Szpital
onlyifyouwant
Dwupiętrowy, przeszklony, utrzymany w nowoczesnej konwencji budynek to centrum medyczne w Cherietown. Szpital mieści liczną ilość sal i gabinetów lekarskich, w których pracują lekarze wszelkich specjalizacji. Dla odmiany, ściany są tu pomalowane w jasnych, ciepłych barwach, mając z pewnością na celu poprawienie samopoczucia pacjentów. Szczególnie kolorowe są skrzydła dziecięce i porodowe, odznaczające się żółtymi i fioletowymi odcieniami. Na pierwszym piętrze znajduje się korytarz, widoczny tylko dla magicznych mieszkańców Cherietown, prowadzący do odrębnej części szpitala. Jest to namiastka św. Munga, w którym pracuje siedmioro wykwalifikowanych uzdrowicieli. Zajmują się oni przede wszystkim urazami pozaklęciowymi oraz magizoologicznymi, magicznymi zakażeniami, zatruciami eliksilarnymi, a także wypadkami przedmiotowymi. Wszyscy noszą charakterystyczne, zielono - żółte szaty. Jednym z pracowników jest Augustus Pye - zwolennik medycyny alternatywnej, młody uzdrowiciel, posługujący się również mugolskimi metodami leczenia.Camille poszła do domu się kurować, jak obiecała. Zrobiła sobie herbatę, zakopała w kołdrze, wypiła eliksir pieprzowy... Tylko miała niejasne wrażenie, że ten ostatni działa chyba nie tak jak powinien. Na początku zrzuciła to po prostu na chorobę, ale to przecież było niemożliwe, żeby po każdej porcji czuła się jeszcze gorzej.
A teraz czuła się naprawdę fatalnie. Trzęsła się w gorączce, w głowie jej huczało i wirowało, a w myślach sobie wyrzucała, że mogła zostać przy tradycyjnych, mugolskich sposobach leczenia. Jednego była pewna - nie chciała dłużej tego stanu. Ani być sama. Nie miała różdżki, nie mogła nawet przywołać telefonu. Sama więc przyczłapała się do szpitala w tempie pięciokrotnie wolniejszym niż zawsze. Było już dość późno, przychodnie były zamknięte, ale nie dlatego wybrała to miejsce. W szpitalu mieli magiczny oddział. Wprawny uzdrowiciel od razu zauważy, że nie jest to zwykłe przeziębienie.
Zaległa na jednym z krzeseł w poczekalni przed izbą przyjęć, oparła głowę o ścianę, przymknęła powieki no i czekała. Chyba nie bardzo już do niej docierało, co się dzieje.
Augustus Pye był znudzony. Najzwyczajniej w świecie się nudził, lecząc kompletnie zwyczajne przypadki. Nie wiedział, czy to akurat dzisiaj wypadał tak mało emocjonujący dzień, czy po prostu ludzie przestali chorować na smoczą ospę. Augustus kończył właśnie picie kawy - z automatu, była okropna - kiedy zauważył siedzącą na krześle dziewczynę, która niesamowicie się trzęsła. Podszedł do niej spokojnym krokiem, poprawiwszy zielono - żółty uniform, a potem pozwolił sobie na odchrząknięcie; tak, żeby zwróciła na niego uwagę.
- Dzień dobry, czeka pani na pomoc, jak mniemam - odważył się stwierdzić, dostrzegając jej mętne spojrzenie.
Wygląda na to, że i teraz nie stanie się nic ciekawego. Chyba, że odkryjemy coś, czego nikt się nie spodziewał. Skutki magii mogą być tragiczne.
Camille usłyszała jakiś głos koło siebie i niechętnie otworzyła oczy. Najpierw zobaczyła zółto-zieloną plamę, a dopiero później wyraźniejszy zarys ludzkiej twarzy.
- Jakby tak znalazło się coś na natychmiastowe wyleczenie to byłoby miło - mruknęła, uśmiechając się niewyraźnie. To wyrażenie 'czekać na pomoc' w jakiś pokręcony sposób kojarzyło się jej ze śmiercią, dlatego i odpowiedź Camille była trochę pokrętna.
Spróbowała się podnieść, uznała, że tego wymaga kultura, ale zachwiała się i musiała przytrzymać oparcia krzesła. Ostrość widzenia jeszcze nie do końca jej wróciła, więc nie wiedziała, czy ten mężczyzna, który do niej podszedł, do zwykły mugol czy ktoś z czarodziejskiego świata.
- Zawroty głowy - ocenił na głos Augustus, dokładnie lustrując pacjentkę wzrokiem. - Proszę za mną, przejdziemy do gabinetu - przemówił swoim niskim, autorytarnym głosem i ruszył do przodu. Upewnił się jeszcze, czy dziewczyna idzie za nim i puścił ją przodem, kiedy przekroczyli próg jego małego królestwa. Nie było to może pomieszczenie o imponujących rozmiarach, ale miało w sobie coś interesującego. Ściany były pokryte farbą w ulubionym odcieniu niebieskiego Augustusa, pod dużym oknem mieściło się biurko i dwa wygodne skórzane fotele po jego przeciwnych stronach, idealnie harmonizujące z wnętrzem. Augustus wskazał kobiecie siedzenie, a sam stanął przy niej, żeby zbadać ewentualne objawy. - Brała pani eliksir ekstrapieprzowy? - zapytał, na co zdziwiona potrząsnęła głową. - Para dymi pani z uszu, to typowy objaw. Żadnej poprawy? - upewnił się.
Kiedy Camille usłyszała o parze buchającej z jej uszu, automatycznie przytknęła do niech dłonie. Można się z niej śmiać, ale to był odruch. Jej reakcje były odrobinę spowolnione więc dopiero po chwili sobie wszystko uświadomiło.
- Żadnej. Właściwie jest tylko gorzej - wytłumaczyła się. Mogłaby przedawkować eliksir, ale dokładnie trzymała się ogólnie przyjętych zasad. Wyciągnęła z kieszeni fiolkę z eliksirem, tak, wzięła go ze sobą. Na wypadek, gdyby uzdrowiciel, całkiem przystojny uzdrowiciel, chciał zerknąć. - Mam wrażenie, że coś jej z nim nie tak. Powinien być dobry. Może ktoś się kopsnął przy ważeniu, albo któryś składnik był zły, albo coś...
Augustus niezwłocznie chwycił w dłoń fiolkę i dokładnie obejrzał, kierując ją pod światło. Wyglądała mu na całkiem zwyczajną.
- Widocznie ma pani reakcję alergiczną na któryś ze składników. Tak, to się zdarza - stwierdził, podchodząc do przeszklonej szafki, w której stało mnóstwo usystematyzowanych fiolek. - Mógłbym pani dać eliksir wiggenowy, ale po jego spożyciu często następują wymioty. - Zerknął na dziewczynę raz jeszcze - wyglądała jak siedem nieszczęść. - Dlatego dam pani eliksir uzdrawiający. - Chwycił w dłoń czarną buteleczkę, wypełnioną brunatnym płynem. - Mam nadzieję, że toleruje pani cynamon. Należy spożywać łyżeczkę co godzinę, może pani ją dodawać do herbaty. - Posłał jej uprzejmy uśmiech.
Camille nigdy nie miała alergii. Na nic. Czy to możliwe, żeby nagle dostała uczulenia na któryś ze składników swojego eliksiru? Nie zamierzała się jednak nad tym rozwodzić, nie ona była tu lekarzem. Uzdrowicielem, no.
- Gdyby miała alergię jeszcze na cynamon, to byłaby przesada - zachrypiała żartobliwie. Podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę, akurat w momencie, kiedy się uśmiechał. - Cholera, gdybym wiedziała, że mają tu taki fajny personel wybrałabym sobie jakąś bardziej twarzową chorobę. Pogruchotałabym sobie kości jakimś zaklęciem czy coś w tym stylu. - Co ona bredziła? Pan uzdrowiciel będzie musiał jej wybaczyć, ma gorączkę. Chociaż komplement jest jak najbardziej na miejscu. - Co godzinę, tak? - upewniła się jeszcze, podnosząc z fotela. To by chyba było na tyle.
Augustus zerknął na nią, szczerze rozbawiony, jednak nie dał nic po sobie poznać. W jego uśmiechu nadal dominowała uprzejmość, w końcu był profesjonalistą. Spojrzał na nią jeszcze przez chwilę - wydawało mu się, że kojarzy tę twarz, ale za nic nie mógł jej pozwiązać z domem i wtedy coś mu się przypomniało.
- Jeszcze jedno. - Wrócił do swojej szafki i chwilę w niej poszperał, a potem wyjął fiolkę z białym, gęstym płynem. - Eliksir słodkiego snu, działa natychmiastowo po zażyciu. - Wręczył jej buteleczkę, nadal z tym samym uśmiechem na ustach. - Mam wrażenie, że panią znam - rzucił nagle, nie mogąc się powstrzymać. Ta kobieta nie mogła być wiele młodsza od niego, na pewno mijał ją na korytarzu w Hogwarcie. Miała zbyt miłą twarz jak na Ślizgonkę, Krukonką też nie mogła być.
Racja, Camille nie była wiele młodsza od niego, ale chyba wystarczająco, żeby jako dzieciak uczący się miał jakieś podstawy, żeby się nią interesować i nie pamiętać, a tylko kojarzyć. Ona sama, jeśli chodzi o najmłodszych czarodziejów, znała tylko tych ze swojego domu.
Podziękowała za eliksir na sen, z pewnością się przyda. A kiedy uzdrowiciel zasugerował, że ją zna, postanowiła pociągnąć ten wątek.
- Hogwart? - zapytała, a mężczyzna skinął głową. - Camille van Leer, Gryffindor. - Przedstawiła się pełnym imieniem i nazwiskiem. Zabrzmiało to trochę nazbyt oficjalnie, więc zaśmiała się cicho. - Pewnie i tak ci nic to nie mówi.
Obdarzyła mężczyznę uroczym, ciepłym uśmiechem, taki, jaki zwykł gościć na jej ustać zawsze, kiedy spotykała kogoś z tej cudownej szkoły i nie przeszkodziła jej w tym choroba. Nawet nie zauważyła, że zwróciła się do niego na 'ty'.
Cóż, przypuszczenia Augustusa okazały się być słuszne. Nie to, żeby był zdziwiony - zazwyczaj udawało mu się przewidzieć różne zdarzenia i fakty.
- Augustus Pye, byłem w Ravenclaw - przedstawił się, odwzajemniając uśmiech, który wyglądał nieco inaczej niż ten służbowy. Był znacznie szerszy, mniej formalny, a w jego policzkach, jak na zawołanie, zrobiły się dwa dołeczki. - Słyszałem, że odbywają się tutaj jakieś spotkania czarodziejów? - Jaki niefart, że do tej pory Augustus nie uczestniczył w żadnym z nich. To była przecież doskonała okazja do tego, żeby dowiedzieć się czegoś nowego i poznać zdania na wszelakie tematy z różnej perspektywy.
Camille potrzebowała chwili na przetworzenie informacji. Znów zakręciło jej się w głowie, dlatego zacisnęła palce na oparciu fotela. To pewnie przez ten uśmiech. Uroczy uśmiech.
