Mieszkanie Isabelle Clarke, 12/23 Bold Street
onlyifyouwant
będzie potem na pewno.Szli wciąż zimnymi jeszcze ulicami Charietown, a Ethan nie zauważył nawet kiedy dotarli pod jedną z kamienic. Isabelle zatrzymała się przed klatką i spojrzała na niego wyczekująco. Na języku wciąż czuł smak kokosowego lizaka.
- To tu? Dobrze wiedzieć. - Powiedział patrząc na 12 nad wejściem do kamienicy. Uśmiechnął się do niej w tajemniczy sposób i rozejrzał się w okół. Z przyzwyczajenia sprawdzając otoczenie. - Całkiem ładna okolica. - Zaśmiał się. No dobra, to była kpina. - Sądziłem, że żeby dowiedzieć się gdzie mieszkasz potrzeba więcej niż dwóch lizaków. - Powiedział unosząc brew.
Isabelle roześmiała się tylko, a potem rzuciła mu rozbawione spojrzenie, unosząc ku górze jedną brew. Zabawny był, naprawdę.
- Żeby wejść do środka potrzeba więcej niż dwóch lizaków, drogi Ethanie - powiedziała, obracając jego imię w ustach jak... no cóż, lizaka, który właśnie powoli jej się kończył. - To co, dobranoc?
Chciała się dowiedzieć, czy liczył na coś więcej, chociaż mógł być pewien, że dzisiaj mu tego nie zaoferuje.
Ethan przez lata pracy nauczył się wielu rzeczy, ale najważniejszą była chyba cierpliwość. Potrafił zaczekać na coś na co było warto czekać. Uśmiechnął się tylko do niej wcale nie mając zamiaru pytać czy może wejść. Poza tym szanował jej prywatność.
- Tak myślałem. Na następne spotkanie zaopatrzę się w co najmniej kilka. - Powiedział wyciągając z kieszeni zmarzniętą dłoń i wyciągnął ją do niej. - Do zobaczenia, mam nadzieję. I dobrej nocy. - Powiedział cicho patrząc jej w oczy.
- Na pewno taka będzie - powiedziała Isabelle, wspinając się na palce, żeby musnąć wargami jego szorstki do zarostu policzek. - Dobranoc, Ethanie. Wiesz, gdzie mnie szukać, jakbyś potrzebował trochę cukru. - Jeszcze przez chwilę mierzyła go uważnym spojrzeniem, a potem po prostu się odwróciła i zniknęła za drzwiami swojego mieszkania.
Isabelle nie kłopotała się szukaniem kluczy, wyjęła z torebki swoją różdżkę i otworzyła drzwi niedbale wypowiedzianym zaklęciem, wpuszczając Ethana do środka, gdzie natychmiast zalało ich przyjemne ciepło. Wnętrze nie było jakieś duże, zaledwie dwupokojowe, ale zupełnie wystarczające. Isabelle zrzuciła ze stóp szpilki, kładąc je na stosie innych butów, stojących w korytarzu koło wysokiej na całą długość ściany szafy z ogromnym lustrem, a potem ruszyła do przodu, wprost do całkiem przytulnie urządzonego salonu połączonego z kuchnią. Wskazała Ethanowi kremową, skórzaną kanapę, a sama poszła do części kuchennej, gdzie otworzyła na oślep kilka szafek w poszukiwaniu większego zapasu lizaków. Wyjęła duże pudełko, a potem stanęła przed prowizorycznym barkiem, w którym stały z trzy rodzaje alkoholu. Isabelle nie była wytrawnym degustatorem alkoholi, nic więc dziwnego, że na próżno można było u niej szukać zapasów wódki.
- Mogę ci zaproponować whisky, to chyba najbardziej odpowiednie, co? - spytała, odwracając się w jego stronę. Wyglądała dość nieporadnie z rękoma założonymi na biodrach i śmiesznie zmarszczonym nosem.
Właściwie Ethan nie potrzebował do szczęścia alkoholu, ale właściwie jeden drink nie zaszkodzi. Spojrzał na nią, stojącą przy tym barku i zaśmiał się krótko.
- Mógłby być nawet jeden z likierów, ale zdecydowanie whisky z lodem też będzie w porządku. Nie jestem wybredny i piję tylko okazjonalnie - stwierdził rozglądając się po wnętrzu jej mieszkania. Podobały mu się otwarte przestrzenie, takie jak ta tutaj. - Podoba mi się tutaj. Tylko nie wiem czy bardziej pasuje do wielbicielki lizaków czy tej od eksplozji.
- Świetnie - powiedziała Isabelle, wyjmując z szafki butelkę z whisky i wlała ją do szklanki, na koniec dorzucając kilka kostek lodu. Sama postanowiła na razie nic nie pić - przecież dopiero co wróciła z "Bahanki" - a większe ilości alkoholu bywały dla niej naprawdę zabójcze. Chwyciła w dłoń jeszcze dwa lizaki, a potem usiadła koło Ethana, stawiając jego szklankę na stoliku. - Masz do wyboru waniliowo - czekoladowy i arbuzowy. - Posłała mu uśmiech, założywszy nogę na nogę.
A Ethan patrzył tylko na jej czerwone usta, a jego myśli płynęły sobie swobodnie w całkiem przyjemnym kierunku.
- Arbuzowy - strzelił, a kiedy Isabelle podała mu lizaka, dotykając przypadkiem jego ręki uśmiechnął się lekko patrząc na swoją rękę. Szybko odpakował lizaka i wsadził go sobie do ust. Rzeczywiście zostanie wielbicielem tych słodyczy. - Idealnie pasuje do whisky. Nie chcesz spróbować? No tak, to nie słodki drink - zaśmiał się, opierając się o kanapę. Dla kontrastu napił się alkoholu.
- Hm, a jaki etap jest po trzecim lizaku? - Zapytał nagle mrużąc powieki.
Isabelle posłała mu spojrzenie, w którym kryło się starannie zawoalowane rozbawienie, a potem okręciła w ustach lizaka. Nie umknął jej uwadze fakt, że ich dłonie zetknęły się przez moment, ale udała, że nie zrobiło to na niej najmniejszego nawet wrażenia.
- Och, z tym bywa różnie - stwierdziła, uśmiechając się słodko w jego stronę. - Zależy, na co ty masz ochotę.
To było niesprawiedliwe! To w jaki sposób jej słowa działały na niego. Zwykle nie dawał się prowokować. Przecież to nie wyglądało w ten sposób, że nigdy wcześniej nie miał dość długiej abstynencji. Często akcje trwały całymi miesiącami.
Na co miał ochotę? Na nią. Chyba jeszcze za duża ilość testosteronu krążyła w jego krwi. Dla otrzeźwienia napił się whisky.
- Drink jest w porządku, ale chciałbym zaprosić cię na kolację. Może być? Nie dziś, może jak znajdziesz chwilę. I konieczny w tym celu będzie mi twój numer telefonu. Wystarczą na to trzy lizaki? - Zapytał z wątpliwościami.
Isabelle udała, że się zastanawiała, chociaż podjęła decyzję zaraz po tym, jak tylko usłyszała jego słowa; nie po to czekała na niego w "Bahance", żeby teraz urwał się ich kontakt.
- Kolacja brzmi dobrze - podsumowała, nie przejawiając przesadnego entuzjazmu, żeby nie myślał przypadkiem, że poszło mu tak łatwo, a potem rzuciła mu krótkie spojrzenie. - Tylko musisz mnie zabrać w miejsce, gdzie serwują pyszne desery. - Zwieńczyła tę wypowiedź kolejnym z serii słodkich uśmiechów.
Uśmiech Ethana poszerzył się automatycznie kiedy usłyszał jej warunek. Zastanawiał się czy Isabelle jest w smaku tak słodka jak te lizaki. I czy smakowała bardziej kokosem czy karmelem? A może ich połączeniem.
- Załatwione. Chyba znam takie miejsce - stwierdził, posyłając jej spojrzenie pełne aprobaty. Napił się swojej whisky. - Zadomowiłaś się już trochę w Cherietown? Wiesz, ulubiona kawiarnia, ławka w parku i sąsiedzi wpadający po szklankę cukru.
Isabelle posłała mu kolejne z serii rozbawionych spojrzeń, a potem wyprostowała przed sobą długie nogi, krzyżując je w kostkach.
- Tak, myślę, że Donnie zawsze pożyczy mi cukru, kiedy będę tego potrzebowała - powiedziała, wypowiadając jego imię w sposób, który sugerował bliższą zażyłość. - A co mi się tu podoba? Hm, "Bahanka". Wiem, nic by na to nie wskazywało, ale to miejsce ma naprawdę osobliwy klimat. - Isabelle obróciła w ustach lizaka, patrząc gdzieś w przestrzeń. Niemałe znaczenie miał też fakt, że właśnie tam poznała Ethana.
Ethana zastanowił ten Donnie. Isabelle niezbyt często mówiła w ten sposób o ludziach, z dziwną czułością. Może nawet poczuł się zazdrosny? Nie, chodziło raczej o uwagę Isabelle, którą pochłaniał inny facet w momencie kiedy siedziała z nim. Takie miał wrażenie.
- Bahanka? - Zapytał unosząc brew i napił się swojej whisky, jego uśmiech sugerował tyle, że to Isabelle nie bardzo tam pasowała. - Osobliwie wyglądasz tam ty na stołku barowym ze swoimi lizakami. Chociaż nie zaprzeczę, dodaje to barowi wiele uroku. Ale niedługo połowa bywalców powybija sobie zęby, potykając się o własne kończyny na twój widok - zaśmiał się, przypominając sobie ostatni ich pobyt tam.
Isabelle w figlarny sposób zdmuchnęła z czoła kosmyk włosów, a potem posłała Ethanowi długie spojrzenie, przytrzymując wzrok na jego oczach. W jej własnych migotały wesołe światełka; chyba jak każda kobieta była łasa na komplementy wszelkiej maści.
- Och, nie przesadzajmy, ty jakoś nie masz z tym problemu. - Po raz ostatni cmoknęła głośno, liżąc lizaka, a potem rzuciła patyczkiem wprost do kosza na śmieci. - Rzut za trzy, o.
Ethan zwykle nie wyrażał ich aż tylu pod adresem jednej osoby, ale jakoś same przychodziły mu na język, kiedy na nią patrzył. Zastanawiał się, dlaczego właściwie Isabelle robiła na nim takie wrażenie. Pracował z wieloma kobietami i przebywał z nimi na co dzień. Może brakowało mu właśnie tej delikatności i słodyczy, którą niosła ze sobą panna Clarke.
- Mistrzyni koszykówki. Grałaś kiedyś? - Zapytał z zainteresowaniem, ale uśmiechnął się do niej po swojemu. - Czasami plączą mi się nogi, ale wiesz... kwestia koodrynacji ruchowej.
- Grałam. Jestem entuzjastką każdego rodzaju aktywności ruchowej, myślę, że wpoili mi to rodzice, zapisując mnie na lekcje baletu - powiedziała Isabelle, a potem sięgnęła po różdżkę i machnęła na szklankę, która przyleciała wprost do jej dłoni, wypełniona marchwiowym sokiem. - Nie patrz tak, samo zdrowie. - Upiła spory łyk, a potem posłała Ethanowi kolejny ze swoich uśmiechów. - Dużo masz tych kursantek na samoobronie?
Ethan pokiwał głową, a na myśl przyszedł mu pewien pomysł. Genialny w swojej prostocie. Randka w Centrum Sportowym? Kto wie.
- Sądzę się się dogadamy w tej kwestii. Lubię biegać, to dla mnie stan umysłu bardziej niż sport. Odprężenie. No i sporty walki, od kilku lat. Nieco odmienne od twojego baletu - zaśmiał się i spojrzał na nią z zainteresowaniem kiedy zapytała go o kursantki. - Całkiem sporo. Zastąpiłem ich poprzedniego trenera więc teraz muszę się postarać by mnie polubiły. Z jedyną chyba już się udało.
- Na pewno nie będziesz miał z tym problemu - oceniła Isabelle, mierząc go bardziej wnikliwym niż wcześniej spojrzeniem, a potem pociągnęła kolejny łyk soku. - Może też powinnam się do ciebie zapisać, kto wie. Chociaż nie wiem, czy eksbaletnica i samoobrona idą ze sobą w parze. - Oparła się wygodniej, odrzucając do tyłu swoje srebrzyste włosy. Poczuła zupełnie absurdalną chęć dotknięcia Ethana chociaż przez kilka sekund, ale stłumiła ją w sobie, maskując uroczym uśmiechem.
Jeszcze było na to stanowczo zbyt wcześnie.
Ethan zmrużył oczy patrząc na nią, obserwował ją, ale w nienachalny sposób. Patrzył na nią z mieszaniną zainteresowania i fascynacji. I nagle poczuł to dziwne przyciąganie, kiedy Isabelle wbiła w niego spojrzenie. Zacisnął palce mocniej na szklance i westchnął.
- Balet ma wiele wspólnego ze sztukami walki, zdziwiłabyś się. Tylko potrzebujesz trochę więcej siły - powiedział ze śmiechem, maskując zakłopotanie, które pojawiło się na jego twarzy. - No, ale moje kursantki mogłyby się poczuć zaniedbywane, bo pewnie nie mógłbym się do końca skupić na pracy.
Isabelle rzuciła mu krótkie spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek, a potem posłała słodki uśmiech, w ramach wdzięczności za całkiem wysublimowany komplement pod jej adresem.
- Na pewno jakoś dałbyś sobie radę - powiedziała, odruchowo wyciągając rękę, żeby poklepać go po ramieniu. Kiedy dotknęła jego skóry, poczuła, jakby przeszły ją prąd, ale nic nie dała po sobie poznać.
Ethan poczuł coś podobnego, jakby ciepło rozchodzące się w wzdłuż jego ramienia, aż po czubki palców. Bez zastanowienia złapał jej dłoń za nadgarstek i przejechał kciukiem po jej wnętrzu, oglądając długie palce.
- Zawsze powtarzam swoim kursantkom, że mają wystarczająco dużo siły i determinacji by pokonać dorosłego mężczyznę, niezależnie od wagi, wieku czy sprawności fizycznej, ale co dziwne nie wyobrażam sobie wtedy ciebie. Twoje ręce wydają się delikatne, chociaż nie wątpię, że potrafiłyby mi przywalić - zaśmiał się cicho wcale nie puszczając jej ręki. W jakiś sposób dobrze leżała w jego dłoni.
Isabelle posłała mu uroczy uśmiech, gładząc opuszkiem kciuka wierzch jego dłoni, a potem pochyliła się w jego stronę, tak, że ich twarze dzieliło dosłownie pięć centymetrów. Czuła na twarzy jego ciepły oddech, a nic w jego oczach nie kazało jej się powstrzymać, dlatego w końcu musnęła jego usta swoimi. Ich dotyk był delikatny jak piórko i trwał zaledwie kilka sekund.
- Muszę iść rano do pracy - powiedziała, przytrzymując spojrzenie na jego wargach, a potem podniosła się z sofy i machnęła różdżką, lewitując do kuchni ich puste szklanki.
Brawo, najpierw sprawiła, że jego puls zaczął gnać jak szalony, a później miał wrażenie, że go sparaliżowało. Patrzył na nią z niemym zdziwieniem kiedy wstała z kanapy. Czyli właściwie go wyrzuca, tak? Ethan nie miał zwyczaju być nachalny czy bezczelny, więc posłusznie wstał. Tym razem dla bezpieczeństwa wcisnął kciuki do tylnych kieszeni spodni i spojrzał na nią.
