy pomimo jego wad, pomimo tego jak mnie traktował, uważałam, że właśnie na to zasługuję. Teraz wiem, że mogę być z kimś dla czegoś. Bo nawet jego wady nie sprawiają, że to jest pomimo. - Ciekawe czy Phil zrozumiał ten jej bardzo filozoficzny wywód. Zaśmiała się słysząc swoje słowa. - Przepraszam, to tylko takie moje dziwactwa. Po prostu chodzi o to, że czuję się z nim szczęśliwa i bezpieczna. - Wypowiedziała to na głos. I nagle ją zemdliło. Chyba ta czekolada na pusty żołądek nie był najlepszym pomysłem.
Phil spędził pewien okres swojego życia w szpitalu psychiatrycznym - wiedział, ile dobrego może dać szczera rozmowa. I dobry słuchacz, który ze zrozumieniem odniesie się do twoich problemów, subtelnie proponując rozwiązania. Posłał jej uśmiech, bębniąc palcami o ściankę kubka, kiedy rzuciła mu się w oczy nagła zmiana, jaka w niej nastąpiła. Był na coś takiego bardzo wyczulony.
- Amy, nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? - spytał, natychmiast zrywając się z krzesła; był czujny, a ona niesamowicie zbladła w przeciągu kilkunastu sekund.
Amy pokręciła głową. To przecież nic takiego.
- Nie, Phil, wszystko w porządku, tylko... zemdliło mnie odrobinę. Chyba nie powinnam była jeść tej czekolady na pusty żołądek. Zaraz przejdzie. - Powiedziała z przekonaniem. Napiła się swojej herbaty, ale to nie pomogło. Zerwała się nagle z krzesła i pognała do łazienki. Nie potrzebowała za wiele czasu by zwrócić zawartość żołądka. Na szczęście na umywalce Phila znalazła płyn do płukania ust. Po kilku minutach wyszła z łazienki, niepokojąco blada.
- Może to nie czekolada tylko jakaś grypa żołądkowa. Muszę na chwilę usiąść. - Powiedziała dość niepewnie patrząc na Phila.
W oczach Phila kryły się całe pokłady troski i współczucia dla tej drobnej istoty. Poszperał w swoich szafkach, szukając jakichś lekarstw, byleby tylko jej pomóc.
- Zaraz znajdę coś na żołądek - odparł łagodnie, wyciągając proszek i rozpuszczając go w niewielkiej ilości wody. - Proszę, po tym powinnaś poczuć się lepiej. Może odprowadzić cię do domu? Albo chcesz się tu położyć? Jak dla mnie, powinnaś odpocząć - ocenił, mierząc ją uważnym spojrzeniem niebieskich oczu.
Amy czuła się jakby robiła jakieś cholerne przestawienie. Nie powinna zrzucać na Phila odpowiedzialności za swoje złe samopoczucie, ale raczej w tej chwili nie była w stanie nigdzie iść.
- Wypiję to i położę się na chwilę na kanapie. Mogę? - Zapytała wąchając ten dziwny roztwór, który jej podał. To nie był najlepszy pomysł, bo znów zrobiło jej się niedobrze. Zatkała nos i wypiła go szybko.
- Jasne - powiedział Phil, uważnie ją obserwując. Przecież sam jej to zaproponował, niecałą minutę temu. Kiedy Amy próbowała podnieść się z krzesła, trochę się zachwiała. Phil nie chciał, żeby wyrżnęła swoją śliczną głową o posadzkę, dlatego niewiele myśląc, wziął ją na ręce, odnotowując, że była w jego ramionach lekka jak dziecko i położył ją na kanapie, rozglądając się za kocem. Znalazł go chwilę później: ciepły, pluszowy i uspokajająco zielony. - Mam nadzieję, że ci przejdzie - dodał, cudem powstrzymując się od pogłaskania jej po głowie.
Amy poczuła się dziwnie skrępowana jego dotykiem. Nigdy nie miała z tym problemu kiedy Charles brał ją na ręce, ale Phil nie był Charlesem. Z ulgą przyjęła miękką kanapę.
- Nie musisz mnie traktować jakbym była dzieckiem. Nawet jeśli wyglądam jak wyrośnięta dziewczynka. - Zaśmiała się cicho i popatrzyła na Phila. W jego oczach było tyle troski, że aż ją to przeraziło. - Jeśli się nie poczuję lepiej zadzwonię po Scotta. No, hej, nie martw się. - Powiedziała z uśmiechem.
No tak, Phil nie był Charlesem. Ale nie wiedział, czy to zaleta, czy też wada; przynajmniej nie miał na rękach krwi niewinnych ludzi.
Uśmiechnął się delikatnie na jej słowa i wstał, żeby rozprostować nogi, które rozbolały go od tego klęczenia. Zawsze miał problem z kolanami.
- Charlesa też koniecznie musisz o tym poinformować - powiedział Phil, przeczesując rozwichrzone włosy.
Amy chodziło tylko o to, żeby Scotty po nią przyjechał, nie potrzebuje asysty. Nie widziała sensu informowania Charlesa o tym, że źle się poczuła, ale wiedziała, że Phil i tak by to zrobił.
- Jesteś gorszy niż mój brat z tą troską. I wiesz, albo Scott albo Charlie, bo jakby obaj się tu pojawili więcej by było z tego szkody niż pożytku. - Przymknęła na chwilę powieki zastanawiając się nad czymś.
- Podasz mi mój telefon? Jest w kieszeni kurtki, zadzwonię do niego. Chociaż nie wiem czy nie będzie jeszcze w pracy. - Miała na myśli swojego chłopaka. Po krótkim zastanowieniu stwierdziła, że woli jednak racjonalne podejście Charlesa niż nadmierną troskę Scotta.
Phil tylko skinął głową i ruszył w kierunku jej torebki. Trochę mu zajęło dokopanie się do telefonu, ale w końcu go wyciągnął i wcisnął w jej drobną dłoń.
- Nawet nie pamiętam, czy on jest teraz w pracy - stwierdził Phil, usiłując sobie skojarzyć, do której dzisiaj pracuje jego brat. Jak na złość, miał w głowie kompletną pustkę. - Ale od ciebie odbierze na pewno - dodał z przekonaniem.
Amy wzięła telefon i wybrała numer Charlesa. Nie była taka pewna tego czy odbierze od niej, ale po kilku sygnałach usłyszała jego głos w słuchawce. Jej serce jak zwykle przyspieszyło.
- Cześć, Charlie. Co robisz? - Odpowiedział, że własnie wraca z pracy. A jednak będzie musiała go tu ściągnąć. - Dałbyś radę wpaść do Phila?
- Tak, jestem u niego.
- Nie, nic istotnego. Trochę źle się poczułam.
- Dobra, czekam. Pa.
Rozłączyła się i spojrzała na Phila z wyrzutem. Był gorszy niż Scott z tą troską. Ale nie mogła mu mieć za złe faktu, że się przejmuje. Zupełnie nieistotną rzeczą.
- Będzie tu niedługo. - Powiedziała odkładając telefon na stolik. Oparła się wygodniej o kanapę. To przestawało być zabawne. Nie przyznałaby się do tego Philowi ani Charlesowi, ale to nie był pierwszy raz kiedy działo się coś podobnego. Chyba jeszcze nie dopuszczała do siebie myśli o tym co to może oznaczać.
Nazywajcie to intuicją, cokolwiek, ale Phil był bardzo zaniepokojony zachowaniem Amy. Wyglądała tak, jakby chciała wyprzeć ze swojej świadomości swój zły stan. Jakby miała w tym już, hm, wprawę? Ale przecież nie wyglądała na bulimiczkę, o ile na bulimiczkę da się wyglądać.
- On na pewno zabierze cię bezpiecznie do domu. Zaraz ci przejdzie, zobaczysz - rzucił trochę brew sobie, z przesadną lekkością.
Dom, właściwie to pojęcie względne. Był raczej właśnie tam gdzie był Charlie. Nie miała pojęcia dlaczego aż tak mocno potrzebowała jego obecności. Czy chodziło tylko o tęsknotę?
- Już jest mi lepiej, Phil. Mogłaby wrócić sama. - Odparła próbując wstać z kanapy. Ale on powstrzymał ją spojrzeniem. Po chwili było słychać tylko mocne pukanie do drzwi. Amy była pewna, że Charlie się teleportował.
Phil podszedł do drzwi by je otworzyć, a ona przewróciła oczami za jego plecami.
Nadchodził oto i on - bohater w skórzanej kurtce, przemierzając ciężkimi buciorami całą podłogę domu brata, znacząc przy tym panele śladami błota. Kompletnie się tym jednak nie przejął i nie uspokoił, dopóki nie zobaczył Amy, leżącej na kanapie, przykrytą zielonym kocem.
- Co ci jest? - zapytał wprost, nie mając zamiaru bawić się w żadne subtelności. Znak, że wymiotowała, a ostatnio miewała zawroty głowy, był dla niego dość zrozumiały. Na pewno nie wszystko było okej. - Tylko mi nie mów, że czujesz się w porządku - ostrzegł ją, siadając obok i tuląc do siebie jej małe ciało.
Przecież wymioty to nie koniec świata. Nie działo się nic niepokojącego. Oni wszyscy przesadzali.
- Nie wiem, może to po prostu grypa, albo inne paskudztwo. Mdli mnie i kręci mi się w głowie. - Powiedziała w jego ramię. Zapach jego wody po goleniu, zmieszany z zapachem skóry sprawiał, że przeszły ją ciarki. I naprawdę czuła się lepiej kiedy był przy niej. - Przesadzacie. Nie umieram przecież. - Powiedziała patrząc na Phila wyczekująco. Może by jej tak pomógł przekonać Charlesa, że nic jej nie jest?
Phil najchętniej by się wcale nie wtrącał, ale nie potrafił. Czy to było złe, że chciał zbawić połowę świata?
- Hej, Charles, wszystko w porządku Amy musi tylko trochę odpocząć, najlepiej, żeby położyła się spać. - To nie było do końca to, co chciał powiedzieć. Charles chyba to wyczuł, bo bez słowa wziął Amy na ręcę i podziękował bratu spojrzeniem. Minęła chwila, a oni już zniknęli za drzwiami. Phil poczuł się cholernie samotny.