- Odbywają się, ale cała sprawa jakoś ostatnio ucichła. Będzie trzeba przypomnieć odpowiednim osobom, że zaniedbali tradycję. Dlaczego cię na żadnym nie widziałam, Au... - Chyba chciała się zwrócić do niego pełnym imieniem, ale coś ją powstrzymało. Zmarszczyła zabawnie nos, mrużąc lekko oczy. - Augustus? I tak do ciebie mówią? Ja bym mówiła August. Mogę tak do ciebie mówić? Byłbyś moim ulubionym sierpniem. Chyba, że sobie nie życzysz. - Po nie w czasie uświadomiła sobie, że chyba za bardzo się spoufala. Normalne było, że nie panowała nad językiem, ale w gorączce to się nasilało. - Bredzę, co? Przepraszam. Na co dzień jest to mniej dokuczliwe.
Skrzywiła się lekko. No tak, nie dość, że pewnie swoją osobą przedstawia nędzę i rozpacz, to jeszcze plecie bzdury jak potrzaskana.
Augustus spojrzał na nią, trochę zaskoczony. Właściwie wcale mu nie przeszkadzało to, że tak łatwo pominęła barierę, która zawsze tworzyła się między nieznajomymi. W gruncie rzeczy była całkiem zabawna, chociaż nie umiał stwierdzić, czy przemawia przez nią choroba, czy wrodzony wdzięk.
- Mogę być i sierpniem, chociaż moi rodzice po prostu nazwali mnie na cześć rzymskich cesarzy. Pewnie coś by ci rozjaśniło, gdybym dodał, że na drugie mam Julius. - Oparł się o krawędź swojego biurka, machinalnie poprawiając materiał uniformu. Nie miał pojęcia, kto je projektował, ale jedno było pewne - absolutnie brakowało tej osobie smaku i wyczucia.
Wrodzony wdzięk podsycony przez chorobę - proste.
Camille westchnęła z niejaką ulgą, kiedy Augustus jej nie wyśmiał. Może jednak nie zachowuje się jak kompletna kretynka. Albo facet jest po prostu bardzo tolerancyjny.
- Na cześć rzymskich cesarzy? - Rzymscy cesarze związani byli chyba z mugolską historią. Czy z czarodziejską też to nie była pewna, bo nie słuchała na historii magii. Zmrużyła oczy jeszcze bardziej, lustrując uważnie sylwetkę uzdrowiciela. Na dłużej zatrzymała się na jego twarzy. - Augustus Julius. Wiesz, że to nawet pasuje? Ale mam nadzieję, że rodzice nie kazali ci biegać w białej todze. Chociaż to też by pasowało.
Chyba znów palnęła głupotę. Zamaskowała to uroczym uśmiechem. Może to i dobrze, że miała tę gorączkę - pod wypiekami na policzkach nie będzie widać, że się zarumieniła. W Augustusie było coś, co kazało wzbudzać respekt. To pewnie ci rzymscy cesarze. Ale jak się uśmiechał był zupełnie innym człowiekiem.
Augustus nie mógł dłużej kryć się z emocjami, dlatego po prostu się roześmiał.
- Nie, szczęśliwie obeszło się bez togi, liści laurowych i innych cesarskich atrybutów - powiedział, szukając dłonią na biurku swojego kubka z kawą. No tak, zapomniał, przecież zdążył już ją wypić. - Mam pomysł. Może usiądziesz i chwilę poczekasz, a ja przyniosę ci herbatę? Od razu zażyjesz trochę eliksiru i sprawdzimy, czy tolerujesz cynamon. Albo krew trolla. - Obdarzył ją swoim delikatnym uśmiechem, a gdy skinęła głową, wymaszerował z sali wprost do automatu.
Camille się zgodziła i zasiadła na fotelu, na którym przed chwilą siedziała. I opuściła głowę na biurko, trochę za bardzo uderzając czołem o jego blat. Dobrze, że August sobie poszedł, bo liście laurowe jakoś bardzo głupio jej się skojarzyły. Jej wyobraźnia chyba też wymaga leczenia. Intensywnego i natychmiastowego. Chyba trochę za bardzo dosłownie potraktowała słowa 'bez togi'. Głupia wyobraźnia.
Siedziała tak, dopóki nie usłyszała dźwięku charakterystycznego dla otwierania drzwi. Gwałtownie podniosła głowę, czując, jak znów w niej wiruje i jednocześnie mając nadzieję, że nic jej się nie odcisnęło na czole.
Augustus podał jej herbatę. Spojrzała na swoją fiolkę z eliksirem uzdrawiającym.
- Krew trolla, fuj - wyraziła swoją opinię i po krótkim wahaniu wlała do gorącego napoju trochę magicznego specyfiku. - Możesz sobie tak siedzieć i gadać z pacjentkami, którym nie zamykają się usta?
Nie, żeby miała coś przeciwko temu. Właściwie to bardzo miło z jego strony, że zaoferował jej herbatę.
Augustus zajął miejsce naprzeciwko Camille i natychmiast pociągnął spory łyk kawy z plastikowego, brązowego kubka. Był paskudny, kawa też była jakąś lurą, coś okropnego.
- Właśnie mam przerwę na lunch, poza tym na korytarzu chwilowo nikt na mnie nie czeka. - Posłał jej kolejny z serii miłych uśmiechów i rozsiadł się wygodniej na fotelu. - Powinnaś poczuć chociaż delikatną poprawę za jakieś kilka minut. Co ci się stało w czoło? - zapytał, widząc na nim jakieś czerwone wgniecenie.
W jakie czoło? Camille automatycznie podniosła do niego rękę i potarła skórę, zupełnie, jakby mogło to pomóc w jakikolwiek sposób.
- Oparłam głowę o biurko, ale zbyt miękkie to ono nie jest - powiedziała z przezabawnym niezadowoleniem. W końcu to biurko, nie łóżko, czego się spodziewałaś, Camille? - Dlaczego nie pracujesz w Świętym Mungu? Tam się dzieją chyba ciekawsze rzeczy niż w niewielkim miasteczku, nawet, jeśli mieszka w nim sporo czarodziei. I chyba mają lepszą kawę.
Tak, Camille zauważyła grymas niezadowolenia na twarzy Augustusa, kiedy patrzył na kubek. A zaraz pociągnęła łyk ze swojego, mając nadzieję, że te kilka minut o których mówił szybko minął. I kichnęła, znów trzykrotnie. I przeprosiła. Mocno ściskała kubek w dłoniach, mając nadzieję, że od tego zrobi jej się cieplej.
Jak miał jej teraz wytłumaczyć, że chodziło o zaspokojenia wewnętrznych potrzeb? Że po prostu chciał się trochę porządzić, bo uwielbiał mieć władzę nad innymi? To chyba nie zabrzmiałoby najlepiej, chociaż w pełni oddałoby jego charakter.
- Pracowałem w Św. Mungu przez jakiś czas. Ale dostałem stąd dość interesującą propozycję, poza tym miałem dość zgiełku dużego miasta. - Augustus wypił kolejny łyk kawy, tym razem próbując już nie wyrażać mimiką twarzy swojego niezadowolenia z powodu jej słabych walorów smakowych. - Tutaj jestem szefem oddziału - podsumował.
Och, Augustus, jaki ty jesteś męski i władczy.
Kobiety uwielbiają mężczyzn u władzy!
- Wow - skomentowała krótko, ale nie było w tym nic z szyderstwa. To naprawdę zrobiło na niej wrażenie. Augustus był raczej młodym człowiekiem, przynajmniej na takiego wyglądał, a już jest szefem oddziału. Na takie stanowiska pracuje się latami. No ale w końcu to Krukon, mogła się tego spodziewać. - Ale mnie kopsnął zaszczyt. Masz już swoją osobistą asystentkę?
Zaśmiała się, ale w dalszym ciągu patrzyła na Augustusa z czymś na kształt podziwu. Chociaż pewnie liczył na coś więcej niż uznanie ze strony niewyrośniętej, trzęsącej się z zimna jak osika, pochylonej nad kubkiem z herbatą dziołszki z niezdrowymi wypiekami na twarzy.
Augustus znowu się uśmiechnął - szerzej, odsłaniając białe, równe zęby, za które niektórzy zapłaciliby fortunę u stomatologa.
- Nie, ale mam swój zespół. Wykwalifikowani uzdrowiciele, jest nas tutaj siedmiu, łącznie ze mną. - Odstawił kubek na stolik, przez chwilę patrząc na wgniecenie w plastiku, a potem ponownie spojrzał na Camille. - A co, szukasz pracy? - W jego głosie pobrzmiewało uprzejme zainteresowanie.
Może Augustus powinien reklamować kliniki stomatologiczne?
- Wiesz co? Właściwie to tak, powinnam sobie znaleźć jakieś zajęcie. - Nie chciała tego mówić, ale samo jej się wyrwało. Cholerna gorączka. - Ale jeśli chodzi o jakiekolwiek magiczne leczenie to potrafię tylko rzucać kilka zaklęć pierwszej pomocy. Nie jestem pewna, czy byłabym dobrą asystentką - zaśmiała się. No dobra, może jeszcze potrafiłaby uwarzyć kilka prostszych eliksirów, jeśli miałaby do tego odpowiednie miejsce, składniki i księgę.
Wzięła kolejny łyk herbaty. Cynamon jej chyba nie szkodził.
- Rozumiem. Ale zawsze mogłabyś prowadzić rejestr pacjentów, przy okazji może byś się czegoś nauczyła. O eliksirach, medykamentach i innych tajemnicach ludzkiego ciała. - Uśmiechnął się enigmatycznie, kładąc dłonie na biurko. No tak, wiedza; ona zawsze przesłaniała Augustusowi inne ciekawostki życia. - Zastanów się nad tym. - Nie mógł jej powiedzieć, że zatrudniłby ją ze ściśle egoistycznych pobudek; wszyscy jego "podopieczni" byli starsi od niego. I nie zawsze przychylni, bo uważali, że taki smarkacz nie powinien w tak ekspresowym tempie dorobić się takiego stanowiska.
Na naukę nigdy nie jest za późno, prawda?
Camille przez chwilę patrzyła na Augustusa szeroko otwartymi oczami. Nie była pewna, czy jej nie do końca sprawny umysł nie płatał sobie z niej figli. Jakoś nie mogła uwierzyć, że proponuje jej pracę tak właściwie bez żadnych podstaw. Ale chyba będzie musiała, bo Augustus nie wyglądał, jakby żartował. W zasadzie chciała iść na studia, ale te mogłaby zacząć dopiero od października. Do tego czasu musi coś robić.
- Przemyślę to - obiecała. - Chociaż w sumie mogłabym spróbować. Tylko najpierw musiałbym się wyrwać na chwilę z tego miasta, zanim zostanę tu uziemiona przez pracę - znów się zaśmiała. Ona naprawdę mówi takie rzeczy? Zmierzyła Augustusa rozbawionym spojrzeniem i uśmiechnęła się złośliwie. - Przyznaj się, po prostu chcesz mieć kogoś, kto będzie ci latał po dobrą kawę.
Augustus znów się zaśmiał - jednak, ta dziewczyna była całkiem błyskotliwa, zwłaszcza jak na osobę dość solidnie przeziębioną.
- Częściowo tak. Muszę wykorzystywać swoje przywileje - odparł, a potem podrapał się chwilę po brodzie, na której widniał trzydniowy zarost. - Ale poza tym, po prostu ktoś taki by się tu przydał. Należałoby to trochę usystematyzować. - Zauważył, że policzki Camille zrobiły się bledsze. - Czujesz się lepiej? Eliksir pomógł? - No cóż, nie zapominajmy, że Augustus przede wszystkim był uzdrowicielem.