- W takim razie nie będę dłużej ci zawracał głowy. Do zobaczenia? - Zapytał dość niepewnie i sięgnął po swoją torbę treningową. Stał tam trochę bezradnie wciąż nie bardzo wiedząc jak ma wyjść, nie rzucając się na nią.
Powstrzymywanie własnych reakcji wobec Ethana też nie przyszło Isabelle łatwo. Ale jeśli miała jakąś zasadę, którą stosowała w relacjach z mężczyznami, to było nią na pewno to, żeby nie dać im wszystkiego zbyt szybko. Należało rozbudzić ich ciekawość, doprowadzając ich tym samym na skraj wytrzymałości.
- Tak, do zobaczenia - powiedziała lekko, podchodząc do niego, stając na palcach i musnęła go ustami w policzek, zahaczając przy tym o kącik jego warg.
Kiedy się odsunęła uśmiechnął się do niej, mrużąc lekko oczy. Skoro tak chciała się bawić to on mógł na to przystać.
- Chciałem numer telefonu, pamiętasz? Kolacja i te sprawy. Chyba, że mam ci wysłać sowę - powiedział z rozbawieniem i wyciągnął z torby telefon. Podał jej go by wklepała mu swój numer. - Zadzwonię. Do zobaczenia -westchnął i skierował się ku drzwiom. Po kilku sekundach zniknął w ciemności klatki schodowej.
Zdzwonił, jak obiecał. Zadzwonił i nawet zarezerwował stolik w jednej z knajpek, z podobno całkiem przyzwoitym jedzeniem. Ale najpierw wypadało się pojawić po swoją towarzyszkę. A Ethan tak dawno nie był na randce, że nie miał właściwie pojęcia jak to powinno wyglądać. Miał tylko nadzieję, że nie strzeli jakiejś gafy.
Ubrany w jeansy i czarną koszulę i skórzaną kurtkę stanął pod jej drzwiami, nawet się ogolił, ale jego zarost był tak gęsty i mocny, że jego policzki już stały się szorstkie. Pachniał lekko wodą kolońska i wiatrem, który hulał sobie po Cherietown. Zapukał do drzwi jej mieszkania i podniósł mały pęczek bzu, który zerwał z ogrodu przy swoim domu. Ethan lubił zapach bzu, a za zwykłymi kwiatami nie przepadał.
Isabelle, w swojej rozkosznie dziewczęcej sukience w kolorze mięty z rozkloszowanym dołem, stała właśnie przed lustrem, wprowadzając ostatnie poprawki do swojego wyglądu. Pod tym względem była absolutnie niereformowalna i wymagała od siebie całkowitej perfekcji; dlatego właśnie patrzyła, czy róż na jej policzkach odpowiednio komponuje się z beżem podkładu. Posłała swojemu odbiciu zadowolone spojrzenie, a potem przerzuciła fale srebrzystoblond włosów na jedno ramię, gdy usłyszała dźwięk dzwonka. Na boso, w samych tylko rajstopach w maleńkie serduszka, podbiegła do drzwi i wcale się nie zdziwiła, widząc za nimi Ethana.
- Cześć - powiedziała, stając na palcach, żeby ucałować go w policzek. - Cóż za punktualność, co do minuty.
Ethan wyciągnął przed siebie niewielki bukiecik jakby próbował zatuszować swoją konsternację. Jego skołowana mina mówiła wiele na temat tego jak Ethan reaguje na takie zwykłe gesty panny Clarke. Uśmiechnął się trochę nieporadnie i zmierzył ją zadowolonym spojrzeniem. Co jak co, ale kwestia wyglądu Isabelle za każdym razem wprawiała go w zachwyt.
- Cześć. Lata musztry sprawiają, że człowiek zaczyna się robić pedantycznie dokładny nawet jeśli nie chce - wytłumaczył się szybko z lekkim uśmiechem i zaśmiał się widząc jej reakcję na nietypowe kwiaty. - Lubię bez, mam nadzieję, że ty też, chociaż trochę. - W jego głosie pobrzmiewała nadzieja.
Isabelle posłała mu swój klasyczny, słodki uśmiech, a potem powąchała automatycznie bez, który całkiem nieźle komponował się z jej sukienką i ogólnym wizerunkiem.
- Też go lubię, bo nie jest sztampowy, jak na przykład róże - stwierdziła, posyłając mu krótkie spojrzenie, a potem odwróciła się na pięcie, żeby włożyć kwiaty do wody. - To gdzie mnie zabierasz? - Z każdym jej ruchem dół sukienki unosił się nieco ku górze, odsłaniając ładnie zarysowane mięśnie ud. Naprawdę, ta dziewczyna działała lepiej niż glukagon - stężenie cukru we krwi Ethana chyba jeszcze nigdy nie było tak wysokie, jak w tej chwili.
Ethan zaśmiał się krótko i poszedł za nią w głąb mieszkania. Ostatnio wydawało się o wiele bardziej niebezpieczne. Tym razem tylko przyjazne i przytulne. Kiedy ja obserwował miał wrażenie, że Isabelle wygląda inaczej niż zazwyczaj.
- Do Sweet Nothings, ponoć całkiem fajna knajpka. Byłaś tam już? - Zapytał kiedy odwróciła się w jego kierunku, a jego oczy prześlizgnęły się po jej sylwetce. - Ślicznie wyglądasz. - Zdecydowanie poziom cukru był nie do zniesienia prawie.
Do cukrowej eksplozji jeszcze trochę brakowało, ale Ethan zdecydowanie kroczył dobrą ścieżką.
Isabelle automatycznie sięgnęła do swoich włosów i wsunęła ich kosmyk za ucho, o mało co się nie czerwieniąc. Była przy tym tak autentyczna, że ktoś mógłby pomyśleć, że naprawdę się zawstydziła, podczas gdy takie komplementy słyszała przecież na co dzień. Była znacznie lepszą aktorką, niż Ethan mógłby przypuszczać.
- Dziękuję - odparła, na całe dziesięć sekund spuściwszy wzrok, a potem odsłoniła zęby w szerokim uśmiechu. - To chodźmy, co?
No i rzeczywiście, poszli.
Donnie Blackwood był pracoholikiem, ale pamiętał jeszcze, że posiada przyjaciół. No dobrze, może nie zajrzał do Isabelle zaraz po powrocie z Nowego Jorku, ale teraz przyszedł. Przyniósł jej nawet bukiecik jakichś kwiatków, małych i niepozornych, no i cztery lizaki, obowiązkowo. Ananasowy, kokosowy, karmelowy i wiśniowy.
Zastukał trzy razy w drzwi jej mieszkania mając właściwie pewność, że ją zastanie, bo chwilę wcześniej słyszał jej obcasy na korytarzu. Wchodziła do mieszkania, bez dwóch zdań.
Zaczekał cierpliwie aż znów udało mu się usłyszeć kroki po drugiej stronie drewnianych drzwi i przygotował się na swój specjalny uśmiech numer siedem.
Uszy tym razem nie zawiodły Donniego; rzeczywiście Isabelle przed chwilą weszła do kamienicy, przeklinając pod nosem paskudną pogodę i absolutnie niedobrane do niej buty w postaci wysokich szpilek. Teraz, nadal w swoim roboczym stroju - rozkloszowanej, czarnej spódnicy i białej, odrobinę za luźnej, półtransparentnej koszuli, zdążyła rozwalić się wygodnie na kanapie. Jednak jej odpoczynek nie miał potrwać zbyt długo, bo już po chwili usłyszała dzwonek. Przewróciwszy oczami, zdecydowała się koniec końców podnieść tyłeczek z sofy i przecięła szybkim krokiem korytarz, żeby zobaczyć za drzwiami Donniego.
- O, cześć - powiedziała, posyłając mu śliczny uśmiech, w którym odsłoniła śnieżnobiałe zęby. - Myślałam, że gdzieś wyjechałeś, bo dawno cię nie widziałam. Wchodź.
Donnie najpierw przekroczył próg jej mieszkania, a później wyciągnął przed siebie obie ręce. W jednej trzymał bukiet, a w drugiej pęk lizaków. Zaśmiał się na widok jej miny.
- Wyjechałem, wróciłem i jestem. Z lizakami. Wpuścisz mnie, prawda? Nie będziesz w tej chwili niczego wysadzać w powietrze? - Zapytał dla pewności i bez większego wahania wszedł w głąb mieszkania rozglądając się po jego wnętrzu,
- Ładnie tu - oznajmił.
Isabelle zaśmiała się dźwięcznie, słysząc słowa Donniego, a potem zamknęła za nim drzwi. Przyjęła zarówno bukiet, jak i lizaki, automatycznie powąchawszy kwiaty i ruszyła przodem w poszukiwaniu wazonu.
- W tej chwili akurat nie, ale zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja, niczego nie obiecuję - rzuciła przez ramię, wstawiając kwiaty do wazonu w odcieniu koralowym. - Gdzie byłeś? Opowiadaj, nie myśl sobie, że odpuszczę ci jakieś detale, skoro już tu jesteś. - Powstrzymała się w ostatniej chwili od pogrożenia mu palcem, a następnie zdjęła z lizaka zbędną folię i niezwłocznie wpakowała go do ust, ciesząc się intensywnym smakiem kokosów.
No i podała jednego jemu, w zamian za propozycję napicia się czegoś. Ale Donnie nie miał nic przeciwko, zupełnie. I tak dobrał się już do dwóch, które były prezentem dla niej. Ale tego nie zdradzimy. Jemu dostał się ananasowy.
- Gdzie ja byłem? Daleko. I powiem coś dopiero kiedy odpowiesz mi na pytanie czy ten facet, który ostatnio po ciebie przyszedł to był ten Ethan? - Tak, pan Blackwood może i jest pracoholikiem, ale bywa czasami w domu, a ma szczególnie wrażliwy słuch. Wzrok też. - Ładnie wyglądasz, wiesz? - Zapytał przyglądając się jej uważnie. Mówienie tego Rose zwykle kończyło się przewróceniem oczami.
Donnie mógł być spokojny, Isabelle na komplementy reagowała z właściwym sobie urokiem; posłała mu szeroki uśmiech i okręciła w ustach lizaka.
- Kurczę, nadal nie zainwestowałam w jakieś mocniejsze alkohole, mam tylko likier czekoladowy i tequilę - powiedziała, bezradnie wzruszywszy ramionami, a potem posłała mu krótkie, nieco rozbawione spojrzenie. - Ciekawski jesteś, wiesz? Będziesz mnie teraz kontrolował? - W jej głosie na próżno można by szukać pretensji, dominowało w nim ciepło i całe pokłady sympatii, które żywiła pod adresem Dońka. - Ale tak, to był on. Naprawdę fajny z niego facet, wiesz?
Donnie pokręcił głową i zaśmiał się wesoło siadając na jej kanapie. Zapowiadał się dość długi wieczór, więc trzeba oszczędzać siły. Jeszcze przyjdzie mu do głowy znów zacząć tańczyć.
- I potrafi tańczyć, nie to co ja? - Zapytał nieco zrzędliwie, ale z jego ust nie znikał cwaniacki uśmieszek. - I tak, będę cię kontrolował i sprawdzał. Zdaje się, że nie wróciłaś na noc. - Zmarszczył groźnie brwi, udając oburzenie. Trochę strzelał, bo po prostu mógł zasnąć i nie usłyszeć jej kroków na korytarzu.
- No dobra, ale skoro jest fajny to mu to wybaczę. A mi wystarczy herbata.
Racja, może i strzelał, ale przynajmniej trafiał. Isabelle na jakieś dziesięć sekund spuściła wzrok (ach, te maniery grzecznej dziewczynki...!), ale później po prostu się roześmiała i wstawiła wodę na herbatę. Dla ich obu, rzecz jasna, wybrała karmelową - wszak była słodka.
- Koniec tego inwigilowania mnie - ostrzegła, siadając obok niego na kanapie i klepnęła go w udo. - Opowiadaj, ze wszystkimi detalami. Gdzie byłeś? Wziąłeś Rosalie ze sobą? - To by było na tyle, jeśli chodziło o wścibstwo Dońka; Isabelle płynnie przejęła tę rolę i całkiem dobrze się w niej odnalazła.
To, że nie zaprzeczyła mówiło wszystko. Zaśmiał się cicho pod nosem, jakby nie wiedział, że Isabelle wcale nie jest taka święta na jaką wygląda. Cóż, nigdy nie była.
- Po kolei. Byłem w Nowym Jorku. I nie spodoba ci się to co usłyszysz dalej. Mówiłem ci coś o Marice? - Zapytał na razie dość ostrożnie i westchnął krótko czując na sobie jej spojrzenie. - To dość długa historia. Marika mieszkała w Cherietown zanim pojawiła się tutaj Rose. Była ślizgonka, teraz jest mugolskim lekarzem. Można powiedzieć chyba, że się spotykaliśmy. Ostatnio do mnie zadzwoniła i poprosiła o spotkanie.
Isabelle posłała mu spojrzenie z uniesioną brwią i uniosła do góry palec, żeby zaczekał z dalszą opowieścią. Czajnik niemiłosiernie zagwizdał, kalecząc ich uszy, dlatego podbiegła, żeby go wyłączyć i zalała obie herbaty, z przyjemnością obserwując nabierającą kolorów wodę. Chwyciła w dłonie kubki i zaniosła je do stolika, ponownie sadowiąc się obok Donniego.
- Czemu miałoby mi się to nie spodobać? No hej, nie rób ze mnie jakiejś hipokrytki czy świętoszki! - powiedziała Isabelle, wzorowo udając oburzenie, a jej usta kilka sekund później rozciągnęły się w uśmiechu, błyszczącym od koralowej pomadki. - Mów, mów dalej, jestem ciekawa.
Donnie wziął do niej swój kubek z herbatą i wyciągnął różdżkę, żeby wspomóc sobie proces chłodzenia napoju. Westchnął przeciągle, bo akurat jego to jakoś nie śmieszyło.
- Ach, no tak, zapomniałem, że ciebie nie dotyczą te całe solidarności jajników czy czegoś - odparł z nieco krzywym uśmieszkiem. - Nie wiem, nie będę się rozwodził nad tym. Chyba najważniejszą rzeczą jaka była między nami były moje uczucia. Kiedy zniknęła z miasteczka szukałem jej prawie trzy miesiące. Byłem wtedy w Norwegii, bo tam zniknęła przed rokiem. Tym razem, nawet nie trafiłem w kontynent. Ale to wszystko przestało być ważne kiedy zadzwoniła ostatnio. Wiesz, że zastanawiałem się tylko kilka sekund, a później po prostu spakowałem rzeczy? To dziwne, że robimy dla pewnych ludzi, rzeczy których nigdy w życiu nie zrobilibyśmy w innych okolicznościach.
Isabelle słuchała każdego jego słowa z uwagą, co jakiś czas potakując głową. Sięgnęła po swój kubek w ładnym odcieniu turkusu i ogrzała dłonie, które zawsze, odkąd sięgała pamięcią, miała chłodne.
- Wow, to brzmi dość poważnie, Donnie - powiedziała, spoglądając na niego z czymś na kształt troski i upiła łyk swojej herbaty, uprzednio wciągnąwszy głęboko przez nozdrza jej cudowny, karmelowy aromat, który niezmiennie poprawiał jej nastrój. - Wiem, że to zabrzmi dość obcesowo, ale... kochasz ją? Tę Marikę? I jak się w tym wszystkim odnajduje Rosalie? - Jej ton był łagodny, wcale nie drażniący, zresztą Donnie doskonale wiedział o tym, że jej może powierzyć wiele swoich sekretów - od zawsze były u niej bezpieczne.
Donnie zanurzył usta w ciepłym napoju, bez parzenia sobie ust i zmarszczył brwi. Potrzebował chwili by odpowiedzieć, ale gdy już powiedział był pewny swojej odpowiedzi.