Amy dostała smsa od Charlesa z pytaniem czy wybierają się do Phila i właśnie w tym momencie padł jej telefon. A skoro była na mieście to postanowiła wpaść do kamiennicy pana Fostera. Stanęła przed drzwiami jego mieszkania i nacisnęła dzwonek. Było już popołudnie więc miała nadzieję, że właściciel będzie w mieszkaniu. Nie pomyliła się. Po chwili Phil otworzył jej drzwi. Uśmiechnęła się do niego radośnie i w ramach powitania stanęła na palcach całując go w policzek.
- Ekipa remontowa, a dość niepełnym składzie, ale zawsze, gotowa do akcji. - Powiedziała ze śmiechem. - Zaprosisz mnie na herbatę? - Zapytała przekraczając próg.
Phil miał dzisiaj spokojny dzień - praca przebiegała mu bez większych przeszkód, a dyrekcja poinformowała go - o dziwo! - o możliwości utworzenia matematycznego koła dla szczególnie uzdolnionych uczniów. Phil siedział więc i popijał kawę, wypisując potrzebne formularze. Usłyszawszy dzwonek, uśmiechnął się pod nosem - mógł się domyślać, że to Amy lub Charles. Padło na tę pierwszą - a on był z tego powodu bardzo zadowolony.
- Cześć, Amy. Jak się czujesz? - zapytał, posyłając jej promienny uśmiech. - Charles dojedzie? A herbatę ci zrobię, chociaż mógłbym gorącą czekoladę, bo kupiłem dzisiaj w drodze z pracy.
Amy weszła do środka rozbierając płaszcz, szalik i rękawiczki. Na dworze było zimno i wciąż padał śnieg.
- Cześć, Phil. Jak się czujesz? - Powtórzyła za nim. - Nie jestem umierająca, że to musi być pierwsze pytanie. I czuję się świetnie. Rozpiera mnie energia. - Zaśmiała się wesoło i podparła ręce pod boki. - Charlie napisał mi smsa, ale cholera, nie zdążyłam odpisać, bo padła mi bateria. Nie ma go tu jeszcze? - Zapytała rozglądając się po wnętrzu, jakby Charlie miał wyskoczyć zza kanapy. - Może być czekolada. Z mlekiem. Zmarzłam. - Oświadczyła.
- Jak czekolada to przecież nie z wodą - powiedział Phil z uśmiechem na ustach, kierując kroki do kuchni, gdzie nalał mleka do rondelka i wyciągnął dwa kolorowe kubki. - Ja się czuję świetnie - oznajmił, zupełnie, jakby nie było tego widać. Z daleka biła od niego pozytywna energia; znacznie mocniej niż na co dzień, choć wydawać by się mogło, że nigdy mu jej nie brakowało. - Co u ciebie słychać? Tak wiesz, poza dzieckiem. - No co, skoro nie chciała mówić o ciąży, to niech mówi o czym innym.
To nie tak, że nie chciała mówić o ciąży. Zaśmiała się na jego ostatnie słowa. Podreptała za nim do kuchni i bezczelnie usiadła na blacie stołu kiedy Phil przygotowywał czekoladę.
- Tak poza dzieckiem? Pracuję. Dużo, podobno za dużo. Janet i Scott próbują ze mnie zrobić inwalidę. Zdaje się, że Charlie też. Ale się nie daję. Przyszłam zrobić ci remont. - Zaśmiała się wesoło. Dawno nie widziała Phila i prawdę powiedziawszy się za nim stęskniła. - Szukam mieszkania. - Pochwaliła się.
- O, o tym jeszcze nie słyszałem - przyznał Phil, zalewając mlekiem obie czekolady, a potem szybko przemieszał je łyżeczką. - Proszę. - Postawił kubek przed Amy i sam usiadł na jednym z krzeseł. - To znaczy, w sumie to czegoś się domyślałem, bo Charles mnie pytał, czy są jakieś wolne mieszkania w kamienicy. - Uśmiechnął się do niej, a potem zbliżył kubek do ust i pociągnął solidny łyk. Czekolada jak zawsze była pyszna. - I co, znalazłaś coś godnego uwagi?
Amy wzięła od niego kubek z czekoladą i nie schodząc z blatu stolika powąchała go najpierw, a później zrobiła łyk. Nie była za gorąca, była idealna.
- Mmmm. Pycha. - Stwierdziła wyciągając rękę by poczochrać jego włosy. Phil był taki pozytywny i chyba naprawdę się cieszył na jej widok. - Byliśmy w jednym tutaj, ale właścicielka jest strasznie upierdliwa. No i nie podobało się jakoś bardzo. Wiesz... to taki plan. Na razie mam gdzie mieszkać, ale chciałabym mieć miejsce które byłoby moje. Bezpieczne i pewne. - Uśmiechnęła się lekko. Chciałaby żeby było nie tylko jej. Żeby mogła czekać w nim na Charlesa z kolacją. Ale nie chciała o tym myśleć. - A tak, zapomniałabym. Możesz się wprowadzić co Charliego na czas remontu. Rozmawiałam z nim.
- Całkowicie cię rozumiem, dobrze jest mieć swój własny kąt - powiedział, patrząc na nią tymi śmiejącymi się oczami. - A co do Charlesa: jasne, wprowadzę się. Nic mu nie mów, ale zamierzam mu trochę posprzątać, bo nie mogę patrzeć na ten bałagan. Ten człowiek ma miniaturowe mieszkanie, a i tak nie ma tam czysto - zaśmiał się Phil. Jego brat naprawdę był nieobliczalny, ale chyba w tym częściowo tkwił jego urok. - Co chcesz robić najpierw? W sensie - jeśli chodzi o remont.
Phil jako jedyny nie miał nic przeciwko temu, żeby kupiła sobie to mieszkanie? Całe szczęście. Musiała już wysłuchać litanii Scotta, Janet no i dołączyła się jeszcze Cam.
- Nie musisz mi nic mówić o jego bałaganie. Sprzątałam tam już kilka razy, a i tak wszystko za każdym razem wygląda tak samo. - Zaśmiała się pijac czekoladę. Oblizała usta, bo odrobina została jej w kącikach. Wyglądała jak mała dziewczynka, na tym stole, z dyndającymi nogami.
- Najpierw zrobimy porządek u ciebie. Popakujemy większość rzeczy do pudeł, żeby można było wynieść chociaż część mebli przed malowaniem. - Skrzywiła się lekko. - Z którym będziecie musieli poradzić sobie sami. Niestety nie mogę siedzieć przy tak intensywnym zapachu farby.
Phil rozejrzał się po kuchni, a potem wrócił spojrzeniem do Amy. Rzeczywiście, jemu też kojarzyła się z małą dziewczynką i wcale wzrost nie miał tutaj tak ogromnego znaczenia.
- Wiesz, z tym nie będzie problemów, bo ja wcale nie mam dużo mebli, części rzeczy nie zdążyłem jeszcze wypakować i to chyba dobrze. - Uśmiechnął się delikatnie. Cały Phil, we wszystkim doszukiwał się pozytywów. Ale akurat lubił minimalizm i dobrze się w tym czuł, jak widać, mogło to być całkiem sporą zaletą w takich sytuacjach.
Na pewno był zaletą. I to z Charlesem mieli wspólne. Miłość do minimalizmu. Dlatego Amy stworzyła swój projekt w ten, a nie inny sposób.
- A zadzwonisz najpierw do Charliego? Chyba nie wie, że tu jestem. Może przyjdzie nam pomóc. A mój telefon umarł. - Uśmiechnęła się lekko. Prawda była taka, że tęskniła za nim. Przez ostatnie kilka dni był w pracy. - A później dopijemy czekoladę i weźmiemy się za porządki, hm? - Zaproponowała.
- Jasne - powiedział posłusznie Phil, sięgając po swój telefon, całkiem nowy model, w końcu uważnie śledził nowinki technologiczne. Wybrał numer, ale jego brat widocznie był zajęty, bo nie odebrał. - Hm, wyślę mu smsa, na pewno go odczyta - stwierdził, pisząc wiadomość, w której informował go o tym, że Amy jest już na miejscu. Przypuszczał, że Charles mógł się po prostu położyć, w końcu ostatnimi czasy był dość zmęczony. - Na pewno przyjdzie - zwrócił się do Amy i sięgnął po swój kubek.
Amy zmarszczyła lekko brwi, ale zaraz jej twarz pojaśniała. Phil sprawiał, że czuła się dobrze. To jego wewnętrzne ciepło i uśmiech dawały jej poczucie beztroski.
- Kiedyś przyjdzie. - Stwierdziła i napiła się swojej czekolady. - Masz jakieś kartony? - Zainteresowała się prawie natychmiast. Trzymajmy się tego, że to jej pora drzemki popołudniowej, a ma dużo energii. Może ten okres osłabienia w końcu minął.
- Mam, specjalnie się przygotowałem - stwierdził Phil, chyba oczekując na pochwałę. Nie chciał podchodzić do tego remontu jak byle amator, dlatego poszedł wcześniej do sklepu i zaopatrzył się w te wszystkie niezbędne akcesoria. Zuch chłopak. - Kurde, wstyd się przyznawać, ale kompletnie nie znam się na takich rzeczach, więc zdaję się na ciebie. - Pociągnął kolejny łyk czekolady, której słodycz rozlała mu się na języku, aż się uśmiechnął.
Pochwałą mógł być uśmiech posłany w jego stronę? Śliczny uśmiech. Amy przy Philu była rzeczywiście jak słodka dziewczynka.
- Brawo, mistrzu. Nic się nie bój, poradzimy sobie. Porządki to moja działka. Chociaż zwykle przychodzę na gotowe i tylko koordynuję. - Zaśmiała się cicho w swój kubek. To bardzo istotna funkcja, takie koordynowanie. - Sądzę, że najlepiej będzie zabrać się od salonu, później będzie sypialnia. Tam trzeba przemalować ściany. Materiały i inne takie zostawcie mi. Będziecie tylko przestawiać meble. - Powiedziała dopijając swoją czekoladę. Rozgrzała się, a jej policzki nabrały delikatnych rumieńców. Ciąża chyba rzeczywiście sprawia, że kobiety promienieją.
Na pewno było tak w opinii Phila, innych nie pytał, więc nie wiedział.