No bo Camille nie była głupią dziewczyną. Może nie cechowała się tym fanatycznym pędem do nauki i nie przyswajała wiedzy tak szybko jak Krukoni, ale inteligencji nie można było jej odmówić. Mimo koloru włosów.
- No dobra, mogę się na to zgodzić, ale pod warunkiem, że się czegoś nauczę - zastrzegła. Jak już miała być dziewuszką na posyłki to przynajmniej z jakimś profitem. - I tak, chyba mi już trochę lepiej. A na pewno nie gorzej.
Nadal czuła się paskudnie, bo to przeziębienie było naprawdę fatalne, ale rzeczywiście - było trochę lepiej niż kiedy tu przyszła. I tak pewnie wygrzebywać się będzie z tego przez parę dni, ale uśmiechnęła się do Augustusa z wdzięcznością.
- To dobrze - stwierdził Augustus, chwytając w dłoń plastikowy kubek i szybko dopił resztę kawy, która już zdążyła wystygnąć. Chwilę później wykonał precyzyjny rzut do kosza na śmieci, kubek trafił w sam jego środek. - Za trzy - stwierdził Augustus, przenosząc spojrzenie na Camille, która według niego wyglądała już zdecydowanie lepiej. Oczywiście wysnuł tą tezę na podstawie długotrwałej obserwacji pod ściśle medycznym kątem.
Camille podążyła spojrzeniem za kubkiem i zobaczyła, jak spada do środka kubła na śmieci. Przez chwilę się w niego wpatrywała, jakby spodziewała się, że kubeczek zaraz wyskoczy z powrotem. Nic takiego nie miało miejsca.
Utkwiła więc znów spojrzenie w Augustusie.
- Tylko mi nie mów, że prócz tego, że jesteś szefem oddziału to jesteś jeszcze gwiazdą koszykówki. - Uśmiechnęła się niewinnie. - Grywasz potajemnie czy to tylko taka rozrywka między jednym pacjentem a drugim?
A propos koszykówki, musi odzyskać swoją piłkę, która zaginęła ponad pół roku temu. Ciekawe, czy Walter zabrał ją wtedy z tego boiska. Och, i musi się odegrać.
- Koszykówka? - zaśmiał się Augustus, przez chwilę zapatrzywszy się na kosz na śmieci. Jakby był jakiś interesujący, cholera. - Nie, raczej nie. Lubiłem ją kiedyś oglądać, NBA to klasa sama w sobie. Nie mam zbyt wiele czasu na to, żeby uprawiać sport, a jak już, to wybieram tenis. - No tak, tego można się było spodziewać; jego szczupła sylwetka, sprężyste ruchy - to wszystko pasowało idealnie do tego sportu. Poza tym, Augustus zawsze twierdził, że tenis jest sportem pełnym klasy. Nie bez powodu honoraria za zwycięstwa w Wielkim Szlemie były jednymi z największych. - A ty? Uprawiasz jakiś sport? - Posłał jej jedno ze swoich spojrzeń, w jego ciepłych, czekoladowych oczach było coś intrygującego.
Oj, było. Dlatego Camille przez chwilę przypatrywała się tym oczom, próbując zebrać myśli.
- Raczej nie ograniczam się tylko do jednego sportu - powiedziała wymijająco. - Czasem zagram w kosza, czasem w nogę, czasem polatam na miotle a czasem wymyślę jeszcze coś innego. Ostatnio wybrałam się na basen, ale kiepsko się to dla mnie skończyło. - Rozłożyła bezradnie ramiona. Nie ulegało wątpliwości, że to jej przeziębienie jest wynikiem właśnie tego wybryku. Dokładnych okoliczności Augustus jednak znać nie musiała. Zaśmiała się w duchu na samo wspomnienie. Fajnie czasem zrobić coś głupiego.
- Szerokie spektrum zainteresowań - powiedział Augustus, przewracając jakieś kartki, leżące na jego biurku. W końcu znalazł odpowiedni formularz i przesunął go w stronę Camille. - Druk, w którym trzeba wpisać dane osobowe i tego typu rzeczy, wiesz, jakbyś się zdecydowała na pracę tutaj. - Posłał jej miły uśmiech, a później zobaczył za nią Samanthę, czterdziestodwuipółletnią uzdrowicielkę o bujnych, kręconych włosach i nieco pulchnej twarzy.
- Panie Augustusie, mógłby pan przyjść na moment? Mamy tutaj chyba przypadek zatrucia eliksirem euforii, możliwe też, że pacjent jest od niego uzależniony, bo nieustannie chichocze.
Augustus rzucił Camille przepraszające spojrzenie i wyjął z kieszeni uniformu swoją wizytówkę ze starannie wykaligrafowanym imieniem, nazwiskiem, adresem i numerem telefonu.
- W razie gdybym nie wrócił za pięć minut, a byś czegoś potrzebowała. Przepraszam. - Minął ją i podążył za Samanthą.
Camille spokojnie dopiła swoją herbatę. To musiał być jakiś poważny przypadek, bo długo nie wracał. Zresztą, i tak powinna iść, wystarczająco dużo czasu mu zajęła. Schowała formularz i wizytówkę w bezpieczne miejsce. Na pewno rozważy propozycję. Nie wiadomo, czy trafi się jej coś innego, a musi przecież coś robić, mowa o tym była już nie raz.
Sięgnęła po małą karteczkę samoprzylepną i długopis. "Odezwę się. Camille' nabazgrała i przykleiła kartkę do blatu. Zgarnęła swoje eliksiry i zaraz sobie poszła męczyć się z zawrotami głowy we własnym domu.
W ten oto sposób wylądowali w magicznym skrzydle cherietownowskiego szpitala, rysując podłogę ostrzem łyżew. Charles natychmiast usiadł na krzesełku w poczekalni, ze zniecierpliwieniem wymalowanym na twarzy wypatrując kogoś, kto mógłby im pomóc. Przez dłuższą chwilę nikogo nie było na horyzoncie, a on splunął odrobiną krwi w chusteczkę, niemiłosiernie się przy tym krzywiąc. Nie, nie chodziło o krew samą w sobie - widział już ją dziesiątki razy i przestała na nim robić wrażenie - ale raczej o niemożność mówienia. I ból, który odczuwał, gdy tylko próbował poruszyć językiem. Podniósł głowę, widząc mężczyznę w żółto - zielonym, okropnym stroju, który maszerował w ich stronę.
Amy podniosła się z krzesełka widząc uzdrowiciela, ale przypomniała sobie o łyżwach. Spojrzała na swoje stopy i miała ochotę się roześmiać, ale ta sytuacja wcale nie była zabawa. Uzdrowiciel, który do nich podszedł był niewiele starszy, ale widać, że kompetentny. Przywitał się z nimi uprzejmie i zapytał w czym może pomóc.
- Byliśmy na łyżwach. Charlie przewrócił się. Nie jestem pewna czy uderzył głową o lód, ale na pewno przygryzł sobie język. Bardzo krwawi. - Wytłumaczyła szybko. - Ma też lekkie zachwiania równowagi. - Dodała jeszcze, a mężczyzna skinął tylko głową.
Augustus musiał przynajmniej udawać, że trzyma fason, chociaż prawdziwa wersja wydarzeń nieco odbiegała od tego, co starał się sobą właśnie prezentować. A prawdą było to, że przespał po raz pierwszy od dawna całą noc, budząc się na potwornym kacu, którego leczył niewielką dawką eliksiru euforii. Odrobinę go zdziwiła ta nietuzinkowa para w łyżwach na środku korytarza, ale to przynajmniej zapowiadało się na coś ciekawego.
- Proszę, przejdźmy do gabinetu - powiedział swoim profesjonalnym tonem, pomagając mężczyźnie wstać. Ewidentnie nie należał do najlżejszych ani do najmniejszych, więc miał z tym odrobinę problemu. Właściwie, lepszym rozwiązaniem byłoby lewitowanie go w powietrzu, ale szczęśliwie udało się go posadzić w fotelu. - Przegryzł sobie język, tak? - Kobieta skinęła głową, a facet pokazał język, w którym widać było niewielką dziurkę. - Myślę, że odpowiednim lekarstwem będzie eliksir wiggenowy - powiedział, zbliżając się do swojej przeszklonej szafki. - Czy wie pani coś może o uczuleniu na korę drzewa Wiggen albo ślaz gumochłona?
Amy nie wiedziała w którą stronę ma patrzeć, na skrzywionego Charlesa czy na uzdrowiciela, który o coś ją pytał. Czy ona musiała znać Charlesowe alergie? Westchnęła i spojrzała na swojego chłopaka, który pokręcił głową.
- Zdaje się, że nie jest uczulony na żaden z tych składników. - Powiedziała w kierunku uzdrowiciela. Znów poczuła, że robi się jej słabo. Przecież nigdzie nie było już krwi! Nabrała gwałtowanie powietrza do płuc. Może chodziło o zapach tego eliksiru, który otwarł uzdrowiciel?
Amy zdecydowanie zakazała sobie omdleń i chwyciła Charlesa za rękę uśmiechając się do niego lekko.
Augustus skinął tylko głową i wyciągnął z szafki odpowiednią buteleczkę, w której połyskiwał płyn o zgniłozielonej barwie. Nie było to może najprzyjemniejsze uzdrawianie, ale na pewno skuteczne. Obszedł swoje biurko, nalał odpowiednią ilość na miarkę i kazał pacjentowi otworzyć usta. Ten zrobił to, chociaż z pewnym niezadowoleniem - a może właściwie rozbawieniem, a Augustus wlał mu do ust trochę eliksiru.
- Rana powinna się zagoić natychmiastowo, ale proszę jeszcze poczekać, bo po eliksirze u niektórych osób skutkiem ubocznym są wymioty - ostrzegł ich lojalnie. Kojarzył tego faceta - takich wielkoludów się nie zapomina, są dość charakterystyczni i wtedy właśnie sobie przypomniał. To był przecież były facet tej zamordowanej Krukonki. - Charles Campbell - stwierdził raczej niż spytał, powstrzymując się w ostatniej chwili przed wskazaniem go palcem.
Amy spojrzała nieco zdezorientowana na uzdrowiciela. Skąd mógł znać nazwisko Charlesa? No tak, Hogwart!
- Przepraszam, nawet się nie przedstawiliśmy. Ja jestem Amy Grand, a to rzeczywiście Charles Campbell. - Powiedziała uśmiechając się do niego przyjaźnie. Charlie chyba nie był pewien czy może już bezpiecznie mówić.
- A co z jego głową? Nie jestem pewna czy nie ma wstrząsu mózgu. - Zapytała jeszcze uzdrowiciela.
Charles wzruszył ramionami - on nie kojarzył tego gościa, ale w sumie nie było to niczym nowym - nie znał dużo osób z Hogwartu. No dobrze, nie znał stamtąd osób tej samej płci.
- Mogę już mówić - powiedział z wyraźną ulgą w głosie odnotowując, że słowa nie grzęzną mu już... na języku. - I jak widać, nie wymiotuję. - Podniósł się z krzesła, gotów opuścić tę salę jak najszybciej się dało. - Dziękuję za pomoc, czuję się już dobrze - dodał, kładąc Amy dłoń na plecach.
Tyle, że w tym momencie Amy poczuła jak nogi jej miękną i nie był to wcale efekt Charlesowego dotyku. Chociaż byłoby to z całą pewnością lepsze wyjście. Próbowała złapać się jego ramienia, ale pociemniało jej przed oczami i poczuła jak się osuwa. Ciemność ją pochłonęła.