- Nie. To najdziwniejsze, że przez ten rok od kiedy zniknęła żyłem złudzeniami, wspomnieniami i dziwnym wyidealizowanym obrazem. Zaproponowała, żebym został w nią w Nowym Jorku, a ja miałam w głowie tylko zapłakane oczy Rose. - Mówił przez ściśnięte gardło, zupełnie jakby słowa same nie chciały z niego wyjść. - Mówiłaś ostatnio, że za bardzo zatracasz się w ludziach, których kochasz. Ja się nie zatraciłem, ja wpadłem w chorą obsesję. Teraz wiem, że była złudzeniem. - Jego głos był tak poważny i zdecydowany, że to było aż do niego niepodobne.
No właśnie, Isabelle też jakoś nie mogła go poznać. Dlatego właśnie podniosła głowę i automatycznie zaczęła głaskać go po ramieniu - chciała mu jakoś okazać wsparcie, a nie zawsze starannie dobierała słowa.
- Hej, ale należy w tym widzieć same plusy - jakby nie patrzeć, nareszcie wiesz, że się wyleczyłeś - powiedziała spokojnym tonem, biorąc łyk herbaty, a jej usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. - Tylko, żeby to z Rose też nie stało się obsesją, okej? Potrzebujesz jakiegoś zdrowego związku, Donnie. - Obróciła jego imię w ustach jak cukierek, a w jej oczach zatańczyły radosne iskierki.
Donnie Blackwood zmienił się nieco od ostatniego roku Hogwartu. Zmienił go nawet ten ostatni rok. A jego obsesyjne pragnienia zwykle wydawały się odległe, a czasami wyłaziły na wierzch. W tej chwili były potulne jak baranki, a Donnie uśmiechnął się do niej.
- Zdrowy związek i panna Fradenburg? To się nie może równać, ale chyba odrobinę uzupełniamy się w tej swojej nienormalności, wiesz? Bardziej chodzi o... dystans - ocenił i zmrużył oczy, patrząc na kosmyk jej jasnych włosów. - Zatracenie nie jest za dobre. Zresztą, Rose jest mistrzynią w utrzymywaniu dystansu.
- No cóż, nie poznałam jej na tyle dobrze, żeby móc wyciągać konstruktywne wnioski, ale myślę, że to jest trochę poza, no wiesz, ten cały chłód i obojętność. Zresztą, sam pewnie wiesz o tym najlepiej. - Isabelle wyciągnęła przed siebie nogi i wykonała kilka leniwych kółek w powietrzu swoją bosą stopą. - Ja myślę, że jak na razie utrzymywanie dystansu względem Ethana też idzie mi całkiem nieźle. Moja mama byłaby ze mnie dumna - powiedziała, ironizując, Isabelle, a potem pozwoliła swoim ustom na rozciągnięcie się w kpiącym uśmiechu. Gdzieś podświadomie wiedziała o tym, że jej matka jest niedoścignionym ideałem, stawiającym poprzeczkę tak wysoko, że ciężko będzie jej dorównać.
Ach te niedoścignione ideały. Donnie jakoś nigdy nie miał swojego ideału czy autorytetu. To dziwne, bo ludzie powinni mieć wzorce do których dążą.
- Tak, jej obojętność jest doskonałym wytworem. Ale to nie zmienia faktu, że uwielbia robić wszystko na przekór. Chyba z wrodzonej sprzeczności - zaśmiał się cicho, popijając herbatę.
- I chętnie posłucham o tym dystansie. To niezmiernie ciekawe, szczególnie, że chyba bardzo się ostatnio polubiliście - powiedział unosząc brwi i posłał jej rozbawione spojrzenie. Próby wyciągnięcie czegoś z Belli chyba nie będą łatwe. Może zapytać tak po prostu?
Nie, nie będą - czy to dziwne, że panna Clarke nie bardzo przepadała za mówieniem o sobie? Uważała, że ludzie najlepiej poznają się poprzez wzajemną obserwację zachowań w różnych sytuacjach - zwłaszcza tych kryzysowych - a nie przez wymienianie się detalami ze swojego życia. Często zmyślonymi i bardzo przejaskrawionymi, zupełnie, jakby potrzebowali nadać swojej egzystencji jakiegoś sensu. Zaśmiała się tylko krótko, cudem powstrzymując się chyba od przewrócenia oczami, a potem ponownie zanurzyła usta w herbacie, znacząc brzeg kubka koralową pomadką. Całkiem ładnie dopełniał się z turkusem, swoją drogą.
- Nie pozwalam mu na wszystko to, czego by chciał. Wiesz, nie jestem jakaś pruderyjna, ale on naprawdę zapowiada się interesująco. Chyba tylko i wyłącznie dlatego nie zaoferowałam mu jeszcze wszystkich moich możliwości. - Odstawiła kubek na stolik z głośnym stukotem, a potem parsknęła krótkim śmiechem. - Och, na miłość boską, zachowuję się, jakbym miała dziesięć lat. Nie spałam z nim jeszcze, gdybyś nie zrozumiał po tych trzech aluzjach.
Chyba zrozumiał po pierwszej, co dziwniejsze, w obliczu tego do czego przyznała się wcześniej wydawało się to dziwne.
- Więc to nie z nim spędziłaś wtedy noc? - Zapytał unosząc brew. - No chyba, że rozmawialiście, rozmowa jest ważna - powiedział i parsknął śmiechem. Nie, żeby Donnie miał prawo to komentować szczególnie.
- Wiesz, powinnaś rzeczywiście z głową ujawniać te możliwości, bo są dość... duże. - Tak, przecież miał pełne prawo to oceniać. - I to chyba wcale nie takie dziwne. Też nie spałem jeszcze z Rose.
- Mówisz? Och, dziękuję za ten wysublimowany komplemencik, panie Blackwood - powiedziała Isabelle, a potem wybuchnęła śmiechem. Przy Donniem mogła być w stu procentach sobą i bardzo to ceniła - w końcu chyba właśnie na tym polegała przyjaźń, prawda? - Ale z kolei ty mnie zaskoczyłeś; myślałam, że macie to już za sobą. Ile wy w ogóle jesteście razem, hm? - Isabelle gwałtownie podniosła się z sofy i w podskokach pokonała odległość między kanapą, a lodówką. Otworzyła drzwi i rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby przegryźć, ale nie miała w niej nic, co by ją interesowało. - Mistrzu kuchni, chcesz wykazać się kunsztem i zrobić coś z niczego? Jestem głodna.
Mistrz kuchni, który zwykle po prostu improwizuje? Nie ma nic lepszego. Coś z niczego zawsze można zrobić. Donnie wstał z kanapy i poszedł za nią zaglądając jej przez ramię.
- Naprawdę sądzisz, że wiem ile 'jesteśmy razem'? Nie wiem nawet kiedy był początek czy coś. To jest dziwne. Rose wciąż utrzymuje ten dziwny dystans, chociaż całkiem dobrze idzie mi przełamywanie go - stwierdził kiwając głową i podrapał się po brodzie. - Cholera, nie za wiele tu masz. Omlet z serem i oliwkami? - Zapytał wyciągając potrzebne składniki. Nic wielkiego, ale zawsze.
- Nie za wiele tu mam, bo jestem na wiecznej diecie, to akurat powinieneś wiedzieć - powiedziała Isabelle, posławszy mu rozbawione spojrzenie, a potem skinęła głową. - Jasne, omlet może być. - Och, Isabelle i jej zupełnie pozbawione logiki postępowania; to co, że żywiła się głównie warzywami, owocami i innymi rzeczami, które zawierały niewiele kalorii, skoro dosładzała sobie życie lizakami. - A co do twojego związku, zgaduję, że Rosalie nie jest entuzjastką rocznic i innych takich rzeczy? To nic, ja też nie jestem, chociaż lubię dostawać kwiaty. Romantyzm jest chyba trochę przereklamowany, ale co ja tam wiem.
Donnie spojrzał na nią z powątpiewaniem i uśmiechnął się krzywo, zabierając się za krojenie składników do omleta. Skoro panna Clarke była na wiecznej dicie to musiał ją porządnie nakarmić.
- Może romantyzm tak, ale nie kwiaty. Kobiety uwielbiają kwiaty, nawet pewnie jeśli udają, że wcale ich nie oczekują. To dziwne, że często zaprzeczacie temu co sprawia wam przyjemność. Na przykład zupełnie nie rozumiem tych wszystkich diet i ich idei. Po coś się katować, uświadom mi? - Zapytał trochę dla upewnienia się, wrzucając pierwsze składniki na rozgrzaną patelnię.
- No jak to po co, Donnie? Żeby dobrze wyglądać, to chyba oczywiste? - Isabelle zgrabnie wskoczyła na blat stołu i, machając nogami, obserwowała z przyjemnością, jak Donnie realizuje się w kuchni. Zawsze miała słabość do facetów, którzy potrafili gotować, to było chyba całkiem naturalne. - A kwiaty są fajne, ale już o tym mówiłam. Chociaż jasne, nie wszystkie.
Donnie spojrzał na nią kątek oka i uśmiechnął się cwaniacko. Dobrze wiedział, że Isabelle z przyzwyczajenia grała słodką kobietkę, taką od kwiatów i innych romantycznych gestów. Na szczęście jemu dane było poznać ja od tej mniej... słodkiej strony.
- Nie jest to wcale oczywiste. Może i jestem szowinistą, ale dla mnie podstawą jest kształt, a nie jego brak. Zresztą, sama wiesz - powiedział cicho sugestywnie patrząc na jej dekolt. - A skoro mamy już ustalone, że wcale nie musisz być na diecie to dodam jeszcze trochę sera, a ty mi powiesz o swoich ulubionych kwiatach.
Isabelle tylko przewróciła oczami, a potem, nadal machając nogami, sięgnęła po szklankę, do której nalała trochę wody mineralnej.
- Kwiaty? Hm, lubię takie, które są dość niepozorne. Niezapominajki, może? Ogólnie podobają mi się te o drobniejszych kwiatkach, nie lubię róż, są takie sztampowe - powiedziała, krzywiąc śmiesznie swoją buźkę i rzuciła kontrolne spojrzenie na danie, które przygotowywał Donnie. - Cholera, naprawdę jestem głodna, ale mi tu napachniłeś.
Donnie słuchał jej uważnie i przy okazji wlał już gotowy omlet na patelnię, wystarczyło poczekać kilka minut. Isabelle był cholernie niecierpliwa.
- Podobno im dłużej się czeka, tym lepiej smakuje. To jedna z tych ulubionych babskich bzdur, nie? Więc teraz sobie poczekasz - zaśmiał się i oparł o blat obok niej. - Nie znam się na kwiatkach, ale moja mama zwykle zbierała te polne do wazonów. Najbardziej lubiłem zapach bzu i wrzosów. Ale tak na wszelki wypadek zapamiętam niezapominajki.
- Zapamiętasz niezapominajki - pomyślała na głos Isabelle, uśmiechając się kącikami ust. - W sumie całkiem zabawne. - Zgrabnie zeskoczyła z blatu i usadowiła się na krzesełku, nałożywszy nogę na nogę, a potem ponownie wbiła wzrok w Dońka. Nie miał pojęcia, jak bardzo cieszyła się, że go tu znalazła. Nie lubiła być przecież samotna, nie potrafiła egzystować jako jeden byt. - Wrzos i bzy też są okej, wiesz, to tak na wszelki wypadek. - Puściła mu oczko i zaśmiała się krótko, perliście.
Donnie prychnął z rozbawieniem i zerknął pod pokrywkę patelni, sprawdzając omlet.
- To na wszelki wypadek, gdyby Ethan zwrócił się do mnie z pytaniem o twoje ulubione kwiaty - powiedział krzywiąc się zabawnie. Zupełnie jakby on nie przyniósł jej małego bukieciku tego wieczoru. - Wiesz, że powinniście, wy kobiety, tworzyć takie awaryjne listy? Do skorzystania w razie klęski żywiołowej zwanej kłótnią albo czymś takim. Powinien tam znajdować się spis waszych ulubionych kwiatów, dań i miejsc. To byłoby takie małe... zabezpieczenie - stwierdził z rozbawieniem.
Teraz to Isabelle parsknęła śmiechem, odrzuciwszy do tyłu srebrzystoblond włosy, a potem posłała Donniemu spojrzenie pełne politowania. Chyba nie mówił serio.
- Jasne, wy, faceci, zawsze chcielibyście samych udogodnień. Może wypadałoby od czasu do czasu skoncentrować się na czymś innym niż seks i alkohol i zapamiętać te istotne rzeczy? - spytała, wciągnąwszy głęboko do płuc zapach omleta i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Chociaż bardziej cieszyłaby się, gdyby mogła go w końcu zjeść.
Donnie powinien poczuć się urażony. On nie myślał o seksie i alkoholu, szybciej o seksie i jedzeniu. Jedzenie było ważniejsze i nawet przyjemniejsze.
- Koncentrujemy się. Ja na pewno. Wiesz, są jeszcze takie istotne rzeczy jak... cycki, jedzenie i praca. O. Kwiatki są mało istotne, więc lepiej to gdzieś zapisać. Tak na wszelki wypadek - stwierdził, wyciągając z szafki dwa talerze i przełożył na nie omleta, dzieląc go najpierw na pół. - Proszę. Smacznego. - Postawił przed nią talerz pyszności.
Isabelle nawet nie skupiła się na tym, żeby zripostować wypowiedź Dońka: jej uwagę zbyt mocno zaabsorbowało jedzenie, które, choć tak proste, wyglądało na cudownie smaczne. Natychmiast chwyciła sztućce w dłoń i odcięła pierwszy kawałek, włożywszy go do ust z właściwą sobie gracją. Machinalnie przymknęła powieki, odcinając niepotrzebny jej obecnie zmysł wzroku, a potem uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Dobra, rzeczywiście potrafisz zrobić coś z niczego. To istotna informacja, na pewno mi się przydasz, bo ostatnio średnio mi idą zakupy - dodała Isabelle.
Takie informacje powinny być cenione, że za ścianą mieszka wybitnie zdolny kucharz i w dodatku taki przystojny. Donnie odgarnął z oczu cisnące mu się do nich kosmyki przydługich włosów i posłał jej uśmiech wart tych omletów. Jak każdy facet, lubił być chwalony.
- W tym rzecz zwykle, że ja też nie mam czasu na zakupy, ale dzisiaj wbiłem się do ciebie, bo zupełnie nie miałem nic w lodówce - powiedział ze śmiechem i wsadził sobie do ust kawałek omleta. - No i jeszcze się stęskniłem, ale wiesz... są pewne priorytety.
Jasne, Isabelle już najlepiej wiedziała, o co mu chodziło: posłała mu promienny uśmiech w pakiecie z radosnym tańcem iskierek w jej oczach, a potem skoncentrowała się na jedzeniu, które znikało z jej talerza w ekspresowym tempie. Jednak nawet wtedy, gdy jadła tak szybko, Isabelle była naprawdę urocza, w tym przedziwnym staraniu się, żeby wszystko wypadło perfekcyjnie.
- Taak, wiem, też mam swoje priorytety - zaśmiała się, a potem podrapała po brodzie w wyrazie zamyślenia. - Chyba muszę się odezwać do Ethana. Chociaż nie, to on powinien do mnie, w każdym razie: odczuwam potrzebę zobaczenia go. To chyba całkiem normalny objaw, racja? - Też sobie znalazła autorytet w kwestii związków do rozmowy.
Gdyby Donnie nie miał pełnych ust pewnie parsknął by śmiechem, ale wolał jej nie opluć. Pytanie go o takie rzeczy zakrawało na wariactwo, na prawdę. Szczególnie zważając na to co kiedyś ich łączyło. Chociaż uwielbiał w Isabelle tą bezczelną wprost bezpośredniość.