- Dobrze, szefowo, tak zrobimy - powiedział Phil, posyłając jej rozbawione spojrzenie, jednak kompletnie pozbawione drwiny. - Jak sobie życzysz, z noszeniem mebli powinniśmy podołać - dodał, ukradkiem patrząc na wyświetlacz swojego telefonu. Nadal nic, cholera, a Charles by się przydał, zwłaszcza do dźwigania tych wszystkich ciężarów. - To co, zaczynamy?
Ciężarów na początek będzie niewiele. A Charles by się przydał i tak. Amy z entuzjazmem skinęła głową.
- Jasne. - Zeskoczyła ze stołu. Wzięła oba puste kubki i bez pytanie podeszła do zlewu by je umyć. Phil patrzył na nią z dezaprobatą. - No co, czuję się jak u siebie. - Powiedziała szczerząc się i poszła do salonu. - To co z tymi kartonami? Podzielimy się, okej? Ja zajmę się tamtą szafką, a ty regałem. Najlepiej później od razu podpisywać pudełka, żeby nie szukać co gdzie jest. - Powiedziała rozglądając się po salonie.
- Okej, pewnie - odparł Phil, pewnym krokiem idąc w stronę regału i rozpoczął żmudną oraz niesamowicie nudną pracę, jaką było ściąganie wszystkich książek i wkładanie ich do kartonów. Naprawdę, całe szczęście, że miał tak niewielkie wyposażenie - inaczej skłonny byłby od razu poddać walkę z remontem walkowerem. Udało mu się jednak w stosunkowo szybkim tempie zdjąć całą zawartość szafki, ułożyć ją w pudełku i opisać markerem jako 'regał'. Pomysłowy chłopak, nie ma co.
Amy zajęła się niedużą komodą. Nie chciała przeglądać rzeczy Phila więc bez zbędnego zastanawiania się przekładała rzeczy do pudełek. Jedna rzecz zwróciła jej uwagę. Zdjęcie, dwóch roześmianych chłopców siedzących na gałęzi drzewa.
- To ty i Charles? - Zapytała odwracając się do Phila. Szafka była już prawie zapakowana. To nie było nic trudnego. Szczególnie, że w mieszkaniu pana matematyka panował porządek.
Phil chwycił to zdjęcie i spojrzał na nie z zainteresowaniem - cholera, zdaje się, że całkowicie o nim zapomniał.
- Tak, matko, jakie to zdjęcie jest stare - stwierdził ze śmiechem, jeszcze przez chwilę uważnie przyglądając się fotografii. Przypomniały mu się te czasy, kiedy jeszcze wszystko było takie błogie i nikt się nad niczym nie zastanawiał. - Niesamowite, że mamy zdjęcie, na którym się nie bijemy.
Amy zaśmiała się wesoło. Stała obok Phila patrząc na niewysokiego blondynka na zdjęciu i na mężczyznę oceniająco.
- Niewiele się zmieniliście. - Stwierdziła z uśmiechem. Spojrzała na małego Charlesa i przejechała palcem po jego twarzy na zdjęciu. - Ciekawe czy nasz synek będzie do niego podobny. - Powiedziała bardziej do siebie. Dopiero po chwili dotarło do niej co powiedziała. Zaśmiała się kręcąc głową. - Przepraszam, Scott ma rację, że zaczynam świrować.
Dobrze, że pan, który właśnie postanowił wkroczyć do akcji, tego nie słyszał, bo niechybnie by stamtąd, hm, spierdolił. Teraz, po odczytaniu smsa od Phila, deportował się wprost przed drzwi jego mieszkania. Szczęśliwie mu się to udało, chociaż zionął whisky - pachnącą chociaż lepiej niż wódka - i zastukał w drzwi. Kiedy nacisnął klamkę okazało się, że drzwi są otwarte, więc po prostu wlazł do środka i zobaczył Amy z Philem, oglądających jakieś zdjęcie.
- Na wspominki wam się zebrało? - zaanonsował się, zwracając na siebie ich uwagę. - Do roboty się bierzmy. - Nie miejmy złudzeń, nigdy nie był szczególnie sentymentalny.
Wkroczenie do akcji Charlesa spowodowało, że Amy odwróciła się w stronę drzwi skąd dobiegał jego głos. Jakoś podświadomie uśmiechnęła się do niego.
- Do roboty? My tu już od jakiegoś czasu pracujemy, panie Campbell. - Powiedziała ze śmiechem. Podeszła do niego bez zbędnych wstępów i pocałowała go w policzek. Poczuła mocną woń whisky i to w niemałych ilościach. Zmarszczyła brwi i skrzywiła się. Ostatnio wszelkie zapachy działały na nią drażniąco. Alkohol wyczuwała z odległości dwóch metrów.
- Ja też ciężko pracowałem, chociaż wyjątkowo nie dzisiaj, bo mam urlop - stwierdził, witając się z bratem. - Camille do mnie wpadła, dlatego nawet nie widziałem, że dzwoniłeś. Postanowiła mnie upić. Bezczelna, mała kobieta - zaśmiał się, rozglądając się po pomieszczeniu. - To jak, co mam robić? - Co prawda wymaganie od niego logistycznych umiejętności w tym momencie mijało się z celem, ale mógł nosić ciężary. W końcu był silny, co nie?
Amy miała mało przyjemne wrażenie, że Charles ją... olał. Właściwie zwracał się do Phila, nie do niej. Zrobiła kilka kroków w tył.
- Pierwsze trzeba wszystko poukładać w pudełkach. Rzeczy z salonu, później z sypialni. Sądzę, że na razie poukładamy je w kuchni. - Stwierdziła wracając do segregowania rzeczy z komody. Związała włosy w wysoki kucyk i zajęła się swoim przydziałem. - Phil, przyniesiesz więcej pudeł? - Zapytała blondyna.
Phil posłusznie podreptał po kartony, a Charles miał wrażenie, że chce im dać trochę czasu. Tylko nie wiedział, na ile może teraz ufać swoim przekonaniom. I wydawało mu się, co gorsza, że Amy jest na niego zła.
- Poczekaj - powiedział w jej stronę, wyjmując z kieszeni spodni różdżkę i machnął nią, a wszystkie rzeczy z przydziału Amy znalazły się w pudełku. To samo zrobił z szafką, którą miał się zająć osobiście. - Zastanawiam się, czy gdzieś go nie wysłać na chwilę, żeby tego nie widział. Tak będzie znacznie łatwiej, a ty nie będziesz musiała niczego dźwigać. - Podszedł do niej, pomógł jej wstać i trochę nieporadnie ją objął. - A potem musimy pogadać, okej?
Amy spojrzała na niego dość pewnie. To jedno imię mówiło wiele. Camille i whisky tak? Chyba rozmawiała z nim. A ona zaczynała się bać tego o czym Charles chciał z nią rozmawiać, ale skinęła głową. Oparła się o jego pierś.
- Mógłby pójść do sklepu kupić wałki do malowania czy coś. - Zaproponowała cicho w jego koszulę. - Z całą pewnością tak będzie szybciej. Mówiłam, że się przydasz. - Podniosła głowę patrząc Charlesowi w oczy. Uśmiechnęła się lekko.
[miałam pisać Philem, nie? mówi się trudno, na razie Charles
Nawet na pewno Camille z nim rozmawiała, przecież nie przyszła tylko po to, żeby go upić. Charles skinął tylko głową i krzyknął na brata, wydając mu polecenie. Trochę mu było go żal, przez to, że tak się nim rządził, ale Phil nie miał wyboru - obiecał, że skoczy do pobliskiego sklepu i będzie za jakieś piętnaście minut.
- Okej, skoro w grę wchodzi magia, to co mam zrobić?
Phil wyszedł, a Amy rozejrzała się bezradnie po mieszkaniu. Tak, organizacja! Potrzebowała dwóch głębokich oddechów, żeby wrócić do siebie. Charles działał na nią na pewno dość rozpraszająco.
- Trzeba to popakować, a później rozmontować szafki, a większe rzeczy przykryć folią. Żeby można było zacząć malowanie. - Stwierdziła marszcząc brwi. - Farba jest już kupiona. Kuchnię na razie zostawiamy w spokoju. Tam nie zajdą duże zmiany. Chodziło mi bardziej o salon i sypialnię właśnie. - Wczucie się w rolę zarządcy nie przychodziło jej trudno. Amy stworzona była do rządzenia ludźmi.
A Charles na pewno nie był stworzony do tego, żeby nim pomiatać. Zresztą, doskonale zdawał sobie sprawę ze swoich ogromnych możliwości w dziedzinie manipulacji. Kobietami, rzecz jasna.
Ponownie wyciągnął różdżkę i dość niedbałym ruchem przeniósł rzeczy z szafek do pudeł. W międzyczasie lewitował folię na kanapę, a potem wziął się za rozmontowywanie szafek. To było już trochę trudniejsze zaklęcie, ale Charles, jako kawaler i bądź co bądź, zaradny facet oraz doskonały czarodziej oczywiście miał je opanowane.
- Ekspresowe tempo - rzucił od niechcenia, rozglądając się po pokoju, uchylając się przed książką, która lecąc obrała kurs prosto na jego głowę. - U Vicky robicie wszystko za pomocą magii, nie?
Amy patrzyła zafascynowana na latające wszędzie przedmioty. Kilka razy też musiała się odsunąć, żeby nie oberwać czymś ciężkim. Zaśmiała się jak dziecko, radośnie i entuzjastycznie.
- Ciekawe co Phil powie na to tempo. - Powiedziała ze śmiechem. Rozejrzała się po mieszkaniu, było prawie gotowe do remontu. - Tak, u Vicky będzie o wiele szybciej, tak samo jak z malowaniem i ustawianiem różnych rzeczy. - Amy usadziła się na pokrytej folią kanapie i spojrzała na niego. - O czym chciałeś porozmawiać? - Zapytała unosząc brew.
Charles machnął jeszcze różdżką, kiedy ostatnia z książek ułożyła się na szczycie w pudełku, a potem włożył ją do kieszeni spodni. Nie uważał, żeby rozmowa na ten temat właśnie teraz była najmądrzejszym wyjściem, ale skoro Amy już zaczęła, to musiał podjąć się tej dyskusji.