No dobra, Charles rozumiał strach przed widokiem krwi, ale kompletnie nie wiedział, dlaczego Amy właśnie osunęła się bezwładnie w jego ramiona, mdlejąc. Spojrzał na uzdrowiciela z głupkowatą miną, a ten, nie wykazując żadnego zaskoczenia, pogrzebał w kieszeni swojego uniformu i rzucił zaklęcie, które przeniosło Amy w powietrzu na stojącą w rogu kozetkę. Miał przy tym tak stoicką minę, że Charles aż się zdenerwował. No bo to chyba nie było takie całkiem normalne?
- Co jej się dzieje? - zapytał wzburzony, podchodząc do uzdrowiciela, który uniósł nogi Amy do góry, tak, żeby do jej głowy dopłynęła krew - przynajmniej według charlesowych domysłów.
Amy najpierw usłyszała Charlesowy wzburzony głos, a dopiero później dotarła do niej świadomość, że coś jest nie tak. Otwarła oczy i zamrugała szybko. Jakaś lampa świeciła jej prosto w oczy. Jęknęła żeby oznajmić, że żyję, kiedy uzdrowiciel coś tłumaczył Charlesowi.
- Co się... O cholera. - Powiedziała kiedy próbując podnieść głowę cały świat zawirował jej przed oczami. Obaj mężczyźni na nią spojrzeli. - To nic, tylko zakręciło mi się w głowie. - Powiedziała szybko.
Augustus podrapał się po głowie - nie bardzo wiedział, dlaczego ta kobieta - Amy, tak? - miała takie silne zawroty głowy, ale za nic w świecie by tego nie pokazał. Zamiast tego znów cofnął się do swojej szafeczki, naprędce szukając czegoś, co mogłoby jej poprawić samopoczucie. Nic takiego nie mógł jednak znaleźć, dlatego cofnął się do kozetki i wycelował w nią różdżkę.
- Rennervate - powiedział swoim spokojnym głosem, patrząc, jak twarz kobiety stopniowo nabiera kolorów. - Lepiej się pani czuje?
Amy z ulgą przyjęła fakt, że mogła podnieść głowę wyżej niż dwa centymetry ponad kozetkę.
- Tak, zdecydowanie. - Powiedziała ponosząc się na dłoniach, ostrożnie opuszczając nogi. Czuła zaklęcie przepływające przez jej ciało, jak rozchodzące się ciepło i delikatnie mrowienie w okolicach splotu słonecznego. Spojrzała na Charlesa i jego zaniepokojoną minę. - To nic. Chyba po prostu powinnam coś zjeść. - Powiedziała przekonująco patrząc na swojego chłopaka, a później na łyżwy na swoich stopach.
- Chyba musimy wrócić jeszcze na lodowisko. - Wcale nie bredziła, po prostu lubiła swoje buty które tam zostawiła.
Charles spojrzał na nią, jakby straciła rozum - po cholerę mieli wracać na lodowisko? Nawet nie przyszło mu do głowy, że wciąż ma na stopach łyżwy.
- Natychmiast zabieram cię do restauracji, żebyś mi tu przypadkiem nie padła - odezwał się autorytarnie, kątem oka patrząc na uzdrowiciela, który tylko kiwnął głową. Chcąc, nie chcąc, facet odwalił kawał dobrej roboty. - Dziękuję - powiedział Charles w jego stronę.
Amy przewróciła oczami. Charlie uwielbiał się rządzić, ale powinien czasami też jej słuchać. Kobiety mają zwykle racje, o ile nie zawsze.
- Charlie, łyżwy. I nie umrę w przeciągu kilku minut. - Powiedziała z rozbawieniem i wstała z kozetki. Nie zachwiała się nawet. Spojrzała na uzdrowiciela. - Dziękujemy za pomoc. Jak widać ja też musiałam skorzystać. - Zaśmiała się cicho i spojrzała na Charlesa, który wpatrywał się z lekkim niedowierzaniem w swoje stopy.
- Idziemy? - Zapytał wyciągając do niego dłoń.
No tak, kto by myślał o tak mało istotnym szczególe, jakim były łyżwy. Charles po prostu skinął głową, chwytając dłoń Amy w swoją. Pożegnali się z uzdrowicielem i wyszli na zewnątrz, trochę nieporadnie maszerując korytarzem do stosunkowo ustronnego miejsca, co przecież nie było konieczne, bo to miejsce było magiczne.
- Trzymaj się - polecił jej Charles i natychmiast deportowali się na lodowisko.
Tym razem weszli do szpitala dość tradycyjnie, drzwiami i bez zbędnego bagażu w postaci łyżew. Dzień był naprawdę ciepły i słoneczny więc Amy udało się odrobinę rozweselić Charlesa po drodze. Weszli do części magicznej trzymając się za ręce, a na policzkach Amy pojawiły się delikatnie rumieńca. To chyba z ekscytacji. Ciekawa była czy magią udałoby się wykryć płeć dziecka już teraz.
- Ciekawe czy uda nam się trafić na tego uzdrowiciela co ostatnio. Wydawał się całkiem kompetentny. - I przystojny, zapomniałaś dodać Ams. Ale jakoś chyba była do niego przekonana. I jak na życzenie ten mężczyzna wyrósł jak spod ziemi kilka metrów dalej. Amy zaśmiała się patrząc na Charlesa.
Augustus wyszedł właśnie z sali, gdzie leżała dziewczynka, mająca problem z zasypianiem. Augustus podał jej eliksir słodkiego snu, licząc na szybką poprawę. I, rzecz jasna, ofiarował jej jedną z czekolad z Miodowego Królestwa.
Idąc korytarzem, natknął się na znajomą już parę. Posłał im swój standardowy, uprzejmy uśmiech i wyjął dłonie z kieszeni zielono - żółtego uniformu.
- Dzień dobry, badania kontrolne? Zapraszam do gabinetu - rzucił lekko w ich stronę, otwierając drzwi.
Charles zawahał się w progu, ale Amy pociągnęła go za sobą. Teraz się nie wymiga. Weszli do gabinetu mężczyzny, a Amy jakoś zupełnie automatycznie rozejrzała się po jego wnętrzu. Może w poszukiwaniu Camille? Scott jej mówił, że tutaj pracuje.
- Tak, ale chyba właściwie chodzi o mnie. Jestem w ciąży. Byłam u mugolskiego lekarza, określił wiek ciąży, zrobił mi podstawowe badania z krwi i USG. To dwunasty tydzień. - Powiedziała siadając na wskazanym krześle. Uśmiechnęła się do uzdrowiciela. - Ale chcę, żeby pan nas jeszcze przebadał. - No, Amy jesteś dzielna.
Charles postanowił się nie odzywać; Amy doskonale wiedziała, o czym powinna rozmawiać z tym uzdrowicielem, on nie musiał się przecież wtrącać. Zajął wygodne miejsce w krześle, spoglądał z zaciekawieniem na przeszkloną gablotę w rogu gabinetu, za którą widział cały rząd eliksirów o przeróżnych barwach.
Uzdrowiciel za to kazał Amy usiąść na kozetce i zadał jej pytanie o samopoczucie.
Amy na jego prośbę usiadła na kozetce i zerknęła na swojego chłopaka. On na pewno wtrąciłby coś, gdyby Amy zapomniała.
- Właściwie nie czuję się najlepiej, dzisiaj był pierwszy poranek od bardzo dawna kiedy nie obudziły mnie mdłości. Zdarzają się też dość mocne krwotoki z nosa, zmiany nastrojów, wymioty, zmęczenie, bóle głowy i cała masa innych niedogodności, ale wszystko da się przetrwać. - Powiedziała pozwalając uzdrowicielowi zbadać swój zaokrąglony lekko brzuszek. - Wczoraj poczułam też chyba pierwsze ruchy dziecka. - Dodała z uśmiechem.
Augustus skinął głową ze zrozumieniem, a potem usiadł w swoim fotelu. Rzucił szybkie spojrzenie Campbellowi, a potem wyjął z szuflady samopiszące pióro.
- Mogę cię pocieszyć, że pierwszy trymestr jest zdecydowanie najgorzej znoszony przez przyszłe matki. Już niedługo powinnaś czuć się znacznie lepiej. - Augustus darował sobie te wszystkie formalności; o ile nie myliła go pamięć, przedstawiali się sobie nawzajem, poza tym, byli w podobnym wieku. Nie widział sensu robienia z tego wszystkiego śmiesznej otoczki formalnej. - Nie ma innych niedogodności? Wysypiasz się? - zapytał, mierząc ją uważnym spojrzeniem ciepłych i wzbudzających oczu o czekoladowych tęczówkach.
Amy poczuła się już trochę pewniej. Szczególnie, że Augustus, tak chyba się przestawiał, traktował ją bardziej jak znajomą niż jak obcą pacjentkę. Skinęła głową na pierwszą informację.
- Wiem, rozmawiałam ze znajomą lekarką, poleciła mi herbatę imbirową na mdłości. Rzeczywiście pomaga. - Stwierdziła z uśmiechem. Rady Olivii okazały się bardzo przydatne. - Śpię raczej dobrze. Nawet czasami zdarzy mi się popołudniowa drzemka. Moja skóra stała się też dużo bardziej wrażliwa, szczególnie w okolicy piersi. Poza tym nie ma żadnych niepokojących objawów. - Zastanowiła się jeszcze chwilę nad tym, ale nic nie przychodziło jej do głowy. - Są jakieś specjalne badania, które muszę przejść? - Zapytała go. Spojrzała na Charlesa, który słuchał całej tej rozmowy bez słowa.
Bo Charles, powiedzmy sobie to szczerze, odrobinę się wyłączył. Widok kolorowych fiolek mocno go zafascynował - poczuł się trochę tak, jakby znów znalazł się w lochach hogwarckich na lekcji eliksirów. I było to szalenie przyjemne wspomnienie.
Dopiero słowo 'piersi' wywołało go z chwilowej zadumy, więc podrapał się po brodzie i kiwnął głową, jakby na wyraz zrozumienia dla słów swojej dziewczyny. Średnio był pomocny, ale przynajmniej się starał. No, powiedzmy.
- Czy można wykryć płeć dziecka w jakiś magiczny sposób? - włączył się nagle do rozmowy, nie wiedząc, czy właściwie komuś nie przerwał.
Tak to było trochę w jego stylu. Amy miała ochotę się zaśmiać. Charles Campbell jako dociekliwy tatuś raczej się nie sprawdzał, ale była pewna, że zada to pytanie. Dla niej płeć dziecka nie miała dużego znaczenia, a jak widać Charlie przykładał do tego dużą wagę.
Spojrzała pytająco na uzdrowiciela. Magia ma różne metody, często dużo bardziej skuteczne niż medycyna mugolska.
Augustus tylko pogrzebał w stosie kartek, które leżały idealnie ułożone na jego biurku, a potem rzucił Campbellowi krótkie spojrzenie. Mógł strzelać w ciemno, że bardziej ucieszyłby się z syna. Kobiety w ciąży zdecydowanie nie były najciekawszym elementem pracy Augustusa; ginekologia nieszczególnie go pasjonowała. Wolał badać to w inny, bardziej spontaniczny sposób.
- Owszem, istnieje taka ewentualność. Ale jesteście pewni, że chcecie poznać płeć dziecka? Jeżeli to pierwsze, to rodzice często się z tym wstrzymują do momentu rozwiązania.