- Chyba całkiem normalny, tak podejrzewam. A jeśli miałbym ci doradzać, to wybierz czarną bieliznę - oznajmił i po chwili pochylił się, unikając pacnięcia w ramię. Powiedział to jakby w sposób oczywisty wynikało to z ich rozmowy. - I wtedy już nie będziesz musiała się odzywać pierwsza.
- Och, Donnie - powiedziała Isabelle, uśmiechnąwszy się do niego z czymś na kształt czułości. - Ty głupolu, wiesz, że słabo się orientuję w świecie emocji. Ale dobrze, włożę czarną bieliznę. Tak mi w niej do... twarzy? Czy może raczej do ciała - poprawiła się, a potem pacnęła go wolną od sztućców dłonią w ramię i zaśmiała się w typowy dla siebie, bardzo dziewczęcy sposób. Uwielbiała to, że przy nim może być sobą w stu procentach. Udawanie kogoś, kim się nie było, potrafiło bywać wyczerpujące.
Donnie ani trochę nie rozumiał całej tej zabawy w udawanie. Był dość upartym gryfonem, zwykle przepracowanym i w dodatku zamkniętym w sobie. Tylko właściwie ona potrafiła go otworzyć do tego stopnia, że żartował sobie z jej bielizny.
- Czarna bielizna ma pewien przekaz, wiesz... 'hej, możesz mi wskoczyć do łóżka, ale wciąż będę niezależną kobietą' - powiedział udając trochę zbyt wysoki głos. - A tak naprawdę Bella, sam się nie orientuję. Dobrze, że Rose nie jest jedną z tych kobiet od awantur. Ale to zwykle ja jej szukam i ganiam za nią po mieście. - Dokończył swoje jedzenie i popił herbatą, uszczęśliwiony pogładził swój chudy brzuch. - Najadłem się. Skromnie przyznam, że było dobre.
No tak, widocznie Donnie nie odczuwał potrzeby udowadniania sobie samemu lub innym, że jest 'kimś'. U Isabelle też nie wzięło się to przecież znikąd - wszystko miało swoje podstawy, a jej poczucie wartości mocno podupadło po tym, jak została, no cóż, Puchonką.
- Ganiasz za nią po mieście? Och, jak słodko, no proszę - zaśmiała się Isabelle, ale z wyczuciem, bo na tyle, na ile zdążyła się zorientować, wiedziała, że to wciąż dość delikatny temat. - Omlet był pyszny, mistrzu, muszę ci to oddać. Jutro do pracy?
Donnie uśmiechnął się na swój sposób kiedy Isabelle wspomniała o Rose i przewrócił oczami. Nie był słodki, niech ona już da mu spokój. Po prostu chcąc być ze Ślizgonką musiał spełniać pewne wymagania, inaczej by się rozmijali.
- Ganiam po mieście, a ona i tak mnie zlewa. Chociaż nie, ostatnio wylądowaliśmy razem w rzece i zdecydowanie nie chciała się mnie puścić. To zaskakujące ile satysfakcji może przynieść odkrywanie czyichś sekretów - stwierdził i rozciągnął się, strzelając kościami. - Tak, jutro do pracy. Chyba powinniśmy zorganizować w restauracji jakieś wieczory tematyczne. Coś co przyciągnęłoby ludzi.Co powiesz na wieczór meksykański?
- To, że Meksykanki nie mają blond włosów, skarbie, ale jeśli bardzo chcesz to włożę czarną perukę i powinnam dać radę - powiedziała Isabelle, sięgając po jego talerz i wstała w celu zaniesienia ich do kuchni. Włożyła oba naczynia do zmywarki, a potem odwróciła się z ironicznym uśmieszkiem na ustach. - Jasne, że jestem za, uwielbiam meksykańskie jedzenie. Zresztą, lubię każde danie, które jest dobrze przyrządzone, przecież wiesz.
Donnie pokiwał głową i podniósł się z krzesła.
- Ale mogłabyś dać pokaz tańca, tango jest meksykańskie czy argentyńskie? Cholera, nie pamiętam - powiedział i podrapał się po brodzie. Zaśmiał się na widok jej miny. Chyba zwątpiła w jego inteligencję. - No i obiecuję, że będzie dobre jedzenie. O to już zadba nasz kucharz, powinnaś go poznać. Chociaż nie, złamałby ci serce - dodał ze śmiechem i wyciągnął do niej rękę, którą złapała, a on przyciągnął ją do siebie obejmując mocno.
- Pójdę już. Nie zapominaj o mnie, co?
Isabelle przewróciła oczami, jakby słowa Dońka były dla niej obelgą. Stanęła na palcach i ucałowała go w policzek, znacząc go koralową szminką.
- O tobie, panie Blackwood? Nigdy, przenigdy - obiecała grzecznie, zupełnie jak mała dziewczynka, a potem jeszcze przez chwilę wtulała się w jego klatkę piersiową, zanim finalnie pozwoliła mu opuścić skromne progi swojego mieszkania. Opadła ciężko na sofę i westchnęła, kiedy jej myśli zaczęły dryfować w ostatnio często uczęszczanym kierunku.
Miał powiedzieć, że nie jest zupełnie zmęczony? Nie był, a jego oczy błyszczały w rozbawieniu. Zrobił minę jakby się zastanawiał i podrapał się po brodzie.
- Te żelki mnie przekonują - stwierdził i otworzył przed nią drzwi klatki schodowej. Po chwili znaleźli się już w jej mieszkaniu. Chyba zaczynał je lubić, tak jak lubił Isabelle, która wniosła na górę Freda. - Wiesz, że byłem ostatnio w Hipnozie. Na drzwiach do Aurory wisi wielki zakaz wstępu - powiedział ze śmiechem idąc za nią w głąb mieszkania.
- Chyba nie przejmujesz się zakazami, co? - spytała Isabelle retorycznie, rzucając pod szafę swoje szpiki, a potem obróciła się na pięcie, stając twarzą do Ethana. - Zaraz wrócę, muszę się tylko odświeżyć. Rozgość się, whisky stoi w barku - poinformowała go, idąc w kierunku łazienki. Zimną wodą schłodziła sobie nadgarstki i pociągnęła jeszcze jedną warstwą koralowej szminki usta, a potem cmoknęła z zadowoleniem. Wyglądała i tak całkiem nieźle, po tylu godzinach pracy. Sprężystym krokiem wymaszerowała z pomieszczenia, czując ból w stopach, a potem znów znalazła się oko w oko z Ethanem. - Widzę, że całkiem nieźle sobie radzisz.
Szybkie to odświeżenie. Ethan właściwie zdążył tylko rozejrzeć się uważnie po mieszkaniu, na wypadek gdyby ktoś się gdzieś czaił, ostatnio miał nawroty swojej paranoi i wsypać lód do szklanek.
- Chcesz napić się whisky, nie czegoś słodszego czy to po prostu lepsza alternatywa do tych lizaków i żelek? - Zapytał rozbawiony i nalał chociaż sobie alkoholu. Nie miał nic przeciwko jednemu drinkowi, może kilku. Ładnie wyglądała w przytłumionym świetle zachodzącego powoli słońca.
- Jasne, że napiję się czegoś słodszego, obok masz jakiś likier kawowy, możesz mi polać - zarządziła, rozsiadłszy się wygodnie w kanapie, a potem posłała mu półuśmieszek. Całkiem nieźle komponował się z wystrojem w jej kuchni, połączonej z salonem. - Mam wrażenie, że w tym mieście nie dzieje się nic ciekawego, ty też tak uważasz? - zagadnęła go, założywszy nogę na nogę i wbiła w niego wyczekujące spojrzenie.
Ethan nalał jej alkoholu i usiadł obok, podając jej naczynie, sam napił się whisky, krzywiąc się tylko odrobinę przy pierwszym łyku. Kiedyś pijał ja o wiele częściej, teraz nie miał chyba odpowiedniego towarzystwa. Kumpli nie widział całe wieki.
- Sadzę, że ma swój potencjał, może tylko my siedzimy w niewłaściwym miejscu? - Zapytał trochę teoretycznie. Dla niego fakt poznania tu tylu 'normalnych' czarodziei i tak był zaskakujący. - Masz jakiś pomysł na rozkręcenie jakiejś imprezy? Chociaż nie... bo przeczuwam, że znaczącą rolę będą odgrywać tu ładunki wybuchowe - stwierdził ze śmiechem i spojrzał jej w oczy, trochę za długo.
- Ostatnio mniej w mojej pracy ładunków, a więcej papierków, ale jak będę coś wysadzać, to cię tam przemycę. Muszę wtedy wkładać taki śmieszny kostium w celach zachowania maksymalnego bezpieczeństwa - wyjaśniła mu, zanurzając usta w kawowym likierze. Smakował całkiem okej, chociaż zdecydowanie nie tak dobrze, jak jej ulubiony Bailey's. Wyprostowała przed sobą nogi, przypadkiem trącając go stopą, ale wcale nie cofnęła jej w popłochu, jak zareagowałaby jeszcze jakiś czas temu; przyjemnie było czuć ciepło jego ciała, choćby w tak małym stopniu.
Taka obietnica była poważna sama w sobie. Przecież kiedy go tam zabierze, będzie musiała zadbać o jego bezpieczeństwo. Nie umie się bronić przed wybuchami ładunków wybuchowych. To trochę jak przed Isabelle. Ale przed nią chyba nie chce się bronić.
- I będę mógł obejrzeć cię w śmiesznym kostiumie? - Zapytał z odrobina niedowierzania. - Nosisz też ten super żółty kask?
Jakoś nie potrafił sobie tego wyobrazić, ale sama próba wywołała atak śmiechu. I ta jej stopa też była całkiem dobrym powodem by się uśmiechać.
Isabelle przewróciła oczami; nieładnie było sobie tak z niej kpić, a Ethan czynił to nagminnie. Chyba powinni zamienić się rolami.
- Jasne, że chodzę w tym żółtym kasku. Najpierw bezpieczeństwo, potem uroda, tak to już działa w mojej pracy. - Posłała mu uśmiech pełen wyrozumiałości, zupełnie, jakby pouczała jakiegoś małego chłopca o tym, że ma się dobrze zachowywać. W zasadzie, chyba całkiem nieźle sprawdziłaby się w roli nauczycielki. Przepadała za dziećmi, chociaż nie sądziła, że będzie je miała w najbliższej przyszłości. - Ale muszę uczciwie przyznać, że nie lubię żółtego koloru, bo wiesz - nie wyglądam w nim zbyt dobrze. - Rzuciła mu rozbawione spojrzenie i pociągnęła kolejny łyk likieru. Napięcie między nimi było już prawie namacalne, a sceny, które rozgrywały się w głowie grzecznej panny Clarke zdecydowanie powinno się ocenzurować.
Jej pouczający ton był nawet całkiem zabawny. I ta głupia rozmowa o wszystkim i niczym całkiem mu się podobała, bo sprawiała, że w oczach Isabelle pojawiały się dziwne błyski. Tak, ta stopa coś znaczyła. Dziwne było to, że spali ostatnio w jego łóżku, a rano obudził się z jej głową na swojej klatce piersiowej, a teraz nie potrafił po prostu jej dotknąć.
- Najpierw bezpieczeństwo, a później uroda. Gorzej jeśli to uroda jest niebezpieczna - stwierdził zapatrując się na jej usta. Miały cholernie pociągający kształt.
Ale kto mu zabronił? Mógł jej dotykać, jeśli tylko chciał, czy nie słyszał tych błagań, tak wyraźnych w myślach Isabelle? Złapała jego spojrzenie i uśmiechnęła się półkpiąco, a jej stopa jakoś samoistnie zaczęła sunąć wzdłuż jego łydki, do góry.
- Niebezpieczna uroda, mówisz - powtórzyła za nim, nie bardzo koncentrując się na brzmieniu swoich słów i na wszelki wypadek ponownie zanurzyła usta w kawowym likierze, a potem oblizała pozostałą na wardze warstwę zwinnym ruchem. Zmierzyła go naprawdę intensywnym spojrzeniem, a jej tęczówki zdawały się być z każdą chwilą coraz ciemniejsze.
Ethan prawie na chwile zapomniał o oddychaniu, ale po chwili wypuścił powietrze nosem i napił się whisky, by po chwili odstawić ją na stolik. Jej stopa znalazła się gdzieś w okolicy jego kolana, kiedy złapał ją za kostkę i przejechał dłonią po jej wierzchu. Nogi Isabelle były cholernie idealne, a on szczególnie uwielbiał kobiece stopy. To był zdecydowanie dobry manewr. Niebezpieczny.
- Może wywoływać niespodziewane wybuchy - powiedział cicho i uśmiechnął się mrużąc oczy. Jego dłoń znalazła się w okolicy jej kolana kiedy westchnął krótko i przeniósł dłonie na jej biodra, przyciągając ją bliżej siebie. Ten władczy gest raczej nie należał do tych delikatnych. Przysunął twarz do jej ust i powoli obrysował palcem ich kształt.
Isabelle na kilka sekund przymknęła powieki, pozwalając sobie na ciche westchnienie. Opadła powoli na jego kolana i jeszcze przez chwilę mierzyła go spojrzeniem, zanim zdecydowała się zaatakować. Jego ruchy były drażniące, a ona miała już dość swojej zwyczajnej cierpliwości, dlatego powoli zniwelowała dzielącą ich usta odległość, upajając się każdą sekundą, a potem rozpoczęła proces rozsmakowywania się w jego wargach. Po omacku odstawiła swój kieliszek na stolik, żeby przypadkiem nie rozlał się na jej ołówkowej spódnicy i wplotła dłoń w jego włosy. Były cudownie miękkie, a cały Ethan pachniał tak zachęcająco, och, Isabelle uwielbiała męską woń.
Całowanie jej było jak jedzenie lizaka, który ma kilka różnych smaków. Najpierw smakowała po prostu słodko, później zdecydowanie bardziej cierpko, a w końcu podobnie do lodów truskawkowych. Ethan lubił lody truskawkowe.
Jego dłonie znalazły się na jej talii i powoli, gładziły jej skórę przykrytą materiałem. To było nieme pytanie. Tak samo jak jego dłoń na jej udzie.
Ale wcale nie miał zamiaru się spieszyć. Zwykle za bardzo się spieszył. Teraz chciał się cieszyć jej obecnością i tymi pocałunkami. Skubnął nawet jej wargę drażniąco zanim pogłębił pocałunek.
Isabelle musiała gorączkowo zaczerpnąć oddechu, ale już po chwili powróciła do badania miękkości warg pana Martinsa. Jak na razie, zdawał ten test śpiewająco.
Jej smukłe palce powoli przesunęły się wzdłuż jego szczęki do pierwszego guziczka koszuli, który ustąpił po lekkim nacisku. Tę samą czynność Isabelle powtórzyła jeszcze kilkakrotnie, bez zbędnego pośpiechu, w końcu ciesząc oczy widokiem jego nagiej klatki piersiowej, która - fiu, fiu - prezentowała się naprawdę imponująco.
- Mhm - wymruczała, niezbyt inteligentnie zresztą, panna Clarke, a potem rzuciła okiem na jego tatuaż. - Co to znaczy? - spytała w jego wargi, drażniąc je swoim ciepłym oddechem.
Ethan zwykle zapominał o swoim tatuażu, który zdobił jego przedramię, ale w tej chwili jego oczy pociemniały. Chyba nie miał ochoty opowiadać jego historii.