- Nie sądzę, żeby kupno mieszkania w tej chwili było dobrym pomysłem - rzucił prosto z mostu, odwracając się w jej stronę. Zmierzył ją uważnym spojrzeniem, nie zdradzającym zbyt wiele emocji. - Lepiej poczekać, aż dziecko się urodzi. Tyle.
Amy skrzywiła się lekko słysząc jego słowa. Dlaczego chciał decydować o tym kiedy ona będzie kupować mieszkanie?
- Dlaczego? - Zapytała wprost. Niech chociaż wyjaśni o co mu chodzi. Gdzieś w jej wnętrzu narastał gniew. Pierwszy raz czuła go tak wyraźnie przy nim. Smakował gorzko. Charles nie zadeklarował, że się nimi zajmie. Więc sama musi zapewnić sobie i dziecku dom. - Według ciebie lepszym rozwiązaniem jest mieszkanie u Scotta, tak? A wtedy co się zmieni, hm? - Jej głos jeszcze był spokojny.
Charles westchnął głośno, czując narastającą irytację. Rozumiał, że kobiety w ciąży miewają zmiany nastrojów, ale Amy znowu odebrała jego słowa jako atak na siebie. A potem opowiadała to wszystko na przykład Camille, nieraz korzystając z wybitnej nadinterpretacji.
- Po prostu uważam, że to nie ma sensu, nie w tej chwili. U Scotta masz swój własny kąt i Janet, która jest gotowa ci pomóc, kiedy ja jestem w pracy. Teraz chcesz kupić jakieś mieszkanie - i ja to rozumiem, bo każdemu potrzebne jest uczucie stabilizacji - ale myślałem, że uwzględniasz w przyszłości to, że moglibyśmy razem zamieszkać, kiedy to dziecko się urodzi. - Umilkł na chwilę, a potem machnął ręką. - Zresztą i tak sama podejmiesz decyzję.
Ona nadinterpretuje, tak? Nie miałaby ku temu powodów, gdyby normalnie porozmawiali wcześniej. Gdyby coś ustalili.
- Ja nie sądziłam, że ty uwzględniasz nas w swojej przyszłości. - Powiedziała cicho podkurczyła nogi pod brodę, trochę nieświadomie przyjmując pozycję obronną. Bo taka była prawda. Charles nie powiedział ani razu, że chce z nimi zamieszkać. - Kwestia mieszkania po prostu połączyła się z biurem, to dlatego chciałam kupić je już teraz. - Powiedziała nieco spokojniej. Odwróciła od niego wzrok. Kłótnia to nie jest dobry pomysł. - I nie chcę podejmować decyzji sama. Cholera, Charlie, nie rozumiesz, że cię potrzebuję? A wciąż nie mam tej cholernej pewności. - Powiedziała drżącym głosem.
Charles westchnął po raz kolejny, czując duże zmęczenie tą rozmową. Jasne, zachowywał się jak dzieciak - kiedy w grę wchodziły poważniejsze sprawy, po prostu starał się je omijać szerokim łukiem. Nie tak z własnych błędów rozliczają się dorośli.
- Powiedz mi, co chciałabyś ode mnie usłyszeć? - zapytał idiotycznie, rozkładając ręce w bezradnym geście. - Powtórzę się - wiem, że każdy potrzebuje stabilizacji, ale myślałem, że wystarczy nam na razie to, że jesteśmy razem. Że nie będziemy niczego sztucznie napędzać. - Właśnie w tym momencie Charles zapragnął, żeby jego brat wrócił już do mieszkania.
I znów wyszło na to, że ona go do czegoś zmusza, coś przyspiesza na siłę. Koło się zamykała. Amy oparła czoło o kolana i odetchnęła kilka razy. To, że się denerwuje nic nie zmieni, a szkodzi dziecku.
- Czy zmuszam cię, żebyś ze mną wziął ślub i zamieszkał? Po prostu chcę wiedzieć, że nas nie zostawisz. A to jak na razie nie padło z twoich ust. Czuję się jakbym tylko ja ponosiła za nie odpowiedzialność. - Powiedziała dość niepewnie. Robiło się jej niedobrze, od nadmiaru emocji chyba, jej żołądek kurczył się niebezpiecznie. - A opieki Janet i Scotta nie potrzebuję. Nie jestem dzieckiem. - Stwierdziła z przekonaniem.
- Gdybym miał cię zostawić, zrobiłbym to na samym początku - stwierdził Charles, w jego głosie pobrzmiewała już wyraźna nuta irytacji. Świetnie, że Amy uważała, że tylko ona ponosi odpowiedzialność za to dziecko - tyle, że on przecież robił to, o co go prosiła. Chyba się trochę mijali w zrozumieniu słowa 'odpowiedzialność'. - Powiedz mi dokładnie, czego oczekujesz. Ja nie potrafię czytać między wierszami, jestem facetem. Zrozum. - Rzucił jej przeciągłe spojrzenie. - A poza tym, mylisz się. Pomoc Janet i Scotta jest tutaj jak najbardziej zrozumiała.
Czy on naprawdę właśnie pochwalił postawę pana Munro?
Amy pewnie byłaby w szoku, gdyby nie fakt, że czuła się rozbita. To znów brzmiało jakby to ona go atakowała. To Charles zaczął tą rozmowę.
- Teraz? Chcę, żebyś mnie przytulił. - Powiedziała cicho. Mógł spełniać takie jej zachcianki, prawda? - Chcę, żebyś z nami był, ale nie z przymusu. I to nie jest tak, że coś robisz źle, a ja mam pretensję. Chciałabym wiedzieć też czego ty chcesz. Chciałabym, żebyś też był szczęśliwy. - Uśmiechnęła się lekko wyciągając do niego rękę. Mimo wszystko przede wszystkim go kochała.
Charles postanowił ugryźć się w język i nic nie mówiąc po prostu ją objął. Doskonale wiedział, że czekają ich jeszcze całe dziesiątki takich męczących rozmów, ale postanowił odepchnąć od siebie tę natrętną myśl. Nie chciał, nie, nie powinien się skupiać na tym, co kuleje w ich relacji. I chociaż doskonale wiedział, że takich elementów jest mnóstwo i mógłby je wymieniać godzinami, to postanowił i tak czerpać z niej to, co najlepsze.
- Pachniesz czekoladą - zauważył, bystrzak jeden.
Co z tego, że to nie było idealne? Oni nie byli. Amy bywała marudna i wymagająca, a on cholernie uparty i chyba wciąż trochę niezbyt dojrzały. Ale ważniejsze było to, że wciąż było to 'dla czegoś', a nie 'pomimo'. I istotne było to, mimo wszystko potrafili być razem szczęśliwi.
- Bo jestem czekoladową Amy, pamiętasz? - Zapytała przysuwając usta do jego warg. Wciąż była tą samą Amy. Uśmiechnęła się lekko kiedy Charlie się na nie zapatrzył. - I właśnie za to mnie kochasz. - Dodała cicho za nim go pocałowała.
Nie była tą samą Amy, nie według Charlesa. Była Amy miotaną przez całe stado żeńskich hormonów. Ale przecież by jej tego nie powiedział; miał instynkt mordercy, nie samobójcy.
Oddał jej pocałunek i poczuł się nagle bardzo zmęczony. Zabawne; Victoria dała mu wolne po to, żeby odpoczął. A on zdążył już odbyć dwie poważne rozmowy, napić się i pomagać przy remoncie. Słaby sposób na relaks.
- Gdzie on polazł? - zapytał nagle, mając na myśli oczywiście Phila.
Wygonili Phila więc pewnie wziął sobie to do serca, biedak. I łazi teraz gdzieś, żeby im nie przeszkadzać.
- Po wałki, zapomniałeś? - Zaśmiała się wesoło. Tak, remont. Powinna się na tym skupić. Chociaż to dążenie do czegoś dawało jej poczucie, że coś robi, że nie siedzi w miejscu. Wtedy przestawała się martwić. - Hej, właśnie. Skoro nie kupuję jednak tego mieszkania to może Vicky dałaby ci kilka dni wolnego. Nie już, ale niedługo. Tęsknię za słońcem. - Jęknęła. - Moglibyśmy pojechać na krótkie wakacje, co? - Zapytała go.
- Mogę z nią o tym pogadać, ostatnio jest w świetnym humorze - stwierdził Charles, odgarniając jej z twarzy jeden z włosów, który wyswobodził się z wysokiego kucyka. Był pewien, że pomysł o wakacjach nie wziął się znikąd - przypomniał sobie, że Camille też coś wspominała o urlopie. Może rzeczywiście ostatnio wziął na siebie odrobinę za dużo? I, co gorsza, może robił to dlatego, żeby zająć czymś myśli? Nie wiedział. - Zaraz po niego dzwonię.
Camille wspomniała, bo Amy przez nią właściwie wpadła na ten pomysł. I może gdyby rzeczywiście wyjechali razem na kilka dni dobrze by im to zrobiło.
- Pogadaj z nią. Nawet kupię sobie nowe bikini, na ten jeden raz, zanim zaczną wyglądać jak piłka. - Zaśmiała się lekko. - I możesz zadzwonić po tego biedaka. Znając życie, to nie chcąc nam przeszkadzać polazł gdzieś, albo krąży w ogół kamiennicy. - Stwierdziła biorąc jego dłoń w swoje małe ręce i przyjrzała się jej uważnie. - Dobra, mój czarodzieju, teraz pora na przygotowanie pokoju do malowania. Trzeba okleić framugi drzwi i takie tam.
- To jeszcze nie koniec? - zapytał z udawanym zdziwieniem Charles. Prawda jest taka, że bardzo chętnie odpuściłby sobie ten remont na dziś, ale zdaje się, że niewiele dotychczas zdziałali. Wyjął z kieszeni spodni telefon i zadzwonił do Phila, który obiecał, że będzie za jakieś dziesięć minut. Okazało się, że zupełnie przypadkiem zbłądził i wstąpił do jakiejś księgarni. - Jeżeli jest jeszcze coś, co mogę zrobić za pomocą różdżki, mów.
Lepiej było to załatwić od razu, póki nie było Phila.
Amy z zastanowieniem rozejrzała się po pomieszczeniu. Wszystko zostało już chyba zrobione. Teraz pora na malowanie.