Amy spojrzała na Charlesa zagryzając wargi. Właściwie nie było istotne to jakiej płci jest dziecko, ale może jemu udałoby się w ten sposób lepiej... zaakceptować to wszystko?
Charles skinął jej głową na to nieme pytanie. Też chciał znać płeć dziecka.
- Chyba ważniejsze jest żeby było zdrowe, ale chcemy znać płeć. - Powiedziała pewnie. Uśmiechnęła się do Augustusa. - Dłużej będą trwać spory o imię. - Obserwowała pewne ruchy uzdrowiciela zastanawiając się co to będzie za badanie.
Augustus tylko wzruszył ramionami, podniósł się z krzesła i wyjął różdżkę z kieszeni uniformu. Wybitnie nietwarzowego, w którym on i tak prezentował się dość dobrze, dodajmy. Rzucił niewerbalne zaklęcie, celując w brzuch Amy, a potem uśmiechnął się kącikami ust i odwrócił w stronę Campbella.
- Gratulacje, to chłopiec. Magiczny w dodatku - odparł, widząc pewną ulgę na twarzy tego rosłego faceta.
A cóż to, pan Campbell był jego pacjentką? Zdaje się, że Amy miała w brzuchu tego małego człowieka. Mógłby powiedzieć najpierw jej. Ale to i tak było mało istotne, bo na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wiedziała, że to będzie chłopczyk. Czuła go i nie miała wątpliwości co do jego magiczności.
Z pozwoleniem Augustusa wstała z kozetki i usiadła obok Charlesa posyłając mu śliczny uśmiech. Było widać, że ta informacja była dla niego ważna. Miała ochotę przewrócić oczami, ale jednocześnie dobrze było widzieć nawet lekki uśmiech na jego ustach.
- Mówiłam ci. - Zwróciła się do swojego chłopaka. - To kiedy mamy znów stawić się na wizytę kontrolną? - Zapytała uzdrowiciela.
Uzdrowiciel powiedział coś o tym, żeby przyszli do niego za jakieś dwa tygodnie, żeby mógł określić, czy dziecko na pewno rozwija się prawidłowo. Jednak Charles tego nie słyszał; zbyt był zajęty tym, że będzie miał syna. To natychmiast przywołało wspomnienie dzisiejszego południa, kiedy odczytał list od ojca. Miał zamiar uruchomić swoje kontakty i dowiedzieć się o nim jak najwięcej; przynajmniej już wiedział, w jakich kręgach ma go szukać. Siedział więc zamyślony, aż w końcu trochę się ocknął, widząc, że wizyta najwyraźniej dobiegła końca.
Podniósł się z krzesła i podążył za Amy do wyjścia, nadal nie odzywając się ani słowem.
To był wyjątkowo mało obfitujący w pacjentów dzień - Augustus przesiedział połowę czasu nad papierzyskami, których wyjątkowo nie lubił wypełniać; to było naprawdę mało frapujące. Dlatego właśnie wpadł mu do głowy pewien pomysł, którego realizacja i tak zajęła mu już stanowczo zbyt dużo czasu. Upewniwszy się, że ma różdżkę w kieszeni uniformu, podniósł się z krzesła i ruszył przed siebie, aż doszedł do sektora, w którym siedziała Camille.
- Chcesz się trochę rozerwać? - zapytał, posyłając jej delikatny uśmiech.
Nie tylko Augustus siedział nad papierami. Camille też, chociaż to akurat nie dziwi, bo przecież to miało być jej główne zdanie. Przeglądała właśnie jakieś stare dokumenty, które powinna uporządkować już jakiś czas temu. Ciężko u niej było z regularnością. Była raczej dość żywiołową osobą, co pewnie dało się zauważyć, siedzenie za biurkiem nie było jej ulubionym zajęciem, ale starała się, naprawdę. I chyba nie można było narzekać na jej pracę, jak na razie.
Kiedy Augustus do niej podszedł, prawie by podskoczyła na swoim lichym krzesełku, gdyby nie fakt, że nie zwykła bać się byle czego. Nie, żeby Augustus był byle czym. Podniosła na niego spojrzenie znad kartek papieru i pergaminów. Nie wiedzieć czemu skojarzył się jej z nieśmiałym chłopcem. W pierwszej chwili miała ochotę się roześmiać.
- Masz dla mnie jakieś ciekawe propozycje? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, w sposób zupełnie różny do tego, jaki zaprezentował Augustus, trochę prowokacyjnie, przygryzając wargę. Zaśmiała się dopiero po chwili, kiedy Augustus nic nie powiedział. - Jasne. Muszę się od tego jakoś oderwać, bo chyba zwariuję.
Zabawne było to, że pozwalała sobie na taką swobodę w towarzystwie Pye'a. To nie to, żeby go nie szanowała, nic bardziej mylnego. Augustus miał w sobie coś, co wzbudzało respekt, ale to nie sprawiało, że Camille czuła się skrępowana. Zachowywanie dystansu nie było jej mocną stroną. Różnie można było to traktować, ale jakoś nikt nigdy nie miał o to do niej pretensji. I cóż się dziwić. A Augustus, gdyby mu to przeszkadzało, na pewno by jej to zakomunikował.
Augustus za to nie należał do osób, które łatwo popadały w zawstydzenie. Nie miał ku temu najmniejszych powodów, ba, wprost przeciwnie - uważał się za wysoce istotną jednostkę i wiedział, że inni patrzą na niego z szacunkiem.
- No to wstawaj. Wykazywałaś chęć podszkolenia się w eliksirach, tak? To dobrze, bo teraz będziesz miała ku temu doskonałą okazję. - Zacisnął palce na różdżce i otworzył drzwi, które jeszcze przed chwilą wydawały się być normalną ścianą, niewerbalnym zaklęciem. - Zapraszam do naszego zaplecza - dodał ze standardowym uśmiechem, powoli krocząc ku nowo otwartemu przejściu. Schody w dół prowadziły wprost do naprawdę dobrze wyposażonego laboratorium, imponującego licznymi ingredientami.
Camille zeszła za Augustusem na to zaplecze. Zabawne, schodziło się w dół, by ważyć eliksiry, zupełnie jak w Hogwarcie.
- Ale się kryjecie - zaśmiała się, odnosząc się do tych niewidocznych drzwi. - Macie tu jeszcze jakieś tajemnice?
Lepiej niech Augustus jej o wszystkim powie, bo skłonna jest sama zacząć odkrywać wszystkie tajne przejścia.
Rozejrzała się po sali. Faktycznie robiło to wrażenie.
- Całkiem nieźle to wygląda - oceniła. Ach, znawczyni. - To co robimy?
Tak, Augustus się nie mylił - Camille prawie klasnęła w dłonie z uciechy. Spodziewał się takiej entuzjastycznej reakcji?
Jasne, że tak - Camille nie była osobą najlepiej skrywającą emocję. To była chyba permanentna cecha wszystkich Gryfonów - dało się z nich czytać, jak z otwartej księgi. Augustus przeszedł wśród rzędu półek, na których mieściły się przeróżne, odpowiednio zakonserwowane składniki, a potem wyjął z jednej kociołki, fiolki i podgrzewacz. Postawił to wszystko na blacie przed Camille.
- Okej, od czego chciałabyś zacząć? Warzyłaś kiedyś felix felicis?
Camille miała taki okres w życiu, że za nic nie dała po sobie poznać, co czuje. Nie najlepiej wspominała tamten czas. I zdecydowanie nie była osobą, którą nadal chciałaby być.
- Ważyłam - odpowiedziała, sięgając pamięcią jeszcze do czasów szkolnych. - Ale zdaje się, że nie wyszedł najlepiej.
Skrzywiła się lekko na to wspomnienie. Za nic nie mogła dojść do tego, co zrobiła źle, ale efekty nie były zachwycające. W zasadzie mogłaby spróbować jeszcze raz, może tym razem pójdzie jej lepiej.
- Ej, mogę cię kiedyś spić? - wypaliła nagle zupełnie z innej beczki. Odpowiedź Augustusa nie miała już chyba większego znaczenia, bo Camille, zachwycona swoim pomysłem, postanowiła go zrealizować. Jak nie za jego zgodą, do podstępem.
Augustus spojrzał na nią ze szczerym zdziwieniem, wygładzając mankiet od swojego uniformu.
- Spić? Nie wiedziałem, że to jedno z twoich życzeń, ale jasne, możesz. Nie powinnaś mieć z tym w zasadzie większego problemu, bo trochę wyszedłem z wprawy. - Jasne, ale mimo wszystko miał na pewno większą odporność na alkohol niż ta filigranowa dziewczyna. - Okej, felix felicis to dość trudne zadanie, zacznijmy od czegoś, co jest znacznie łatwiejsze. - Wyciągnął z szafki kamień księżycowy i syrop z ciemiernika czarnego. - Możesz zgadywać, o jaki eliksir mi chodzi. - Oho, ktoś tu się wczuł w rolę nauczyciela.
Camille za to miała całką niezłą wprawę w piciu. Ostatnio nadarzało się bardzo wiele okazji. Nie były może to powalające ilości, ale jednak. Nie mniej jednak przy jej rozmiarach różnie może się kończyć każda dawka.
- Eliksir Spokoju - odpowiedziała z dumą. To akurat było proste. Pisała na temat tego eliksiru referat. Wydawało jej się to wtedy niesamowicie zabawne, że musi uczyć się o czymś, co w swoim działaniu obejmuje łagodzenie lęku. - No dobra, to porwę cię kiedyś na imprezę. O, albo napadnę cię w domu. Tylko musisz mi powiedzieć, co lubisz pić, bo nieładnie tak nachodzić ludzi z pustymi rękami.
Posłała mu czarujący uśmiech, a zaraz przyjrzała się składnikom, z których miała uwarzyć eliksir.
Napadanie Augustusa w domu nie kończyło się chyba najlepiej - przetestowała to doskonale Chloe. O, właśnie, zdążył trochę za nią zatęsknić, w końcu dawno się do niego nie odzywała.
- Wódkę - powiedział bez cienia zażenowania Augustus. Jasne, wiedział, że w dobrym tonie było picie whisky, ewentualnie jakiegoś koniaku z co najmniej stuletnim przebiegiem, ale on doceniał zwykłą wódkę. - Widzisz, niewiele potrzeba, żeby mnie zadowolić.
A to akurat w znacznej mierze mijało się z prawdą, bo Augustus nie miał w zwyczaju zadowalania się byle czym.
- No, to się dopiero okaże - odpowiedziała z cwaniackim uśmieszkiem. Dla mocno zdegenerowanych umysłów mogłoby to zabrzmieć dość dwuznacznie. Chociaż jeśli ktoś chce to we wszystkim doszuka się podtekstów.
Camille za to powinna sobie zrobić plan działania. Powinna nadrobić towarzyskie zaległości, Scottowi obiecała wypad na miotły, a teraz jeszcze Augustusowi obiecała napaść. A w tym wszystkim musiała jeszcze znaleźć czas dla swojego własnego faceta. Faktycznie, ten czas, kiedy przez długi okres się nie widzieli, był beznadziejny. Jakoś nie miała serca wyciągać go codziennie z domu tylko po to, by patrzył, jak zasypia, chociaż czasem jej egoizm wygrywał i tak właśnie się działo.
Potrząsnęła głową odganiając odganiając od siebie te myśli. Miała się skupić na eliksirze!