- To runy, poznajesz? - To dlatego niewiele osób potrafiło go rozczytać. Zwykle wydawał się ciągiem niezrozumiałych bazgrołów. - Znaczy 'nieśmiertelny'. Jest hołdem dla mojego przyjaciela, który zginął w trakcie jeden z akcji. - Zrobiło mu się głupio kiedy to powiedział, zabrzmiało tak... zwyczajnie. Nie pozwolił jej odpowiedzieć, bo zaatakował jej wargi ze zdwojoną siłą, przesuwając dłoń w górę jej ud, aż po materiał spódnicy, która podjechała do góry.
Isabelle nie należała do osób wybitnie wścibskich, tym bardziej z tonu jego głosu wywnioskowała, że nie należy ciągnąć tego tematu. Zresztą, myślenie szło jej w tej chwili dość opornie, bo mózg był skoncentrowany na tym, żeby odbierać miłe doznania. Jej małe dłonie przesunęły się wzdłuż jego klatki piersiowej, badając dokładnie każdy milimetr kwadratowy jego skóry. To było fascynujące, móc poznawać kogoś od początku, całą jego strukturę. Isabelle na moment oderwała się od jego ust, kiedy jej palce zatrzymały się na rozporku jego spodni i rzuciła mu krótkie spojrzenie, chyba pytające. Nie protestował.
Nie protestował, a nawet mruknął cicho z zadowoleniem.
No w porządku, tylko dlaczego ona jeszcze była w pełni ubrana? Ethan zjechał ustami na jej szyję i chwycił materiał jej bluzki, podciągając ją do góry, nie chciała współpracować więc szarpnął, a materiał się rozdarł. Ups. Ale chyba poradziliśmy sobie z problemem.
Odkrywanie nie tylko jej ust, ale też dekoltu było fascynujące. Z zapięciem stanika poszło mu o wiele szybciej, tak że już po chwili łaskotał jej piersi swoim oddechem. Fakt, że od dawna nie miał do czynienia z tak wspaniałym ciałem sprawiał, że miał ochotę poświęcić każdej jego części należytą uwagę. Tyle, że łatwiej byłoby ją rozbierać w innej pozycji, tylko dlatego, podtrzymując ją położył ich na sofie.
Ta bluzka była jedwabna, będzie to pana srogo kosztować, panie Martins.
Isabelle westchnęła, kiedy ciepły oddech Ethana zaczął łaskotać jej piersi. Objęła go udami i stopą zsunęła z niego spodnie (no cóż, była baletnicą, wygimnastykowane ciało było ewidentnym plusem i potrafiło nieźle urozmaicić, hm, życie). Nadal patrząc mu głęboko w oczy, pozwoliła sobie na odnalezienie jego uszu i językiem zaczęła pieścić małżowinę. To było tak cudownie ekscytujące, zwłaszcza, że jej abstynencja trwała całkiem sporo. A Isabelle, mimo całego swojego lukru, też była człowiekiem i potrzebowała seksu prawie tak bardzo jak tlenu.
W tej chwili Ethan potrzebował go chyba nawet bardziej niż tlenu, bo zapomniał o oddychaniu. Nie myślał ani o wartości jej bluzki ani o niczym innym, bo jego mózg wyparował. No dobrze, przestał funkcjonować na rzecz innych narządów. A dotykanie było na tyle zajmujące, że nie musiał myśleć.
Sięgnął do zapięcia jej spódnicy i ściągnął ją z niej, odkrywając niesamowitą gładkość ud Isabelle, a jego usta wędrowały wzdłuż jej mostka, a później brzucha aż do granicy majtek. Posłał jej bezczelny uśmiech i włożył pod nie palce powoli je zsuwając. Kiedy jej dotknął jej ciało się naprężyło.
Isabelle wydała z siebie coś na pograniczu jęku i syknięcia, zupełnie, jakby palce Ethana parzyły. Niewyobrażalnie przyjemnym ogniem, który sprawiał, że zapragnęła go poczuć w sobie już, teraz, zaraz. Jej źrenice rozszerzyły się chyba do granic możliwości, nabrała powietrza tak głęboko do płuc, że przez jej skórę zaczęły przebijać żebra. Niecierpliwym ruchem palców zsunęła z niego bokserki, machinalnie zagryzając wargę, kiedy ich ciała zetknęły się całą powierzchnią. Nagą, rzecz jasna.
Ethan nie potrzebował pozwolenia, wystarczyły mu reakcje Isabelle i to zachęcające ciepło jej ud. Chwycił jej pośladki i szybkim ruchem wszedł w nią, czując jak się spina, a jego usta na jej wargach stłumiły kolejne jęknięcie. Pozwolił jej przez chwilę przyzwyczaić się do tego uczucia i tylko ją całował zanim zaczął się w niej poruszać. Niespiesznie, nawet nieco zbyt powoli, jakby miał zamiar przeciągnąć ten moment w nieskończoność. Chociaż wszystkie jego zmysły i pragnienia ponaglały go.
Poza tym, bał się, że jeśli jego pożądanie zmieni się w brutalność Isabelle, słodka dziewczyna, wystraszy się. Jednak została w nim tylko odrobina samokontroli, która zniknęła przy kolejnym jęku Isabelle.
Och, słodka Isabelle miała całkiem niezłą tolerancję na ból, zwłaszcza tak upajający, jak ten, którym Ethan właśnie ją częstował. Zacisnęła palce na skórzanym obiciu sofy z taką siłą, że aż zbielały jej kłykcie, ale nadal nie przymknęła powiek. Nie chciała stracić ani chwili z tego, co się działo, a przecież nie od dziś wiadomo było, że kontakt wzrokowy tylko potęguje doznania. Zacisnęła uda jeszcze mocniej wokół bioder Ethana i zagryzła swoją wargę, już po chwili czując w ustach metaliczny posmak krwi. Chyba właśnie przekraczała z nim kolejne granice swojej wytrzymałości. I dobrze, przecież od zawsze lubiła wyzwania.
W jego głowie dryfowała tylko jedna myśl, że ta kobieta jest jakimś pieprzonym ideałem. Zbyt idealna jak na kogoś prawdziwego, może dlatego chciał zobaczyć jak krzyczy z przyjemności, jak staje się do cna prawdziwa.
Uniósł wyżej jej biodra, zaciskając na nich palce, tak że z całą pewnością zostaną jej siniaki i przyspieszył ruchy. To było jak zlewająca się fala barw, odczuć i emocji, ból się zatracał, nawet jeśli nie było w tym seksie nic z delikatności.
Nie potrzebował więcej, bo po tych kilku intensywnych minutach zmiażdżył jej usta w agresywnym pocałunku, a jego ciało zalała fala rozkoszy. Nie było chyba nawet słychać jego jęku, bo Isabelle, zgodnie z życzeniem, krzyknęła tuż po nim.
Isabelle przez kilka, może kilkanaście, nawet kilkadziesiąt sekund miała problem z umiejscowieniem siebie w czasoprzestrzeni. Nie miała pojęcia, gdzie jest, wiedziała tylko jedno: było jej niesamowicie przyjemnie. I ciepło.
Wzięła głęboki oddech i wreszcie odzyskała ostrość widzenia, dostrzegając przed sobą postać Ethana. Jej usta samoistnie ułożyły się w uśmiech pełen zadowolenia.
- No cóż, wreszcie możesz powiedzieć, że skosztowałeś mojego lizaka - wypaliła bez cienia zażenowania i pogładziła dłonią jego plecy, na których wyczuła jakieś nierówności. Ale o nie nie zapytała.
Kiedyś jej opowie, jak obiecał, ale nie w tej chwili, ona była za dobra.
Zaśmiał się słysząc jej słowa i opadł obok, przysuwając ja bliżej siebie. Jego dłonie chyba wcale nie miały zamiaru przestać zwiedzać jej ciała, bo sunęły delikatnie po jej ramieniu, aż po nadgarstek, a później z powrotem aż na jej szyję.
- Który to już stopień wtajemniczenia? - Zapytał dla pewności, nieco zachrypniętym głosem. Wcale nie miał zamiaru wdawać się w rozmowę, ale nie mógł jakoś zamknąć oczu i przestać na nią patrzeć. - I na serio, na kanapie? - Zapytał rozbawiony.
- Nie za ciekawski jesteś? - Isabelle sięgnęła ponad jego głową po koc i przykryła ich nagie, szybko tracące ciepło, ciała przyjemnym pledem w kolorze kawy z mlekiem. - Moja kanapa jest bardzo wygodna, to mebel wielofunkcyjny. Bardzo cię zaskoczę, jeśli powiem, że chyba przydałoby się iść spać? - Isabelle uśmiechnęła się do niego nieco sennie, a potem ziewnęła, w ostatnim momencie zasłoniwszy rozdziawioną paszczę drobną dłonią.
Och, ileż słodyczy w tym było, ile uroku.
Jak na życzenie oczy Ethana właśnie zaczęły się zamykać, a jego powieki stały się jak z ołowiu. Trochę na oślep odnalazł ustami jej nagie ramię i pocałował je krótko z lekkim uśmiechem.
To było satysfakcjonujące.
- Nie będę dyskutował z twoją kanapą. Dobranoc - mruknął w okolice jej ucha i objął ją mocniej ramieniem. Już po chwili dryfował w śnie lepszym niż tym po kilkugodzinnym treningu.
Trafił, tym razem do celu. Zadziwiająco blisko jej kanapy. Chyba musiał skupiać się na pewnych kwestiach z nią związanych. Rozejrzał się po wnętrzu mieszkania i nabrał do płuc powietrza, które pachniało Isabelle. Mieszkania miały cząstkę ich właścicieli, choćby właśnie zapach.
- Mam ci pomóc? - Zapytał kiedy skierowała się do sypialni, ale odpowiedziała mu tylko śmiechem. Udał się do łazienki, rzucił na siebie jeszcze kilka zaklęć i umył twarz wodą, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Twarz miał zmęczoną, a oczy podkrążone. Zakręcił kurek z zimną woda i wrócił do salonu.
Isabelle tym razem ubrała się nieco dojrzalej niż wcześniej; Włożyła obcisłe, niebieskie dżinsy i zwiewną koszulę w odcieniu idealnej bieli, wysadzaną na ramionach drobnymi kamyczkami. Włosy, puszczone luźno, spływały w delikatnych skrętach wzdłuż jej lewego ramienia. Zobaczywszy Ethana i jego twarz, po której wciąż płynęły strumienie wody, tylko się uśmiechnęła.
- To gdzie mnie zabierasz, hm? - zapytała, podchodząc bliżej i stanęła na palcach, żeby musnąć ustami jego wargi. Nie była pewna, czy może sobie na to pozwalać ot tak, ale taki właśnie miała kaprys.
Dekoncentrowała go, a dokładniej robiły to jej usta. Były zbyt prowokujące.
Jego dłonie samoistnie wylądowały na jej talii, przysuwając jej ciało bliżej. Skubnął jej dolną wargę, zanim pocałował ją delikatnie.
- Gdzie tylko chcesz. Lubisz amerykańskie jedzenie? Krwiste steki? - Zapytał z rozbawieniem patrząc jej w oczy. - Słyszałem o całkiem dobrej knajpie w śródmieściu. Co sądzisz?
Odgarnął jej włosy z ramienia i przesunął palcem po delikatnej skórze szyi. Gdyby nie to, że Isabelle była głodna przekonałby ją do zostania w mieszkaniu.
Isabelle była naprawdę ciekawa tych jego argumentów. Gdyby nie to, że kiszki grały jej marsza w oczekiwaniu na jakąś (niewielką, jak zawsze) dawkę kalorii, na pewno pozwoliłaby mu na zademonstrowanie całej palety jego możliwości. Ale przecież - co się odwlecze, to nie uciecze, czyż nie?
- Wyczuwam sarkazm w twojej wypowiedzi - powiedziała Isabelle, a zaraz po tym z jej ust wyrwało się ciche, ledwo słyszalne westchnienie. - Nie wiem o co ci chodzi. Wołowina jest przecież dobrym mięsem, z całą pewnością zdrowszym niż wieprzowina. - Posłała mu intensywne spojrzenie, które tworzyło z tematem ich rozmowy dość karykaturalny kontrast, a potem, po raz ostatni cmoknąwszy go w linię żuchwy, odwróciła się w poszukiwaniu butów. Tak, szpilek, w końcu miała przy sobie bohatera, gotowego, by ją nieść w razie jakiejś tragedii. - A potem pokażesz mi swoje mieszkanie.
Jeśli już ma wziąć ją na kolację, nie pozwoli jej na dietetyczne żarcie. Nie znosił tych dziwnych dyskusji na temat diet. Nie gardził warzywami, jadał też całkiem spore ilości białka, ale zdarzało mu się zgrzeszyć pizzą na kolację. Zawsze istnieją lepsze sposoby na zachowanie sylwetki. A jej sylwetka prezentowała się w tych jeansach zadziwiająco dobrze.
- Zdrowszym i całkiem smacznym. Przecież nie zabrałbym cię na pizzę - zaśmiał się bez skrępowania przyglądając się jej tyłkowi. - I jesteś pewna, że chcesz oglądać moje... hm, mieszkanie? Właściwie dom. Sypialnię już widziałaś.
- Tak, chcę oglądać twoje, hm, mieszkanie - powtórzyła za nim Isabelle, posyłając mu bezczelny uśmieszek, a potem włożyła na ramiona granatową, klasyczną marynarkę i chwyciła torebkę. - Obwieszczam wszem i wobec, że jestem gotowa. Chodźmy, mistrzu - dodała, dając mu zaczepnego kuksańca w ramię i obróciła się jeszcze przy samych drzwiach, żeby na niego popatrzeć z odpowiedniego dystansu. Komponował się z jej mieszkaniem zadziwiająco dobrze, mimo że zawsze wydawało jej się dość mocno kobiece.
Donnie Blackwood tego wieczoru został prawie wylany z pracy, a później jeszcze przyczepiło się do niego kilku opryszków. Z opuchniętym okiem i w stanie nietrzeźwości graniczącej z nieprzytomnością ciężko mu było otworzyć drzwi swojego mieszkania więc jako ostatnią deskę ratunku potraktował dzwonek do drzwi swojej przyjaciółki. Kiedy Isabelle mu otworzyła zobaczył tylko jej stopy i paznokcie pomalowane ładnym lakierem, bo się zatoczył. Dopiero później dostrzegł jej śliczna twarz, bo udało mu się oprzeć o framugę drzwi.
- Cześć, Lizzy. Mogłabyś mi pomóc? Drzwi nie chcą się otworzyć - poskarżył się smętnie i zachwiał się nieznacznie.
Isabelle nie robiła w tej chwili nic, co mocno absorbowałoby jej uwagę, z prostej zresztą przyczyny - nie spędzała czasu z Ethanem. Odkąd pan Martins pojawił się w jej życiu, gościł nieustannie w jej myślach i snach, co - tego akurat była pewna - graniczyło już z jakąś psychiczną chorobą. Oblizawszy łyżkę, jeszcze przed chwilą lepką od czekoladowych lodów, na które pozwalała sobie tylko w sytuacjach kryzysowych, powlokła się do drzwi. Widok Donniego zawsze sprawiał jej wiele radości, chociaż, żeby zachować czyste sumienie, musiała sama przed sobą odnotować, że poczuła ukłucie słodkiego rozczarowania, że to jednak nie Ethan. Jednak te myśli szybko ulotniły się z jej blond głowy, kiedy zdała sobie sprawę, w jakim stanie jest jej najlepszy przyjaciel.
- Donnie? - Ledwo zauważalnie zmarszczyła nos, kiedy poczuła ostry zapach wódki, potwierdzający wszystkie jej obawy. - Chodź, chłopaku, potem zajmiemy się drzwiami. - Zarzuciła sobie jego rękę na szyję i, niemiłosiernie się przy tym krzywiąc, dotransportowała go bezpiecznie na swoją kanapę. - Co się stało? - Jej spojrzenie było zatroskane, a w głosie pobrzmiewał niepokój. Nadal trzymała go za dłoń, przyjemnie zresztą chłodną.