- Chyba nic. Dla naszej wygody mógłbyś zabezpieczyć podłogę przed kropelkami farb i powyciągać gwoździe ze ścian. Będą w zupełnie innych miejscach niż teraz. - Powiedziała z zastanowieniem. - Czas na malowanie. Ale to chyba nie dla mnie, co? I raczej nie można tego załatwić magią. Phil będzie i tak zaskoczony, że zrobiliśmy tak wiele.
- Na pewno nie, bo opary mogą ci zaszkodzić - ocenił Charles, ponownie wyciągając swoją różdżkę i rzucił zaklęcia, zgodnie z prośbą Amy. - Ile dni w ogóle przeznaczamy na ten remont? Musiałbym mniej więcej wiedzieć, żeby szybciej zwalniać się z pracy. W miarę możliwości - dodał, odwracając się w stronę Amy. Jasne, najchętniej uporałby się z tym wszystkim jak najszybciej. - Jak tu skończymy to zabieram cię na lody - powiedział, a na jego ustach pojawił się kpiący uśmieszek.
Takiego Charlesa Amy uwielbiała, z tym jego charakterystycznym uśmieszkiem i wesołymi ognikami w oczach.
- Ostatnio wszyscy karmią mnie lodami. Ale cóż... nie pogardzę. - Zaśmiała się. Wstała z kanapy. Miała całą masę energii. Jej humory rzeczywiście były strasznie zmienne. Ale to wspomnienie wakacji tak na nią podziałało. - Ile dni? Sądzę, że dzisiaj wszystko przygotujemy. Phil chyba będzie musiał już dzisiaj spać u ciebie, bo jego sypialnia nie nadaje się do niczego. Później jeden dzień ma malowanie, a kolejny na meblowanie i dekorowanie. Trzy dni i będzie po wszystkim przy dobrej organizacji. Na szczęście nie musimy zmieniać nic z łazience. Kuchnię wystarczy odrobinę odnowić i rozweselić. - Stwierdziła podchodząc do jednego z pudeł by je podpisać. Usłyszała kroki na schodach, chyba wracała ich zguba.
Z remontem jakoś się uwinęli. Całkiem nieźle im poszło. Pożegnali Phila uśmiechem i szybko się ubrali. Charles doszedł do wniosku, że zdążył już trochę wytrzeźwieć, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało.
- To co, lody, tak? - upewnił się, obejmując Amy ramieniem. W sumie stosował tanie zagrywki, bo chciał ją trochę przekupić słodyczami, ale komu jak komu - jemu powinna to wybaczyć.
Amy dość długo błądziła po ulicach Cherietown, omijając te główne. Jakoś tym razem nie czuła strachu, czuła... czuła chyba tylko dziwną pustkę. Kiedy usłyszała za sobą krzyk Charlesa, który wołał ją po imieniu, ukryła się w ścieżce pomiędzy dwoma domami, tak że jej nie zauważył przebiegając tuż obok. Nawet patrzenie na niego sprawiało jej ból. Ból, który za wszelką cenę chciała chyba zamrozić. Dopiero kiedy trzęsąc się z zimna, ocknęła się trochę i zorientowała się, że jest w dzielnicy gdzie mieszka Phil. To było bezcelowe, błąkanie się po miasteczku. Dlatego weszła do znajomej klatki czując jak jej ciało ogarnia fala dreszczy, które przyszły wraz z nagłą zmianą temperatury. Po kilku minutach stała po jego drzwiami i zapukała bez wahania. Potrzebowała teraz kogoś kto nie ma nic wspólnego z magią, ale jest ciepły i znajomy tak jak Phil.
Kiedy otworzył jej drzwi i spojrzał na jej bladą twarz poznaczoną ścieżkami łez i poranione, drżące usta, jego oczy otworzyły się szeroko.
- Cześć, Phil. Mogę wejść? - Zapytała zachrypniętym głosem i zadrżała znowu z zimna. Zdaje się, że palce miała całe zdrętwiałe.
Ostatnie dni Phila prezentowały się mniej więcej tak samo; wstawał przed siódmą, robił krótką rundkę wokół kamienic, wracał, żeby się odświeżyć, szedł do pracy, gdzie jadł obiad, wracał, oglądał telewizję, a potem zasypiał nad sprawdzianami swoich uczniów. Absolutna rutyna była jednak w jego przypadku bardzo korzystna; Phil podskórnie czuł, że wystarczy mu jeszcze tylko kilka miesięcy intensywnej terapii, a w końcu będzie mógł odstawić leki. Imię jego byłej żony wciąż majaczyło gdzieś w jego myślach, ale stawało się już tylko niewyraźnym konturem, czymś, co miało bezpowrotnie przeminął. Tego dnia Phil nie zaprosił do siebie nikogo, nic więc dziwnego, że na jego twarzy wymalował się wyraz szczerego zaskoczenia, gdy tylko usłyszał dźwięk dzwonka. Pomyślał, że to jego marnotrawny brat nareszcie sobie o nim przypomniał, dlatego podniósł się z wygodnego fotela i z uśmiechem na twarzy podążył w stronę drzwi. Dopiero teraz przyszedł czas na prawdziwe zaskoczenie - tego, co zobaczył, Phil kompletnie nie mógł się spodziewać.
- Amy? Co się stało? - zapytał, wpuszczając ją do środka i patrząc, jak drży na całym ciele. Nie mogąc się zdecydować, czy biec przygotowywać jej gorącą czekoladę, przynieść jakiś koc, czy po prostu dać jej spokój, zamknął ją w swoich ramionach, pozwalając wdychać kojący zapach.
To wystarczyło. Ramiona Phila były w jakiś sposób teraz dobrym lekarstwem. Ciepłe i bezpieczne, zupełnie różne od tych należących do jego brata. Czując ciepło rozlewające się po jej ciele Amy załkała głośno. Nie potrafiła powstrzymać tego co się z nią działo. Ani łez płynących po jej policzkach, drżenia i tego, że jej mięśnie wydawały się wiotkie i niezależne od jej woli.
Zapach Phila przypomniał jej Charlesa, a myśl o nim wywołała w niej taką falę bólu, że zrobiło jej się niedobrze. Odsunęła się gwałtowanie od Phila rozpinając tylko płaszcz szybkim krokiem podążyła do łazienki. Jej żołądek kurczył się raz po raz bez ostrzeżenia, zwracając swoją zawartość. Wymioty nie były niczym nowym, ale tym razem przyczynę miały inną.
Usłyszała za sobą kroki Phila i poczuła, że przykłada jej do karku mokry ręcznik.
Kiedy nudności ustały odwróciła twarz w jego stronę. Patrzył na nią zmartwionymi oczami.
- Przepraszam. - Odezwała się w końcu próbując wstać z podłogi.
Phil naprawdę był zmartwiony. Mógłby zwalić wymioty Amy na karb jej obecnego stanu, ale coś w jej łzach, drżeniu ramion i słabym głosie, mówiło mu, że nie chodzi tylko o ciążę. Odgarnął jej kilka kosmyków z twarzy i podał chusteczki higieniczne.
- Chodźmy stąd, co? Usiądziemy tam i wszystko mi opowiesz. - Chwycił ją za rękę i zabrał ze sobą do kuchni, gdzie usadził ją na krześle i natychmiast okrył ją kocem. Amy w ogóle nie protestowała, jej ciało nie stawiało najmniejszego nawet oporu. - Może zrobić ci gorącej czekolady, co? - zapytał, patrząc na nią oczami przepełnionymi troską.
Amy usiadła na krześle pozwalając się okryć kocem. Wciąż w swojej kremowej, koronkowej sukience i szpilkach wyglądała trochę dziwacznie w jego kuchni z tym kocem. Na pytanie Phila pokręciła głową.
- Nie, Phil, może herbaty. Nie wiem czy coś przełknę. - Odparła nadal słabo. Oparła się o krzesło i spojrzała na niego dziwnie. Co miała mu opowiedzieć? Nie chciała pamiętać żadnego szczegółu tego wieczoru. - Przepraszam, że zawracam ci głowę, ale chyba nie miałam dokąd pójść. - Dodała patrząc na niego dziwnie pustymi oczami. Miała zażyć Eliksir Słodkiego Snu, zasnąć i obudzić się... nigdy. W kolejnym życiu.
Phil natychmiast wstawił wodę na herbatę, a potem odwrócił się w jej stronę, mierząc ją uważnym spojrzeniem. Kontrast między jej sukienką, a tym kocem był dość wyraźny, racja, ale on dopiero teraz zwrócił na to uwagę.
- Wracasz z jakiegoś przyjęcia? - zapytał, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia, czegoś, co pozwoliłoby jej się otworzyć. Wyglądała na tak drobną i słabą, teraz, gdy tak siedziała na krześle w jego kuchni. Miał wrażenie, że jedno niewłaściwe posunięcie sprawi, że rozpadnie się w drobny mak, laleczka z saskiej porcelany. - Nie zawracasz mi głowy, przestań. Cieszę się, że przyszłaś i tak nie robiłem nic ważnego.
Amy uśmiechnęła się lekko, a raczej wykrzywiła usta w dziwnym grymasie tylko przypominającym uśmiech. Przyjęcie, no tak. Przyjęcie na której nie powinno jej być, od samego początku.
- Tak, właściwie to chyba tak. Ale raczej nie wracam. Urwałam się. - Powiedziała trochę kpiąco, a za razem gorzko. Westchnęła nagle jakby była niesamowicie zmęczona. Zsunęła buty ze stóp i podkuliła je pod siebie, przez co wydawała się jeszcze mniejsza. - Jest chyba strasznie późno. Wypiję herbatę, zagrzeję się i pójdę. - Obiecała.
Phil wzruszył bezradnie ramionami - cholera, nie tak powinna wyglądać ta rozmowa. Jeśli Amy przyszła właśnie do niego, na pewno miała w tym jakiś cel. Postawił przed nią herbatą, roztaczającą wokół siebie cudowną woń malin, a potem przysunął sobie krzesełko, tak, że siedzieli teraz twarzą w twarz.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz mi nic mówić - powiedział spokojnie, łapiąc jej spojrzenie. - Ale wiedz, że jestem tu po to, żeby cię wysłuchać.
Amy, naprawdę, nie mogłaś trafić na lepszego pocieszyciela.
Amy wyciągnęła dłoń trochę bezwiednie dotykając policzka Phila. Po jej własnym spłynęła łza. Phil był dobry, ciepły i bezpieczny.