- Popraw nie, jak będę robić coś źle - poinstruowała Augustusa, chociaż podobno to on miał instruować ją. Pamiętała recepturę tego eliksiru, ale może jednak mieć jakieś luki, niech Augustus nad nią czuwa. - Jakieś specjalne życzenia co do tej wódki? Bo ja na przykład lubię do tego sok z cytrusów.
Zmarszczyła brwi, odmierzając właściwe proporcje składników.
Augustus był facetem, we wszystkim doszukiwał się dwuznaczności, ale Camille nie robiła tego w taki sposób, jak Chloe. W ustach tej kobiety wszystko można by podciągnąć pod propozycję seksu. Nic dziwnego, że nie mogła się opędzić od zainteresowania innych; sam też przecież jej uległ, chociaż najzwyczajniej w świecie ją lubił. I szanował.
- Na razie dobrze sobie radzisz - oszacował, przenosząc wzrok na palce Camille, które zręcznie przygotowywały eliksir. - Taka z ciebie pilna Gryfonka?
No tak, nie dało się ukryć, że Camille nie rzucała propozycjami seksu. Chociaż gdyby się postarała, miałaby naprawdę niezłe szanse wypaść całkiem wiarygodnie w tej roli. Na co dzień była nieco łagodniejsza. Działała na mężczyzn, jasne, ale w trochę subtelniejszy sposób, jednak nie mniej efektywny, chociaż mniej efektowny.
- Kpisz sobie teraz ze mnie? - zaśmiała się dźwięcznie na jego słowa. - Potrafię się czasem skupić.
Była dość bystra i naprawdę lubiła eliksiry. W dodatku ta receptura rzeczywiście była dosyć prosta. Dodała co trzeba do kociołka i zamieszała w nim w odpowiedni sposób.
- Ani przez chwilę w to nie wątpiłem - skomentował uprzejmie Augustus, zaglądając do kociołka, a potem wlał odrobinę eliksiru do małej fiolki. - Jest wykonany bardzo dobrze, gratulacje, ale jeszcze nie osiadaj na laurach - ostrzegł ją, stawiając buteleczkę na ladzie. Pogrzebał chwilę w szafce i wyjął sok z pijawek, otwornice oraz śluz gumochłona. - Teraz coś, co bardzo przydaje się w szpitalu, czyli Eliksir Słodkiego Snu. - Popatrzył przez chwilę na entuzjastyczną minę Camille, a potem sięgnął do kieszeni uniformu i wyjął stamtąd czekoladę z Miodowego Królestwa. - Chcesz? - Nie miał złudzeń - chyba absolutnie każdy czarodziej uwielbiał tamtejsze smakołyki.
Tu miał rację - do słodkości z Miodowego Królestwa słabość miał absolutnie każdy. Można by odnieść wrażenie, że dodają do niech jakieś środki uzależniające, ale to chyba po prostu magia w najszlachetniejszej postaci.
Camille przez krótką chwilę chciała zapytać, czy zawsze nosi ze sobą czekolady poukrywane w kieszeniach uniformu, ale bardzo szybko sama odpowiedziała sobie na to pytanie. Przypomniała sobie, jak Augustus opowiadał jej o tym, że w zanadrzu zawsze ma coś dla małych pacjentów. Strasznie ją tym wtedy ujął.
Ochoczo kiwnęła głową na zaoferowaną czekoladę, a po chwili już przymykała oczy, czując na języku jej słodki smak. Uśmiechnęła się lekko do siebie z wyraźną przyjemnością. Było coś takiego w tej czekoladzie, że człowiek, smakując jej, czuł się lekki jak piórko.
Odwróciła się z powrotem w stronę składników kolejnego eliksiru. Poważnie podeszła do zadania, no co, chociaż to już nie było takie przyjemne.
- Nigdy nie pamiętam, ile ma być tego soku z pijawek - przyznała. Spojrzała na Augustusa, jakby tylko on mógł znać odpowiedź na to pytanie (w tej chwili rzeczywiście tak było) i obróciła kilka razy niewielką fiolkę w szczupłych palcach.
No tak, Augustus miał przy sobie słodkości z Miodowego Królestwa absolutnie zawsze i uważał to za całkiem niezły sposób dotarcia do dzieciaków. Nigdy nie sądził, że może mu sprawić radość widok ich roześmianych twarzy, kiedy po wyjątkowo nieprzyjemnym leczeniu dostawały od niego tabliczkę czekolady. Kreował się na bohatera? Być może częściowo tak, ale robił to z czystego egoizmu, a przecież nie o to chodziło w byciu herosem.
- Dwie uncje - odparł machinalnie do Camille. Zabawne, ona też wyglądała zupełnie jak te dzieciaki podczas smakowania tej czekolady. - Już czuć zapach cynamonu. Wiesz, że wbrew nazwie, po tym eliksirze nie ma się absolutnie żadnych snów?
Camille uśmiechnęła się do Augustusa.
- Wiem. - To udało jej się zapamiętać. - To trochę przykre, spać i nie śnić, ale na pewno mniej niż nie spać w ogóle.
Skoro wiedziała już, ile ma dodać tego soku z pijawek, to odmierzyła odpowiednią ilość i zamieszała w kociołku. To wszystko przypominało trochę gotowanie, a była przecież w tym całkiem niezła. Tylko tutaj nie można było sobie pozwolić na przesadną improwizację.
- Jaki był twój najdziwniejszy sen? - zapytała, kiedy wywar się podgrzewał. O tak, po niej można było się spodziewać najbardziej absurdalnych pytań, choć to miało jeszcze pewien sens.
No i właśnie tym sposobem Camille uderzyła w czuły punkt Augustusa - niewiele osób było świadomych tego, że Pan Uzdrowiciel miał naprawdę poważny problem z bezsennością.
- Rzadko kiedy coś mi się śni - odparł odrobinę wymijająco, częstując się kostką czekolady. - A jak już tak jest, to prawie nigdy tego nie zapamiętuję. - No przecież nie mógł jej powiedzieć, że łyk eliksiru słodkiego snu przed pójściem do łóżka to dla niego absolutny standard i że jedyną sytuacją, w której jego organizm przegrywa z biologią, jest uwolnienie oksytocyny po seksie.
Może to przez nadmiar pracy? Augustus powinien to rozważyć i wziąć sobie jakiś krótki urlop. A jak nie, to chociaż wychodzić z pracy trochę wcześniej. Camille może tego dopilnować.
Kiwnęła głową ze zrozumieniem, nie chcąc drążyć tematu. Chyba nawet nie było sensu.
- A co z tym przyjęciem, które chciałeś urządzić? - zapytała.
Zamieszała w kociołku i poczęstowała się jeszcze jedną kostką czekolady. A eliksir był już prawie gotowy.
Chyba i dobrze, że Camille postanowiła uciąć ten temat - Augustus nie lubił rozmawiać o swoich problemach, bo twierdził, że zostawiają one wyraźną rysę na jego dotychczas prawie idealnym wizerunku.
- No właśnie rozmawiałem ze Scottem Munro i on poparł moją propozycję. Myślę o tym, żeby zrobić je w najbliższym czasie, chyba każdy znajdzie chwilę wolnego, co?
Jasne, skoro on potrafił wziąć sobie urlop, to reszta świata z pewnością też.
Akurat o swój wizerunek w oczach Camille Augustus nie musiał się martwić. Każdy miał jakieś wady i swoje własne problemy. I w żaden sposób nie ujmowały one zasług, odwrotnie - dodawały ludziom autentyczności. To było ważne.
- Myślę, że nie będzie z tym problemu. Tylko mnie uprzedź odpowiednio wcześnie, żebym miała wystarczającą ilość czasu, żeby znaleźć dobrą sukienkę - zaśmiała się. No tak, typowo babskie podejście. Zdaje się, że już dawno nie miała okazji pokazać się i zrobić oszałamiającego wrażenia. - Bo mam nadzieję, że dostanę zaproszenie, co? No i jakbyś jednak potrzebował pomocy, to nadal jestem skłonna się dla ciebie poświęcić i ci pomóc.
- Za tak wykonane eliksiry na pewno dostaniesz zaproszenie - odparł Augustus, wciągając głęboko do płuc cynamonowy zapach. - Ale co do sukienki, to muszę cię rozczarować. Wybrałem nieco inną formę spotkania i obowiązują stroje nieformalne, wiesz, typowy casual - dodał, wsuwając do ust kostkę czekolady i uśmiechnął się delikatnie, czując jej słodki smak na języku. - Będziesz miała okazję poznać moją przyjaciółkę, Chloe.
Camille przewróciła oczami.
- Chętnie ją poznam. To na pewno fajna dziewczyna - przyznała. Grunt to dobrze nastawienie. - I nie myśl sobie, że jeżeli to nie jest nic oficjalnego, to nie można przyjść w sukience - pouczyła go. Faceci chyba tego nigdy nie zrozumieją. Spotkanie w większym gronie to zawsze okazja, żeby ładnie wyglądać, wcale nie musi być oficjalnie. - Ale dobrze, skoro tak stawiasz sprawę, to może wpadnę w stroju kąpielowym, hm? To będzie bardzo nieformalne.
O, albo w bieliźnie! Obrzuciła Augustusa przeszywającym spojrzeniem, a po chwili zaśmiała się cicho. Odwróciła się, by zdjąć kociołek i przelać eliksir do pustej fiolki. Augustus miał sporo czasu na rozwinięcie typowo męskich wizji.
Miał, ale wcale tego nie zrobił. Jego gusta były dość specyficzne - uwielbiał kobiety, które olśniewały go swoją dojrzałością i emanowały seksapilem. Słodycz nie bardzo na niego działała, chociaż rzecz jasna obiektywnie mógł przyznać, że Camille jest ładna. Zresztą - nie jego miała pociągać.
- Jeszcze nie dorobiłem się basenu w domu, a może w sumie mógłbym o tym pomyśleć, zrobiłbym party w amerykańskim stylu - zastanowił się na głos, drapiąc się po brodzie. To wcale nie był taki głupi pomysł, a przecież, cholera - stać go było na taką fanaberię, w końcu miał całkiem niezłe zasoby pieniężne, zwłaszcza, że niewiele wydawał na osobiste zachcianki.
Istnieją jakieś zasady kto, kogo, jak i dlaczego?
- Och, bardzo mnie zawiodłeś - powiedziała z udawanym żalem. - Jak już będziesz miał ten basen to daj mi znać, może się skuszę na odwiedziny. Ewentualnie możesz spodziewać się nocnego ataku.
Zakręciła zawartością fiolki, w której znajdował się uwarzony eliksir. Chyba nieźle jej to poszło, chociaż to były dość proste. To chyba jednak dobrze wróżyło na przyszłość.
- Masz, na zdrowie - powiedziała ze śmiechem, wciskając mu szklaną buteleczkę w dłoń. Nie wcale nie sugerowała mu, że ma to spożyć przed snem. Sama mogłaby mu zaproponować inne sposoby przywołania snu, może by zadziałało.
Augustus obrócił fiolkę w palcach i zaciągnął się znajomym, cynamonowym zapachem, który tak mile łaskotał go w nozdrza.
- Dobra robota, następnym razem weźmiemy się za coś trudniejszego - powiedział Augustus, zakorkowawszy naczynie i niedbałym machnięciem różdżki odprawił wszystkie przedmioty do odpowiednich szafek. - Właściwie to jesteś już wolna, bo w szpitalu nie dzieje się absolutnie nic ciekawego.