Donnie ze zdziwieniem odnotował, że siedzi na czymś wygodnym i całkiem miłym, a ciepła ręka w jego dłoni znalazła się tam jakoś nagle. Spojrzał na Isabelle niezrozumiałym wzrokiem i potrząsnął głową, chyba w odpowiedzi na jej pytanie. Chciał dotknąć twarzy, ale w kontakcie z palcami jego łuk brwiowy zapiekł mocno.
- Ała, kurwa, boli - syknął cicho i oparł głowę o kanapę. Tak było stabilniej. - Ładnie wyglądasz, wiesz, Lizzy? Gdybyś jeszcze tak nie wirowała byłoby w porządku. Nic wielkiego się nie stało.
Isabelle nie mogła się nie roześmiać, chociaż zrobiła to rzecz jasna z wrodzonym wdziękiem. Pokiwała głową z odrobiną dezaprobaty, której Donnie i tak nie był wstanie dostrzec, a potem wyciągnęła różdżkę i przytknęła ją do jego głowy, w miejscu, gdzie miał największą ranę.
- Chwilę będzie piekło, a potem ci przejdzie - uprzedziła go, zanim rzuciła zaklęcie. Czasem dziękowała wyższym instancjom za to, że jako chemik również musiała opanować najprostsze zaklęcia uzdrawiające w razie nagłych wypadków. Pogładziła stopniowo gojące się miejsce kciukiem, a potem podniosła się z klęczek i poszła po butelkę wody. - Pij, inaczej się odwodnisz i rano będziesz cierpiał nawet jak dam ci eliksir na kaca. - Postanowiła pomóc mu przynajmniej trochę się ogarnąć, zanim rozpocznie proces pozyskiwania informacji. Przecież musiała się dowiedzieć, dlaczego właściwie Donnie jest w takim stanie.
Może on sam nie do końca wiedział dlaczego jest w takim stanie? A tak, przez wódkę. Ona na pewno miała na niego zgubny wpływ, a o reszcie miał zapomnieć więc zapomniał.
Wziął od przyjaciółki wodę i wypił kilka dużych łyków. Zmęczyła go ta bójka.
- Masz eliksir na kaca? Powinnaś dostać Order Merlina. Ale nie teraz, nie chcę jeszcze trzeźwieć - stwierdził nad wyraz spójnie i przymknął oczy na chwilę.
- Tak jest w porządku. Zostaniesz ze mną? - Zapytał trochę niewyraźnie i chwycił znów jej dłoń w swoją.
Isabelle ulokowała się tuż obok niego na sofie, starając się zachować jedną pozycję przez dłuższy czas, po to, żeby Donnie mógł przyzwyczaić się do jej widoku.
- No wiesz, raczej nie zamierzam cię zostawiać samego w moim mieszkaniu w takim stanie - powiedziała, a potem odsłoniła białe zęby w ładnym uśmiechu. Donnie był szalenie zabawny, kiedy się upijał, źle jednak się stało, że miał do tego pewnie jakiś poważny powód. - Kto cię pobił, co? Kłóciłeś się z kimś? - zapytała kojącym, cichym jak szelest liści głosem, który w najmniejszym nawet stopniu nie zasługiwał na miano natarczywego. Martwiła się o niego, ot co.
O, nie zanotował tego, ze to jej mieszkanie. Chyba zaczynało powali dopływać do jego świadomości co właściwie się działo przez kilka ostatnich godzin.
- Nie pobił, to tylko draśnięcie, no może jeden cios. Szybko biegam, nawet po pijaku - stwierdził zrzędliwie nie otwierając wciąż oczu. - Ok, dostałem kilka razy, to wszystko, ale ich było dwóch i mieli dość mocne argumenty. Próbowali mnie okraść, bo jak pijany to nie będzie się bronił. Jakby mieli jeszcze co ukraść. Nie jestem pewien czy nie wyrzucą mnie z pracy, ale nie obchodzi mnie to. Rose mnie zostawiła, albo może ja ją... - Tak, chyba właściwie o to chodziło.
Isabelle zmarszczyła brwi, patrząc na Donniego z wyraźnie malującym się na jej twarzy szokiem. Ciężko jej było się połapać w tych jego zawiłych tłumaczeniach, niemniej jednak udało jej się wyłapać sens wypowiedzi.
- Oj, Donnie - zaczęła spokojnie, prostując przed sobą długie nogi. - Skoro nawet nie wiesz, które z was podjęło taką decyzję, to pewnie jeszcze nie wszystko stracone. Rosalie nie wygląda na osobę, która łatwo rezygnuje z rzeczy, na których jej zależy. Chociaż ciężko mi to jednoznacznie osądzić, bo za bardzo jej nie znam. - Pogłaskała go po głowie w opiekuńczym geście. - Poradzisz sobie z tym. Przecież jak, ty miałbyś nie dać rady?
Donnie słysząc słowa Isabelle miał ochotę parsknąć śmiechem, ale wyszedł mu z tego krzywy grymas. Otworzył powoli oczy i podniósł głowę, patrząc na nią z rezygnacją.
- Nie radzę sobie z tym zupełnie, to brzmi pewnie dziecinnie, ale nie potrafię nawet z nią rozmawiać. To jakaś cholerna walka. Nie mam już siły. Nie widzę sensu - powiedział bezradnie i wzruszył ramionami. - Jestem tchórzem?
- To zależy - oceniła Isabelle, wyjmując mu z dłoni butelkę z wodą i pociągnęła solidny łyk, a potem skrzywiła się nieznacznie. Zabawne, zupełnie jakby wypiła wódkę. - Jeżeli to ty wyciągnąłeś do niej rękę i próbowałeś z nią porozmawiać to nie, nie jesteś. Jeśli ci na tym zależy - nie odpuszczaj, Donnie. Spróbuj po raz setny, może akurat zaskoczy. - Isabelle czuła podskórnie, że jest naprawdę gównianym - to słowo ledwo pojawiło się w jej myślach, przecież było niestosowne - doradcą w takich sprawach, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej naprawdę znikome doświadczenie na tym polu. Ale starała się jak mogła, przecież ludzie, zwłaszcza tak bliscy jak Donnie, byli dla niej wszystkim.
To było więcej niż popierdolone. Pewnie gdyby przyznał się Isabelle co powiedział Rose to wcale by się nie zdziwiła dalszemu przebiegowi rozmowy.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem co powinienem zrobić. Pogadam z nią, jakoś. Właściwie to jestem idiotą, wiesz? Ona nie umie się dogadać z ojcem, czuje się samotna, a mi zebrało się na analizowanie. Tylko czasami mam wrażenie, że mógłbym być kimkolwiek, tak by po prostu zaspokoić jej potrzebę bliskości. - Zamilkł, bo chyba wracał do niego rozum. Usiadł nieco bardziej prosto na kanapie i spojrzał na Isabelle. - Hej, a co tam u Ethana?
Kiedy Donnie wspomniał o Ethanie, Isabelle automatycznie poprawiła pojedynczy kosmyk włosów, zakładając go za ucho i naprawdę całą siłą woli powstrzymała się od oblizania ust. Robiła się przy nim jakaś niewyżyta, naprawdę.
- U Ethana dobrze, chociaż trochę dawno się nie widzieliśmy, więc koniecznie muszę się z nim skontaktować. Ale wiesz, praca, nie jest łatwo - dodała tonem usprawiedliwienia, ważąc w dłoni butelkę z wodą, a potem gwałtownie potrząsnęła głową, wprawiając w ruch srebrzystoblond włosy, budzące odrobinę skojarzeń z wilą. Jasne, że to nie był jej naturalny odcień. - Ale to, co dzieje się u mnie, jest w chwili obecnej zupełnie nieistotne. Jak to: sądzisz, że to mógłby być ktokolwiek? Nie czujesz się dla niej szczególny? Może ona nie umie tego okazać, co?
Donnie pewnie by zauważył te drobne gesty, ale w tej chwili za bardzo skupiony był tym by obraz Isabelle mu się nie zamazywał. Uśmiechnął się tylko widząc rozkojarzenie przyjaciółki.
- Zapytałbym o więcej szczegółów, ale chyba jestem zazdrosny. To wcale nie jest dziwne, prawda? - Zapytał mrużąc oczy i uśmiechnął się krzywo. - Nie jestem szczególny, Lizzy. Jestem tylko głupim gryfonem, bez znajomości, pieniędzy, pracującym w mugolskiej knajpie. Rosie jest arystokratką. Typowy mezalians - dodał i parsknął gorzkim śmiechem. Może nawet dramatyzował, ale to przez alkohol.
- Ale pieprzysz - podsumowała Isabelle, zbywając jego słowa lekceważącym machnięciem ręki. - Według twojego równania ja też jestem nikim, a wcale się tak nie czuję. Jesteś świadomy tego, że czasy, kiedy więzy krwi miały decydujący wpływ na resztę życia już dawno minęły? Na całe szczęście - stwierdziła, krzywiąc nieładnie swoją twarz, a potem westchnęła głośno. - Rosalie może być nawet i arystokratką, jednak co z tego, skoro nawet nie potrafi porozmawiać ze swoim ojcem? To jest dopiero kalectwo, Donnie - osądziła, puentując swoją wypowiedź intensywnym spojrzeniem, które mu posłała.
Blackwood na jej ostatnie słowa skrzywił się paskudnie i pokręcił głową. Nie chciał już o tym myśleć. Pił, żeby przestać myśleć. Idiotyzm.
- Nie rozmawiajmy już o Rose, błagam. Muszę to załatwić sam. Nie jestem tylko pewien jak - powiedział wzdychając ciężko i podniósł głowę. - Zdaje się, że prawie straciłem dzisiaj pracę. To nie był najszczęśliwszy pomysł by pić wódkę z barmanem na zapleczu. Zrobisz mi herbaty miętowej? - Zapytał nieco przytomniej.
- Jasne, o ile ją mam, ale podejrzewam, że tak - powiedziała Isabelle, energicznie potakując głową i gwałtownie zerwała się z sofy. Lekkim truchtem pokonała odległość dzielącą ją od kuchni i zabrała się do przeszukiwania szafek, trzaskając przy tym nieopatrznie drzwiczkami. Miętową herbatę znalazła w fioletowej puszce, opatrzonej napisem 'sól'. Ciekawe jak bardzo musiała się nawdychać chloroformów czy innych eterów, żeby ją tam wsadzić. Chcąc zyskać na czasie, skorzystała z pomocy czarów, chociaż lubiła sam proceder parzenia herbaty; paradoksalnie, miał według niej coś z magii. - Proszę - powiedziała, podając Donniemu błękitny kubek z parującym napojem i poparła go naprawdę miłym dla oka uśmiechem.
Miał ochotę zapytać czy przypadkiem nie przechowałaby go na kilka dni. Gotowanie dla Isebelle i odpoczynek od pracy zrobiłby mu dobrze, szefowej też. Nagle jednak wpadła mu do głowy myśl, że Cherietown nie jest bezpieczne.
- Dałabyś radę wziąć kilka dni wolnego? Pojedźmy gdzieś, do Londynu, do Hogsmeade, albo po prostu gdzieś gdzie jest ciepło i słonecznie - poprosił ją patrząc jej w oczy. Nie mogła mu przecież odmówić. Ethan zrozumie.
Jasne, Ethan mógłby to zrozumieć, ale najpierw musiałaby się z nim spotkać. Nie chciała się do tego przed nikim przyznawać, ale, cholera, naprawdę za nim tęskniła. Miała wrażenie, że pewna część jej jaźni wciąż woła jego imię. Jej matka na pewno nie byłaby z tego zadowolona.
- Jasne, możemy jechać, jak już zwolnię się u szefa. I pogadam z Ethanem, co? - Posłała mu taki uśmiech, że nie mógłby się na nią gniewać. I zrobię to od razu jutro, a wieczorem możemy się spakować i wyruszyć, hm, gdziekolwiek. - Po raz kolejny zastanowiła się nad tym, jak bardzo magia ułatwia im życie.
Donnie napił się swojej herbaty, która była jeszcze tylko odrobinę za ciepła i spojrzał na nią z nad kubka. Właściwie dlaczego zrezygnował kiedyś z Isabelle? No tak, lepiej im wychodziło bycie przyjaciółmi.
- Dam ci nawet cały jeden dzień. Pożegnaj się ze swoim chłoptasiem, a później ruszamy na podbój świata. Mnie prawdopodobnie będzie musiała przestać najpierw bolec głowa, bo nie dam rady się teleportować. Chyba, że masz zamiar mnie zbierać z różnych kontynentów? - Zapytał z rozbawieniem i wyciągnął rękę, odgarniając jej włosy z szyi. - Kiedy ostatnio byłaś na wakacjach?
- Chłoptasiem, phi. - Isabelle przewróciła oczami, ale ta emocja płynnie przeszła w zastanowienie, kiedy Donnie zadał jej pytanie. - Nie pamiętam, tak właściwie. Nie miałam na to czasu, a i nie czułam ciśnienia, żeby gdzieś wyjeżdżać. Pewnie mi się to przyda. Nam. - Posłała mu delikatny uśmiech, a potem klepnęła go zaczepnie w ramię. - Ale najpierw będziesz musiał trochę przecierpieć, chociaż nie martw się, podzielę się z tobą eliksirem na kaca. Masz jutro wolne? - Donnie co prawda wspominał coś o tym, że prawie wyleciał z pracy, ale Isabelle nie chciało się w to wierzyć.
Donnie skrzywił się znów paskudnie. Jeśli ten wyraz twarzy wejdzie mu w nawyk klienci zaczną się go bać i tak wyleci.
Praca, to kolejna myśl, która bolała bardziej niż skacowana głowa.
- Szefowa kazała mi wziąć sobie urlop i "poradzić ze sprawami osobistymi, których nie chce mieć za barem". Więc chyba mam wolne. Mogę umierać w spokoju - stwierdził i przymknął oczy. Już czuł pulsujący ból głowy czający się w zakamarkach czaszki. - Mogę zasiedlić twoją kanapę? Przysięgam, nie chrapię. - Tak, palce skrzyżował, na wszelki wypadek.
- Idiotyczne pytanie. Jasne, że możesz - powiedziała Isabelle, spojrzawszy na niego z odrobiną rozczulenia. - Ale jeszcze się nie rozpędzaj, bo musisz zapobiegawczo łyknąć trochę eliksiru na kaca. Ja jutro muszę z rana zerwać się do pracy, więc niestety cię nie obsłużę i nie zrobię ci śniadania. - Zwlekła się z łóżka i znów zaczęła szperać w szafkach aż w końcu wyjęła elegancką, zieloną fiolkę i rozpuściła połowę jej zawartości w kubku z wodą. Zerknęła na Donniego i dolała jeszcze trochę. - Masz, pij.
- Ja mogę zrobić ci obiad - stwierdził uchylając jedno oko i spojrzał na zawartość jej wyciągniętej ku niemu dłoni. Powąchał najpierw zawartość i skrzywił się znów. - To tortury, gorsze niż wódka, ale lepsze niż kac - orzekł i wziął szklankę od przyjaciółki. Patrzyła na niego ponaglającym wzrokiem więc wychylił ją jednym haustem.
- Chyba nie chcę wiedzieć co jest w składzie tego dziadostwa. Chyba ktoś chciał wymyślić lek na oczyszczenie żołądka. - Jego narzekanie musiało być chyba zabawne, bo Isabelle wyglądała na rozbawioną. - Dasz mi buziaka chociaż na dobranoc? - Nadal bredził.