- To nie tak, że nie chcę. Boję się, że jak zacznę mówić to to wszystko wróci. - Powiedziała przymykając oczy. Ale pod powiekami widziała tylko tą scenę, a w uszach dźwięczały jej słowa 'Pieprzyłem, to prawda.' - Charles mnie zdradził. Zdradził nas. - Powiedziała cicho, niemal niesłyszalnie, a jej ramiona znów zadrżały. Nie chciała mówić tego na głos, bo do tej pory nie było to aż tak rzeczywiste.
Phil rzucił jej odrobinę niezrozumiałe spojrzenie, obserwując spływającą wzdłuż jej policzka łzę. Wiedział, że jego brat jest zdolny do różnych rzeczy, ale czy naprawdę upadł tak nisko, żeby pieprzyć się z kimś na jakimś przyjęciu?
- Powiedział ci o tym? - zapytał łagodnie i zmazał kciukiem łzę, zanim zdążyła zniknąć w otchłani ust Amy. Nie chciał w tej chwili nikogo oceniać, nie miał zamiaru dopóki nie poznał obu wersji. Ale, cholera; to Amy siedziała właśnie w jego kuchni i wyglądała tak bezbronnie, że miał ochotę zamknąć ją w swoich ramionach. I nigdy nie puszczać.
Skoro Phil nie wierzył to jego sprawa. Widocznie nie znał swojego brata. Amy też go nie znała chyba. Mówił, że co? Że brzydzi się zdradą.
- Nie musiał nic mówić. Widziałam to. - Odparła, a jej dolna warga zadrżała. Wciąż miała zamknięte oczy, a pod powiek popłynęły kolejne stróżki łez. - Zresztą słyszałam co do niej mówił i jak mówił. A później... - Głos się jej załamał. Amy gwałtownie przylgnęła do Philowego ramienia. Czuła się jak mała dziewczynka.
Nie chodziło o to, że jej nie wierzył, po prostu nie przywykł do tego, żeby osądzać innych ludzi. To nie leżało w jego naturze.
Dłoń Phila automatycznie powędrowała w kierunku jej włosów, gładząc ją czule po głowie. Naprawdę była teraz jak mała dziewczynka, która potrzebowała uwagi i pocieszenia. A Phil mógł jej to zapewnić, skoro jego własny brat nie potrafił.
- Ciii - powiedział w jej włosy, wdychając zapach jej szamponu. - Spróbuj wypić trochę herbaty, co?
Wiedziała, że próbował ją uspokoić. Zresztą ona też się starała. Nie chciała wpaść w histerię, bo jeśli ją do siebie dopuści to nie stanie się nic dobrego. Teraz musiała pamiętać nie tylko o sobie. Kiedy przypomniała sobie o swoim synku załkała jeszcze mocniej, koszula Phila powoli przesiąkała jej łzami. Dlaczego miałaby być silna? Nie potrafiła. To Scott zawsze był silny.
Uspokoiła się dopiero po kilku długich minutach, na tyle żeby odsunąć się od niego. Wyglądała okropnie z tymi zapuchniętymi, czerwonymi oczami i poranionymi ustami. Kiedy wzięła kubek z herbatą i zrobiła łyk zapiekły ją niemiłosiernie.
- Mogę u ciebie zostać? - Poprosiła błagalnie. - Nie chcę wracać do domu. Mogę spać nawet na podłodze.
Phil pogłaskał kciukiem wierzch jej dłoni i uśmiechnął się, samymi tylko kącikami ust. Nie dostrzegał tego, że Amy wyglądała okropnie; według niego zawsze była ładna, tak po prostu, emanowało z niej ciepło.
- Oczywiście, że możesz. Ale może jednak coś zjesz, co? - zaproponował, patrząc na jej zakrwawione usta. - A już na pewno powinnaś posmarować czymś wargi. Zaraz znajdę ci jakąś maść, powinna ci pomóc.
Phil był dobry, po prostu dobry. Wywołał nawet u niej lekki uśmiech. Nie zwracała uwagi na swoje usta, a na samo wspomnienie ich dotknęła.
- To nic, naprawdę. Po prostu są przygryzione. - Zapewniła go i wzięła znów herbatę do rąk. Napiła się ciepłego naparu. Podobno podawanie komuś do picia czegoś ciepłego miało za zadanie uspokojenie go i skoncentrowanie. Bo samo utrzymania naczynia drżącymi rękami było trudne, więc automatycznie ludzie łagodzili swoje ruchy. - I obawiam się, że nic nie przełknę. A nawet jeśli pewnie wyląduje i tak w toalecie. - Powiedziała czując jak herbata rozlewa się jej ciepłem po żołądku.
- Może i są pogryzione, ale skoro da się coś zdziałać, to dlaczego nie? - zapytał Phil, wzruszywszy ramionami i poszedł do szafki, w której trzymał lekarstwa. Wyjął z nich maść i położył na stoliku obok Amy. Przezorny zawsze ubezpieczony, dlatego miał środki praktycznie na każde schorzenie. Poza tym, z lekami miał przecież po drodze, sam zażywał ich całkiem sporo. - Jak chcesz, to możemy iść do pokoju, położysz się na sofie - zaproponował.
Chciała powiedzieć, żeby ją zaniósł, bo Charles często ją nosił. Ale ugryzła się w język. Nie chciała myśleć teraz o nim. Nie mogła o nim myśleć, nie jeśli chce normalnie oddychać.
Odstawiła kubek na stół i wzięła maść smarując usta. Przyniosła jej niemal natychmiast ulgę. Gdyby tak dało się nią posmarować całe bolące ciało i poczuć taką ulgę.
- Możemy iść, będzie wygodniej. - Stwierdziła próbując się podnieść, ale szło jej to marnie. Nie z kocem, kubkiem i na drżących nogach. - Ale nie chcę jeszcze spać.
Phil spojrzał na to, jak bezradnie próbowała się podnieść i, niewiele myśląc, wziął ją na ręce, jednocześnie trzymając w dłoniach ciepły kubek, w którym zostało jeszcze trochę herbaty. Była tak cudownie lekka w jego ramionach, że prawie nie czuł jej ciężaru. Ułożył ją wygodnie na sofie, podłożywszy jej pod głowę poduszkę i postawił kubek na stoliku obok kanapy.
- Nikt ci nie każe iść spać - zauważył, posyłając jej delikatny uśmiech. - Jak chcesz, to z tobą posiedzę. Może w końcu uda mi się wcisnąć w ciebie choć kilka kostek czekolady.
Amy czuła się dziwnie, zupełnie nie na miejscu kiedy ją niósł. Chciała zaprotestować, ale dobrze wiedziała, że nie ma za wiele siły. Zimno, nerwy i wymioty ją osłabiły. Pomyślała o Scotcie, który zapewne się martwi, ale nie miała przy sobie nawet telefonu. Rano z nim porozmawia. Nie potrafiła podjąć więcej decyzji w tej chwili.
- Nie chcę jeść. - Odparła zaciskając mocno usta. Ciągle czuła fale mdłości, chociaż tego dnia nie zjadła za wiele. - Phil, dałbyś mi jakąś swoją bluzę? Nadal mi zimno. - Zapytała trochę nieśmiało. Chyba za dużo od niego wymagała.
- Dlaczego jesteś dla mnie taki... dobry? - Zapytała nagle.
Phil miał właśnie ruszyć bez słowa po to, żeby przynieść jej jedną ze swoich bluz, kiedy zadała mu kolejne pytanie. Wydało mu się to trochę abstrakcyjne, ale powoli odwrócił się w jej stronę, mierząc jej twarz uważnym spojrzeniem.
- Jestem dobry z zasady. Amy - powiedział, konstatując mimowolnie, że jej imię ma na jego języku słodki smak. - Gdzieś w głębi duszy wierzę, że pomoc innym jest czymś, co sprawi, że już nigdy nie będę samotny w żadnej trudnej sytuacji życiowej. A poza tym, potrzebujesz pomocy, więc dlaczego miałbym ci jej nie dać? - zapytał, nie spuszczając wzroku z jej zaczerwienionych oczu. Nie do końca mówił jej prawdę, ale nie musiała tego przecież wiedzieć.
Amy pokiwała głową, zastanawiając się chwilę. Phil przyniósł jej swoją szarą, miękką bluzę więc założyła ją na sukienkę. Przy tym manewrze odsunęła koc odsłaniając swoje nagie uda. Sukienka podeszła jej do góry. Dopiero po chwili przykryła się z powrotem.
- Dziękuję. - Powiedziała patrząc na niego z wdzięcznością. - Za bluzę i za to jaki jesteś. Nie każdy zachowałby się w ten sposób. Cieszę się, że jesteś moim przyjacielem. - Stwierdziła pewnie. Kiedy usiadł obok niej wsunęła mu swoją drobną dłoń w jego dużą rękę. - Opowiesz mi o swojej żonie? - Zapytała nagle. Nie chciała żeby źle się poczuł, chciała usłyszeć, że można sobie z tym jakoś poradzić. Ona chociaż nie była sama.
Coś w twarzy Phila drgnęło, kiedy Amy zadała mu to pytanie, chyba nie do końca był jeszcze gotów na to, żeby o tym mówić. Usiadł obok niej na sofie, automatycznie kładąc sobie jej stopy na kolana, i przykrył je kocem, żeby przypadkiem nie zmarzła.
- Co dokładniej chciałabyś wiedzieć? - zapytał dość asekuracyjnie, a potem przeczesał dłonią przycięte kilka dni temu włosy. - Katherine była miłością mojego życia. Wiesz, coś takiego, co zdarza się tylko w filmach; nagła namiętność, wspólna pasja. Czasami wydaje mi się, że ona była w tym wszystkim nawet lepsza niż ja. Ja po prostu ciężko pracowałem, poświęcałem matematyce sporo czasu, a ona? Ona miała w sobie tę iskrę geniuszu, wystarczyło, żeby raz rzuciła na coś okiem i już to rozumiała. - Westchnął ciężko, wyraźnie przytłoczony tymi wspomnieniami, które z powrotem powoli nabierały kolorów. - Ale najwyraźniej nie byłem dla niej dość dobry, skoro postanowiła się pieprzyć z naszym wykładowcą, w naszym cholernym mieszkaniu.