Dopiero kiedy Augustus powiedział, że może już iść poczuła, że jest trochę zmęczona. Zdaje się, że znów, mimo wszystko, siedziała tu dłużej niż było to przewidywane. Nie pierwszy raz zresztą. Na szczęście nie było jeszcze bardzo późno. Może uda jej się nie zjeść kolacji samotnie.
Kiwnęła głową, zgadzając się. Podeszła bliżej i cmoknęła Augustusa w policzek na do widzenia, zostawiając mu przed nosem słodki zapach.
- Na razie - pożegnała się. - Nie siedź tu za długo. I szykuj się na imprezę!
Uśmiechnęła się promiennie i zaraz zniknęła mu z oczu.
Amy kilka razy odzyskiwała przytomność, a później znów ją traciła. Słyszała nad sobą czyjeś krzyki i widziała jasne światło szpitalnych korytarzy. Cały czas coś ją bolało, ale czuła też kojący dotyk ciepłych dłoni na swojej ręce i twarzy.
Kiedy otworzyła w końcu oczy widząc coś więcej niż tylko zamazane kształty zobaczyła bladą twarz Charlesa, chociaż może tylko wyglądał w ten sposób w tym świetle? W głowie jej wirowało, jakby od nadmiaru środków przeciwbólowych i alkoholu. Mieszanka wybuchowa.
Zamrugała kilka razy starając się pozbyć tego dziwnego wrażenia, że świat tańczy. Dlaczego była w szpitalu? Tak wyglądała ta sala.
- Co się stało? - Zapytała go próbując poruszyć ręką, ale okazała się dziwnie ciężka i coś dziwnego spływało do niej wężykiem. Kroplówka?
To po prostu nie mogła być prawda.
Charles długo myślał, że rzeczywistość, która przez ostatnich kilka dni była dla niego bolesna, w końcu czymś go zaskoczy. Tylko, że miał na myśli zdecydowanie coś pozytywnego, a nie kolejny cios prosto w serce.
Patrzył teraz na bladą twarz Amy, nie wiedząc zupełnie, jak ma jej przekazać informację, która - tego był pewien - zmieni cały jej świat w mgnieniu oka.
- Dziecko - powiedział po postu, potrząsając głową. Reszta słów ugrzęzła mu w gardle.
Co, dziecko? Nie rozumiała co on do niej mówi. Automatycznie sięgnęła do swojego brzucha, ale wydawał się dziwnie... płaski? Pokręciła głową zdezorientowana i przypomniała sobie krew, dużą ilość krwi. Charles miał ją na koszuli.
Nagle ta dziwna świadomość do niej dotarła, ale była dziwnie przytłumiona. Amy próbowała wstać i szarpnęła ręką, którą trzymał Charles.
- Gdzie moje dziecko? Gdzie on jest? - Zapytała przerażona, a kiedy Charles ją przytrzymał spojrzała na niego. Zobaczyła w jego oczach cichą odpowiedź. - Nie, nie... proszę, nie. - Załkała zagryzając wargi do krwi.
Charles zamknął ją w ramionach, jakby chciał ją obronić przed całym złem tego świata. Szkoda tylko, że sam był jego integralnym elementem, takim, który już wystarczająco przyczynił się do tego, żeby cierpiała.
- Tak mi przykro, kochanie - powiedział wprost w jej włosy, głaszcząc ją po głowie jak małą dziewczynkę, którą wydawała mu się bardziej niż kiedykolwiek. Wiedział, że niezbędne będą teraz jakieś leki na uspokojenie.
Amy chciała znów zasnąć, chciała, żeby ten okropny sen się skończył. Jej mały synek... to nie mogła być prawda. Przylgnęła do Charlesa tak mocno jak tylko mogła, zaciskając dłonie na jego koszuli. Nie chciała się uspokoić i nie mogła. Jej płacz co raz bardziej przechodził w histeryczny szloch.
- Chcę do domu, zabierz mnie do domu. - Poprosiła słabym głosem, mocno zachrypniętym. Kiedy Charles próbował się trochę odsunąć przylgnęła do niego jeszcze mocniej. - Nie zostawiaj mnie. - Jęknęła jakby miała bez niego umerzeć.
Charles ucałował czubek jej głowy i złapał jej nadgarstki w swoje dłonie, w ten sposób trochę krępując jej ruchy.
- Nie zostawię cię - powiedział, wdychając do nozdrzy zapach jej szamponu, w którym jednak odnalazł nutę krwi. - Ale musisz tu zostać, kochanie, musisz być pod obserwacją. Dużo przeszłaś. - Odwrócił się w stronę pielęgniarki, która miała jej podać lek na uspokojenie. dnia Pon 16:49, 01 Kwi 2013, w całości zmieniany 1 raz
Amy nie zauważyła pielęgniarki dopóki ta nie pojawiła się obok niej ze strzykawką, którą podała wprost do wenflonu. Chciała wyszarpnąć rękę, ale kobieta przytrzymała ją w stanowczym uścisku, a Charles głaskał jej włosy.
- Za chwilę poczujesz się lepiej. - Obiecała jej kobieta gładząc jej ciepły policzek. Miała przyjemny, niemal troskliwy uśmiech. Ams zapatrzyła się przez chwilę na niego zamrugała kilka razy kiedy obraz przed jej oczami zafalował. Jej ręce opadły, zwiotczone, a silne ręce położyły ją na poduszkę. Zwinęła się w kłębek i westchnęła cicho. Twarz Charlesa pojawiła się przed jej oczami znowu.
- Chcę do domu, chcę do Scotty'ego. Miałam z Janet piec ciasteczka. - Nie istotne było to, że mówiła bez sensu. Czuła, że czegoś jej brakuje, ale nie wiedziała czego. - Zostaniesz ze mną? - Zapytała przymykając oczy.
Charles też czuł się już tym wszystkim nieco zmęczony. Przysiadł obok Amy na łóżku i chwycił jej dłoń w swoją, gładząc ją z czułością, tak rzadko u niego spotkaną.
- Zostanę. Później pójdziesz do Scotta - obiecał, patrząc, jak Amy powoli odpływa do krainy snu. Wiedział, że to jemu przypadnie poinformowanie wszystkich o tym, co się stało i już w tej chwili ta świadomość zaczęła go odrobinę przerastać. Potrzebował kogoś, kto by mu pomógł odnaleźć się w tej sytuacji.
Augustus deportował ich prosto do swojego biura, gdzie niezwłocznie ułożył Jillian na kozetce, uprzednio badając jej puls. Nie umknęło jego uwadze to, jak bardzo była blada, zupełnie, jakby uszło z niej życie. W pobliżu jej głowy dostrzegł krwawe ślady, dlatego natychmiast zatamował krwawienie jednym niewerbalnym zaklęciem. Wymamrotał jeszcze kolejne dwa, które sprawiły, że na twarzy Jillian powoli zaczęły pojawiać się kolory i nareszcie uniosła powieki.
Pierwszym, co zobaczyła Jill, okazały się być ciemne oczy spoglądające na nią przenikliwie z czymś na kształt chłodnego profesjonalizmu, ale również odrobiną... niepokoju? Dopiero po kilku sekundach uświadomiła sobie, że ich właścicielem jest Augustus, ale nie zdążyła pomyśleć nic innego, bo poczuła paraliżujący ból w czaszce, zupełnie jakby pękła na milion kawałków. Skrzywiła się, zaciskając mocno powieki, z ust wyrwał jej się zupełnie niekontrolowany syk, a dłoń powędrowała w kierunku czoła.
- Boli - poskarżyła się zachrypniętym głosem, dopiero po chwili otwierając oczy.
Nie miała pojęcia, gdzie jest ani co się stało, ale brąz Augustusowych tęczówek wydawał się bezpieczną przystanią.
I bardzo dobrze, bo właśnie w jego rękach Jill mogła się czuć całkowicie bezpieczna, zwłaszcza w położeniu, w jakim obecnie się znajdowała.
Augustus skinął tylko głową i machnął niedbale różdżką, a w ich kierunku przyleciała fiolka, wypełniona brązowawym płynem.
- Eliksir wiggenowy - wyjaśnił swoim spokojnym głosem Augustus, wręczając jej buteleczkę i nakazując spojrzeniem, żeby natychmiast ją opróżniła. - Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz? - Usiadł obok niej, w ostatniej chwili hamując się przed nakryciem jej dłoni swoją.
Jill przez moment wpatrywała się podejrzliwie w buteleczkę z eliksirem, nie mając pojęcia, jakie są jego właściwości, w końcu stwierdziła jednak, że powinna zaufać Augustusowi, był w końcu uzdrowicielem, podobno świetnym. Uniosła się lekko do pozycji półleżącej i opróżniła fiolkę, czując, jak na języku rozlewa jej się gorzkawy płyn.
- Nie wiem - powiedziała cicho. - Szłam ulicą? Tak. Ciebie nie pamiętam, nie wiem, skąd się wziąłeś. Nie, skąd ja się tutaj wzięłam.
Zakładała, że miała mały wypadek i dopisało jej szczęście w postaci nagłego pojawienia się Augustusa. Nie pamiętała nic z Bahanki.
No tak, po tak silnym uderzeniu nic dziwnego, że Jillian miała zaniki pamięci. Jej wątpliwości powinno wzbudzić to, że Augustus nie miał na sobie swojego zwyczajowego uniformu - chociaż nie, przecież jeszcze tutaj nie gościła. Z całą pewnością by to pamiętał.
- Spotkałaś mnie i razem poszliśmy do "Bahanki". Na moment zniknęłaś w łazience, a kiedy wróciłaś, rykoszetem uderzyło w ciebie zaklęcie i upadłaś. - No tak, Augustus z całą pewnością nie był mistrzem subtelnych wyjaśnień, ale chciał, żeby Jillian miała jasny obraz sytuacji. Machnął różdżką po raz kolejny, a z jego szuflady przyleciała tabliczka czekolady z Miodowego Królestwa. - Proszę, na polepszenie smaku.
Bardzo dobrze, że Augustus nie owijał w bawełnę - to go odróżniało od wszystkich ludzi, którzy otaczali Jillian. Chyba podświadomie chcieli ją chronić przed wstrząsającymi informacjami, bo w gruncie rzeczy budziła w nich opiekuńcze instynkty. A ona wcale nie potrzebowała, żeby obchodzono się z nią jak z jajkiem. Niektórzy chyba jeszcze nie zauważyli, że pełnoletność osiągnęła ładnych parę lat temu.
- Dzięki - mruknęła, ułamując kawałek czekolady. Podniosła go do ust, ale zaraz szybko odsunęła. Poczuła mdłości, kiedy do jej nozdrzy dotarł słodki zapach. Zmarszczyła brwi. - Nie, nie chcę.
Odłożyła kostkę z powrotem do papierka, po czym, wsparłszy się na rękach, usiadła. Nie czuła się najlepiej, pomimo kuracji zaproponowanej jej przez pana uzdrowiciela.
- Jakie zaklęcie? - dopytała.
Augustus wzruszył ramionami - chciałby jej na to odpowiedzieć, ale nie mógł być w stu procentach rzetelny, bo nie bardzo skupił się na rozgrywającej się w barze scenie. Jego myśli zbyt były pochłonięte panną Higgins i sposobem, w jaki odeszła w stronę łazienki. Podobał mu się sposób, w jaki się poruszała, trochę jakby unosiła się nad posadzką.