Bredził i to zdecydowanie. Niemniej jednak w takim stanie miał w sobie sporo uroku, dlatego Isabelle, parsknąwszy wpierw śmiechem, finalnie pochyliła się nad nim i zostawiła ślad koralowej szminki na jego policzku.
- Proszę, dzieciaczku, mam nadzieję, że rano nie obudzi cię dźwięk włączanego ekspresu - powiedziała, nadal z widocznym na twarzy rozbawieniem i ruszyła w stronę łazienki. - Dobrej nocy, pijaku. - Zmycie makijażu i szybki prysznic zajął jej naprawdę chwilę, nie zmieniło to jednak faktu, że gdy ponownie wyłoniła się z łazienki w swojej piżamce, złożonej z krótkich spodenek w różowe paseczki i topie na ramiączkach, Donnie zdążył już zasnąć. Pokręciła głową z niedowierzaniem i zniknęła za drzwiami własnej sypialni, odnotowując w głowie, że już odzwyczaiła się od sypiania z facetami pod jednym dachem... bez żadnego kontaktu. Ta myśl dręczyła ją na tyle, że nie mogła zasnąć.
Ethan ledwo zdążył nabrać powietrza do płuc kiedy niespodziewanie poczuł nacisk próżni na swoje ciało i wylądowali w jej salonie. Znów na cholerna kanapa? Nie, tym razem może nawet uda im się dotrzeć do sypialni.
Ethan bez zbędnego wstępu zaatakował jej usta, a jego dłoń spoczęła nigdzie indziej jak na pośladku Isabelle.
- Lubię słodycze - stwierdził mało składnie pomagając jej uwolnić się od płaszcza. To wcale nie było aż tak nadzwyczajne, że w jednej chwili z głowy Ethana wyparowały wszelkie myśli. Wyparła je myśl o nagim ciele Isabelle. Zrobił kilka kroków, prawie ją niosąc i przyparł ja do ściany, czując wyraźnie każdą wypukłość jej ciała.
Och tak, dlaczego starczyło tak niewiele, żeby Isabelle zaczęło kręcić się w głowie, a jej krew była wzburzona z podniecenia? Westchnęła głośno, kiedy jej palce po omacku zaczęły błądzić wzdłuż jego koszuli, rozpinając wszystkie guziki z ogromną niecierpliwością. Jego usta były tak cudownie miękkie, że oderwanie się od nich byłoby teraz największym, możliwym do popełnienia grzechem. Po uporaniu się z koszulą, której szelest materiału dało się słyszeć chwilę później na chłodnej posadzce, Isabelle wplotła palce w jego włosy. Rozszerzyła nieco nogi, gdy Ethan próbował podciągnąć do góry materiał jej szalenie obcisłej spódnicy do kolan, a potem uniósł jedną z jej nóg tak, że go nią oplotła.
- Założę się, że mnie nie podniesiesz - wyszeptała w jego usta Isabelle. Cóż za wyrafinowane wyznania.
Ethan zaśmiał się w jej usta i jednym zwinnym ruchem chwycił jej biodra, unosząc na wysokość swoich. Teraz objęła go obiema nogami.
- Musiałabyś zjeść jeszcze sporo lizaków, żeby móc się ze mną zakładać - mruknął i zassał jej dolną wargę. Jego dłonie już zaczęły błądzić po gładkiej skórze jej ud, odnajdując co raz to nowe i ciekawsze miejsca. Jedna ręką niecierpliwie rozpiął kilka guzików jej koszuli, ale szło to dość opornie więc z resztą poradził sobie jednym szarpnięciem. Z jej ust zjechał aż na jej szyję i przygryzł lekko jej skórę.
Z ust Isabelle wyrwał się jęk, gdy tylko wargi Ethana zetknęły się z wrażliwą skórą jej szyi. Bez zbędnych wstępów pociągnęła za suwak jego spodni, rozpinając je z głośnym szarpnięciem, a potem zgrabnym ruchem stopy zsunęła mu je aż do kostek. Zdaje się, że miała to być ich najkrótsza gra wstępna.
- Jestem w stanie to zrobić - wymruczała mu w okolice ucha, a następnie zassała płatek i zaczęła pieścić mu małżowinę językiem. - Przecież wiesz, że uwielbiam lizaki. - To zdanie spuentowała kolejnym manewrem stopy, pozbawiającym go, bez zbędnego - oho - pieprzenia się, bokserek.
Ethanowi nie przeszkadzał brak gry wstępnej. Wystarczyło mu chyba jeden dotyk i mała prowokacja. Może nawet reagował trochę jak niedoświadczony nastolatek, ale Isabelle zdawała się być jakąś senną marą, mokrym snem większości mężczyzn.
Kiedy pozbyła się jego bokserek Ethan nie miał zamiaru dłużej czekać. Jej stanik wylądował na podłodze, a koronkowe majtki chyba poszły w strzępy. Ważne było jedynie tylko to, że czuł jej ciepłe ciało, które oddzielało go od chłodnej ściany. Naparł na nią, słysząc jej głuchy jęk, stłumiony jego ustami.
Isabelle, nawet gdyby naprawdę miała taki zamiar, nie potrafiłaby obecnie w żaden sposób powstrzymać emocji, które wymalowały się na jej twarzy. Zacisnęła palce na ramionach Ethana, znacząc paznokciami jego umięśniony biceps, a potem z dziką zachłannością oddała jego pocałunek, nie odrywając wzroku od jego tęczówek. To dziwne, zazwyczaj wolała robić to wszystko z zamkniętymi oczami, ale teraz, przez ten kontakt wzrokowy, wszystko wydawalo jej się jeszcze bardziej intensywne. Chyba naprawdę bardzo tego potrzebowała.
Jej jęki jeszcze mocniej pobudzały go do działania. Wszystkie mięśnie w ciele Ethana były napięte do granic możliwości. Jego z początku chaotyczne ruchy biodrami, stały się bardziej płynne i głębsze. Odzyskanie panowania nad własnym ciałem kosztowało go wiele, ale satysfakcja, która płynęła dźwięków wydobywających się z jej ust była ogromna.
Zacisnął mocno dłonie na jej pośladkach, z całą pewnością pozostawiając na nich ślady palców i przygryzł jej wargę delikatnie.
Isabelle zawsze myślała o tym, żeby zrobić sobie tatuaż - nie sądziła co prawda, że Ethan może jej w tym pomóc, ale skoro już się charytatywnie zgłosił, znacząc jej skórę krwistymi śladami, to nie miała nic do gadania.
- Szybciej - jęknęła wprost w jego wargi, czując warstewkę potu, która spowijała całe jej ciało. Mocniej ścisnęła udami jego biodra, a po chwili jej plecy wyprężyły się w łuk, kiedy całe pomieszczenie przeszył dźwięk jej krzyku, naprawdę zresztą głośnego. Jej ciało w pulsacyjnym drżeniu bezwładnie osunęło się na Ethana, który złączył się z nią w tym największym uniesieniu.
Nie było na świecie nic lepszego niż seks, a ten, kto twierdził inaczej, po prostu nigdy naprawdę dobrze się nie pieprzył.
Teraz Ethan miał problem z tym by utrzymać równowagę i jednocześnie, nie pozwolić Isabelle się osunąć po ścianie. Dzielnie ją trzymał, cały czas przypierając do chłodnej powierzchni. Zajęło mu kilkanaście sekund by złapać pełny oddech. W tym czasie przycisnął czoło do jej czoła i zamknął oczy. Przyjemność nadal czaiła się gdzieś w zakamarkach jego ciała. Poczuł, że Isabelle drgnęła, zapewne było jej niewygodnie.
- Daj mi chwilę - poprosił i po kolejnych kilka sekundach otworzył oczy. - Więc jak minęły ci wakacje? - Zapytał wysilając się na lekki, kpiący uśmiech.
- No wiesz... nie narzekam - stwierdziła, nadal raz po raz wzdychając, Isabelle, a potem posłała mu krótkie, za to bardzo intensywne spojrzenie i powoli osunęła się po krawędzi ściany na ziemię. - Chyba muszę sobie troszkę odpocząć - zawyrokowała, oceniając stan lakieru na paznokciach u stóp na całkiem znośny i wyciągnęła przed siebie nogi, trącając nimi Ethana w stopy. - Siadaj, co tak będziesz stał - dodała, klepnąwszy w podłogę w miejscu obok siebie i odgarnęła z ramion lepiące się od potu kosmyki włosów, demonstrując Ethanowi ładny, aczkolwiek niezbyt obficie wyposażony dekolt. Nie wyglądał, jakby narzekał.
Dekolt był jasny i całkiem warty uwagi, więc Ethan chętnie zawiesił na nim wzrok. Jednak po chwili przeniósł go na oczy Isabelle i usiadł obok niej na podłodze. Nie miałby nawet nic przeciwko położeniu się tam, ale pewnie wyglądałoby to jeszcze zabawniej.
- Hm, to miło z twojej strony, że pozwoliłaś mi chociaż usiąść - stwierdził i zaśmiał się wesoło, wyciągając rękę by złapać jej dłoń. Pocałował opuszki jej palców i oparł plecy o chłodną ścianę. - Tęskniłem za tobą i chyba miałem w planach jakąś super randkę, ale wyszło jak zwykle - przyznał po chwili.
- Wiesz co, jak bym się postarała, to chyba nawet odnalazłabym w tym trochę romantyzmu - zaopiniowała Isabelle, a potem parsknęła śmiechem: dźwięcznym, choć odrobinę gardłowym, a potem oparła głowę na ramieniu Ethana. - No dobrze, będę sprawiedliwa: ja też za tobą tęskniłam i żadna super randka nie jest mi potrzebna. Obniżam loty, co nie? - Isabelle pozwoliła sobie na przymknięcie powiek, a potem westchnęła głośno, zmęczona tym, co spotkało ją przed chwilą. - Jesteś głodny czy coś?
Ethan pocałował czubek jej głowy i uśmiechnął się do jej włosów. On też był zmęczony, ale chyba nie na tyle, żeby zrezygnować teraz jej towarzystwa i iść spać.
- Jestem głodny - stwierdził po chwili zastanowienia. - Chodź, przygotujemy coś razem. Nie jestem chyba zupełnym beztalenciem w tych kwestiach. Reszta to tylko pozory. Wolę być dobry w czymś innym. - Zaśmiał się cicho i odzyskawszy zupełnie swoje siły, wstał ciągnął ją za sobą do góry. Podnoszenie Isabelle wcale nie było takie trudne. Pasowała do jego ramion.
- Ładnie się opaliłaś - dodał z rozbawieniem kiedy odwróciła się do niego tyłem. On wciągnął na siebie jedynie bokserki. Zabawy w kuchni bywają niebezpieczne.
Isabelle posłała mu rozbawione spojrzenie, a potem schyliła się, na pewno znów niebezpiecznie rozbudzając jego wyobraźnię i sięgnęła po koszulę oraz majtki, które miały z boku małe rozdarcie.
- Ach, ty niszczycielu bielizny. Masz szczęście, że ją kolekcjonuję - powiedziała, wciągając na tyłek ładnie wycięte bokserki, a potem zapięła dwa guziki koszuli i ruszyła do kuchni. - Możemy gotować razem, jeśli masz jakiś pomysł, bo moja kreatywność chyba się właśnie wyczerpała. - Spojrzała na niego z miną małej dziewczynki i odrzuciła do tyłu lśniące, srebrzystoblond włosy.
Ethan podreptał za nią do kuchni, wcale nie chcąc odrywać od niej wzroku. Isabelle była nie tylko śliczna, ale też w jakiś niesamowity sposób hipnotyzująca.
- Masz kolekcję bielizny? - Zapytał unoszą brwi. Tak, tyle zrozumiał z jej wypowiedzi. - Chętnie kiedyś zobaczę całą. Hm, a co do kolacji. Zobaczmy co masz w lodówce - stwierdził podchodząc do chłodziarki i odwrócił się do niej tyłem. Teraz mogła zobaczyć jego plecy w całej okazałości, ale też cztery podłużne blizny, które zdobiły lekko opaloną skórę i znikały pod czarnymi bokserkami.
- Nie jestem pewien czy moja kreatywność kiedykolwiek istniała. Omlet z pomidorami i szynką? - Zapytał marszcząc brwi.
Isabelle obiecała mu już raz, że opowie jej o tych bliznach, kiedy będzie gotowy. Najwyraźniej jeszcze nie był skoro nic o tym nie wspominał. Wspięła się na palce, sięgając po sól i postawiła ją z głośnym stukotem na blacie.
- Dobrze, mistrzu, może być i omlet - powiedziała, a potem odwróciła się tyłem do rzeczonego blatu i usadowiła na nim swój tyłek. Przerzuciła włosy na lewe ramię i posłała mu rozbawione spojrzenie; w jej oczach migotały wesołe światełka.
- Faceci w kuchni mocno na mnie działają, wiesz? Daj z siebie wszystko.
A spróbowałby nie.
Poznał Isabelle w wersji słodkiej, może nie niewinnej, ale o wiele bardziej nieskomplikowanej. Jednak to jak zmieniała się z każdym spotkaniem podobało mu się mocno. Pochylił się i pocałował szybko skrawek jej ramienia, który wyglądał spod koszuli.
- Mam rozumieć, że jesteś specjalistą od motywowania? Swoich pracowników też tak motywujesz? - Zapytał uśmiechając się złośliwie i zaczął od umycia i pokrojenia pomidorów. - Może w takim razie zmienię fach i zostanę kucharzem.
Isabelle parsknęła śmiechem, a potem powstrzymała zdradzającą każdą jej myśl mimikę twarzy i posłała mu enigmatyczne spojrzenie. A przynajmniej tak jej się wydawało.
- Jasne, że tak. A myślałeś, że z jakiego innego powodu moi podwładni uważają mnie za taką świetną? - spytała, lekceważąco machnąwszy stopą, a potem wbiła wzrok w sufit. Nie wiedziała zupełnie, czego miałaby się w nim doszukać, ale zdaje się, że po seksie miała problemy z logicznym myśleniem. Pani analityczka wolała być analizowana niż analizująca, oho.
Zerknął na nią z ukosa i uśmiechnął się pod nosem. Nie miał wątpliwości, że panna Clarke trzymała swoich podwładnych krótko. Niejednemu mogło się to podobać.
- Sądzę, że tylko pozornie jesteś słodkim niewiniątkiem. Przyznaj się, że ich terroryzujesz. - Ethan nie miałby pewnie nic przeciwko na pewne akty terroru na jego osobie, ale tylko w ograniczonej formie. Pan Martins miał silny charakter i przyzwyczaił się do władczości. - Ale ja jestem zdaje się specjalistą od tego rodzaju ludzi. - Wrzucił pomidory i szynkę na patelnię i w ramach rozrywki przejechał dłonią po jej gładkim udzie.
Obopólna rozrywka była mile widziana, dlatego na ustach Isabelle natychmiast wykwitł uśmiech. Zdaje się, że naprawdę stęskniła się za dotykiem Ethana.
- Sugerujesz mi, że jestem niegrzeczną dziewczynką i tylko się zgrywam? - spytała, odrobinę przekrzywiając głowę i spojrzała na niego, mrużąc oczy. - Nie śmiałabym przecież robić czegoś takiego - zakpiła odrobinę, a potem zeskoczyła z blatu, widząc, że Ethan kończy już przygotowywanie dania i wykłada go na talerze. - Zjemy w łóżku, okej? Wezmę jakieś winko, kieliszki i będzie dobrze, nareszcie tam dojdziemy. Jakby co, mam tylko słodkie. - No to akurat nie mogło go dziwić.