Dość dobry? Ona też nie była dość dobra dla Charlesa. Taki osąd bolał ją niemal tak samo jak jego. Skrzywiła się na jego ostatnie słowa.
- Phil, jesteś dobry. Nawet za dobry. Nie myśl o tym w ten sposób. - Poprosiła. Siedzenie z nim na tej kanapie było w dziwny sposób przyjemne. Jakby ciało Amy w końcu znalazło odrobinę ukojenia. Jej spięte mięśnie powoli się rozluźniały. Wiedziała, że tutaj nikt nie zrobi jej krzywdy. - Tylko chyba my mamy inne pojęcie miłości. Miłości tak mocnej, że ograniczającej wszystko inne do minimum. A to jest złe, nie powinno się tak kochać by ufać komuś bezgranicznie. - Westchnęła i zacisnęła mocno zęby, żeby znów nie zacząć płakać. - A Katherine... wyjaśniła to jakoś?
Phil kiwnął tylko głową, a na jego ustach wykwitł kpiący uśmieszek, tak szalenie charakterystyczny dla jego brata, u niego praktycznie nie spotykany na co dzień.
- Jasne, że próbowała, kiedy zorientowała się już, że jest tylko marionetką w jego rękach. Zabawką, której nigdy nie chciał pokochać. - Parsknął ironicznie, a potem przeniósł wzrok na Amy. - Ja wybaczyłbym jej wszystko, ale rodzina mi na to nie pozwoliła. I chyba mieli rację - odważył się stwierdzić, prostując przed siebie długie nogi.
W tym momencie właśnie był podobny do Charlesa. Amy miała ochotę jęknąć i się odsunąć, ale rozsądek mówił jej, że to tylko Phil, a on jej nie skrzywdzi.
- Powiedziałabym to samo, ale chyba w tej chwili nie jestem już tak samo obiektywna. - Stwierdziła z westchnieniem. Wzięła ze stolika swoją herbatę obejmując kubek dłońmi. Już nie drżała tak bardzo, powoli ogarniało ją błogie ciepło. - Wiesz, trochę to egoistyczne, ale cieszę się, że tak się to poukładało, że jesteś tutaj. Nie dlatego, że musiałeś to przejść, a dlatego że jesteś teraz ze mną. - Uśmiechnęła się do niego delikatnie.
Phil uśmiechnął się do niej tylko, posyłając jej spojrzenie swoich pogodnych oczu. Gdyby Amy tylko się postarała, mogłaby w nich dostrzec jakąś namiastkę słońca.
- Ja też się cieszę, że przyszłaś z tym akurat do mnie - powiedział, odruchowo gładząc miejsce pod kocem, w którym leżały jej stopy. - Podobno rozmowa jest najlepsza na wszystko. Zaproponowałbym ci jeszcze alkohol, ale cóż, to akurat odpada. - Wzruszył bezradnie ramionami. - Ale zastanów się raz jeszcze nad tą czekoladą.
Namiastka słońca jej wystarczyła. Ogrzewała przyjemnie jej wnętrze, pozwalając zapomnieć o przejmującym chłodzie, który ogarną ją na tym tarasie. To jak wyszła nie do końca było kulturalne, będzie chyba musiała przeprosić Augustusa. Chociaż w głowie Amy zaświtała myśl, że może wcale nie nadarzy się taka okazja.
- Rozmowa nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem, Phil. Ale czekolada prawie zawsze. Tylko nie jestem pewna czy nie wyląduje w toalecie. - Stwierdziła unosząc lekko kąciki ust.
- Wiesz, jak to mówią: nie ma ryzyka, nie ma zabawy - obwieścił Phil, odsłaniając w szerokim uśmiechu szereg białych zębów. - To co, panienko, na jaką masz ochotę? Do picia, czy do jedzenia? To podstawowe pytanie. - Podniósł się z sofy, gotowy, by jej służyć. Bohater. I, co zabawne, w jego kontekście to słowo naprawdę nie miało ironicznego wydźwięku. - Zresztą, jeśli chcesz, zrobię ci obie.
Amy pokręciła zdecydowanie głową. I chciała zaprotestować, że sama sobie zrobi, bo nie chciała go wykorzystywać jako chłopca na posyłki, ale próbując wstać zachwiała się i opadła znów na kanapę.
- Zrobiłabym sobie sama, ale cholera. Jestem beznadziejna i cię wykorzystuję. - Poskarżyła się wykrzywiając usta. - Ale bezpieczniejsza będzie do picia. Może uda mi się oszukać żołądek. Wiesz, nie trzeba przeżuwać. - Stwierdziła bardzo mądrze i uśmiechnęła się lekko. Phil sprawiał, że się uśmiechała.
- Daj spokój, jesteś tu po to, żeby wypoczywać - odparł Phil, posyłając jej nieco rozbawione spojrzenie. Amy była zabawna z tym podtrzymywaniem swojej samodzielności, zwłaszcza teraz, kiedy miała pewne prawo do tego, żeby się rozleniwić i trafiła na osobę, gotową służyć jej na każde skinienie. Taki urok Phila, po prostu. - Masz jakieś specjalne preferencje, co do tej czekolady? Biała, mleczna, gorzka, z miętą, chili?
Ach ten Phil i jego urok. Nie powinien dawać się tak wykorzystywać ludziom. Później to się kończy tak, a nie inaczej. Amy westchnęła i zamyśliła się.
- Z miętą, zdecydowanie. - To połączenie było najlepszym z możliwych. Nadal próbowała wstać, ale pod jego spojrzeniem się poddała. - Chciałabym ci chociaż pomóc. I wcale nie chcę wypoczywać. Chcę...- Powiedziała kiedy Phil już znikał w kuchni, ale nie dokończyła. Właściwie to jedyne czego teraz chciała to była ta wygodna kanapa, którą sama wybierała, koc i czekolada. I jeszcze spokój. Nie chciała widzieć nikogo ani słuchać pytań.
Chyba to dostała, prawda? Phil był absolutnie idealnym pocieszycielem; nie zadawał kłopotliwych pytań, w razie czego potrafił pogłaskać po głowie i uśmiechał się tak promiennie, że było to wręcz zaraźliwie. Wrócił niewiele później, z dwiema czekoladami do picia w ozdobnych kubkach; ta dla Amy była, zgodnie z jej prośbą, z miętą i udekorowana jej listkiem, on zaś wybrał czekoladowo - malinową kompozycję.
- Smacznego - powiedział, ponownie siadając na kanapie i zanurzył usta w gorącym napoju. Kiedy poczuł słodki smak na języku, nie mógł się nie uśmiechnąć.
Amy wzięła od niego kubek i najpierw dla bezpieczeństwa powąchała swoją czekoladę. Pachniała dobrze, a jej żołądek nie protestował. Po chwili spróbowała wypijając mały łyczek, też było w porządku. Wzięła w końcu porządny łyk, oblizując usta.
- Mój żołądek chyba przestał protestować. - Oznajmiła zadowolona. Już widziała, że Phil chce zaproponować jej coś do jedzenia. - Nie, nie zjem nic już dzisiaj. - Zaznaczyła trzymając kubek w dłoniach. Przyjemne ciepło ogrzewało jej palce. Uśmiechnęła się do niego, tak całkiem i ładnie. W tej za dużej bluzie i pod kocem wyglądała na jeszcze mniejszą.
- A jak w pracy? - Zagadnęła go.
A no tak, praca, nieodłączny element życia pana Fostera. Miło, że ktoś w końcu postanowił się nim zainteresować. Nawet ktoś taki jak Phil od czasu do czasu potrzebował poświęcenia mu uwagi.
- Jest trochę lepiej - przyznał, biorąc kolejny łyczek czekolady. Wyszła mu naprawdę dobra. - Szkoła zaproponowała mi prowadzenie koła dla uczniów wybitnie uzdolnionych i mam kilku chętnych, więc przynajmniej będzie co robić. - Posłał jej delikatny uśmiech znad swojego kubka, mieniącego się wszystkimi kolorami tęczy.
Amy nie chciała skupiać całej uwagi na sobie. Nie miała takiego zamiaru, właściwie nawet wolała teraz słuchać Phila. Naprawdę cieszyła się, że jest szczęśliwy w tym co robi.
- Serio? Gratulacje. Masz własne koło naukowe, to jest coś. - W jej głosie nie brzmiała ani jedna nuta fałszu czy ironii, to była autentyczna reakcja. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. - Uczniowie pewnie cię uwielbiają, co? Chociaż matematyka to niezbyt popularny przedmiot.
Phil parsknął śmiechem, o mało nie wylewając przy tym swojej czekolady.
- Zdecydowanie nie. Matematyka jest ich największym koszmarem, dosłownie spędza im sen z powiek - zaśmiał się, posyłając Amy krótkie spojrzenie. - Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć, bo mnie wciągnęła już jako dzieciaka. Myślę, że to ważne, żeby każdy miał jakąś pasję i starał się ją pielęgnować - powiedział, kiwając w zamyśleniu głową. To sobie tematy wybrali, no naprawdę.
Amy zaśmiała się razem z nim. Śmiech Phila był zaraźliwy. I najdziwniejsze było to, że potrafił to zrobić. Rozbawić ją pomimo tego wszystkiego.
- Pasje są ważne. I dobrze jeśli można je rozwijać. - Pasją Amy kiedyś była magia, ale kompletnie się w niej nie sprawdzała. Później znalazła projektowanie. - Ale szczerze powiedziawszy też nie przepadałam za matematyką. Fizyka czy chemia, tak. Ale matma. - Skrzywiła się zabawnie. Napiła się swojej czekolady.
Phil rzucił jej krótkie spojrzenie, kipiące od rozbawienia.
- Matematyka, moja droga, jest królową nauk. Fizyka czy chemia są tylko jej rozgałęzieniami i nie miałyby prawa bytu, gdyby nie matematyka - obwieścił, popijając co któreś słowo swoją czekoladę. Wcale nie wyglądał teraz jak poważny pan matematyk, geniusz wcielony. A przecież nim był.
Amy prychnęła rozbawiona i napiła się jeszcze czekolady. Teraz smakowała już całkiem dobrze i nie działała w sposób niepowołany.