- Nie wiem dokładnie, ale możliwe, że to było któreś z Niewybaczalnych - stwierdził Augustus, odłamawszy jedną kostkę czekolady, którą wsadził do ust. - Eliksir słodkiego snu pomoże ci dzisiaj zasnąć - dodał, wyciągnąwszy fiolkę z kieszeni i wyciągnął ją w stronę Jill. Zawsze miał przy sobie niezbędny zapas.
Zachowanie Augustusa było całkowicie sprzeczne z jego słowami - to trochę zmyliło Jill, która przez chwilę nie miała zielonego pojęcia, co spośród tego, co widzi i słyszy, jest rzeczywistością. Co dziwnego było w tym facecie, że ze stoickim spokojem informował ją, że została zaatakowana Niewybaczalnym?
Nie wyciągnęła ręki po fiolkę z eliksirem. Sen nie był jej w tej chwili do niczego potrzebny.
- Poczekaj. Nie traktuj mnie tak, jakbym była twoją pacjentką. - Została nią wbrew własnej woli, więc miała prawo oponować. Chyba. - Co się stało? Kto rzuca Niewybaczalnymi w cholernej Bahance?
Augustus po prostu zazwyczaj był opanowany - przejawianie emocji wcale nie było dla niego takie oczywiste, kiedy zamiast tego mógł się wysługiwać chłodnym profesjonalizmem. Choć, to musiał przyznać, szło mu to znacznie trudniej w towarzystwie Jillian.
- Ktoś, kto musiał zostać mocno sprowokowany. Oberwałaś rykoszetem, więc walka rozegrała się między dwoma facetami, tyle zdążyłem zauważyć. - Augustus podrapał się po brodzie, w zamyśleniu mrużąc oczy. - Ten jeden wyglądał całkiem znajomo.
Na czole Jillian pojawiła się pionowa zmarszczka. Fakt, że dostała odbitym zaklęciem, świadczył o tym, że to nie ona była celem, a mimo to poczuła strach. Przez parę sekund musiała walczyć z ochotą przytulenia się do Augustusa - tylko po to, żeby poczuć, że nie jest sama. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, nieświadoma tego, że drży na całym ciele. Gryfonka.
- Scotty mnie zabije - wymamrotała zupełnie bez sensu. - Zamknie mnie w domu i nie pozwoli nigdzie wychodzić.
Teraz przyszła kolej na to, żeby Augustus mocno się zdziwił - zwalił to jednak na karb uderzenia Jillian w głowę. Przecież nie mogła mówić tego serio.
- Scott Munro? - dopytał po prostu, uważając, że nie ma sensu mówić jej, że odrobinę mamrocze. - Skoro użyto Niewybaczalnego, to Ministerstwo natychmiast się tym zajmie. Minie chwila, a znajdą osobę, która go użyła i odpowiednio go ukarzą. - Posłał jej uśmiech, który miał ją odrobinę pokrzepić, a potem musnął swoją dłonią jej rękę. - Hej, nie martw się. Będzie dobrze.
Nie, Augustus nie miał racji. Nie znał Scotta. Zresztą, nie chodziło tylko o to. Kiedyś Cherietown było naprawdę spokojnym miastem, a teraz nagle, nie wiedzieć czemu, namnożyło się mnóstwo niebezpieczeństw. Dziwne rzeczy zaczynały się tutaj dziać, a Jill bardzo lubiła swoje beztroskie życie.
Pokręciła głową, czując, że do oczu napływają jej łzy bezsilnej złości. Spuściła głowę, a włosy opadły jej na twarz.
- Muszę iść do domu - powiedziała cicho.
Może jednak nie powinna była gardzić tym Augustusowym eliksirem słodkiego snu.
Augustus przecząco kiwnął głową - widział to, jakie emocje wymalowały się na twarzy Jillian; chyba nie trzeba było znać jej zbyt dobrze, żeby czytać z niej jak z otwartej księgi. Była jego zupełnym przeciwieństwem; on zawsze skrzętnie chował swoje uczucia i uważał, że jak do tej pory, wyszedł na tym całkiem nieźle.
- Nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł. Ale jeśli koniecznie tego chcesz, to przynajmniej pozwól mi się odprowadzić do domu - zasugerował jej swoim spokojnym tonem, szukając jej spojrzenia.
Jill podniosła wreszcie głowę, natrafiając spojrzeniem na ciemne oczy Augustusa. Uderzyła ją myśl, że wszyscy faceci, na których jej najbardziej w życiu zależało, mieli brązowe tęczówki. Scott, Ryan, Nate... To musiała być jakaś dziwaczna prawidłowość.
- Bałabym się wracać sama - powiedziała, tym razem nie uciekając wzrokiem. Dolna warga lekko jej zadrżała, ale Jill już nie miała zamiaru płakać. - Przepraszam cię, zachowuję się jak dziecko. I marnuję twój czas. Odprowadź mnie i dam ci święty spokój.
Musiała zadzwonić do Scotta, jeszcze zanim dowie się o dzisiejszym incydencie od kogoś innego.
- Nie zachowujesz się jak dziecko, masz pełne prawo do tego, żeby być przestraszoną, ale przy mnie nie musisz się bać - powiedział w końcu Augustus, patrząc w jej duże oczy, które zaszkliły się od łez. Być może to, co zrobił moment później, nie było najbardziej profesjonalną reakcją w jego karierze, ale jego ramiona same powędrowały w stronę Jillian, zamykając ją w bezpiecznym uścisku, który przynajmniej chwilowo separował ją od otaczającego ją świata. - Będzie dobrze, naprawdę.
Może jeżeli Augustus powtórzyłby te słowa jeszcze kilka razy, Jill byłaby w stanie w nie uwierzyć. Na razie jednak tylko pokiwała głową, jakby chciała przekonać samą siebie, że nie ma co histeryzować. Zamknęła oczy i dość machinalnie oparła czoło o ramię Augustusa, biorąc kilka głębokich oddechów, żeby się uspokoić. To chyba nie było najlepsze rozwiązanie, bo do jej nozdrzy gwałtownie wdarł się jego zapach, który dość mocno ją rozproszył. Przez moment nie była w stanie wypuścić z płuc zaczerpniętego powietrza. Poczuła, że na jej twarz wdziera się zdradziecki rumieniec, a serce jakby szybciej pompuje krew.
Zawsze w podobny sposób reagowała na męski dotyk, ale można by pomyśleć, że, wobec jej tak zwanego związku z Ryanem, nie powinno jej się to zdarzać. Szkoda, że nie panowała nad reakcjami własnego organizmu.
- Okej - odezwała się po chwili w okolice klatki piersiowej Augustusa, po czym podniosła głowę, napotykając jego spojrzenie. Był trochę zbyt blisko, więc odrobinę się odsunęła, nie wyswobadzając się całkowicie z jego objęć. - Już mi przeszło. Chyba.
Na usta Augustusa wpełzł szeroki uśmiech - nie był on jednak spowodowany tylko tym, że Jillian wreszcie się uspokoiła, a raczej jej wyczuwalnym, szybszym tętnem. To było nie najłatwiejsze dla ludzi, którzy decydowali się na koegzystencję z Augustusem - fakt, że mógł analizować ich zachowanie, wcale nie potrzebując do tego słów. Jeszcze przez moment pozwalał sobie na przywilej dotykania Jillian, ale już po chwili stał obok niej, niecierpliwie grzebiąc w kieszeniach. - To co, ruszamy?
Jill cieszyła się, że Augustus nie wspomniał nawet słowem o teleportacji. Nie lubiła tej formy przemieszczania się, zawsze przypominała sobie historie, jakimi raczył ich instruktor na kursie. Być może miała zbyt bujną wyobraźnię, ale, cóż, wolała spacery. Zresztą, teraz z całą pewnością przyda jej się trochę świeżego powietrza. I towarzystwo Augustusa. Było w nim coś kojącego.
- Ruszamy - potwierdziła. - Czego tam szukasz?
- Różdżki - przyznał Augustus, przez chwilę marszcząc w zastanowieniu brwi; dopiero po jakimś czasie zauważył, że jego najlepsze połączenie z magicznym światem leży spokojnie na biurku. Proszę, co robiła z nim ta niewielka istota; powodowała, że przestawał panować nad swoim zdrowym rozsądkiem. Ale Augustus nie miał zamiaru nad tym ubolewać, dlatego po prostu zgarnął różdżkę i razem z Jill udali się na spacer. Chyba jemu też przydałoby się trochę świeżego powietrza.
Ostatnie dni w szpitalu były wyjątkowe spokojne; Augustus nareszcie nie musiał się przepracowywać, co sprawiało, że był częściej dostępny dla Jillian. Niesamowicie go to cieszyło, bo skłaniał się ku zaproponowaniu jej wspólnego mieszkania. Zresztą, nie było ku temu lepszej okazji niż właśnie jutro, kiedy to zaczynał swój pięciodniowy urlop. To było zaskakujące - Augustus nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miał tyle wolnego i doszedł do wniosku, że musiał to się dziać za jego czasów w Hogwarcie. Był stanowczo przepracowany, a jego ciało wręcz domagało się zasłużonego odpoczynku. Skończywszy pracę, Augustus zajrzał do Camille i na wstępie obdarzył ją szerokim uśmiechem - był w wybitnie dobrym nastroju, pewnie Camille udałoby się nawet teraz wynegocjować u niego podwyżkę.
- Wiesz, że możesz już kończyć, prawda? - zapytał ją, oparłszy się o framugę drzwi. Jego żółty uniform, swoją drogą, naprawdę okropny, miał już odpiętych kilka guzików, spod których wyłaniał się zwyczajny, biały t-shirt. - Może skoczymy na jakąś kawę i pogadamy o czymś innym niż eliksir słodkiego snu?
Dobrze, że Augustus nie przyszedł dosłownie chwilę wcześniej, bo akurat chowała do najciemniejszej i najchłodniejszej z szafek wywar, który powinien spoczywać tam przez tydzień. Do szafki tej należy się dość solidnie schylić, więc rozlegający się znienacka głos Augustusa mógłby spowodować, że odruchowo Camille by się wyprostowała i przysoliła głową o ściankę szafki. A przecież wszyscy jeszcze pamiętają jej ostatni tego typu występek. Jej głowa też.
Posłała Augustusowi uśmiech, otrzepując ręce z kurzu.
- Dlaczego? Ja bardzo lubię eliksir słodkiego snu - powiedziała z udawanym oburzeniem. Nie miała w zasadzie nic przeciwko propozycji Augustusa. - Daj mi pięć minut i będę gotowa.
- Spoko, też muszę zrzucić z siebie to ohydztwo. Widzimy się na dole - powiedział Augustus, wychodząc z gabinetu Camille i zmierzył do swojego, gdzie pozbył się wyżej wspomnianego ohydztwa, to jest uniformu. Poprawiwszy swoją białą koszulkę i ciemnoniebieskie dżinsy, posprzątał jeszcze biurko, na którym uprzednio walały się bez ładu i składu jakieś papiery, a potem zmierzwił swoje stanowczo za długie, ciemnobrązowe włosy. W sumie nieważne, że trochę mu przeszkadzały, bo Jillian je lubiła. Uśmiechnął się pod nosem na samo wspomnienie ukochanej kobiety, a potem zszedł na dół, gdzie zgodnie z planem zastał Camille. - Możemy ruszać. Kurczę, stanowczo za mało wypiłem dzisiaj tych kaw, ale i tak czuję się dobrze.