Nie dziwiło. Wziął oba talerze i podreptał za Isabelle do jej sypialni. Jedzenie w łóżku było czymś lepszym niż niejedna rozrywka.
- Nie mam nic przeciwko, a nawet chętnie przetestuję twoje łóżko. W celach gastronomicznych oczywiście - stwierdził ze śmiechem i odrobinie niezdarnie rozsiadł się w pościeli. - Sądzę, że uwielbiasz się zgrywać, a twój wygląd tylko ci w tym pomaga. Mylę się? - Zapytał unosząc brew. Akurat on był specem od rozgryzania ludzi i zadań specjalnych.
- Nie wiem - powiedziała Isabelle enigmatycznie, otulając stopy przyjemnym kocykiem, a potem przejęła od Ethana talerz i zaciągnęła się smakowitym zapachem przygotowanego przez jej osobistego kucharza dania. - Smacznego, może pomiędzy kolejnymi kęsami uda ci się rozwikłać skomplikowaną zagadkę mojej osobowości. - Uśmieszek, który mu posłała, miał w sobie coś z kpiny, ale przecież nie mógłby zbyt długo się na nią gniewać; nie, kiedy przybierając taką pozycję, pokazywała mu pół swojej lewej piersi, chociaż jej koszula była przecież zapięta na dwa guziczki.
Szkoda, że tylko pół. Ethan chętnie obejrzy je całe, ale sądzę, że wtedy nie mógłby skupić się na myśleniu czy nawet jedzeniu.
- Smacznego. - Wydął lekko usta i zajął się jedzeniem. Omlet znikał z jego talerza w zastraszającym tempie. Zważywszy na to, że Ethan z reguły był wiecznie głodnym człowiekiem nie robiło to na nikim wrażenia.
- Masz lęk wysokości? - Zapytał nagle, bo chyba coś mu się przypomniało. Isabelle spojrzała na niego podejrzliwie więc posłał jej jeden ze swoich najładniejszych uśmiechów.
Isabelle zdmuchnęła z czoła uparcie cisnący jej się do oczu kosmyk włosów, a potem, nadal przeżuwając jedzenie, spojrzała na Ethana, unosząc brew ku górze.
- Nie mam - przyznała zgodnie z prawdą, patrząc na niego z rosnącym z każdą sekundą zaciekawieniem. - To byłoby zupełnie niepraktyczne w mojej pracy, często muszę przecież osobiście wjeżdżać na te wszystkie budynki, które musimy wyburzać. A co ci chodzi po głowie, hm? - Włożyła do ust kolejny kęs jedzenia, nadal nie spuszczając z niego wzroku. Po trosze dlatego, że rozbudził jej ciekawość, a poza tym dlatego, że po prostu stanowił niezwykle przyjemny obiekt obserwacyjny.
Uniósł kąciki ust w uśmieszku pełnym satysfakcji i pokręcił głową. Tak, to miało wywołać jej zainteresowanie, ale tylko tyle.
- Nic szczególnego. Może odrobinę tęsknię za skokami adrenaliny, to wszystko - stwierdził odkładając swój talerz na nocną szafkę i wyłożył się wygodniej na jej łóżku, opierając się o zagłówek. Przymknął powieki, ale wciąż czuł jej uważny wzrok na sobie. - Spadłaś kiedyś z miotły? To uczucie kiedy ściska ci żołądek ze strachu, a może pod wpływem sił które na ciebie działają, a później skok adrenaliny. To odrobinę uzależniające - mówił to dość cichym i spokojnym głosem, patrząc w sufit. Isabelle mogła zacząć się go bać.
Mogła, gdyby nie była panną Clarke, specjalizującą się w materiałach wybuchowych, które - jak wiemy - też w dużym stopniu łączyły się z adrenaliną.
- A wiesz, czego ja chciałabym spróbować? Przejechać się samochodem rajdowym. Serio, zapach palonej gumy i duże prędkości to coś, co bardzo mnie kręci - stwierdziła, włożywszy do ust ostatni już kawałek omletu, a potem wzięła talerz Ethana i swój i ustawiła je na szafce przy łóżku, tym razem sięgając po wypełnione białym winem kieliszki, które w żaden sposób nie korespondowało z tym, co przed chwilą zjedli. Pieprzyć to, ważne, że pasowało do niej. - To co, zaczynamy realizować nasze ekstremalne pragnienia?
Ethan musiał na nią spojrzeć, bo w tej chwili Isabelle uosabiała wszelkie jego pragnienia. Szczególnie kiedy mówiła o swoim zamiłowaniu do adrenaliny. Uśmiechnął się lekko i pochylił się, całując jej usta smakujące winem.
- Lubię spełniać twoje życzenia, więc nie mam nic przeciwko, a jestem nawet za. A o samochodzie rajdowym będę pamiętał, w razie czego - stwierdził nie odsuwając się zbyt daleko. Sięgnął po swoje wino, która zawsze było dobrym dodatkiem.
Oczywiście, że tak, zwłaszcza tak słodkie jak Isabelle.
Panna Clarke odrzuciła do tyłu swoje lśniące włosy - odrobinę od potu, a trochę od nabłyszczacza, którego używała z prawdziwą namiętnością, złorzecząc pod nosem, że blondynki mają w życiu gorzej, bo ich włosy nie są tak błyszczące jak brunetek bez używania żadnych specyfików - a potem posłała Ethanowi spojrzenie spod na wpół przymkniętych powiek.
- Wiesz co? Całkiem nieźle byś wyglądał za kierownicą bolidu, tak sądzę - powiedziała lekko przytłumionym przez materiał koszuli głosem, a potem uniosła wyżej głowę, natrafiając na jego usta. - Tęskniłam za tobą na tych wakacjach. Ale tylko troszkę.
Ethan posmakował jej warg powoli i z niespotykaną dotąd dokładnością. Zwykle były tylko przystankiem do smaczniejszych regionów, ale teraz miał zamiar się na nich skupić. Isabelle smakowała nie tylko winem i lizakami, ale też czymś ostrzejszym, niezidentyfikowanym.
- Dlatego na kolejne wakacje, zabiorę cię ja. Nie będzie potrzeby żebyś tęskniła - stwierdził w okolice jej obojczyka kiedy musnął go ustami. - Hm, nigdy nie uprawiałem seksu na egzotycznej plaży. - Ta refleksja oddawała dokładnie to o czym myślał w kontekście Isabelle i bikini.
- Hm... - rzuciła w przestrzeń Isabelle, celowo prowokując Ethana. No cóż, praktycznie rzecz biorąc, nie ustalili jeszcze granic swojej relacji i nie wiedziała, czy są 'na wyłączność'. - Nie no, to doświadczenie też jest jeszcze przede mną. Ale póki co, możemy zrealizować inne. - Posłała Ethanowi niesamowicie intensywne spojrzenie z przygryzioną wargą, a potem nachyliła się tak, że jej usta znalazły się na poziomie jego uszu. - Właśnie miałam zrobić pranie, wiesz?
Kto by pomyślał, że Isabelle ma właśnie takie pragnienia?
Kwestia wyłączności dla Ethana była oczywistością. Jego męskie ego, ale też wrodzona skłonność do zazdrości i zaborczości nie mogły zdecydować inaczej.
Ale w tym momencie nie myślał o takich dziwnych kwestiach, bo pochłonęła go zupełnie wizja Isabelle w dość niecodziennej sytuacji. Jego mózg ciężko pracował, szczególnie, że większość krwi uciekła w innej regiony ciała.
- Pranie nie jest złym pomysłem. - Seks nie był złym pomysłem, a Ethan sam nie spodziewał się, że ta kobieta będzie potrafiła sprawić zaledwie kilkoma słowami, że będzie w takim stanie w jakim był teraz. Dobrze, że Isabelle mu umknęła, bo pewnie znów nigdzie by nie dotarli.
Tak, Isabelle postanowiła wykorzystać swój zgrabny jak u łani sposób poruszania się i w zaledwie kilku krokach, podczas których Ethan mógł z dala podziwiać napięte mięśnie jej łydek, znalazła się w uroczej, choć niewielkiej łazience. W centrum tego pomieszczenia stała ogromna, stara wanna, w której Isabelle spędzała wieczorami naprawdę sporo czasu, czytając nowe rezultaty badań doktorów chemii, na punkcie których miała naprawdę obsesję. Sama też czuła ogromne ciśnienie na to, żeby odkryć albo wyekstrahować coś nowego. Z wiklinowego kosza na brudy wyjęła nieświeżą odzież i dokonując wstępną selekcję, postanowiła wyprać ciuchy jasnokolorowe, których było tu najwięcej. W momencie, w którym pralka rozpoczęła swoją pracę, Ethan przekroczył próg jej lawendowej łazienki, spotykając się z nią wzrokiem.
Ekstrahowanie najmniej w tym momencie obchodziło Ethana, chyba, że miałyby to być jakieś substancję zawarte w Isabelle.
Zrobił dwa kroki, co w jej niewielkiej łazience oznaczało, że stanął tuż przy niej, nawet odrobinę za blisko jak na naturalny kontakt. Ale to nie miało być spotkanie przy herbacie. Jednym ruchem posadził ją na pralce i prawie jej nie dotykając rozpoczął powolną wędrówkę wzdłuż jej szyi, ale tym razem powoli wdychając jej zapach. Jego dłonie zacisnęły się na ramach pralki.
- Ładnie pachniesz - ocenił i dmuchnął ciepłym powietrzem w okolice jej obojczyków, po czym dotknął ustami charakterystycznego zagłębienia.
Czy to oznaczało, że Ethan ma zamiar zagrać z Isabelle w jakąś grę? Zdaje się, że jej nienasycenie dość mocno dopominało się o uwagę i zamierzała wykorzystać każdy swój atutu, żeby w pełni ją zdobyć.
- Ty też nie najgorzej - odpowiedziała natychmiast, a jej palce same znalazły się przy jednym z trzech zapiętych guziczków koszuli. Wystarczyło, że lekko przycisnęła to miejsce palcem, a guzik, ten dolny, natychmiast ustąpił, zupełnie, jakby jej koszula po prostu sama chciała odnaleźć miejsce gdzieś na podłodze. - To co, jak planujesz mnie zabawiać, hm? - spytała, unosząc ku górze jedną brew i posyłając mu wyzywające spojrzenie, graniczące nawet z bezczelnością.
On chyba miał zamiar najpierw doprowadzić ją do szaleństwa, a potem zadbać o to by nigdy nie chciała z niego zrezygnować. Może da się zwariować z nadmiaru przyjemności?
Ten guzik odrobinę odwrócił jego uwagę od jej szyi. Bezczelny. Ale ona była jeszcze bardziej odważna i bezczelna.
Z leniwym uśmiechem przejechał dłonią wzdłuż jej uda, wywołując na nim gęsią skórę, by dotrzeć do jego wnętrza.
- Zobaczysz - oznajmił jej, wsuwając palce pod jej majtki i z należytą delikatnością dotykając w ten sposób, że powieki Isabelle opadły, a wtedy uszczypnął skórę na jej szyi.
Bawił się nią, ewidentnie to robił, a ona nie potrafiła zapanować nad zdradzającymi każdą jej myśl emocjami, które rozlały się po całym jej ciele. Westchnęła głośno i zagryzła wargę, jakby przecząc temu, co się w niej kumulowało i chciało wydostać na zewnątrz. Nie mogąc wytrzymać dłużej i przegrywając tę grę, Isabelle przyciągnęła do siebie Ethana, a potem rozpoczęła proces rozsmakowywania się w jego cudownie miękkich wargach. Jej dłonie szybko znalazły się pod gumką jego bokserek i pozwoliły im po chwili opaść na podłogę. Uniosła biodra i oplotła go udami w pasie, a potem na moment przerwała pocałunek.
- Weź mnie, teraz - rozkazała mu wprost w jego wargi, a jej głos nie miał w sobie nic z delikatności, do której przywykł każdy, kto znał ją jedynie powierzchownie.
Jej niecierpliwość była nawet całkiem zabawna, ale w tym momencie Ethan nie mógł zrobić nic innego jak wykonać jej polecenie. Pralka wchodziła właśnie na wyższe obroty kiedy wszedł w nią gwałtownie, słuchając jej jęku, który utonął w jego ustach.
Koszula leżała już na podłodze, a jego dłonie sunęły po jej plecach aż do bioder, zaciskając się na nich. Nie chciała delikatności więc i jego ruchy nie należały do delikatnych. Przytrzymał jej pośladki wchodząc w nią głęboko i pewnie. Znajome gorąco paliło jego mięśnie i skórę w miejscach gdzie stykała się ze skórą Isabelle.
Czy Ethana nie fascynowało to, jak wiele sprzeczności mieści się w jednym niewielkim, nawet odrobinę kruchym ciele kobiety? Isabelle zacisnęła palce na jego ramionach, znacząc paznokciami skórę, a potem jęknęła głośno, gdy Ethan przyspieszył. Rzeczywiście, wyglądało na to, że nie chciał się bawić w żadne subtelności, ale jej kompletnie to nie przeszkadzało, dopóki odczuwała tak wielką przyjemność z tego, że (i jak) ją pieprzył. Po omacku odnalazła jego usta i znów zaczęła go całować, czując zbliżającą się falę przyjemności, spotęgowaną przez wibracje z pralki.
Może i fascynowało, ale w tej chwili jego świadomość nie rejestrowała za wiele poza tym jak dobrze smakują jej usta i podnieceniem zalewającym jego ciało. I nawet kilka dodatkowych blizn nie będzie mu przeszkadzało jeśli zrobi je Isabelle.
Słysząc jej krzyk, przyspieszył tempo swoich ruchów i po chwili dołączył do niej w ekstatycznym uniesieniu. Nie zwracał już uwagi ani na wibracje ani nawet na fakt, że przygryzł jej wargę do krwi.
Jego nogi po raz drugi tego dnia chyba miały zamiar odmówić mu posłuszeństwa, ale tym razem pod wpływem nawału przyjemności.
Jego serce i płuca nie nadążały z dostarczaniem krwi do mózgu i tkanek.
Isabelle przez chwilę wydawało się, że się zdematerializowała, bo przecież to było wprost niemożliwe, żeby odczuwać taką przyjemność. Oparła głowę z lepiącymi się od potu włosami na klatce piersiowej Ethana, a potem wzięła głęboki oddech, próbując doprowadzić do normy tętno. Dopiero wtedy poczuła, jak bardzo jest wycieńczona. I szczęśliwa, cholernie szczęśliwa.
- Zaniesiesz mnie do łóżka? - poprosiła, ponownie wcielając się w rolę grzecznej dziewczynki. - Chyba powinniśmy się położyć spać.
O tak, ten pomysł był genialny w swojej prostocie.
Ethan nie miał zamiaru protestować. No i odrobinę tylko dziwnym był fakt, ze miał odpowiednią ilość siły by zanieść ją do łóżka. Miał nawet wrażenie, że nie ważyła zbyt wiele, a prawie nic. Może to tylko efekt oszołomienia?
Położył ją na łóżku i sam wślizgnął się pod kołdrę obok niej.
- Miałem ci powiedzieć coś ważnego, ale zupełnie nie pamiętam co to było - stwierdził obejmując ją ramieniem kiedy położyła się na jego klatce piersiowej i ziewnął. - Może przypomnę sobie do jutra - mruknął sennie.
- Może - poparła go Isabelle, ułożywszy głowę na jego ramieniu, a potem przymknęła powieki, czując, że lada chwila zapadnie w sen. - Dobranoc - zdążyła jeszcze wyszeptać, ale nie była pewna, czy Ethan ją usłyszał, bo z jego strony słyszała już odgłos miarowego oddechu. Zasnęła niewiele później, ukołysana do snu biciem jego serca, podobno najspokojniejszym odgłosem na świecie.