- Może sobie być królową, ale nigdy za nią nie przepadałam. Jest kapryśna i nieznośna. - Powiedziała ze śmiechem. Odstawiła kubek po czekoladzie na stolik i spojrzała na Phila. - A tak poza pracą... coś się zmienia? Nie poznałeś kogoś ciekawego? - Zapytała unosząc brew. Oczywiście, że chciałaby wiedzieć, że Phil jest szczęśliwy.
Phil pokręcił przecząco głową - i tutaj w jego życiu było zupełnie bez zmian.
- Niestety. Jak widać, jeśli idzie mi w pracy, nie mogę liczyć na obiecujące życie osobiste, ale przecież nie będę narzekał. - Wzruszył ramionami, pociągnąwszy ostatni łyk czekolady i odstawił kubek na stolik, moment później podnosząc się z miejsca. - Bardzo ci będzie przeszkadzać, jeśli pójdę zrobić sobie coś do jedzenia? Nie za wiele dzisiaj jadłem, a trochę zgłodniałem - przyznał z miną bezradnego chłopca.
Jeśli to był jakiś konspiracyjny plan zmuszenia jej do jedzenia to mu nie wyjdzie, o nie. Amy jest twarda i wytrwała w swoich postanowieniach. Zaśmiała się na jego pytanie.
- Phil, jesteś w swoim mieszkaniu, ja tu jestem tylko gościem. Nie krępuj się. Nie wiem po co w ogóle pytasz. - Stwierdziła ze śmiechem. Phil był niemożliwie nieobliczalny. Pokręciła głową zagrzebując się głębiej w poduszki, okrywając stopy kocem. Kiedy została sama zapatrzyła się chwilę na swój kubek i oparła głowę o oparcie kanapy. Pomyślała o Charlesie, co wywołało nagły skurcz jej mięśni. Jak długo uda jej się przed nim ukrywać? Przed zderzeniem z rzeczywistością?
Phil rzeczywiście ogarnął coś na szybko - bo właśnie tym nazwał przygotowanie sobie dwóch tostów i zrobienie sałatki caprese, która nie wymagała zbyt dużych umiejętności kulinarnych. W każdym razie, podołał wyzwaniu.
Wrócił do pokoju chwilę później, posyłając Amy radosny uśmiech. Jasne, przy jedzeniu nie dało się przecież smucić, to była jedna z jego funkcji.
- Życzyłbym ci smacznego, ale pogardziłaś moimi daniami - zażartował, wsuwając do ust pomidora.
Mocne postanowienie Amy dotyczące nie jedzenia runęło w gruzach kiedy przyniósł pomidory. Spojrzała jak zjadał jeden kawałek i przełknęła ślinę. Zapomniałyśmy o zachciankach. Zwykle były to zachcianki akurat tego co jadł ktoś.
- Nie pogardziłam. Po prostu... może odrobinkę. - Zaśmiała się wyciągając rękę i kradnąc mu bezczelnie pomidora z talerza. Podobieranie jedzenia, najbardziej denerwujący zwyczaj, ale nie mogła się powstrzymać. Wpakowała go sobie do ust. - Przepraszam, to czasami silniejsze ode mnie. Nie jestem głodna, ale pomidory. - Westchnęła.
Phil spojrzał na nią z rozbawieniem, wsadzając do ust plaster mozzarelli. Przecież sam proponował jej jedzenie, nie mógł więc mieć nic przeciwko temu, żeby trochę mu podjadła.
- Częstuj się. Ty bierzesz czerwone, ja białe, wszyscy jesteśmy zadowoleni - powiedział, nawet nie próbując ukryć śmiechu, który sam wyrwał mu się z gardła. Miał całkiem niezły nastrój, który - taką miał nadzieję - powoli udzielał się też Amy.
Udzielał się Amy, a kiedy jeszcze pozwolił jej jeść ze swojego talerza to całkiem ją uszczęśliwił. Ukradła mu kolejnego pomidora i zjadła go.
- To wszystko wina małego. Mówiłam ci w ogóle, że to będzie chłopiec? - Zapytała go nagle, uśmiechając się lekko. Mówienie o tym małym szkrabie pomagało jej prawie tak samo jak czekolada. Kochała go już tak mocno, że tego na pewno by nie zmieniła w swoim życiu. Automatycznie dotknęła swojego brzucha. Robiła to za każdym razem kiedy o nim wspominała. - I rusza się już czasami.
Phil patrzył na nią przez chwilę w milczeniu, w jego oczach kryły się całe pokłady czułości. Uśmiechnął się do niej samymi tylko kącikami ust, a potem powoli wyciągnął swoją dłoń w jej kierunku.
- Mogę dotknąć? - zapytał, patrząc jej wprost w te ciemne, śliczne oczy. Nie mógł uwierzyć w to, że jego brat mógłby być na tyle głupi, żeby poświęcać ten związek dla kogokolwiek. To się wydawało całkowicie nieprawdopodobne, to, żeby ktoś chciał skrzywidzić tę drobną istotę.
Ostatnio Amy przyzwyczaiła się chyba do tego, że każdy chciał dotykać jej brzucha. Nie czuła się tym jakoś skrępowana. Ludzi dziwnie reagowali na jej ciążę i wspomnienie o dziecku. Jedni z dezaprobatą, inni radośnie albo z troską. Phil był mieszanką tych dwóch ostatnich. Skinęła więc głową pozwalając położyć mu dłoń na swoim brzuchu.
- Teraz chyba śpi. - Powiedziała chcąc spojrzeć na niego, ale nagle okazało się, że Phil jest zbyt blisko niej. Pewnie gdyby jej ruch był mniej ostrożny to zderzyliby się głowami.
Tak, ich głowy były zdecydowanie zbyt blisko siebie, pewnie to właśnie dlatego Phil tak intensywnie odbierał jej zapach, słodki i taki, który szybko zawładnął jego zmysłami, odbierając mu zdrowy rozsądek.
Popatrzył na nią przez chwilę, a jego dłoń samoistnie pogłaskała jej brzuch.
- Śpi? - zapytał przyciszonym głosem, patrząc jej w oczy, jednak jego wzrok sam uciekł ku jej ustom. - Jesteś pewna? - Niewiele myśląc nachylił się jeszcze trochę, a ich wargi, sam nie wiedział kiedy, po prostu się ze sobą zetknęły.
Chyba stracił rozum.
Zbyt blisko zamieniło się nagle w niebezpiecznie blisko, a w końcu w pocałunek. Amy czuła się oszołomiona. Jakby ktoś uderzył ją obuchem w twarz. Phil całował jej wargi, a ona nie potrafiła nawet drgnąć. Dopiero po kilku długich sekundach odsunęła się od niego, a z jej ust wydobył się głuchy jęk. To nie był Charles, chociaż Phil pachniał zadziwiająco podobnie.
- Co ty...? - Zapytała przerażona. Naprawdę czuła znów narastającą panikę. Może jakoś jej to wyjaśni, może... Przecież to był Phil, bezpieczny i bliski. Odsunęła się od niego, od jego dłoni i ust jak najdalej mogła, nie spadając z kanapy.
Phil pokręcił tylko głową, odwracając od niej wzrok. Nie powinien był posuwać się do takiego zagrania, nie wtedy, kiedy Amy była tak słaba. Chciał podświadomie wykorzystać moment, kiedy jego brat był na straconej pozycji i sam zaczął się tym brzydzić. Ale co z tego, skoro nie potrafił inaczej?
- Przepraszam - powiedział, patrząc w przestrzeń i bezradnie wzruszył ramionami. - Ale nie mogłem się dłużej powstrzymywać. Chyba zauważyłaś, że jesteś mi bliska?
Amy poczuła jak ta świadomość uderza w nią jak rozpędzony pociąg. Zrobiło jej się znów niedobrze i gorąco. Pokręciła głową chcąc wyrzucić z głowy to co powiedział.
- Phil, nie. Proszę, nie mów tak. - Powiedziała z paniką w głosie. To nie mogło dziać się naprawdę. - Jesteś moim przyjacielem, przecież jesteś. - Jęknęła, a z jej oczu znowu zaczynały płynąć łzy. On ciągle na nią nie patrzył. - Wiesz, że kocham Charlesa. Nie potrafię i nie chcę nikogo innego. - Załkała. Ta świadomość jeszcze mocniej w nią uderzyła. Ale Charlesa też nie miała. Była przecież niewystarczająco dobra.
Oczywiście, że Phil o tym wiedział, ale nadzieja matką głupich, prawda? Spojrzał na nią tymi pogodnymi oczami, w których teraz pojawiło się chwilowe zachmurzenie. Wyraźnie przygasł od słów, które przed chwilą padły z ust Amy, nic nie mógł na to poradzić.
- Rozumiem - powiedział tylko, przenosząc wzrok na swoje stopy. Bezpieczny element sobie przynajmniej wybrał. - Powinnaś z nim o tym porozmawiać.
Amy nie chciała rozmawiać, z nikim. Phil też przestał być bezpieczny. Nagle odzyskała władzę w nogach i podniosła się z kanapy.
- Mam dość rozmawiania i proszenia o to, żeby mnie kochał. - Powiedziała cicho odsuwając od siebie koc. Zamykała się w swojej szczelnej skorupce. Chciała tylko ciepłych ramion Scotta. Poszła do kuchni, założyła buty, które tam zostały. Wciąż w jego bluzie i sukience założyła na górę płaszcz. - Muszę iść. - Oznajmiła chociaż był już środek nocy.
- Przecież wiesz, że nie musisz - powiedział Phil, ale w jego głosie na trudno można by się doszukiwać przekonania. Chyba sam musiał sobie to wszystko przemyśleć, skoro jego życie zaczęło wymykać mu się z rąk. Nie, błąd, już zdołało to zrobić, teraz mógł być tylko biernym obserwatorem, zamiast czynnie brać w nim udział. - Ale naprawdę cię przepraszam - powtórzył idiotycznie, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
Amy nie mogła stać w miejscu i patrzyć na niego. Nie chciała go odrzucać i ranić, wiedziała jak cierpiał po stracie żony. Podeszła do niego całując go szybko w policzek.
- Proszę, Phil, nie przepraszaj. Zobaczymy się niedługo, ale dzisiaj... nie mogę. - Powiedziała cicho dotykając jego policzka. Odwróciła się na pięcie i wyszła z jego mieszkania. Tym razem kierując się do domu, do Scotta, do swojego ciepłego łóżka. Czuła się chyba jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej.