Klub muzyczny 'Hipnoza'
onlyifyouwant
Kiedy wejdziesz do budynku, w którym znajduje się stare kino ‘Aurora’, staniesz w niedużej sali, na pierwszy rzut oka przypominającej właśnie przedsionek kina. Po prawej znajduje się nieduży kontuar, gdzie niegdyś sprzedawano bilety tuż nad nim wisi stara, zardzewiała tabliczka z napisem ‘Kasa biletowa’. Za drewnianym kontuarem stoi urocza blondynka z kokiem i makijażem w stylu pin up girl, witająca gości szerokim uśmiechem. To u niej można kupić bilety na seans, a także poprosić o rezerwację stolika lub loży na wieczór. W tym miejscu, nieco bardziej z lewej strony znajduje się szatnia, również urządzona w starym stylu. Po przejściu tego niedużego pomieszczenia znajdziesz się w korytarzu rozwidlającym się na dwie strony. Po prawej znajdują się drzwi prowadzące właśnie do klubu muzycznego. Kiedy tylko je otworzysz poczujesz zapach drewna, dobrej whisky i starych czasów. Druga rzecz, która się uderzy to muzyka. Zupełnie inna niż we wszystkich klubach. Posłuchasz tu Beatlesów, The Rolling Stones, Janis Joplin, The Doors i innych legend sceny muzycznej, starego dobrego roc’n’rolla, ale też bluesa i jazzu. Często organizowane są koncerty na żywo i wieczory tematyczne.Pub urządzony jest w stylu retro z przewagą elementów drewnianych. Na ścianach znajdziesz stare zdjęcia i płyty winylowe. W kącie na stoliki stoi całkiem jeszcze sprawny gramofon. Znajduje się tam dość długi bar, a przy nim rząd wysokich stołków, na których można wypić prawdziwe szkockie piwo i wiele innych alkoholi z niemal całego świata. Boczne oświetlenie tworzy przyjemny klimat. We wnęce na prawo od baru znajduje się scena, na której zwykle rozkładają się zespoły. Przed sceną zorganizowany jest podest do tańczenia. Stoliki i loże usytuowane są wzdłuż ścian, tak by nie rzucały się w oczy. W klubie możesz oprócz alkoholu napić się koktajli owocowych i soft drinków i innych specjałów barmana. Serwujemy też przekąski do piwa, takie jak pieczone ziemniaczki z sosami, frytki z serem, zapiekany ser, chipsy własnej roboty, smażone krążki cebulowe czy morele w bekonie z chili. Podczas większych imprez serwowane są też dania ciepłe. dnia Śro 0:25, 10 Kwi 2013, w całości zmieniany 1 raz
Alex nie ufał teleportacji łącznej, zwłaszcza wtedy, kiedy to nie od niego zależał wybór miejsca docelowego, więc z reguły jej unikał. Przezorny zawsze ubezpieczony, prawda? Tyle że teraz nie miał wyboru, przeważyły te cholerne trzynastocentymetrowe szpilki Chloe. Argument nie do przebicia.
Wylądowali niedaleko wejścia do budynku Aurory, chociaż Alex nie miał zielonego pojęcia, jaka to część miasta. Grunt, że Chloe wiedziała.
- Bycie bohaterem faktycznie ma swoje minusy - przyznał w odpowiedzi na jej poprzednią zaczepkę. - Ale nie wiem, czy ilość i jakość plusów ich nie rekompensuje.
Chloe zaśmiała się cicho patrząc mu w oczy. Czuła się podekscytowana i w jakiś pokręcony sposób szczęśliwa, właśnie z Alexem. Jakby to dziwne przyciąganie nie przekładało się tylko na fizyczność. Jakby po prostu go lubiła. Pomyślała o tym, że może nawet byłby całkiem dobrym przyjacielem. Bo Chloe dzieliła ludzi na kochanków, przyjaciół i ludzi jej obojętnych. Rangą szczególną byli wrogowie, ale na to miano trzeba było sobie zasłużyć.
- Plusem są na pewno wdzięczne kobiety, które zakochują się w swoich bohaterach. Naiwne. - Zaśmiała się rozglądając się w okół, nie puszczając jego dłoni. - Wejdziemy do środka? To nowy klub, Hipnoza. Należy do Scotta. Mówiłam ci o Scottcie? Ma dość specyficzny klimat tak jak jego właściciel. - Powiedziała chyba całkiem zapomniawszy, że miała nabierać do tego dystansu. Do Alexa i tego jak się przy nim czuła.
Po co komu dystans? Walka z samym sobą nigdy nie przynosi niczego dobrego, Chloe powinna się pogodzić z emocjami, jakie wzbudzał w niej Alex.
Otworzył przed nią drzwi, dopiero teraz uświadamiając sobie, że nadal trzyma jej dłoń. Nie zamierzał zwracać jej wolności, zbyt dobrze leżała w jego palcach. Koniec końców próg przekroczyli razem, zupełnie jakby stanowili parę. Alex lubił pozory, były fantastycznym narzędziem manipulacyjnym.
- Hipnoza - powtórzył, delektując się brzmieniem tego słowa. Kojarzyło mu się właśnie z panną Derwent; czasem miewał wrażenie, że wpada przy niej w dziwny rodzaj transu, z którego nie jest w stanie samodzielnie się obudzić. - Chwytliwa nazwa. I tak, chyba wiem, kim jest Scott.
Tylko jak odróżnić co jest pozorem, a co prawdą? Może on sam nie do końca zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo Chloe stawała się prawdziwa? Często podczas stanów hipnozy dochodzi o głosu podświadomość, która idealnie obrazuje pragnienia. On pragnął jej, nie tylko jej ciała.
Kiedy weszli do wnętrza klubu poczuła zapach whisky i drewna, a do jej uszu docierał jeden z kawałków The Rolling Stones. Rozejrzała się ostrożnie po klubie i wskazała mu kontuar, przy którym siedziało kilku ludzi.
- Najpierw mała rozgrzewka zanim wejdziemy na parkiet? - Zapytała go zbliżając usta do jego ucha. Uderzył w nią jego zapach, cudownie znajomy. - Tequila? - Uniosła brew z uśmiechem.
Najwyraźniej dzisiejszy wieczór miał upłynąć pod znakiem tequili - to dobrze, Alex był skłonny to zaaprobować. Te dwa dotychczas wypite kieliszki nie pozostały bez wpływu na jego nastrój; dzięki nim czuł się całkowicie rozluźniony, ale nadal trzeźwy.
- Niech będzie tequila - zgodził się wspaniałomyślnie, pozwalając Chloe poprowadzić się w kierunku baru. Nadal nie puszczał jej dłoni, złapał się nawet na myśli, że mógłby ją trzymać cały wieczór. Nawet taka forma dotyku była na swój sposób podniecająca. - Ale niech ta rozgrzewka faktycznie będzie mała, w końcu nie chcemy doprowadzić do całkowitej utraty zmysłów, co?
Nie powinien sobie pozwalać na taki prowokacyjny uśmiech, ale to było silniejsze od niego.
Prowokacje, też mi coś. Dla Chloe były zwykle na porządku dziennym więc nie robiły na niej wrażenia. Może niewielkie. Ale fakt, że wciąż trzymał jej dłoń wcale jej nie przeszkadzał. Czuła się w jakiś spsób przy nim bezpieczna. A to jedyne uczucie, które nie powinno było ją przy nim nawiedzać. Alex nie był w żadnym stopniu bezpieczny.
- Do utraty zmysłów nie jest potrzebny alkohol, wystarczę ja, więc może być mała. - Odparła całkowicie zresztą szczerze i bez nuty kokieterii, unosząc tylko kącik ust. Usiedli przy barze, a Alex zamówiłam im alkohol. Puściła jego dłoń, bo trzymanie jej stało się mało wygodne, ale zanim to zrobiła spojrzała na ich splecione palce. Jej pomalowane na czerwono paznokcie odcinały się na jego skórze, a dziwne ciepło przechodziło wzdłuż ręki.
Przestawała to chyba rozumieć i bronić się przed tym. Podniosła na niego wzrok.
- Podoba ci się? - Zapytała oczywiście o klub. - Pytam dla formalności, to tylko element umowy. - Oznajmiła informacyjnie.
Alex uśmiechnął się w odpowiedzi na jej słowa. Podobała mu się swoboda, z jaką do niego mówiła, patrzyła na niego i go dotykała. Zupełnie jakby już zupełnie zatarł się dystans, odrobinę wyczuwalny między nimi na samym początku, jak to bywa z nieznajomymi.
- Podoba mi się - powiedział całkowicie szczerze. - Lubię takie klimaty, moim zdaniem temu miastu naprawdę brakowało lokalu, w którym ma się wrażenie, że czas stanął w miejscu. Możesz przekazać Scottowi, że jak najbardziej pochwalam pomysł.
I o to chodziło, prawda? By ten dystans tak zniwelować, żeby Chloe przestała dostrzegać jak przesuwają się pewne granice. Granice zaufania, bezpieczeństwa i sympatii. By niepostrzeżenie mógł wedrzeć się do jej głowy, a później ją zniszczyć? Idealnie sprawdzał się w swojej roli. Matt będzie zadowolony.
A ona chyba przestawała panicznie bać się kontaktu z drugim człowiekiem, z Alexem, jego dotyku i uśmiechu. Ona zaczynała mu ufać. Bo stawał się stałym elementem jej życia.
- Powinien powiesić tu jakiś zmieniacz czasu nad wejściem. - Zaśmiała się i rozejrzała znów po klubie, by po chwili wrócić wzrokiem do jego twarzy. - I przekażę, o to się nie martw. - Scott za to martwił się czymś innym. Kazał jej uważać, bo dostał informację, że jest w miasteczku ktoś kto ma ją obserwować. Tylko przy Alexie nie musiała się obawiać.
- Masz jakieś propozycję na toast? - Zapytała podnosząc kieliszek z tequilą. - Bo mi przychodzą do głowy same nieodpowiednie.
Alex doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co teraz dzieje się w głowie Chloe - to nie było dla niego nic nowego, świetnie znał mechanizmy sterujące ludzkim umysłem i wiedział, jak manipulować emocjami. Wbrew pozorom to był bardzo niebezpieczny moment, właśnie teraz musiał zachować największą czujność, żeby nie stracić tego jej zaufania.
- Jesteś niepoprawna, Chloe - ocenił. Zabrzmiało to jak komplement, bo w istocie tak było. - Możemy wypić za to, żeby Hipnoza przypadła do gustu mieszkańcom Cherietown, bo naprawdę napaliłem się na te tańce.
Kto by pomyślał, że Alex będzie się tak bardzo rwał na parkiet.
Napalił się na tańce? Raczej na Chloe, chociaż muzyka sprawiała, że miała ochotę wyjść na parkiet niemal od razu. Połączenie jej, tańca i alkoholu było zdecydowanie niebezpieczne. Ale odrobina ryzyka urozmaica życie.
Na jego słowa zaśmiała się i uniosła kieliszek i oblizała miejsce w zagłębieniu nadgarstka patrząc mu w oczy i wypiła swój alkohol. Cytryna wydawała się niespotykanie słodka po takim połączeniu.
- Po takim toaście, musi się spodobać. Mi już się podoba. Idziemy na parkiet. Nie możemy siedzieć, kiedy lecą Beatlesi. - Stwierdziła poważnie i zeskoczyła z barowego stołka. Poczuła na sobie wzrok barmana, który puścił jej oczko kiedy na niego spojrzała.
No tak, Beatlesi zdecydowanie zasługiwali na uhonorowanie ich twórczości tańcem. Alex zszedł ze swojego stołka wyjątkowo lekko, bo z racji wzrostu nie miał zbyt daleko do ziemi. Gest barmana nie umknął jego uwadze, ale kompletnie to zignorował, w końcu nie był dla niego żadną konkurencją. Złapał dłoń Chloe, poświęcając chwilę uwagi kontemplowaniu jej nadgarstka, wreszcie za wzrokiem podążył dotyk: jego kciuk samoistnie znalazł się na wystającej lekko kości i obrysowalł ją kilka razy.
Znaleźli się na parkiecie, więc jego dłonie w naturalny sposób wyciągnęły się w kierunku talii panny Derwent. Znowu uderzyła go myśl, że jest nieprzyzwoicie atrakcyjna. I znów go hipnotyzowała.
Ta zadziwiająca czułość z jaką jej dotykał była nieczęsto spotykana. Dawno nikt nie był wobec niej czuły, tak po prostu, dotykając jej dłoni. Zaskoczona spojrzała mu w oczy. Zwykle mężczyźni bywali brutalni i zachłanni, ale Alex nie był 'zwykle'.
Kiedy ją objął jej zdziwienie przerodziło się w uśmiech. Położyła dłoń na jego ramieniu zahaczając palcami o skórę jego karku. Granice chyba zostały przesunięte możliwie daleko, Chloe przestała czuć jakikolwiek opór.
- Hm, zapomniałabym. Zanim znów postanowisz zniknąć powiedz wcześniej, żebym mogła zapewnić sobie jakieś towarzystwo. - Powiedziała zbliżając usta do jego ucha, chociaż muzyka nie dudniła tak jak zwykle w klubach. Ta drobna złośliwość miała mu uświadomić, że ma zamiar się dobrze bawić tej nocy, nawet bez niego. Znajdzie się co najmniej kilku chętnych do jego zastąpienia.
Umiejętności Chloe w kwestii znalezienia odpowiedniego towarzystwa, pozostawały bezsporne - Alex doskonale zdawał sobie z tego sprawę i nie zamierzał ich negować. Chodziło tylko o to, żeby panna Derwent nabrała pewności, że nikt nie zapewni jej lepszej rozrywki niż on. Ten cel chyba był już bliżej niż można przypuszczać.
- Zniknięcia bez uprzedzenia pozostawiają lepsze wrażenie - podzielił się z nią jedną z życiowych prawd, uśmiechając się enigmatycznie.
Gdyby tylko wiedziała, ile go kosztowało tamto zniknięcie. Pomijając oczywistości dotyczące jego tak zwanej misji, był tylko facetem i urok Chloe nie mógł pozostawić go obojętnym.
Chloe na te słowa trochę bezwiednie wbiła mocniej paznokcie w jego ramię. To ostatnie zniknięcie nie pozostawiło na pewno dobrego wrażenia. Znów miała ochotę wyjść i go zostawić. Czuła się wtedy urażona, ba, poniżona.
- Nie zdziw się kiedy skorzystam z twojej rady. - Powiedziała, a w jej głosie pojawiły się ostrzejsze nuty. Złagodziła je lekkim uśmiechem. Chloe potrafiła być mściwa i o wiele bardziej cierpliwa niż on, jeśli tylko chciała. Tylko czy upór obojga wyjdzie im na dobre?
Muzyka nagle przyspieszyła więc i Chloe oderwała się od Alexa, obracając się tak, że jej sukienka uniosła się odsłaniając jej kształtne uda. - Pokaż jakim dobrym jesteś tancerzem. - Rzuciła ze śmiechem.
W przypadku Alexa chyba nie chodziło wyłącznie o upór; kryło się za tym coś więcej, ale przecież nie mógł tego powiedzieć Chloe. Nie mógł nawet dać jej do zrozumienia, że ta gra, którą z nią prowadzi, nie ma na celu zwrócenia jej uwagi. Emocje, które w niej budził, musiały być silne, kwestią drugorzędną pozostawał fakt, czy są pozytywne, czy negatywne. Grunt, żeby pozostawiały po sobie ślad.
Nie odpowiedział, tylko uniósł lekko kąciki ust w uśmiechu, który nie obejmował oczu. Przyjął jej wyzwanie, był przecież cholernie ambitnym Krukonem, który uwielbiał udowadniać swoją wartość. Całkiem swobodnie czuł się na parkiecie, zwłaszcza kiedy mógł robić z Chloe, co tylko zechciał, pod pretekstem tańca rzecz jasna.
Chloe spojrzała w jego chłodne oczy, które w jakiś sposób ją przyciągały. Właśnie ten chłód w Alexie wydawał się być prawdziwy, prawdziwszy niż większość jego gestów i uśmiechów. Nabrała powietrza do płuc w momencie, gdy złapał ją mocno, a po chwili znów puścił by nią zakręcić. Zaśmiała się patrząc na swoją wirującą sukienkę. Czuła się jak dziewczynka, na szkolnym balu. Jasnoróżowe, plisowane sukienki w połączeniu z mocnymi, ciemnymi akcentami dodawały nie tylko uroku. Przypominały jej o czasach kiedy tańczyła.
- Teraz coś bardziej zaawansowanego. - Powiedziała kiedy znów znalazła się bliżej niego. - Złap mnie za biodra. - Poleciła mu i odsunęła się trochę by móc wyskoczyć do góry. Alex wykonał jej polecenie unosząc ją do góry i przytrzymując przez chwilę, a później opuszczając z powrotem. - To wcale nie takie trudne, masz dobry chwyt. - Zaśmiała się opierając dłonie na jego ramionach.
Kto by pomyślał, że Alex bez gadania będzie wykonywał polecenia Chloe? Co dziwne, ta cała zabawa zaczynała mu się podobać, może to w wyniku hipnozy, której ta kobieta z całą pewnością używała bardzo umiejętnie i z właściwą sobie subtelnością.
- Mówiłem, że zrobisz ze mnie mistrza parkietu - odezwał się, uśmiechając się bez przymusu. Musiał przyznać się przed samym sobą, że spędzanie z nią czasu sprawia mu przyjemność, nawet ten masochizm ukryty w świadomości, że nie może jej tak po prostu przelecieć, miał w sobie coś wartościowego.
Zaraz, co? Chyba za dużo wypił.
Piosenka się skończyła więc bezpiecznie wylądowała znów w jego ramionach, tym razem poruszając się w w spokojniejszym rytmie. Dyskretnie rozejrzała się po klubie w poszukiwaniu kogoś znajomego. Nie widziała Scotta ani nikogo wartego uwagi. Tylko kilku mężczyzn wpatrujących się w nią zachłannym wzrokiem. Oparła brodę o ramię Alexa stwierdzając, że woli go bardziej niż któregokolwiek z nich.
- Tak, wykorzystasz mnie i zostawisz dla jakiejś zawodowej tancerki. - Powiedziała z rozbawieniem. Wcale nie miała zamiaru oddawać go nikomu. Przywykła do jego ciepła, objęć i tego że ich ciała pasowały do siebie idealnie. Przesunęła dłonią po jego karku prawie wtulając się w jego szyję. Pachniał przyjemnie, a skóra pod jego palcami na jej talii mrowiła ją lekko. - Ja już wiem jak to zawsze wygląda. - Tak, zupełnie jakby Chloe nie dawała zupełnie świadomie się wykorzystywać. Ale to zwykle ona uzależniała od siebie facetów, którzy byli jej potrzebni.
Być może problem, jaki Chloe miała z Alexem, polegał na jego braku skłonności do uzależnień. Wiadomo, nałóg to dość spore ograniczenie, a on, w swoim 'zawodzie' nie mógł stawiać sobie na drodze tego typu przeszkód. Pewnie wyłącznie dlatego nie pozwolił jej się jeszcze omamić. Od czasu, kiedy zaczął ją obserwować, widział całkiem sporo osób, które bez większego oporu ulegały urokowi panny Derwent - to było nawet w pewnym sensie fascynujące.
Teraz nie spuszczał z niej wzroku, ciesząc oczy jej urodą. Na to mógł sobie pozwolić bez wyrzutów sumienia.
- Skąd wiesz? Nie mów, że masz w tej kwestii jakieś doświadczenie. - Zaśmiał się cicho, po czym nachylił się ku jej uchu. - Powiem ci coś w tajemnicy. Tak naprawdę tancerki mnie nie kręcą.
Chloe łaskotała go swoimi włosami i ciepłym oddechem, jej cichy śmiech też mógł poczuć na skórze karku. Podniosła głowę by spojrzeć mu w oczy, z całą swoją bezczelnością i pewnością siebie.
- Wiem, żadna z nich nie jest w stanie mi dorównać. Chociaż nie do końca rozumiem twoje podejście. Zwykle są całkiem pociągające. - stwierdziła zdecydowanym tonem i zaśmiała się. - A skąd wiem, że ludzie lubią wykorzystywać innych? Z autopsji. Sama ich wykorzystuję. - dodała cicho, patrząc mu w oczy.
Takie sugestie były chyba specjalnością Chloe, Alex już zdążył do nich przywyknąć i nie robiły na nim większego wrażenia. No dobrze, nauczył się tego nie okazywać nawet najlżejszym drgnięciem powieki. Zmierzył ją uważnym spojrzeniem, pozwalając ustom rozciągnąć się w cynicznym uśmiechu.
- Igrasz z ogniem, panno Derwent - odezwał się, jeszcze bardziej zniżając głos, niemal do szeptu.
To chyba miało być swego rodzaju ostrzeżenie. Nie powinna mieć wątpliwości, że Alexa nie uda jej się wykorzystać.
Może przestała chcieć go po prostu wykorzystać? Chodziło raczej o to, że mogła mieć każdego na jego miejsce, a chyba przestała chcieć kogokolwiek. Nawet z Campbellem to była gra. Urażona duma i bezczelne prowokatorstwo, ale nie chciała go tak jak Alexa.
- Nie igram z nim, wchodzę w płomienie. Najgorsze jest, że robię to całkiem świadomie. - oznajmiła mu unosząc wyżej brodę. Nie bała się tego co jej powie. Chloe całe wieki temu przestała się martwić tym w jaki sposób odbierają ją ludzie. Czy widzi w niej zagubioną dziewczynkę czy pewną siebie kobietę? A może po prostu była śmieszna.
Spojrzała Alexowi w oczy zastanawiając się czego właściwie od niej chce ten facet. To przestawało być jak wszystko do tej pory, oparte na fizyczności i korzyściach.
W oczach Alexa Chloe była więźniem własnych emocji; próbowała je kryć głęboko w sobie, ale coraz częściej nieproszone wyłaziły na wierzch. Szamotała się w rozpaczliwej próbie wydostania się z klatki, w której sama się zamknęła. Tak, chyba miał ją za zagubioną dziewczynkę, ale przecież ocenianie jej nie było jego zadaniem. Ciągle musiał sobie to powtarzać, bo zdarzało mu się zapominać, że przybył do tego miasta jedynie w celu wypełnienia misji. Z każdym dniem wydawała mu się ona bardziej niewdzięczna.
- Ja też lubię adrenalinę - oznajmił Alex, nie zmieniając wyrazu twarzy. Brzmiały ostatnie nuty kolejnej już piosenki i przyszło mu do głowy, że to świetna okazja, żeby zejść z parkietu, bo ileż można. - Masz ochotę się jeszcze napić? Albo coś zjeść?
Zawiesił głos, nie dopowiadając ostatniego pytania, chociaż strasznie go korciło.
Niedopowiedzenia bywają gorsze niż cokolwiek innego. Ta ostatnia propozycja na pewno spodobałaby się Chloe o wiele bardziej niż jakakolwiek inna.
Podobało jej się to, że był tak blisko kiedy tańczyli. Tak po prostu, bez tej całej gry, nawet jeśli to było jej elementem. Chloe chyba przestawała oczekiwać czegoś więcej. Tylko z zainteresowaniem obserwowała jego posunięcia.
- Mieliśmy się bawić nie jeść. - marudziła, ale kącik jej ust uniósł się nieznacznie. - Ale napić się możemy. To element wpisany w pojęcie 'dobrej zabawy'. Tak sądzę. - Powiedziała z zastanowieniem. Zeszli z parkietu siadając znów przy barze. - Tequila? - zapytała unosząc brew.
Marudzenie Chloe było całkowicie bezpodstawne, przecież jedzenie to jedna z najważniejszych potrzeb człowieka. Tak, obok seksu, tańca i alkoholu.
- Nie mieszam - oznajmił Alex, wyraźnie rozbawiony, po czym zamówił im jeszcze po jednym kieliszku. - A poza tym jestem zdania, że podczas jedzenia też można się dobrze bawić. Można się na przykład nim porzucać.
Tak, bitwa na żarcie to z pewnością było to, o czym w skrytości serca marzyła panna Derwent.
Najważniejsza z potrzeb i jednocześnie równie przyjemna co seks i taniec. Tylko, że Chloe akurat nie miała ochoty jeść. Chyba, że jego. Alex Enfield poleca się na danie główne czy na deser?
- W porządku, pozwalam ci, żebyś mi to udowodnił. Ale bez rzucania. - powiedziała zakładając ręce na piersi. Kiedy barman przyniósł im kieliszki z alkoholem, uśmiechnęła się do niego ślicznie. Dobre znajomości są całkiem przydatne. - Ale najpierw tequila. - zarządziła biorąc odrobinę soli i sypiąc sobie ją na łączenie kciuka i palca wskazującego.
Kiedy Alex patrzył na Chloe z pewną dozą nieskrywanej fascynacji, przyszło mu do głowy coś bardzo głupiego i, rzecz jasna, postanowił zrealizować ten pomysł. Pochylił się ku niej, niebezpiecznie szybko niwecząc dzielącą ich odległość, złapał dłoń panny Derwent i zlizał z niej sól. Niemal natychmiast sięgnął po swój kieliszek, wlewając sobie jego zawartość do gardła, po czym wziął cytrynę i powrócił do poprzedniej pozycji, jak gdyby nigdy nic. Chyba powoli zaczynał odczuwać skutki tego, co już zdążył wypić.
- Chodźmy stąd, Chloe - odezwał się nagle, rzucając jej roziskrzone spojrzenie. Kompletnie zapomniał o jedzeniu. I mało go obchodziło, czy ta kobieta potraktuje go jako przystawkę, danie główne czy deser; chciał ją mieć, tak po prostu.
I nagle Chloe miała być na jego zawołanie, tak? Jakby czekała aż w końcu zdecyduje się ją przelecieć. Kpina. Spojrzała na niego, a w jej oczach pojawiło się coś dziwnie obcego. Rezygnacja? Może. Jednak uśmiechnęła się do niego tylko bezczelnie patrząc mu prosto w oczy.
- Skąd wiesz, że mam ochotę gdzieś z tobą iść, co Alex? - zapytała go mrużąc oczy. Chciała go, to było jasne dla nich obojga. Dopiero zaczynała docierać do niej prawda. Fakt, że to on bawił się nią. Zacisnęła usta i wypiła swoją tequilę bez żadnego dodatku. Zsunęła się ze stołka barowego i bez słowa zostawiła go przy barze wychodząc na zewnątrz. Tylko spełniała jego życzenia.
[nie wiem, gdzie mam pisać, chuj tam ;p
Alex nie zamierzał dyskutować z Chloe na temat oczywistości; głupotą byłoby poddawanie jakimkolwiek wątpliwościom faktu, że od samego początku miała na niego ochotę. Teraz wstał i poszedł za nią, chociaż kusiło go, żeby jeszcze przez chwilę się z nią podroczyć. Szkoda, że chęć dotknięcia jej była silniejsza. Wyszedł z budynku, natykając się na pannę Derwent w pobliżu drzwi. Zatrzymał się. Przez pewien czas stał w odległości jakichś dwóch metrów i tylko na nią patrzył, dokładanie badając każdy szczegół jej twarzy w przytłumionym świetle znajdującej się nieopodal latarni ulicznej. Ta kobieta była niesamowicie pociągająca, a jej fantastyczne usta składały bardzo wiarygodną obietnicę kolejnych, bardziej zyskownych doświadczeń.
Alex przybliżał się do niej stopniowo, nie spuszczając wzroku z jej źrenic, które rozszerzały się dosłownie na jego oczach. Zanim całkowicie pokonał dzielącą ich odległość, pozwolił sobie na uśmiech, a potem już mógł tylko czuć miękkość i smak warg Chloe, całując ją zachłannie i jednocześnie przyciskając do szarej ściany budynku.
Chloe nie mogła nie odpowiedzieć na jego pocałunek. Lawina emocji zalała jej ciało, sprawiając że kolana się pod nią ugięły. Żar i pożądanie to było jedno, ale dziwne ciepło zaczynające się od samego żołądka, rozchodzące się aż po końce jej palców stawało się uciążliwe i było dziwnie obce. Chloe odepchnęła od siebie wszystkie myśli, starając się tylko odczuwać. Miękkość jego warg, dłonie błądzące w okolicy jej talii i chłód muru tuż za nią tworzyły kontrastującą całość. Jęknęła w jego usta i przylgnęła do niego mocniej. Zarzuciła mu dłonie na kark zahaczając paznokciami od delikatną skórę.
Chciała go tak mocno, że ból który czuła kiedy jej nagie plecy dotykały szorstkiej powierzchni wzmacniał tylko doznania.
Sama nie wiedziała do końca dlaczego, ale w pewnym momencie po progu go ugryzła. Tam mocno przygryzła jego wargę, że poczuła w ustach smak krwi, a Alex odskoczył od niej. Patrzył na nią zdezorientowanym wzrokiem.
- Krukonki też potrafią gryźć. Skoro tak chcesz się bawić to mnie znajdź. - Oznajmiła mu i zniknęła, nie zastanawiając się nad tym czy widzi to ktoś niepowołany.
Chloe przyprowadziła Charlesa właśnie tutaj i o dziwo, znów myślała o Alexie, kiedy stanęli przed niezbyt ładnie wyglądającym budynkiem byłego kina. Nic nie zapowiadało tego, co zastaną w środku. Weszli do czystego wnętrza w stylu retro, do niewielkiego lobby, gdzie powitała ich uprzejmie dziewczyna wystylizowana na pin-up girl. Chloe uśmiechnęła się do niej mimowolnie, tak samo jak Charles spoglądając na jej długie nogi. Akurat w tym względzie nie różnili się za bardzo.
- Scott zadbał o każdy szczegół wystroju - zakpiła, odprowadzając dziewczynę spojrzeniem, kiedy zostawiła ich przy jednym ze stolików. W tle leciało Depeche Mode. Spojrzała na Charlesa w półmroku i uśmiechnęła się lekko. - Ma być też muzyka na żywo. Kiedyś lubiłam koncerty. Możesz nie wierzyć, ale miałam nawet zwyczaj chodzenia w tych okropnych, ciemnych ciuchach. - Zmarszczyła nos, przypominając to sobie. - To co pijesz?
No fakt, Charles nie był chyba w stanie wizualizować sobie Chloe jako fanki metalu, ale mimo wszystko uśmiechnął się pod nosem, częściowo do własnych wspomnień. Często tęsknił za tamtym życiem, kiedy jeszcze uważał, że może sobie pozwolić absolutnie na wszystko. To, jakie wiódł teraz całkiem mu odpowiadało, ale kiedyś zarzekał się, że nigdy do tego nie dopuści. Był wolną jednostką i cenił sobie niezależność.
- Mówiłaś, że żadnych drinków, więc poprzestanę na coli - powiedział, czując się przy tym okropnie staro.
Chloe zaśmiała się cicho i wstała od stolika i skierowała się do baru. To nawet lepiej, że mogła złożyć zamówienie, bo za barem stał ten facet, który ostatnio się jej przypatrywał. Rozpoznał ją chyba, bo prawie upuścił kufel, który trzymał w ręce. Zagadnęła go i jej soft drink miał w sobie dodatkową porcję grenadyny. Czasami nawet Chloe miała ochotę na takie dziwactwa jak koktajl bezalkoholowy.
- Cola dla pana - powiedziała stawiając przed nim szklankę wypełnioną napojem i usiadła. Niemal od razu ściągnęła ze szklanki plasterek pomarańczy, który pewnie znajdował się tam dla ozdoby i odgryzła kawałek, krzywiąc się przy tym śmiesznie. - Jak się ma Ruby? - Zapytała z automatu, nawet nie zastanawiając się czy Charles coś wie o ich małej przygodzie.
Charles upił łyk swojej coli, wcale nie będąc zanadto zdziwionym pytaniem Chloe. Przecież wiedział o tym już wszystko, Amy nie darowała sobie tych prztyczków pod jego adresem.
- Ma się świetnie, wreszcie się otrząsnęła po tym śmiesznym chłoptasiu - stwierdził, celowo unikając na razie tematu ich romansu. - A co, czyżby wpadła ci w oko? - Zmierzył pannę Derwent uważnym spojrzeniem chłodnych jak lód oczu. dnia Wto 0:02, 14 Maj 2013, w całości zmieniany 1 raz
Chloe spojrzała na niego z nad swojego drinka uśmiechając się w sposób wiele mówiący. Za wiele. Może trochę zbyt prowokujący. Nie potrafiła tak po prostu stać się grzeczną Chloe. To spojrzenie idealnie kontrastowało z Charlesowym chłodem.
- Jakbyś zgadł - odparła, przyglądając się jego spokojnej twarzy. Charles był całkiem dobrym aktorem. - Sądzę, że z takim talentem kulinarnym i urokiem może podbić wiele serc i żołądków. Zresztą, to nie tylko moje zdanie więc jej pilnuj dobrze - zaśmiała się cicho i napiła się swojego drinka. Był okropnie słodki, ale na taki miała ochotę. Przyłożyła do zimnej szklanki nadgarstek, na którym widniała podłużna blizna. Chloe czasami całkiem o niej zapominała.
Całkiem dobrym? Charles był rewelacyjnym aktorem, gdyby nie to, już dawno straciłby życie. Kilkakrotnie.
Posłał jej tylko półkpiący, wiele mówiący uśmieszek i upił łyk swojej zimnej coli, w której dryfowały kostki lodu. Może i nie była to whisky, ale cóż - na pewno była smaczniejsza niż woda. I bezpieczniejsza.
- W zasadzie po tobie mogłem się tego spodziewać, ale nie sądziłem, że Ruby jest na tyle wyzwolona, jak ją opisują.
Chloe zaśmiała się cicho i odwróciła twarz w stronę baru, gdzie kelner zerkał na nich z nad kufli. Czuła na sobie czyjś wzrok więc podejrzewała, że to on. Po chwili spojrzała znów na Charlesa i uniosła brew.
- Skąd wiesz, czego spodziewać się po mnie, co Ślizgonie? Przecież zwykle jestem grzeczna. No dobrze, kiedy mam na to ochotę. Ale Ruby ma coś w sobie, coś intrygującego. - Tylko, że Chloe nie mogła wyrzucić z głowy obrazu Alexa wypowiadającego jej imię. Cholerne sentymenty. Kilka dni odpoczynku dobrze jej zrobi. Skrzywiła się lekko na myśl o Londynie. - I nie osądzaj ludzi po pozorach. To zgubne - mruknęła popijając drinka.
- Cóż, Ruby jest atrakcyjna, ale nie postrzegam jej w ten sposób, jest dla mnie trochę jak młodsza siostra - postanowił się nagle zwierzyć Charles. To dziwne, bo przecież nie bardzo lubił mówić o sobie, zwłaszcza, jeśli miał poruszać tematy związane z rodziną, nawet tą, którą dobierał sobie zupełnie sam. - Poza tym, ja nie osądzam ludzi po pozorach, droga Chloe. Jako Ślizgon wiem wszystko o wszystkich, zapomniałaś? - Upił łyk coli ze swojej szklanki i odstawił ją na blat z głośnym stukotem.
Chloe miała tak harmonijne rysy twarzy, że ciężko było mu się skupić na pomijaniu jej piękna.
Prychnęła zdecydowanie, a po chwili się zaśmiała. Wcale nie przeszkadzał jej fakt, że Charles się jej przyglądał. Przywykła do pewnych spojrzeń, a w tym było coś dziwnie podniecającego. Fakt, że obserwuje każdy jej ruch i uśmiech. Tak, to ta odrobina fascynacji w jego oczach.
- Wszystko o wszystkich? - Zapytała z powątpiewaniem. Ciekawe czy wie o innych istotnych kwestiach. - Tak ci się tylko wydaje. I to wcale nie kokieteria. Często można zupełnie nie znać człowieka z którym się przebywa. Nie tylko ty masz swoje tajemnice, Ślizgonie - powiedziała cicho, przyglądając mu się uważnie.
Charlesa zastanowiło to, że Chloe unika wymawiania jego imienia; uparcie tytułowała go Ślizgonem. Może wtedy stawał się dla niej bardziej bezosobowy? Nie wiedział i nie zamierzał dłużej się nad tym głowić, posłał jej za to firmowy, kpiący uśmiech i znów upił łyk coli, której miał już naprawdę niewiele.
- Cóż, mam tajemnic całkiem sporo i nie zamierzam ich odsłaniać, ponoć to sprawia, że człowiek staje się bardziej intrygujący, mam rację?
Chloe odcinała się w ten sposób od emocji. Jakby imię zawierało ich zbyt wiele. Wolała zwracać się do ludzi pseudonimami lub po nazwisku. Chociaż Charles nie był niebezpieczny, nawet całkiem zabawny i dość przyjemny w odbiorze.
- Można tak to nazwać. Zresztą, jak kto woli. Ale sądzę, że tajemnice są potrzebne. Chociaż bardziej fascynujące jest ich odkrywanie niż sama niewiedza - stwierdziła popijając swój napój. - Moja prababka była dyrektorką Hogwartu. Jedną z bardziej cenionych. Teraz ty możesz mi zdradzić jedną swoją. Strzelaj.
Taka zabawa całkiem odpowiadała Charlesowi. Posłał Chloe jedno ze swoich rozbawionych spojrzeń, a potem dopił resztę coli jednym, większym łykiem.
- Kojarzysz tę aferę sprzed kilku miesięcy, prawda? Dziewczynę, którą zamordowali na jednym z przyjęć? Cóż, to była miłość mojego życia - powiedział, wzruszywszy ramionami. Był ciekaw, jak Chloe zareaguje na taką rewelację; jasne, kochał przecież Amy, ale czasem, w głębi duszy, doskwierał mu brak swobodnych rozmów o Hogwarcie. Chciał mieć co wspominać, a tego Amy nie mogła dać wiedza zdobyta z książek. Za każdym razem, gdy o tym myślał, czuł się tak samo parszywie.
Chloe uniosła brwi w wyrazie zdziwienia. Właściwie niewiele obchodziła ją jakaś kobieta, nawet ta którą zamordowano w miasteczku ani to kim była dla Charlesa. Nie żyła i już. Ale fakt, że pan Campbell mówił o kimś 'miłość mojego życia' wprawiła ją w zdziwienie. Nie była nią ta ciemnowłosa dziewczyna? Cóż, interesujące.
- Kojarzę. Scott opowiadał mi o tym co się wtedy wydarzyło, ale bez szczegółów. Wiem, że to była siostra Victorii - powiedziała kiwając głową. Zastanowiła się chwilę nad kolejnym zdaniem. Potarła nadgarstek i zanurzyła usta w drinku. - Mój ojciec był śmierciożercą, brat też. Nic chwalebnego. - Wzruszyła ramionami nie patrząc Charlesowi w oczy.
Charles miał ochotę się zaśmiać - nie dlatego, że rozbawiły go słowa, które padły z ust Chloe - dlatego, że mógłby to dopasować również pod siebie.
- Możemy sobie przybić piątkę, z tym, że nie mam brata. Poza tym, moi rodzice zostawili mnie, gdy byłem mały. Wychowywałem się w kilku rodzinach zastępczych. Sam nie wiem, co gorsze: rodzina, której się nie ma, czy ta, która istnieje, i której należy tylko i wyłącznie się wstydzić. - Machnął na kelnerkę, a ona, zgodnie z jego życzeniem, postawiła przed nim szklankę wypełnioną kostkami lodu i zalała je Jim Beamem. Nie mógł się powstrzymać - tematy, które poruszali, były zbyt dołujące.
Chloe przyglądała mu się nie nadal trzymając swojego bezalkoholowego drinka w ręce. Trudne tematy? Charles nie znał ani jednego szczegółu jej życia, sam mówił o sprawach, które go bolały, dla Chloe były o wiele bardziej powierzchowne.
- Lepsza ta, której nie ma, uwierz mi. - Jej głos był cichy i spokojny. Odwróciła wzrok patrząc na kelnerkę. Zadziwiające było to, że Chloe rozmawiała o tym akurat z tym, dość bezczelnym ślizgonem. Do głowy przyszło jej, że może to właśnie odpowiednia osoba. - Chciałabym, żeby mój brat zniknął raz na zawsze. Marzyłam o tym od kilku lat, w końcu sama postanowiłam zniknąć. I jestem tutaj, w Cherietown, na końcu świata, licząc na to, że nie będzie mnie szukał.
Czyżby Charles wzbudzał w niej zaufanie? Może podskórnie wyczuła, że i on jest człowiekiem na tyle skomplikowanym, że może ją zrozumieć?
Charles zanurzył usta w whisky, czując jej cudowną gorycz na języku. Każdy normalny człowiek na pewno skrzywiłby się pod wpływem tego smaku, on jednak uśmiechnął się półkpiąco, powracając spojrzeniem do twarzy Chloe.
- Ma powody, żeby cię szukać? - zapytał po prostu, poklepawszy się po kieszeni w poszukiwaniu papierosów.
Chloe odwróciła wzrok i spojrzała na jego dłonie wyjmujące paczkę papierosów. Zagryzła wargę i westchnęła. Ostatnio paliła zdecydowanie zbyt często.
- Poczęstujesz mnie? - Zapytał w końcu z lekkim uśmiechem. Charles podsunął jej papierosy, a później odpalił jednego. Zaciągnęła się dymem zanim zdążyła odpowiedzieć. - Mojemu bratu wydaje się, że może kontrolować moje życie. Mam być ładnym dodatkiem do jego bogactwa. Zamknął mnie w złotej klatce, czasami wykorzystując dla własnych celów. A nieposłuszeństwo karane jest zdecydowanie i brutalnie - westchnęła i potarła swoją bliznę na nadgarstku. Dlaczego powiedziała to akurat jemu? Bo był w jakiś sposób obcy i bliski jednocześnie.
- Ja mam powody, żeby uciekać, Charlie - powiedziała miękko wypowiadając jego imię i spojrzała mu w oczy. Jego w półmroku wydawały się zadziwiająco ciemne.
Charles zaciągnął się głęboko mocnym dymem, przytrzymał go w ustach chwilę dłużej, niż powinien, a potem wydmuchnął tak, żeby nie poleciał Chloe prosto w twarz. Właściwie nie wiedział, co powiedzieć; coś w jej głosie było cholernie przejmującego. Poczuł zupełnie abstrakcyjną chęć zamknięcia jej w swoich ramionach, ale stłumił to w sobie, sięgając po kolejny łyk whisky. Zawsze wiedział, że może na nią liczyć.
- Ja też mam, Chloe. Uwierz mi. - Posłał jej długie, przeciągłe spojrzenie, badając wnikliwie każdy fragment jej twarzy, na końcu skupiając się na oczach. A te, choć piękne, były niesamowicie smutne.
Ten pomysł nie byłby najlepszy. Chloe nie uznaje czegoś takiego jak przyjacielskie uściski. Może nawet nie odepchnęłaby go, ale nie sprawiłoby to, że poczułaby się lepiej. Każdy dotyk miał swoje znaczenie, ale nie ten.
Uśmiechnęła się do niego krzywo. Dwie ofiary losy jak na jeden wieczór to za dużo.
- Nie można uciekać w nieskończoność, ktoś w końcu się potknie - oceniła i napiła się swojego drinka, smakował nadal tak samo dobrze. - Okej, teraz twoja kolej. Tajemnica. Jak na spowiedzi - zakpiła trochę, ale wynagrodziła mu to ślicznym uśmiechem.
Poszukiwanie kolejnego sekretu, którego wyjawienie byłoby w miarę nieszkodliwe, zajęło Charlesowi dobre dwie minuty. Dopiero po tym czasie w jego oczach coś błysnęło, a on przeniósł swój wzrok na Chloe. Miał wrażenie, że po prosu musi na nią patrzeć, to było silniejsze niż magnes.
- Byłem uzależniony od kokainy. Ale, skoro szukamy pozytywów, całkowicie z tego wyszedłem. - Charles zastanowił się przed chwilę; właściwie Chloe była pierwszą osobą, której powiedział o tym wprost.
Chloe pokiwała głową ze zrozumieniem. Nie było chyba takiej rzeczy za którą mogłaby potępić człowieka, a już na pewno nie były to nałogi. Sama była zbyt mocno uzależniona od pewnych emocji i ludzkiego dotyku.
- Szukajmy pozytywów. Ja uciekłam i mam zamiar nie wracać. A jeśli Matt chce, będzie musiał sam po mnie przyjść, a wtedy przekonamy się kto jest silniejszy - powiedziała ze złośliwym uśmieszkiem. Chloe wiedziała, że wtedy nie zostanie sama. - No i na dzisiaj chyba dość tych wyznań, zostawmy sobie coś na następny raz. - Dopiła swojego drinka i spojrzała na niego pytająco. Będzie następny raz?
Oczywiście, że będzie, chociaż Charles wiedział, że to wcale nie jest najlepszy pomysł. Nic nie mógł poradzić na to, że najzwyczajniej w świecie lubił tę dziewczynę; miała w sobie coś unikatowego. Poszedł w jej ślady i wlał w siebie całą resztę whisky, a potem otarł kącik ust wierzchem dłoni.
- Niech ci będzie - powiedział, wyjmując z kieszeni portfel i płacąc za ich drinki. - Masz, stawiam ci, tak po znajomości - dodał, posyłając jej złośliwy uśmiech, a potem zszedł z barowego stołka. - To co, do zobaczenia, panno Derwent?
Chloe zaśmiała się cicho i również wstała, wyciągając do niego swoją drobną dłoń. Skoro ma być oficjalnie i grzecznie to powinna chyba się tak żegnać. Charles ją uścisnął.
- Do zobaczenia, Ślizgonie. Nie waż się zapadać pod ziemię z moimi tajemnicami. Pamiętaj, że byłam mistrzynią w Zaklęciach - puściła mu oczko i sięgnęła po kurtkę wiszącą na oparciu krzesła. Usłyszała tylko jego śmiech, a po chwili już go nie było.
Tak, rzeczywiście, Isabelle nie zdołała przez te wszystkie lata wykształcić w sobie zmysłu równowagi, Ethan był więc nieocenionym wsparciem.
Kiedy dotarli już do klubu, Isabelle odnotowała mimowolnie, że na dworze było już znacznie chłodniej, a jej beżowa ramoneska nie dawała dostatecznej ilości ciepła.
- Byłeś tu już? - zapytała, kiedy przekroczyli próg pomieszczenia i omiotła jego wnętrze spojrzeniem pełnym zainteresowania. Isabelle lubiła miejsca, które były klimatyczne - ceniła to wyżej niż luksus - dlatego "Hipnoza" szybko zyskała jej aprobatę.
Chodziło właśnie o to by było jej cieplej, może nawet bezpieczniej. W końcu Ethan pretendował na obrońcę uciśnionych kobiet. W razie złamanego obcasa też mógłby pomóc. Taki z niego bohater.
Kiedy weszli do środka zaciągnął się mocno zapachem drewna. On też lubił takie miejsca.
- Nie, jestem pierwszy raz. Ale jedna z moich kursantek polecała mi ten klub. Ponoć mają tu nawet oryginalny złoty rum i całkiem dobrą muzykę. Podoba ci się? - Zapytał z lekkim uśmiechem zerkając na nią z ukosa. Zaprowadził ją do jednego z wysokich stolików w kącie sali. - Czego się napijesz?
Isabelle omiotła kartę drinków, wiszącą na ścianie szybkim spojrzeniem, a potem podrapała się po brodzie w wyrazie zastanowienia.
- Coś słodkiego, przecież wiesz. Może być pina colada - podsumowała, zsunąwszy z ramion ramoneskę i odłożyła ją na krzesło obok. Tak, tutaj było zdecydowanie cieplej, nawet nie zadrżała przy tym manewrze. Kiedy Ethan wrócił z drinkami, posłała mu swój słodki uśmiech, mimowolnie ciesząc się obserwacją każdego detalu jego twarzy; był naprawdę przystojny, dopisało jej szczęście.
Wrócił z dwoma drinkami, ale to przed nią postawił tą słodszą mieszankę, a sobie zamówił rum z colą. Lubił ten karmelowy aromat tego alkoholu, chociaż jego gust ostatnio chyba przechodził małą odmianę. Przestał mieć coś przeciwko słodkim drinkom, skoro były tak słodkie jak Isabelle.
- Jestem banalny, co? Całkiem zwyczajna ta randka. Tylko dla mnie to niezwyczajne. Zawsze chciałem móc po prostu kogoś zaprosić na tańce i w końcu nadarzyła się okazja. Chyba powinienem się czuć spełniony. Dziwne jest spełniać swoje marzenia - zaśmiał się w swoją szklankę, obserwując ją uważnie. Zrobił dwa łyki alkoholu i uśmiechnął się.
- Marzenia to dość mocne słowo - stwierdziła Isabelle, założywszy nogę na nogę, a potem ujęła w dłoń kieliszek i pociągnęła malutki łyczek pina colady, uśmiechając się, gdy poczuła w ustach słodki smak kokosa. Nigdy nie rozumiała, jak ludzie mogą pić alkohol, który im nie smakuje; ona nawet w chwilach, gdy szukała upojenia, raczyła się wyłącznie słodkimi trunkami. - Czekam więc aż wyciągniesz mnie na parkiet, skoro tak bardzo tego chcesz. - Posłała mu odrobinę kpiący uśmieszek i obrysowała palcem brzeg kieliszka.
Ethan spojrzał na nią wyzywająco i zrobił dwa duże łyki swojego drinka.
- To tak na odwagę i lekkość w tańcu. Wiesz, nie co dzień tańczy się z zawodowcem - zaśmiał się wesoło i wyciągnął do niej rękę, którą Isabelle złapała bez wahania. Akurat w tle leciała jakaś wolna piosenka. W sam raz na pierwsze, dość niepewne kroki. Chwycił ją zdecydowanie w talii i przysunął do siebie, ale niezbyt blisko. Dawał jej możliwość zachowania dystansu. Nie szło mu najgorzej w tym rytmie.
Dystans. Słowo, które przyświecało całemu życiu panny Clarke, być może dlatego, że już nieraz się sparzyła. Wiedziała, że gdy dopuści się nieodpowiednich ludzi zbyt blisko, mogą pozostawić trwałe skazy na życiorysie, a tego, cóż, więcej razy by już nie zniosła. Posłała Ethanowi jeden ze swoich uroczych uśmiechów, a potem pozwoliła sobie na dość intymny gest i ułożyła głowę na jego ramieniu. Tak, panna Clarke nigdy nie udawała, że jest samowystarczalna; obecność mężczyzny w jej życiu była czymś naturalnym, ba, powołanym wręcz.
- I jak wrażenia odnośnie tańca z zawodowcem? - spytała go, a w jej głosie dało się słyszeć tłumiony śmiech.
Ethan czuł się przy niej dobrze, całkiem naturalnie i nawet podobał mu się ten gest. Wsadził nos w jej włosy, które pachniały tak samo słodko jak cała ona. Jego palce zataczały małe kółka na jej plecach, a on zaśmiał się cicho, gdzieś w okolicy jej ucha.
Tak dawno nie miał nikogo tak blisko. No, poza napastnikiem na ringu.
- Niesamowite. Ciii, muszę się skupić na krokach - powiedział z rozbawieniem, zaglądając jej w oczy. Musiał przyznać, że lekkość z którą tańczyła sprawiała wrażenie, jakby pływała nad podłogą. - Do tej pory nie miałam za wiele czasu na takie przyziemne rzeczy jak taniec. Aurorom nie wolno się dekoncentrować podczas misji. - Tak, to znaczyło tyle, że ona go dekoncentrowała.
Isabelle na całą minutę przymknęła powieki, pozwalając sobie na chwilę oddechu. Naprawdę wiele spraw zajmowało nieustannie jej myśli i nie były to wcale rzeczy łatwe, lekkie i przyjemne, jak mogło by się wydawać jakiemuś obserwatorowi. To, że Isabelle kreowała taki, a nie inny wizerunek, było jej świadomym wyborem i zabrnęła w to już stanowczo za daleko, żeby móc się wycofać i zrzucić maskę wiecznie słodkiej dziewczynki.
- Całkiem nieźle sobie radzisz z podzielnością uwagi, bo jak do tej pory nie podeptałeś mi stóp - stwierdziła Isabelle, posyłając mu rozbawione spojrzenie.
Żaden człowiek, ba, żaden czarodziej nie miał łatwego życia. I wbrew pozorom zwykle nie chodziło o pieniądze, czy władzę. Chodziło o fakt tego, że byli zbyt zmęczeni i zwyczajnie zrezygnowani by ratować swój świat.
Ale w tej chwili Ethanowi wydawało się, że może więcej niż zwykle, że coś zaczyna się układać. Ale nie zdawał sobie sprawy z tego, że Isabelle była zbyt idealna.
- Nie mów lepiej nic, bo zaraz tego pożałujesz - ostrzegł ją lojalnie i zaśmiał się cicho kiedy muzyka przyspieszyła. To miał być przecież całkiem wesoły wieczór. - Uważaj - rzucił i puścił ją, obracając w miejscu kilka razy.
- Wow, jestem pod wrażeniem - stwierdziła Isabelle, której włosy zafalowały w powietrzu, a potem gładko opadły na ramiona. Isabelle rzadko kiedy w ogóle je wiązała, bo najbardziej lubiła je w takiej formie, jak teraz; ewentualnie zdobiła je opaską. - Masz jeszcze jakieś ukryte zalety, panie idealny? Bo nie wiem, czy mam zacząć demonstrować swoje, żeby za tobą nadążać - zażartowała, odsłoniwszy zęby w szerokim uśmiechu. Miała naprawdę dobry humor, bo, co dziwne, czuła się przy nim naprawdę komfortowo.
Ethan zaśmiał się i pokręcił głową, nie pozwalając sobie na chwilę odpoczynku. Muzyka zdecydowanie była o wiele szybsza i bardziej taneczna. Chociaż do wszystkiego, podobno, można zatańczyć.
- Zalet już nie, teraz przyszedł czas na wady - odparł, kiedy wpadła w jego ramiona po kolejnym obrocie. Podobał mu się jej dźwięczny śmiech i włosy smagające mu twarz. - Ale nie mam nic przeciwko demonstracji.
- Na demonstrację, mój drogi, należy sobie zasłużyć - powiedziała Isabelle, obróciwszy się wokół własnej osi, odsłoniwszy ładnie zarysowane mięśnie łydek. Na jej policzki jeszcze nie wstąpiły rumieńce, mimo że w klubie było gorąco - zawdzięczała to wciąż rewelacyjnej kondycji. - Dziwne, że nie spotkaliśmy się w Hogwarcie. Ile ty masz w ogóle lat, co? - zapytała, unosząc do góry jedną brew i posłała mu spojrzenie pełne zainteresowania.
Pytanie facetów o wiek nie było niczym niewłaściwym, prawda? Kiedyś już padło to pytanie.
- Jak na emeryta dobrze się trzymam? - Zapytał rozbawiony, chwytając ją w talii zdecydowanie, tak że ich ciała się stykały. Teraz już nie miała wyjścia. - Właściwie to w zeszłym miesiącu skończyłem trzydzieści. I nie mam pojęcia dlaczego nie znamy się z Hogwartu. Może dlatego, że kiedy ja byłem na siódmym roku, ty byłaś zbyt zafascynowana jeszcze tylko magią?
- Magią? Błagam, magia zawsze mnie fascynowała, ale mimo wszystko znałam lepsze rozrywki niż siedzenie nad książkami - powiedziała ze śmiechem Isabelle, pozwalając mu na przyciśnięcie się jeszcze bliżej. Ich ciała stykały się prawie w każdym punkcie, a ona wcale nie odczuwała z tego powodu żadnego dyskomfortu. - No dobrze, zaskocz mnie czymś, emerycie. Lubię niespodzianki - dodała z błyskiem w oku, a fałdy jej sukienki zafalowały, gdy obrócił ją wokół własnej osi.
To brzmiało jeszcze bardziej absurdalnie niż było w rzeczywistości. Ethan uśmiechnął się do niej cwaniacko i po kilkakrotnym obrocie efektownie wychylił ją do tyłu. Jej ciało samoistnie ułożyło się w taki sposób, że leżała w jego rękach idealnie.
- Wydawało mi się, że jest tu też część kinowa. Chcesz obejrzeć jakiś film? - Szepnął jej do ucha i wciąż obejmując ją w talii pociągnął w stronę ich stolika. Wiedział, że 'Aurora' jest remontowana, ale zawsze mogą spróbować się wedrzeć tam ukradkiem. - Udawaj, że jesteś zupełnie niewinna - mruknął jej do ucha kiedy zabrał ich drinki i pociągnął ją w kierunku zamkniętych drzwi na końcu sali.
Scott tego wieczoru był w Hipnozie już od kilku godzin. Lokal został zamknięty na czas imprezy organizowanej dla Jill, przez niego rzecz jasna. Jedzenie było z American Dream, to dogadał już z Victorią wcześniej. Miało być wyjątkowo i niepowtarzalnie.
Wszyscy pracownicy byli w pełni gotowości, a kolorowe drinki stały na barze, witając gości.
Scotty wyszedł z zaplecza rozglądając się po lokalu. Wszystko było idealne. Gdzieś przy drzwiach zrobił się jakiś zamęt. Po kilku sekundach zza ochroniarza wyłoniła się ruda czupryna, mogąca należeć tylko do Jill.
- Cześć, Mała - rzucił biorąc ją w ramiona i podniósł ją kilka centymetrów nad ziemię. - Wszystkiego najlepszego. Podoba ci się prezent urodzinowy? - Zapytał wskazując na bar i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Nie był to rzecz jasna jedyny prezent.
Jill, ze swoją mentalnością nastolatki, uwielbiała urodziny. Cudze również, ale chyba najbardziej własne. I ani trochę nie przejmowała się mijającym czasem; była jeszcze w takim wieku, kiedy nie myśli się o starości. Strasznie się cieszyła na myśl o urodzinowym przyjęciu i możliwości zobaczenia wszystkich ludzi, którzy byli dla niej ważni. Najważniejszy był Scott, to jasne jak słońce, cała reszta bezskutecznie mogła tylko próbować dotrzymać mu kroku.
- Cześć, Scotty - odezwała się wesoło, lustrując go spojrzeniem pełnym uznania. - Ty mi się podobasz. Dobrze wyglądasz.
Wyciągnęła dłoń i poprawiła mu kołnierzyk koszuli, chociaż to nie było konieczne.
- Dzięki, jesteś najlepszy na świecie.
Victoria właściwie deportowała się do "Hipnozy" prosto z "American Dream" - jedzenie było dostarczone już wcześniej, po dokładnych ustaleniach ze Scottem, który naprawdę zaangażował się w to przyjęcie.
Victoria zapowiedziała swoje nadejście stukotem wysokich obcasów, tak samo klasycznych, jak i cała jej stylizacja. Z braku innych pomysłów, Victoria włożyła czarną, obcisłą mini na ramiączkach bez żadnych ozdób - sukienkę, którą z powodzeniem mogła nosić tylko kobieta, nie potrzebująca strojenia się, żeby zrobić na innych wrażenie. W swojej dużej torebce niosła ozdobne pudełeczko z naprawdę nietypowym prezentem, to jest naszyjnikiem z miniaturką 'Dziewczyny z perłą' Vermeera. Victoria nie była pewna, czy Jillian w ogóle lubi jego sztukę, ale zanim zdążyła to przemyśleć, postanowiła włożyć w niego całkiem niezłą sumkę. Zobaczyła w końcu jubilatkę wraz ze swoim kuzynem i posłała im swój charakterystyczny uśmiech.
- Cześć, kochanie, wszystkiego najlepszego - powiedziała, nachylając się, żeby pocałować ją w oba policzki, tak po europejsku. - Wyglądasz zjawiskowo. Ty też nie najgorzej, Scott.
Charles musiał zostać w American Dream, więc Amy pojawiła się na przyjęciu sama. Przeszła zaledwie trzy przecznice od ich nowego mieszkania i znalazła się przed wejściem do klubu. Była tu może dwa razy, pomagając Scottowi dobrać materiały do wnętrza i obejrzeć całość wykonania.
Teraz ubrana w całkiem zwyczajną, ale uroczą sukienkę w drobne kwiatuszki, bez ramiączek i w buty na wysokim obcasie pojawiła się w klubie z bukietem konwalii i całkiem sporą paczuszką, w której ukryty był prezent. Ozdobna ramka z kolarzem zdjęć, tych jeszcze z czasów dzieciństwa i bardziej aktualnych. Na wszystkich przewijała się ona, Jill i Scott.
Podeszła do przybyłych wcześniej ludzi i z uśmiechem wręczyła Jill jej prezenty.
- Wszystkiego co najwspanialsze i najpiękniejsze - powiedziała ściskając kuzynkę, by po chwili znaleźć się też w objęciach Scotta. Zdaje się, że nie widzieli się już trochę czasu. - Wow, świetnie to wygląda - powiedziała wskazując na bar na którym pojawiały się nowe kombinacje kolorystyczne drinków.
Jak to się stało, że Walt z własnej woli udał się na imprezę, na której spodziewał się spotkać ludzi, z którymi niekoniecznie potrafił się integrować? Powód był jeden: miał nie więcej niż metr sześćdziesiąt wzrostu, ciemnorude włosy i całe mnóstwo piegów. Gdyby nie Camille, Knight zapewne, z właściwą sobie ignorancją, przeoczyłby urodziny Jillian, ale jego dziewczyna starannie zadbała o to, żeby zapamiętał tę datę. Zamierzała iść z nim, ale w ostatniej chwili coś jej wypadło w pracy i kazała mu uprzedzić pannę Higgins, że pojawi się na jej imprezie z opóźnieniem. Sporym, chyba. Nieszczególnie ubolewając nad swoją chwilową samotnością, Walt udał się pieszo do Hipnozy, klubu, którego właścicielem był jego ulubiony mieszkaniec Cherietown. W dłoni trzymał ładnie opakowany prezent – nie zdążył się zapoznać z jego zawartością, ale wiedział, że skoro Camille go wybierała, to z całą pewnością będzie trafiony. Wspólne mieszkanie ułatwiało tyle rzeczy.
Przy wejściu został poproszony o pokazanie zaproszenia, co trochę go zdziwiło, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież organizatorem całej tej imprezy był Munro – facet, który uwielbiał robić wrażenie przeróżnymi sposobami. Walt nie miał przy sobie zaproszenia. Czy kogoś w ogóle to zdziwiło?
- Nie wiedziałem, że będzie selekcja – mruknął do gostka, który koniecznie chciał zobaczyć ten cholerny kawałek papieru. – Nie macie tam listy ze zdjęciami wszystkich zaproszonych gości?
Pewnie stałby w tych drzwiach jak jakiś palant aż do usranej śmierci, gdyby nie to, że Munro zauważył zamieszanie i podszedł bliżej.
Nie tylko Scott był świadkiem tego zamieszania; tak się złożyło, że również Augustus postanowił akurat przyjść na przyjęcie Jillian. Dostrzegł Knighta - osobę, którą znał raczej z pierwszych stron gazet niż osobistych wymian zdań i pewnie ruszył ku drzwiom.
- Urodziny Jillian? - zapytał ochroniarza, grzebiąc w kieszeniach spodni i wyjmując z nich świstek papieru. Był zbyt obowiązkowy na to, żeby zapomnieć go wziąć, chociaż nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie podważał jego obecność w tym miejscu. - A skąd pan wie, że nie jest podrobione? - spytał z bezczelnym uśmieszkiem, nareszcie koncentrując wzrok na Walcie. - Zresztą, darowałby pan sobie, to przecież Walter Knight, obrońca - pokiwał z niedowierzaniem głową, obrzuciwszy ochroniarza niezbyt przychylnym spojrzeniem.
Olivia ominęła zabezpieczenia, deportując się prosto do wnętrza klubu. Dziś był jeden z nielicznych dni, kiedy miała wolne, więc nie wahała się ani chwili, kiedy Scott rozkazał jej przyjść na przyjęcie, które wyprawiał dla Jillian. Dosłownie rozkazał, argumentując to w oczywisty sposób: zbyt mało czasu spędzali pośród innych ludzi, więc każda okazja, żeby to zmienić, była dobra. Olivia musiała przyznać mu rację, zresztą, potrzebowała odrobiny rozrywki, bo ostatnio znów była przytłoczona pracą.
Natychmiast odnalazła swoją główną konkurentkę na drodze do Scottowego serca i, niewiele myśląc, uścisnęła ją mocno, po czym wręczyła jej prezent.
- Niech ci się spełnią wszystkie marzenia - powiedziała uroczyście, odwzajemniając szeroki uśmiech panny Higgins.
Scott nie zdążył odpowiedzieć Jill, bo pojawiła się Victoria i Amy. Zostawił je we własnym gronie i postanowił rozejrzeć się jeszcze po sali.
Scott był chyba jednak niezbędny gdzieś indziej, bo przy wejściu zrobił się mały korek. Dwóch mężczyzn dyskutowało z ochroniarzem na temat wejściówek. Nie mógł to być nikt inny jak Walter Knight, ten który musiał zrobić w okół siebie dużo szumu.
Scott skinął na ochroniarza by ich wpuścił i przywitał się uprzejmie z gośćmi. Uniósł tylko brwi nie widząc przy Knightcie Camille. Augustusowi podał nawet dłoń. Cóż, to było wiele, jak na pana Munro, szczególnie, że dobrze wiedział, że Augustus kręci się blisko Jill.
- Solenizantka znajduje się w okolicach baru. Z całą pewnością znajdziecie ją bez problemu - powiedział akurat kiedy zauważył w tym miejscu Olivię. Trochę okrężną drogą, ale dotarł do swojej dziewczyny, bez ostrzeżenia obejmując ją w talii kiedy już oderwała się od Jill.
Jill była odrobinę przytłoczona tym wszystkim, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy. Z radością witała się z kolejnymi gośćmi, ani przez sekundę nie myśląc o Ryanie. No dobrze, oszukiwała samą siebie: gdzieś w głębi jej podświadomości cały czas tłukło się pytanie, czy pan Collins zaszczyci jej przyjęcie urodzinowe swoją obecnością. Nie była przekonana, czy w ogóle chce go widzieć.
Goście pojawiali się jeden po drugim i być może dlatego w okolicach drzwi powstał mały korek. Jillian spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła Walta i Augustusa. Jej serce natychmiast poczuło się zobowiązane do szybszego pompowania krwi, a ona nie miała pojęcia, jak temu zaradzić. Odwróciła się więc do Scotta i Olivii, którzy najwyraźniej zdążyli się za sobą stęsknić przez tych parę godzin, podczas których się nie widzieli. Pokręciła z rozbawieniem głową, napotykając spojrzenie stojącej nieopodal Amy.
- A ty gdzie masz swojego lubego, co? - zapytała, lustrując twarz kuzynki uważnym spojrzeniem. Dawno się nie widziały, właściwie Jill czuła lekkie wyrzuty sumienia, że nie okazała jej wsparcia w trudnych chwilach.
Amy zauważyła jak Jill rozgląda się czujnie w okół, jakby kogoś szukała i domyślała się kogo szuka. Odwzajemniła jej uśmiech i pochyliła się w stronę kuzynki.
- W pracy. Jakaś okropna szefowa nie pozwoliła mu wyjść - powiedziała z rozbawieniem i zerknęła w stronę Victorii. - A tak serio to kazał cie pozdrowić i życzyć wszystkiego najlepszego. I nie musisz się martwić, nadrobimy jakąś wspólną imprezę. Pewnie już niedługo. Zapraszam cię na małą parapetówkę. - Nie chciała by na razie ktoś to słyszał, chociaż pewnie i tak większość ludzi wiedziała. Radość jaka błyszczała w oczach Amy mówiła wszystko.
Łał, Walt nie spodziewał się, że na imprezie urodzinowej Jill spotka kogoś, przy kim poczuje się jak celebryta. Nie zdążył jednak nawet przyjrzeć się mężczyźnie, który go rozpoznał, bo zaraz pojawił się Munro, z tym swoim bucowatym sposobem bycia. Szczęście, że nie czuł się w obowiązku zabawiania gości i szybko sobie poszedł. Knight odprowadził go spojrzeniem, a następnie spojrzał na faceta, który przyszedł niemal w tym samym momencie co on. Wiedział, kto to jest - ten uzdrowiciel o dziwnym imieniu.
- W końcu mam okazję poznać szefa Camille - odezwał się z zadziwiającą uprzejmością, wyciągając do niego rękę, żeby móc uścisnąć jego. - Dzięki za wsparcie, sam bym sobie nie poradził.
Oczywiście, że nie mogło się obyć bez ironii, ale Walt nie mógł nic na to poradzić, bez tego nie był sobą.
- To gdzie ta nasza gwiazda wieczoru? - Rozejrzał się po sali, prześlizgując się wzrokiem po sylwetkach obecnych gości, aż natrafił na Victorię. Tu zrobił sobie mały przystanek, dopiero po chwili wracając do poszukiwań Jill.
Augustus również omiótł wszystkich gości przelotnym spojrzeniem, dopiero panna Higgins zrobiła na nim piorunujące wrażenie, zresztą, wcale nie był tym zaskoczony.
- Myślę, że ją znalazłem - powiedział, ruszając w jej stronę. Kompletnie go nie obchodził fakt, że przeszkodził jej w rozmowie, po prostu musiał już zobaczyć to jej nieśmiałe spojrzenie i malujący się na ustach uśmiech. - Cześć, Jill. Wszystkiego najlepszego - powiedział, pochylając się, żeby pocałować ją w policzek, a potem wręczył jej bukiet kwiatów, cudownych i subtelnych konwalii.
Olivia podskoczyła lekko w miejscu, poczuwszy niespodziewany dotyk dłoni Scotta. Podniosła na niego wzrok, momentalnie tonąc w jego oczach. Był zdecydowanie zbyt przystojny jak na obowiązujące standardy; ciekawe, czy o tym wiedział. Wspięła się na palce, całując go krótko w usta - nie w ramach demonstracji uczuć, a ze zwyczajnej, ludzkiej tęsknoty. No dobrze, może nie była zwyczajna, w końcu widzieli się rano, ale to szczegóły.
- Cześć, kochanie - odezwała się miękko. - Udało ci się wszystkiego dopilnować, nic się nie zawaliło?
Odrobinę tylko się nabijała z jego ogromnego zaangażowania w całą sprawę - w rzeczywistości uważała, że to urocze, że tak dba o swoją ukochaną kuzynkę. No i o to, żeby zaprezentować gościom Hipnozę z najlepszej strony.
Nawet gdyby była to demonstracja uczuć, mogła sobie demonstrować do woli. Nie miał nic przeciwko. Szczególnie, że ktoś powinien przywołać go do porządku. Chyba za bardzo przejmował się całą tą imprezą. Ale dla Jill był w stanie zrobić wszystko, bez wyjątku.
- Prawie wszystkiego. Teraz mam zamiar pilnować ciebie - mruknął jej do ucha. Było to może mało kulturalne, że zamiast zająć się gośćmi postanowił poświęcić całą swoją uwagę Olivii. Cóż, ktoś jeszcze nie zauważył, że Scott stał się aspołeczny? Nie, to patrzcie.
Nagle w oczy rzuciła mu się raczej osamotniona Vicky. Ciekawe gdzie też podziało się jej towarzystwo.
Jill nie zdążyła zareagować na oszałamiającą wiadomość Amy, bo zaraz oszołomiło ją coś innego. A raczej ktoś. Odruchowo przyjęła kwiaty od Augustusa, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, a ułamek sekundy później jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- Cześć - odezwała się. - Dziękuję bardzo. Cieszę się, że przyszedłeś.
Rzuciła szybkie spojrzenie Amy, po czym uśmiechnęła się również do niej.
- Znacie się?
No tak, Victoria była raczej osamotniona, co nie przeszkodziło jej w sięgnięciu po kieliszek, wypełniony białym winem. Teraz opierała się o blat i obserwowała wszystkich przybyłych gości. Wiedziała, że później będzie mogła przyłączyć się do Jillian i reszty, ale na razie, z czystej grzeczności, postanowiła umożliwić jej powitanie wszystkich gości. Zresztą, sposób w jaki patrzyła na tego uzdrowiciela, Pye'a, mówił sam za siebie. Victoria zanurzyła usta w winie, znacząc brzeg kieliszka czerwoną szminką i uśmiechnęła się półkpiąco, widząc Walta. Z nim w zasadzie też powinna sobie pogadać.
Amy trochę zaskoczył widok Augustusa w tym miejscu. Nie spodziewała się go w tym miejscu, tylko dlatego patrzyła na niego jakby nie mogła przypomnieć sobie skąd go zna. A to przecież on w pewnym sensie uratował jej życie. Rozległy krwotok odebrał jej nie tylko dziecko, ale też prawie ją zabił.
- Właściwie to tak. Witam, doktorze - powiedziała, ale uśmiechnęła się do niego całkiem nieoficjalnie. Skoro w taki sposób patrzył na Jill to z całą pewnością był bardzo istotny w tym towarzystwie. - Tym razem bez uroczego kitla?
Kierując się w stronę Jill, Walt odrobinę zatęsknił za towarzystwem Camille, która zawsze świetnie odnajdowała się pośród ludzi i skupiała na sobie tyle uwagi, że on spokojnie mógł tylko stać u jej boku i wyglądać, nie odzywając się ani słowem. Złapawszy spojrzenie jubilatki, wyszczerzył do niej zęby i przyszło mu to zupełnie naturalnie. Jill odeszła na dwa kroki od swojej kuzynki i uzdrowiciela, pozwalając, żeby Walt zamknął ją w niedźwiedzim uścisku, podnosząc wysoko do góry i całując w czubek głowy.
- Wszystkiego najlepszego, Jillian. Dużo zdrowia, szczęścia, pieniędzy i dobrego seksu - wyrecytował, stawiając ją na ziemi i wręczając prezent. - Ode mnie i od Camille. Musiała zostać dłużej w pracy, ale przyjdzie.
Augustus obserwował całą tę scenę kątem oka, ale postanowił poświęcić uwagę kuzynce Jillian, Amy. Wiedział, że punktowanie u najbliższej rodziny jest wielce pomocne, jeśli chodzi o zdobywanie czyichś względów.
- Niestety, bez. Rozczarowana? - zapytał, posyłając jej swój standardowy, na pół szarmancki uśmiech, a potem wskazał głową bar. - Napiłabyś się czegoś, może? W końcu po to tu jesteśmy, co nie? Żeby świętować.
W odpowiedzi na słowa Scotta Olivia przewróciła oczami, odrobinę poirytowana.
- Czy to przypadkiem nie ty mówiłeś mi coś o integracji? - zapytała retorycznie. - Jak zamierzasz wprowadzić ten plan w życie, jednocześnie będąc moim osobistym bodyguardem? Jeśli chcesz się wykazać, możesz mi przynieść drinka.
Mówiła do Scotta, choć toczyła uważnym spojrzeniem po sali, wyławiając znajome twarze. Nie mogła nie zauważyć nieobecności Charlesa, ale w chwili obecnej nie miało to najmniejszego znaczenia. Brakowało jej jeszcze kogoś w tym towarzystwie.
- Hej, Scotty, gdzie jest Ryan?
Scott miał z marudzeniem na ustach iść po tego drinka, ale Olivia miała milion pytań. Właściwie sam nie zastanawiał się nad tym. Tylko kobiety mogły dostrzec takie szczegóły. Jak dla niego, Collins mógł się nie pojawiać. Jill wydawała się spięta kiedy ktoś go wspominał. Nie chciał, żeby Ryan psuł jej ten wieczór.
Wzruszył ramionami, ale jego dziewczyna chyba wymagała dokładniejszej odpowiedzi.
- Szczerze, nie mam pojęcia. Nie widziałem go z Jill od jakiegoś czasu. Nie chce o nim gadać ani nawet słuchać. Pamiętasz? Miałem się nie wtrącać, więc to robię - powiedział nieco obojętnie, ale w jego głosie można było się doszukać nut złości. Jednak po chwili westchnął. - Jeśli coś będzie nie tak, powie mi - dodał z przekonaniem. Wiedział, że Jill ufała mu bezgranicznie.
- Jakiego chcesz tego drinka? - Zapytał z lekkim uśmieszkiem.
Jill zaśmiała się, odbierając od Walta średnich rozmiarów paczuszkę i odkładając ją na niewielki stos prezentów.
- No i to się nazywają życzenia - skwitowała, nie zamierzając kryć rozbawienia. - Dzięki, przystojniaku. Myślisz, że mam szansę na taniec z tobą, kiedy już impreza się rozkręci? I zanim przyjdzie Camille.
Oderwała wzrok od twarzy Walta, patrząc na Augustusa i Amy, którzy nie tracili czasu i skierowali się ku miejscu, gdzie mogli się zaopatrzyć w drinki. Wiedziała, że nie powinna sobie pozwalać na takie refleksje, ale nieszczególnie jej się to spodobało.
Nic przeciwko temu nie miała za to Victoria, która - nareszcie! - miała się do kogo odezwać. Obróciła w dłoniach kieliszek z winem i posłała Amy delikatny uśmiech.
- Cześć, Amy. Pewnie masz ochotę udusić mnie za to, że nie ma tutaj Charlesa, ale ktoś musiał po prostu panować nad całym tym bałaganem - oświadczyła, przybierając na twarz coś na kształt przepraszającej minki; była w tym niesamowicie urocza. - No i pan, panie doktorze, nie ratuje teraz ludzkich istnień, tylko raczy się drinkami? Nieładnie. - Wskazała im kieliszki wypełnione kolorowym płynem. - Nieźle wyglądają.
A Amy trochę to rozbawiło. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Augustus musi pamiętać jakich rozmiarów jest jej chłopak. No i ten wzrok, który kierował ku Jill mówił wiele. Dlatego zgodziła się chęcią na tego drinka.
- Sądzę, że jest co świętować. Jill to najwspanialsza kuzynka na świecie i wcale nie dlatego, że jedyna. - Zaśmiała się cicho w swój kolorowy koktajl, który podsunął jej barman. Miał w sobie coś z ananasa i banana chyba. - Ale muszę ci to powiedzieć, okropnie nietwarzowe macie te kitle. Może specjalnie je zaprojektowali w ten sposób by nie rozpraszać pacjentów urodą personelu? - Zapytała rozbawiona, siadając na barowym stołku. Wtedy usłyszała głos Victorii więc odwróciła się w jej stronę.
- Sądzę, że i tak będę go miała jeszcze dość niedługo więc nic nie szkodzi - powiedziała posyłając Victorii znaczący uśmiech. Musiała wiedzieć o ich wspólnym mieszkaniu. - On i tak wzgardziłby tymi kolorowymi cudami.
Prawda była nieco bardziej prozaiczna; Amy po prostu kompletnie nie mieściła się w kanonie Augustusowego piękna; była sympatyczna i urocza, zupełnie jak Camille, nic więcej, chociaż nie mógł negować, że były ładne. Po prostu kompletnie na niego nie działały.
- Całkiem możliwe, nie wgłębiałem się w ich historię, ale połączenie żółci i zieleni to zdecydowanie nie moje kolory - powiedział Augustus z rozbawieniem, a potem przeniósł wzrok na Victorię. - Chwilowo zwolniłem się z obowiązku bycia bohaterem - zaśmiał się, a potem chwycił dwa drinki i posłał im swój szarmancki uśmiech. - Panie wybaczą, ale muszę kogoś zabawić rozmową. - Przewędrował odległość dzielącą bar i środek sali szybkim krokiem, a potem znalazł się ramię w ramię z Jillian. - Mam nadzieję, że gustujesz w cosmo, bo akurat to udało mi się wyłowić - rzucił, wyciągając w jej stronę kieliszek.
Właśnie, dlaczego Walt jeszcze nie zaopatrzył się w drinka? Rzucił kontrolne spojrzenie Jill, która najwyraźniej nie potrzebowała jego towarzystwa jak tlenu, i ewakuował się w kierunku baru. Znalazłszy się tuż obok Victorii, dotknął dłonią jej odkrytego ramienia, a kiedy na niego spojrzała, uśmiechnął się półkpiąco.
- Cześć, dziewczyny - odezwał się uprzejmie, zerkając na siostrę Munro. Jeszcze chwila i przypomni sobie, jak jej na imię. - Mają tutaj coś oprócz tych śmiesznych kolorowych mikstur?
Victoria przewróciła oczami, z wielu powodów jednocześnie; jednym z nich było to, że Walt najwyraźniej musiał udać się do wodopoju, zupełnie jak ona.
- Jasne, przecież widzisz - powiedziała, wskazując na swój, prawie już pusty, kieliszek z białym winem. - Na pewno podadzą ci jakąś szkocką, chociaż całkiem nieźle komponowałbyś się z blue lagoon, chłopcze - dodała, posyłając mu kpiący uśmieszek. - Mam rację, prawda, Amy? - Tamta tylko się zaśmiała i skinęła głową.
Jillian była trochę zaskoczona powrotem Augustusa, ale to była zdecydowanie pozytywna emocja. Wzięła od niego kieliszek i podniosła go do góry, żeby pod światło sprawdzić barwę jego zawartości - ot, spaczenie zawodowe.
- Jasne, dzięki - odezwała się, nie odrywając wzroku od drinka. - Znasz się na kolorach? Odróżnisz cynobrowy od karmazynowego?
Spojrzała na Augustusa z pełną powagą, chociaż chciało jej się śmiać na widok jego miny.
No tak, mina Augustusa na pewno nie była w tej chwili najmądrzejsza; podrapał się jednak po brodzie w wyrazie zastanowienia, a potem wydał swój osąd.
- Karmazynowa, z całą pewnością. Tego drugiego nie jestem nawet w stanie wymówić - powiedział, posyłając Jill uśmiech, który odsłonił dołeczki w jego policzkach, a potem pociągnął łyk własnego drinka, który - chyba dla własnego bezpieczeństwa i zachowania przynajmniej pozorów męskości - był zupełnie bezbarwny. - I jak się czuje pani jubilatka? - zapytał, nadal nie odrywając od niej wzroku. Pamiętał, co mu powiedziała o załatwieniu pewnych skomplikowanych spraw, ale to nie był dobry moment, żeby poruszać ten temat. Zresztą, Augustus wychodził z założenia, że gdy nadejdzie czas, Jill sama mu o tym powie.
Walt zamrugał kilkakrotnie oczami, przetrawiając nadmiar informacji, jakie padły z ust Victorii. Nie miał pojęcia, czy czytała mu w myślach (wcale by się nie zdziwił), czy przez całkowity przypadek przypomniała mu imię kuzynki Jill. Tak czy inaczej, jak zwykle okazywała się niezastąpiona.
- Weź nie bluźnij - mruknął, wzdrygając się teatralnie, po czym uprzejmie poprosił barmana o szkocką, a jakże. Nie miał pojęcia, co mu się dzisiaj stało, że był taki grzeczny. Aha, Camille mu kazała. Dokładnie takich słów użyła w ich ostatniej rozmowie telefonicznej. Czy to czyniło z Walta pantoflarza? - Co słychać? Gdzie macie swoich facetów? Dowiedziałyście się, że przyjdę sam, i odprawiłyście ich z kwitkiem?
- Tak, Walt, przecież wiesz, że żaden nie jest dla ciebie konkurencją - powiedziała Victoria, posyłając mu ironiczny uśmieszek i dokończyła swoje wino. Odstawiła kieliszek na blat baru i odwróciła się w stronę Walta, stając do niego vis-a-vis. - Anthony musiał dzisiaj pracować. Charles zresztą też, częściowo przeze mnie, ale nie mogłam zostawić restauracji samej sobie. A gdzie twoja druga połowa? - spytała Victoria raczej przez grzeczność, niż ze szczerego zainteresowania. - Ostatnio na siebie wpadłyśmy.
Czy ona miała tego dalej nie powtarzać? No tak, ale jak mogłaby zataić coś przed swoim przyjacielem? Najbliższych nie można było przecież okłamywać.
Dobrze, że Jill nie wyskoczyła ze stwierdzeniem, że barwa drinka przypomina jej bardziej czerwień alizarynową, bo Augustus mógłby całkowicie zwątpić w swoje umiejętności dykcyjne. Chociaż nie, przecież, jako uzdrowiciel, nazwy związków chemicznych miał zapewne w małym palcu. Uśmiechnęła się lekko do swoich myśli, bo wreszcie udało jej się odnaleźć coś, co w pewnym stopniu mogło ich łączyć.
- Czuję się niesamowicie młodo, wbrew pozorom - oznajmiła. - Zgadnij, ile lat kończę.
Och, to był tylko sposób na wyciągnięcie z Augustusa informacji, ile on ma lat.
- Stawiasz mnie w bardzo kiepskiej sytuacji, rozmowy o wieku nigdy nie są bezpieczne - powiedział Augustus, zanurzając usta w drinku, który okazał się być najzwyczajniejszym ginem z tonikiem. Jednak bezbarwność jak zawsze była sprawdzoną opcją. - No dobrze, nie będę oszukiwał, mam swoich informatorów i wiem, ile lat kończysz. Chociaż według mnie, nie wyglądasz na więcej niż dwadzieścia - dodał, jak zwykle puentując wypowiedz delikatnym uśmiechem. - Twój kuzyn nieźle to wszystko wykombinował, klub prezentuje się imponująco.
Przez czoło Walta przebiegła wyraźna zmarszczka, która jednak dość szybko się wygładziła. Chyba nie chciał sobie wyobrażać, o czym mogły rozmawiać Camille i Victoria, kiedy na siebie wpadły.
- Może oni mają swoją własną imprezę? Camille też mi powiedziała, że pracuje.
No brawo, wymyślanie teorii spiskowych przed napiciem się alkoholu stanowiło naprawdę niezły wyczyn. Walt podniósł do ust swoją szklankę, może żeby obudzić w sobie więcej kreatywności. Uśmiechnął się błogo, kiedy smak whisky rozlał mu się na języku. Nie chciał drążyć tematu spotkania dwóch najważniejszych blondynek w jego życiu, ani tego, czy rzeczywiście było przypadkowe.
- Może. Ale założę się, że nie mają tyle darmowego alkoholu - powiedziała Victoria, wodząc wzrokiem po szklankach, wypełnionych kolorowymi płynami i chwyciła kieliszek z drinkiem o wściekło różowej barwie. - Hm, trochę boję się tego spróbować, ale niech będzie. - Victoria przysunęła do ust ściankę kieliszka, natychmiast barwiąc go czerwienią szminki, a potem upiła mały łyk czegoś, co okazało się być równie słodkie, co różowe. - No dobra, przynajmniej ma w sobie jakiś alkohol. Co z tą muzyką? Przydałoby się zatańczyć. - Victoria położyła wolną rekę na biodrze i uniosła ku górze jedną brew; chyba należało poczekać na interwencję Scotta.
- Nie jestem pewna, czy traktować to jako komplement - mruknęła Jill, zabawnie marszcząc nos. - No ale masz rację, jeszcze pytają mnie o dowód, jak chcę kupić alkohol.
Nie tylko wzrost Jill i jej sposób bycia sprawiały, że ludzie postrzegali ją jako młodszą niż w rzeczywistości była; także jej typ urody miał na to wpływ. Jej matka w wieku lat trzydziestu siedmiu, czyli wtedy, kiedy się ostatnio widziały, wyglądała na dwadzieścia siedem. Pannę Higgins zapewne czekało to samo, ale nie zamierzała narzekać.
- Scotty tęsknił za jakimś miejscem do tańca, bo w tym mieście raczej go nie uświadczysz, więc otworzył Hipnozę - powiedziała, podnosząc do ust kieliszek. Oczy jej błyszczały, kiedy patrzyła na Augustusa. - Nie wykpisz się, wiesz o tym?
Miała oczywiście na myśli wspólny taniec - skoro pan uzdrowiciel zapoznał ją już ze swoimi umiejętnościami w tej dziedzinie, nie mógł liczyć na taryfę ulgową.
Walt z trudem powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem, bo przypomniała mu się jedna z ich prywatnych, dwuosobowych imprez w domu Victorii.
- Wydawało mi się, że nie potrzebujesz muzyki, żeby tańczyć - powiedział, odruchowo podążając wzrokiem za jej dłonią, która spoczęła na biodrze. Przyszło mu do głowy, że w ostatnim czasie trochę zaniedbał pannę Archibald. Co z tego, że ona miała Anthony'ego (nie chciał się zastanawiać nad szczegółami ich związku), a on zamieszkał z Camille - między nimi to niczego nie zmieniało. Nie powinno. - Hej, kiedy idziemy pograć w quidditcha? Powoli zaczynam mieć dość dawania forów dzieciakom, muszę się zmierzyć z jakimś godnym przeciwnikiem.
Do tej pory Olivii wydawało się, że Jill i Ryan są naprawdę dobraną parą; wystarczyło przywołać wspomnienia choćby z tych feralnych świąt Bożego Narodzenia, kiedy sposób, w jaki ta dwójka na siebie patrzyła i rozmawiała, był jednym z niewielu pozytywnych akcentów. Ryan był porządnym facetem, zawsze skorym do pomocy, i z całą pewnością potrafił się zaopiekować kobietą, nawet tak osobliwą jak Jillian. Dopiero teraz Olivia uświadomiła sobie, że bardzo dawno z nim nie rozmawiała, właściwie odkąd sprawa Jamesa stanęła w miejscu.
Dobrze, że Scott miał umiejętność absorbowania całej uwagi Olivii - przynajmniej odciągnął ją od nieszczególnie przyjemnych spraw. Zaraz, o co on pytał? Ach, o drinka.
- Przynieś mi Honeymoon - zażyczyła sobie zaczepnym tonem, tytułując się w duchu mistrzynią sugestii.
- Jeżeli powtórzysz mi jeszcze kilka razy, jak godnym rywalem dla ciebie jestem, wtedy się zastanowię - powiedziała Victoria, upijając kolejny łyk swojego drinka, a potem, lekko się krzywiąc, odstawiła go na blat. - Okej, to zdecydowanie nie są moje smaki. A teraz chodź tańczyć, w końcu trzeba rozkręcić tę imprezę. - Zdecydowanym ruchem pociągnęła Walta za rękę i zaprowadziła na środek parkietu. - W ogóle, jak tam w pracy? Ostatnio w ogóle mi się nie zwierzasz i wszystko muszę z ciebie wyciągać siłą. - Tak, to było zażalenie.
Augustus po prostu się zaśmiał; nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować z przywileju tańca z panną Higgins, właściwie przecież to było jednym z głównych celów jego wizyty.
- Nawet przez myśl mi to nie przeszło - powiedział, unosząc ku ustom szklankę ze swoim drinkiem, a potem posłał jej krótkie spojrzenie. - Zdaje się, że mamy pierwszych śmiałków. To co, dołączymy? - spytał, mając na myśli Victorię i Knighta, którzy właśnie chyba zabierali się za taniec. A przynajmniej stali na parkiecie.
- Miałem nadzieję, że uraczysz mnie argumentami, z którymi nie będę mógł dyskutować - mruknął Walt, posyłając Victorii swój firmowy uśmiech. - W pracy spoko, widziałaś, że napisali o mnie artykuł w 'Proroku' w związku z tymi moimi zajęciami? Dawno tego nie było, poczułem się prawie jak gwiazda.
No dobra, udawanie skromnego nigdy mu nie wychodziło.
- Hej, nie myśl sobie, że przetańczymy cały wieczór, bo obiecałem jeden kawałek naszej jubilatce. Mam nadzieję, że jej aktualny partner pełni tylko rolę zastępcy.
Odwrócił głowę w stronę Jill i uśmiechnął się do niej. Jak to możliwe, że przychodziło mu to tak naturalnie?
Victoria również spojrzała w stronę Jillian i Augustusa i uśmiechnęła się z wyraźną aprobatą.
- Jej aktualny partner jest, no, no, niezły jest, co by tu nie mówić - zlustrowała całą jego sylwetkę uważnym spojrzeniem, a potem przeniosła wzrok na Walta. - Młody pan ordynator, kto by na to nie leciał. Ja bym leciała. - Victoria odgarnęła niesforny kosmyk włosów z twarzy i posłała Waltowi półkpiący uśmiech. - Będę musiała nadrobić swoje zaległości w czytaniu "Proroka". Zrobią z tobą wywiad? Jakaś sesja, nago, może?
Szkoda, że Jill nie podzielała aprobaty Victorii, kiedy patrzyła na nią i Walta. Naprawdę starała się wierzyć w historyjkę o ich wielkiej przyjaźni, ale jakoś nie potrafiła. Wiedziała, że Vicky nie jest dziewczyną, która zakochuje się w pierwszym lepszym facecie, więc skoro już przyznała się do tego, że kocha Walta, z całą pewnością nie przestała z dnia na dzień. A Jill nie umiała sobie wyobrazić przyjaźni z kimś, od kogo chciało się czegoś więcej.
Pozwoliła się zaciągnąć Augustusowi na parkiet w momencie, gdy popłynęły pierwsze dźwięki energetycznego utworu, którego nie znała.
- No dobra, może i masz swoich informatorów, ale ja nie mam. I nie wiem, ile masz lat - odezwała się zaczepnie, wspinając się na palce i zbliżając usta do jego ucha, żeby ją usłyszał.
Walt zaśmiał się krótko, wracając spojrzeniem do Victorii. Znał ją na pamięć; jej wszystkie spojrzenia, gesty i miny, a jednak ciągle czerpał przyjemność z patrzenia na nią.
- Nie jestem tani, ale można mnie kupić - oświadczył, niedbale podnosząc rękę, żeby obrócić ją w tańcu. Jej włosy zawirowały, posyłając w jego kierunku dobrze znajomy zapach szamponu. - Masz dla mnie jakieś rady? No wiesz, jako doświadczona modelka.
Postanowił nie komentować tego fragmentu o leceniu na młodego ordynatora. Walt miał ciekawsze osiągnięcia, z którymi mało kto mógł się równać.
Augustus uśmiechnął się tylko kącikami ust, kładąc dłoń na talii Jillian i zaczął nią kołysać w takt muzyki.
- Nie wiem, czy mogę ci zdradzać takie poufne informacje - powiedział, posyłając jej intensywne spojrzenie, a potem okręcił ją wokół własnej osi. - Lubisz bawić się w zgadywanki, więc śmiało. Wyceń mój wiek. - Jillian zabawnie zmarszczyła nos, a on nie mógł się nie uśmiechnąć; było w niej coś, co niesamowicie go ujmowało. Ale postrzegał ją chyba inaczej niż inni; dla niego emanowała niesamowitą kobiecością, podczas gdy wiedział, że wiele osób nadal ma ją za dziecko.
Jasne, przecież Walt był absolutnie niezastąpiony.
Victoria zmarszczyła nos, jak zawsze, gdy intensywnie się nad czymś zastanawiała, a potem odsłoniła zęby w szerokim uśmiechu.
- Ustawiaj się tak, masz lepszy lewy profil - oceniła tonem znawcy, a potem parsknęła śmiechem. - No i wiesz, nie zgadzaj się na wszystko, dyktuj własne warunki, bo jeszcze się okaże, że będziesz paradował w jakichś różowych slipkach. Czy czymkolwiek różowym. - Wyobraźnia podsunęła Victorii naprawdę niewybredne obrazy, dlatego uśmiechnęła się głupkowato, kołysząc biodrami w takt leniwie sączącej się z głośników muzyki.
Jill nigdy nie potrafiła świadomie wykorzystywać swoich atutów; twierdziła, że zachowania, z jakich słynęła chociażby Victoria, po prostu do niej nie pasują. Pannie Archibald przychodziły one zupełnie naturalne, podczas gdy Jill uważała, że wyglądałaby żałośnie, wystroiwszy się w kieckę odsłaniającą więcej niż powinna, i dwudziestocentymetrowe szpilki, w których zapewne zabiłaby się po dwóch krokach. Była świadoma, że może podobać się facetom, ale na trochę innych zasadach.
- Jesteś przed trzydziestką - zawyrokowała, wodząc spojrzeniem po twarzy Augustusa. - Dwadzieścia dziewięć.
Wyobraźnia Walta była chyba zbyt mocno rozwinięta, skoro śmiało podsuwała mu obrazy kreowane przez Victorię. Skrzywił się niemiłosiernie, patrząc na nią z potępieniem.
- Przestań, bo więcej z tobą nie zatańczę - zagroził. - Może to jest twoje erotyczne marzenie, ale nie mów o tym głośno. Chyba jednak zrezygnuję z tej sesji zdjęciowej. Mógłbym co najwyżej zagrać w reklamie, jakby mi dobrze zapłacili.
No proszę, najwyraźniej pan Knight nie potrzebował żadnego menedżera, sam miał doskonały plan na dalszy rozwój swojej oszałamiającej kariery.
- Wbijasz sztylet w moje serce, mam zaledwie dwadzieścia osiem - powiedział Augustus, udając urażoną minę, ale nie wytrwał w tym długo. Doskonale wiedział, że ludzie, przypisując mu wiek, kierują się bardziej jego osiągnięciami niźli faktycznym wyglądem. A z tym Augustus zdecydowanie nie miał problemu. - Chyba nie jest ze mną tak najgorzej. Masz jakieś rodzeństwo? - zapytał nagle Augustus, obserwując każdą emocję, która pojawiała się na twarzy Jillian. On sam był jedynakiem, ale nie miał z tego powodu żalu do swoich rodziców.
Szkoda, Victoria chętnie zostałaby jego menedżerem, nie od dziś było przecież wiadomo, że miała smykałkę do zarządzania. Właściwie, mogłaby to robić prawie charytatywnie.
- Hm, no wiesz, reklamy też nie zawsze są bezpieczne, ale przecież nie będę cię do niczego zrażać - powiedziała Victoria z kpiącym uśmieszkiem, odrzucając do tyłu włosy, które spłynęły lśniącą kaskadą wzdłuż jej pleców. - Wiesz, o czym ostatnio myślałam? Że chciałabym być jakimś tajnym agentem. Serio, życie pełne adrenaliny, to byłoby coś dla mnie.
Scott nie mógł nie podłapać tej sugestii, ale zaśmiał się tylko cicho i pocałował ją w skroń, po czym udał się do baru by zamówić jej drinka. Skinął też na jedną z kelnerek, a dziewczyna zniknęła na zapleczu. To chyba nie miał być koniec atrakcji. Musieli tylko poczekać na wszystkich gości.
Scotty wrócił do Olivii po kilku minutach, niosąc w dłonie dwa drinki. Sobie oczywiście zamówił szkocką.
- Napij się i idziemy na parkiet. Przecież właśnie po to otworzyłem 'Hipnozę', dla ciebie - mruknął jej do ucha kładąc dłoń na jej biodrze. Nie żeby musiał zaznaczać teren, ale to całkiem naturalnie mu wychodziło.
Jill za to miała ogromny żal do swoich rodziców, ale akurat brak rodzeństwa figurował gdzieś na szarym końcu długiej listy pretensji i zażaleń. Przez kilka sekund można było odczytać je z jej twarzy, zaraz jednak uśmiechnęła się dziarsko.
- Scotty jest moim starszym bratem. Wychowaliśmy się razem. Poza nim i Amy w zasadzie nie mam rodziny - powiedziała lekkim tonem, ani na moment nie przestając się poruszać w rytm muzyki. Podobał jej się sposób, w jaki Augustus prowadził ją w tańcu; pewnie, ale nie narzucając niczego.
Przez chwilę Walt tylko gapił się na Victorię, w ogóle jej nie słuchając. Nie jego wina, że ciągle miał przed oczami te różowe slipki. Dlaczego właściwie wątpiła w jego umiejętności w dziedzinie asertywności?
- Co? - odezwał się w końcu, orientując się z lekkim opóźnieniem, że coś do niego mówiła. - Serio brakuje ci w życiu adrenaliny? Może faktycznie powinnaś zmienić robotę. Masz coś przeciwko policyjnemu mundurowi?
Tyle w ramach erotycznych wizji.
Victoria przewróciła oczami na waltową sugestię, a potem westchnęła głośno. Wiedziała, że to, co mówi, trąci absurdem, ale ona naprawdę czuła, że popadła w rutynę; chyba chciała od życia czegoś więcej, ba, potrzebowała tego.
- No ale tylko pomyśl; wieczne podróże, zero nudy. Przecież to wymarzone życie - zastanowiła się na głos, z przyjemnością obserwując twarz Walta. Mogłaby na niego patrzeć całymi dniami, a i tak ten widok by jej się nie znudził - tego była pewna. - No dobra, pierdolę od rzeczy, widzisz, co się dzieje, jak się długo nie spotykamy. Nachodzą mnie takie refleksje.
To zabrzmiało niewyobrażalnie smutno; Augustus wyczuł zatem, że należy zmienić temat, skoro to były urodziny Jillian. Nie miał zamiaru wpędzać ją w jakieś depresyjne stany, ale wyczuł, że temat rodziców jest u niej delikatny; za to ciepła, z jakim mówiła o Scotcie i Amy mógł jej tylko pozazdrościć.
- Scott to bardzo poważany człowiek, widać, że znaczna część mieszkańców mówi o nim z respektem. Zresztą, nie dziwię się, wiele dokonał. No i jeżeli jeszcze z tobą dorastał, to już w ogóle musi być równy gość. - Posłał jej delikatny uśmiech; Augustus, jak chyba każdy Krukon, uwielbiał obracać się w gronie osób, które coś w życiu osiągnęły.
Walt nie bardzo wiedział, jak skomentować wypowiedź Victorii. Jasne, on też czasem tęsknił do życia, w którym można pozwolić sobie na spontaniczność, ale chyba już zdołał przekonać samego siebie, że jego aktualne położenie nie jest takie najgorsze. Trochę czasu mu zajęło odnalezienie się w tej roli, ale wcale nie narzekał na nudę. No, przynajmniej nie codziennie.
- Dobrze, że sobie zdajesz z tego sprawę - mruknął. - Już, skończyłaś? To się zamknij, bo kroki mylisz.
No tak, bo przecież tańczyli do starannie przygotowanej choreografii.
Victoria nie powstrzymała się od przewrócenia oczami, jednocześnie jednak udało jej się skoncentrować na tańcu, skoro Walt sobie tego życzył. Kto by pomyślał, że panna Archibald bywa taka pokorna.
- Sorry, mistrzu, mam nadzieję, że nie przeszkodziłam ci w wykonywaniu twoich artystycznych wizji - powiedziała Victoria, posyłając mu kpiący uśmiech, w który jej usta układały się już chyba automatycznie. - Dobra, dobra, już się nie odzywam. dnia Śro 22:31, 19 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
- Dla mnie - powtórzyła Olivia, unosząc brwi z lekkim niedowierzaniem. - Nie mów takich rzeczy, bo jeszcze się przyzwyczaję.
Uniosła kieliszek i powąchała jego żółto-pomarańczową zawartość, a następnie upiła łyk, który podrażnił jej kubki smakowe interesującą, słodko-kwaśną mieszanką. Ciekawe, czy Scott, miłośnik whisky, pił kolorowe drinki, będąc w Kalifornii. Zaśmiała się do własnych myśli, ale kiedy spojrzał na nią pytająco, pokręciła głową. Znów rozejrzała się kontrolnie po sali, przyglądając się odrobinę dłużej obecnym na parkiecie parom, a później Amy, sączącej spokojnie drinka i rozmawiającej z barmanem.
Niby przyszli na tę imprezę w celu integracji, ale Olivia tak dobrze czuła się przy Scotcie, że nie widziała potrzeby rozmowy z kimkolwiek innym. To było nienormalne, wiedziała o tym.
Jill nie chciała wspominać o tym, że być może większość mieszkańców Cherietown zwyczajnie boi się jej kuzyna i dlatego nawet nie próbuje wypowiadać się o nim negatywnie. Augustus miał jednak rację: Scotty był równym gościem. Najrówniejszym, jakiego znała. Nigdy w życiu jej nie zawiódł i wiedziała, że nie zawiedzie; ta pewność pozwalała jej zachować życiową równowagę, bo cokolwiek by się nie działo, miała gwarancję, że Scott pospieszy na ratunek.
Zapatrzyła się na dołeczki w policzkach Augustusa i przez chwilę nic nie mówiła, jedynie tańczyła w rytm ostatnich taktów umiarkowanie skocznego utworu. A potem popłynęły dużo spokojniejsze dźwięki jakiejś ballady. Jill zmarszczyła nos, prychając z niezadowoleniem.
- O rany, przydałyby się jeszcze co najmniej trzy rytmiczne kawałki, żeby impreza się rozkręciła, a oni mi wyjeżdżają z jakimiś smętami.
Camille miała pojawić się na przyjęciu urodzinowym Jillian tylko trochę później, ze względu na natłok pracy, a ostatecznie przybyła dość mocno spóźniona. I to nie do końca przez pracę. Nie mogła odmówić sobie powrotu do domu, żeby przebrać się w zwiewną, letnią sukienkę przed kolano w kolorze mięty w drobne czarne groszki, za to z dość głębokim dekoltem z przodu i na plecach. No i szpilki, koniecznie. Miała się deportować od razu do miejsca imprezy, żeby nie tracić czasu, ale uznała, nie wiedzieć czemu, że bezpieczniej będzie pójść piechotą. I to był strzał w dziesiątkę, bo idąc deptakiem i mijając ulicznego grajka wpadła na genialny pomysł. Co prawda przezent dla jubilatki przekazał Walt, ale nie od dziś wiadomo, że Camille jest mistrzynią spontaniczności i nakłaniania ludzi do różnych dziwnych rzeczy.
Camille pojawiła się w Hipnozie po takim czasie, że służby pilnujące były już dość mocno znużone, ale zaproszenia i tak oczekiwali. Kiedy wstąpiła do sali szybko przebiegła wzrokiem po twarzach gości. Może powinna pozachwycać się wystrojem, ale nie miała na to czasu. Dostrzegła Olivię ze Scottem, Amy bez Charlesa, Walta tańczącego z Victorią (może powinna się tym przejąć, ale była zbyt podekscytowana tym, co chciała zrealizować) i w końcu Jillian razem z Augustusem, także tańczących. Bez większego namysłu do nich podeszła i położyła dłonie na ramionach Jillian, stając za jej plecami.
- Muszę ją na chwilę porwać - oznajmiła na dzień dobry, uśmiechając się zniewalająco. Spojrzała na Jill ciepło, a później skierowała wzrok na Augustusa. - A ciebie nie lubię. Zaraz ją oddam.
Nie zważając na wszelkie ewentualne protesty, pociągnęła za sobą Jillian w stronę wyjścia, z całą pewnością przykuwając uwagę gości. Nic nie stoi na przeszkodzie, by poszli z nimi.
Kiedy Camille i Jill znalazły się na zewnątrz, oczom tej drugiej powinna ukazać się grupa dwunastu zupełnie obcych ludzi, w tym dwóch niczego sobie panów z gitarami. Kiedy tylko się pojawiły, wszystkie te osoby, jak na zawołanie, odśpiewały chóralne "Sto lat". Tak, to na tym Camille straciła tyle czasu: na nakłonienie tych ludzi, którzy nie znali się też między sobą, by przyszli tu razem z nią i przećwiczeniem z nimi tej przyśpiewki. Gdy skończyli, Camille zarzuciła ręce na szyje przyjaciółki i uścisnęła ją mocną.
- Wszystkiego najlepszego, Jilly - zaświergotała jej do ucha. Życzenia najprostsze, ale najszczersze.
Pościskała ją chwilę, a później dała sygnał mieszkańcom Cherietown, że misja została wykonana.
Milczenie było całkiem przyjemną alternatywą dla głupot wygadywanych przez Victorię. No dobra, Walt po prostu nie chciał się przyznać, że średnio mu się podobała wizja jej wyjazdu z Cherietown w celu podróżowania po świecie, nawet jeżeli były to jedynie czysto hipotetyczne rozważania.
Kiedy piosenka zmieniła się na wolniejszą, położył swoje wielkie łapska na talii Victorii, przyciągając ją bliżej.
- To chyba będzie trochę mniej skomplikowane, więc jeśli chcesz, możesz się odezwać - oznajmił łaskawie, po czym wyszczerzył do niej zęby.
Nie patrzył w stronę drzwi, ale miał dobry widok na Jill tańczącą z tym uzdrowicielem, nic zatem dziwnego, że pojawienie się Camille nie pozostało przez niego niezauważone. Chciał poczekać do końca utworu i grzecznie pożegnać Victorię na resztę wieczoru, ale jego dziewczyna najwyraźniej miała trochę inny plan, bo porwała Jillian i zniknęła. To niech spada.
Victoria natomiast w ogóle nie zainteresowała się tym, co działo się wokół niej, nic jednak dziwnego; istniały dwie osoby w tym mieście, które posiadały umiejętność absorbowania całej jej uwagi i jedną z nich był właśnie Walt. Posłała mu swój charakterystyczny uśmiech, kiwając się w rytm spokojnej melodii.
- Dzięki ci, łaskawco. Zastanawia mnie jedna rzecz: czemu jeszcze nie podali jedzenia? W końcu jest z nie byle jakiej restauracji - powiedziała Victoria, odrzuciwszy do tyłu swoje jasne włosy. - Właśnie, masz pozdrowienia od Ruby.
Jill była absolutną entuzjastką tego typu akcji, nic zatem dziwnego, że w tej chwili uznała Camille za najkochańszą osobę na świecie, nawet pomimo faktu, że odciągnęła ją od Augustusa. Odwzajemniła jej uścisk, czując napływ wzruszenia. To takie fajne: świadomość, że jest się dla kogoś ważnym.
- Ojejku, Camille, dziękuję - odezwała się przez zaciśnięte gardło. - Myślę, że jestem w stanie ci wybaczyć to spóźnienie.
Uśmiechnęła się do niej najszerzej, jak potrafiła, a potem pociągnęła ją z powrotem w kierunku drzwi wejściowych.
Camille za to ucieszyła się, że jej pomysł spodobał się Jillian. Nawet go nie przemyślała - po prostu przyszedł jej do głowy i uznała, że to będzie całkiem fajne. No i był to strzał w dziesiątkę. Dobrze widzieć uśmiech na twarzy najbliższych nam osób i mieć świadomość, że to nasza zasługa.
Kiedy wróciły do sali Camille jeszcze raz krótką uścisnęła jubilatkę i odprowadziła ją w stronę Augustusa.
- Zdaje się, że wam przerwałam - powiedziała przepraszająco, ale wcale nie żałowała swojego postępku. Zwróciła się do Jillian: - Nie myśl sobie, że masz mnie z głowy na dziś, też chcę z tobą zatańczyć! A teraz wybaczcie, muszę napić się czegoś chłodnego.
Nachyliła się jeszcze w stronę Jill i cmoknęła ją w policzek, a później się oddaliła, kierując się w stronę baru. Dojrzała tam Amy uskuteczniającą flirty z barmanem. Nie chciała jej przeszkadzać, więc tylko zamówiła wódkę z sokiem ananasowym, a później odeszła kawałek, posyłając brunetce porozumiewawcze spojrzenie. A później swoją uwagę poświęciła innym gościom, przypatrując się wszystkim i sącząc drinka.
Ruby była fajna, naprawdę. To dziwne, żeby Walt zupełnie bezinteresownie darzył jakąkolwiek kobietę tak naturalną sympatią. Może już zaczął się starzeć.
- Muszę kiedyś iść z nią na piwo - powiedział bardziej do siebie niż do Victorii, ale zaraz napotkał jej spojrzenie. - Kurwa, kobieto, jakie ty masz prozaiczne potrzeby. Myślałem, że zaczęłaś się żywić owocami miłości i że ci to wystarcza. Ale w sumie popieram, też bym chętnie coś zjadł. Może czekają na jakąś dyskretną sugestię. To co, kończymy to obściskiwanie i idziemy robić demonstrację?
Augustus przyjął powrót Jillian z dużym entuzjazmem; przez tę chwilę, kiedy jej nie było, zdążył się już porządnie wynudzić. Co prawda przeprowadził wstępną obserwację terenu, ale nie znalazł nic, co mogłoby szczególnie wzbudzić jego zainteresowanie. Wybredny był, cholera.
- Jesteś - powiedział na głos powszechnie znany fakt, a potem posłał Jill swój szczery, naprawdę szeroki uśmiech, który jej obecność wywoływała automatycznie. - To już wszyscy goście, czy jeszcze na kogoś czekasz?
Czy Augustus mógł sobie wybrać gorsze pytanie na tę okazję? No dobrze, mógł, ale to, które zadał, z całą pewnością mieściło się w pierwszej dziesiątce najmniej trafionych. Jill nie była w stanie ukryć swojej reakcji: zmarszczyła ze złością brwi i zacisnęła wargi, dając sobą zawładnąć myślom o Ryanie.
- Nie jestem pewna - mruknęła buntowniczo, ale wyraz jej twarzy złagodniał, kiedy zobaczyła lekkie zdziwienie na twarzy Augustusa. Zamiast myśleć o nieobecnych, powinna skupić się na tych, którzy przyszli. I może przestać wreszcie winić za wszystko Ryana, skoro sama również nie robiła nic w kierunku naprawy ich 'związku'.
- Wydaje mi się, że nikt już nie przyjdzie - powiedziała po chwili, siląc się na obojętny ton. - A nawet jeśli, to go nie wpuścimy. Spóźnianie się jest w złym tonie, a Camille wybaczyłam tylko dlatego, że jest szurnięta.
- Wiesz, że to się nie wyklucza, prawda? Obściskiwanie się i demonstracja - podpowiedziała Waltowi Victoria, unosząc ku górze jedną brew, a potem zaśmiała się złośliwie. - Ale, niestety, jestem zmuszona skorzystać z twojej propozycji; naprawdę jestem głodna, a poza tym, napiłabym się czegoś, szkockiej najchętniej. - To była właśnie planowana walka Victorii z nadużywaniem alkoholu, ale, cholera, Walt zdecydowanie nie był odpowiednią osobą do służenia za wzorzec w tej dziedzinie. - Myślę, że twoja dziewczyna za tobą tęskni - dodała Victoria ironicznie, nareszcie omiótłszy spojrzeniem okolice baru.
Ach, od razu tęskni. Ma go kilkanaście godzin na dobę, codziennie... No dobrze, może jednak tęskni. Nie pogardziłaby towarzystwem swojego faceta. W ogóle za jakimś towarzystwem. Zabawne, raczej nie zdarzało się, żeby podpierała ściany na imprezach.
Prawda miała jednak inne oblicze. Przebiegając wzrokiem po gościach i zatrzymując się na chwilę przy Walcie i Victorii Camille po prostu się zamyśliła. Nie wiedzieć czemu przypomniało jej się o tym ich wspólnym quidditchu, a to pociągnęło za sobą myśl, że dawno nie robiła nic, co sprawiało jej radość. Nie, to trochę błędne sformułowanie. Znajdowała tu zajęcia, z których w życiu by nie zrezygnowała. Chodziło raczej o to, że wyjeżdżając z Londynu zrobiła to nagle. Zerwała wszelkie kontakty i nie pozwalała się odnaleźć. Sytuacja ją do tego zmusiła. I w tej właśnie chwili zatęskniła za swoimi przyjaciółmi, za cotygodniowymi spotkaniami i głupimi pomysłami. Co prawda po załatwieniu sprawy z Damienem pokazała, że żyje, spotkała się z przyjaciółmi kilka razy, ale biorąc pod uwagę, że jej życie znajdowało się teraz w Cherietown, nie było to już to samo. Musi coś wymyślić, żeby temu zaradzić.
Podążywszy śladem spojrzenia Victorii, Walt przez chwilę przyglądał się Camille, która nie wydawała się zrozpaczona brakiem jego towarzystwa. Nie udało mu się złapać z nią kontaktu wzrokowego, więc z powrotem odwrócił głowę, wzruszając ramionami.
- Jak kocha, to poczeka - zauważył. - A co, chcesz się mnie pozbyć, czy może masz ochotę z nią pogadać, skoro ostatnio tak dobrze wam szło?
Dobrze wiedział, że jeżeli zdecyduje się zaszczycić Camille swoim towarzystwem, to nie zamieni już ani jednego słowa z Victorią, i chyba podświadomie próbował odwlec ten moment.
[co z tym żarciem? It, gospodarzu?
Tylko, że Scott był gospodarzem i choćby nie wiedzieć jak bardzo chcieli nie mogli się urwać z tej imprezy. Zresztą, Jill byłaby niepocieszona. I tak zarzucała mu, że nie poświęca jej wystarczającej ilości czasu.
Rozejrzał się po sali, marszcząc brwi.
- Chyba czas na punkt kulminacyjny. Ciekawe czy Jill się spodoba - powiedział z lekkim uśmiechem, a kiedy Olivia spojrzała na niego pytająco skinął głową na jednego z kelnerów i pojawił się ich cały tuzin z przeróżnymi daniami. Ruby była mistrzynią.
Chwytając Olivię za rękę pociągnął ją w stronę podestu gdzie znajdował się sprzęt nagłaśniający i mikrofon, którego potrzebował. Większość jego personelu była niemagiczna.
- Dobry wieczór, drodzy państwo - powiedział do mikrofonu niczym prawdziwy spiker, a kiedy muzyka ucichała na chwilę i wszyscy spojrzeli w jego kierunku kontynuował. - Dzisiejszy wieczór jest szczególny, bo świętujemy urodziny mojej ukochanej kuzynki. Jilly, ta część jest ze specjalnymi życzeniami ode mnie i Janet - powiedział, a nagle wszystkie światła zgasły. W ciemności pojawił się świetlisty punkt, wyjeżdżający z zaplecza, a był nim tort urodzinowy. Z głośników poleciało głośne 'Sto lat".
Właśnie dzięki takim chwilom Jill była niekwestionowaną miłośniczką urodzin. Chociaż bywały chwile, kiedy dopadała ją chorobliwa nieśmiałość, w rzeczywistości uwielbiała być w centrum uwagi. Pozwoliła gościom odśpiewać chóralne 'Sto lat' do głośnego podkładu, i dopiero wtedy postanowiła wykonać jakiś ruch. Posłała przepraszające spojrzenie Augustusowi i pobiegła w kierunku Scotta. Całkowicie ignorując istnienie trzech prowadzących na podest schodków, wspięła się na niego i już po chwili zawisła na szyi najlepszego z kuzynów.
- Scooooootty, uwielbiam cię - powiedziała radośnie, a słowa, które miały dotrzeć tylko do niego, jakimś cudem dostały się do mikrofonu, dzięki czemu wszyscy zgromadzeni goście mogli słyszeć jej wyznanie. Ucałowała go w policzek i wreszcie dała mu spokój, rekwirując zdradziecki mikrofon. Skoro już przypadkowo zaczęła do niego mówić, powinna kontynuować. Potoczyła wzrokiem po sali, szczerząc się w kompletnie niekontrolowany sposób. - Kochani, strasznie się cieszę, że tu przyszliście dla mnie. No dobra, może niektórzy dla darmowego żarcia i alkoholu, nieważne, to też doceniam. Chciałam wam tylko powiedzieć, że strasznie was kocham. Macie się dobrze bawić.
Skończywszy swoją przemowę, uświadomiła sobie, że świeczki na torcie nie będą płonąć wiecznie. Zeskoczyła zgrabnie z podestu i zbliżyła się do wybitnego dzieła cukierniczego, które wyszło spod cudownej ręki Janet. Powinna pomyśleć życzenie, prawda? Zawsze miała z tym problem, tyle przecież chciała od życia, że nie sposób było zamknąć to wszystko w jednym zdaniu. Zrezygnowała więc z życzenia, zamknęła oczy i zdmuchnęła wszystkie dwadzieścia dwie świeczki.
Widząc całą tę scenę, Camille nie mogła się nie uśmiechnąć. W pewniej chwili chyba nawet pozazdrościła Jillian. To chyba fajne mieć starszego kuzyna, który tak o ciebie dba. Camille nie dostąpiła tego zaszczytu.
Paradoksalnie, trochę to pogłębiło refleksyjny nastrój Camille. To nie była najodpowiedniejsza chwila, by zatapiać się w myślach wywołujących tęsknotę, więc przywołała na twarz uśmiech i wypiła zdrowie Jillian razem z innymi. Poczekała, aż odkroi pierwszy, honorowy kawałek swojego tortu i dopiero po tym skierowała się w stronę stołu, jak reszta gości, posyłając wcześniej jeszcze jeden ciepły uśmiech w stronę Jillian.
A przy stole panowało lekkie zamieszanie, więc Camille po prostu usiadła na pierwszym lepszym miejscu, żeby nie przeszkadzać bardziej. Uśmiechnęła się w stronę kelnera, który właśnie ustawiał coś przy jej talerzu.
Amy została oderwana od całkiem interesującej rozmowy z barmanem, którego imienia nawet nie pamiętała, przez te gasnące światła. Ktoś wepchnął jej w dłoń kieliszek szampana i kawałek tortu. Kiedy w końcu sala pojaśniała pożegnała się grzecznie i skierowała się w stronę stołu, gdzie przemieściła się większość ludzi. Zauważyła Camille, która samotnie siedziała przy jednym końcu stołu. Co dziwne, widziała wcześniej Knighta, ale nie było go przy niej.
Podeszła do dziewczyny i pochyliła się, całując ją znienacka w policzek. Zaśmiała się cicho, kiedy Cam podskoczyła przestraszona.
- Wiem, że dawno się nie widziałyśmy, ale chyba mnie jeszcze pamiętasz, co? - Zapytała siadając obok przyjaciółki i posłała jej swój najładniejszy uśmiech. - Jak tam samoobrona?
- Od samego początku myślę tylko o tym, żeby cię spławić, nie zauważyłeś? - stwierdziła kpiąco Victoria, jeszcze zanim Scott wkroczył z tortem. Obserwowała całe to zamieszanie z pewną, ale minimalną jednak dozą wzruszenia; jej ojciec też uwielbiał jej organizować takie niespodzianki, kiedy jeszcze żył. Matka nawet nie wysiliła się na tyle, żeby do niej zadzwonić, jedynie wysłała jej kartkę. Totalnie bezosobową, utrzymującą ten niezdrowy dystans w ich relacjach. Victoria machinalnie pokręciła głową, jakby chciała zaprzeczyć samej sobie, a potem zerknęła na Walta.
- Patrz, jedzenie - odnotowała, wskazując brodą suto zastawiony stół. - Wyczułeś tę aluzję odnośnie żarcia i picia? To było tak bardzo o nas - podsumowała, poprawiając ramiączko sukienki, które zsunęło się z jej ramienia, odsłaniając nagi obojczyk.
Z całego tego zamieszania skorzystał również Charles, deportując się wprost do absolutnie nieoświetlanej sali. Miał wyczucie czasu, akurat cholerny Munro, na którego miał nadzieję cały wieczór nie patrzeć, zapowiadał tort. I dobrze, Charles zdążył zgłodnieć, bo naprawdę miał dzisiaj pracowity dzień w restauracji. Przemknął niezauważony między slalomem gości, ze zdziwieniem odnotowując, że Knight gada z Victorią mimo oczywistej obecności Camille, która konwersowała w najlepsze z jego dziewczyną. Podszedł do niej od tyłu i objął ją w talii, wdychając znajomy zapach szamponu do włosów.
- Cześć, dziewczyny - powiedział, posyłając im kpiący uśmiech. - Tęskniłyście?
Nie tak łatwo przestraszyć Camille. Po prostu nie spodziewała się takiego nagłego ataku, chociaż w głębi duszy liczyła właśnie na to, że znajdzie sobie jakieś towarzystwo. Mimo tego Amy chyba nie do końca była tą osobą, którą oczekiwała. No dobrze, może była troszeczkę zazdrosna, tak odrobinkę, co zapewne wynikało tylko z faktu, że została niezauważona, a przynajmniej tak się czuła. Mogłaby się postarać, żeby to zmienić, ale ta kwestia zaraz zeszła na dalszy plan, bo naprawdę dawno nie widziała Amy. Poczuła nawet lekkie wyrzuty sumienia. Miała ją odwiedzić.
- Czekaj, zaraz, przypomnisz mi swoje imię? - zapytała Amy, marszcząc czoło w skupieniu, a później wybuchnęła wesołym śmiechem.
Nie oszukujmy się, Camille nie mogła pozostać niezauważona - skupiała na sobie zainteresowanie nawet, jeśli tylko rozmawiała. Było w niej coś takiego, chociaż nie zwykła wykorzystywać tego do niecnych celów.
Teraz nachyliła się w stronę przyjaciółki i uścisnęła ją krótko.
- Samoobrona? Cudownie, chociaż bez ciebie trochę nudno. Mogłabym przestać chodzić, ja się umiem bronić... - posłała Amy złośliwy uśmiech, ale kryło się w nim sporo sympatii. - Ale mamy nowego instruktora, wiesz? Paul sobie coś połamał. Na jakichś nartach czy czymś. Pojechał na narty beze mnie, rozumiesz?
Skrzyżowała ręce na piersi w obrażonym geście. Też bardzo chętnie poszusowała by sobie w jakimś alpejskim kurorcie. Ostatni raz na nartach była chyba jeszcze w Hogwarcie, w czasie jakiejś przerwy świątecznej.
- A co u ciebie? Szykują się jakieś wielkie zmiany? - zapytała z kpiącym uśmiechem, chociaż doskonale pamiętała słowa Charlesa, że zamierzają razem zamieszkać. Chciała usłyszeć to od Amy!
O, i o wilku mowa. Ledwo przebrzmiały jej słowa, a tuż obok Amy znikąd pojawił się Charles. Camille uznała za stosowne odpowiedzieć na jego pytanie. Zmierzyła go sceptycznym spojrzeniem i skrzywiła się z niesmakiem.
- Za tobą? - zapyta i zaśmiała się drwiąco. To powinno wystarczyć mu za odpowiedź. - Przeszkadzasz nam.
Gdyby ktoś ich nie znał, mógłby pomyśleć, że panna van Leer nie pała sympatią do Charlesa. Nic bardziej mylnego. Tak właściwie trochę stęskniła się za tymi ich drobnymi szyderstwami. No dobra, niech już będzie, za nim też.
No dobra, Amy też nie lubiła być zaskakiwana. Nawet się spięła, ale kiedy poczuła znajomy zapach Charlesa miała ochotę zapaść się w jego ramiona. Opadła się o niego i odchyliła się by cmoknąć go w policzek.
- Zdecydowanie przeszkadzasz. Odstraszasz potencjalnych partnerów do tańca. A tak dobrze nam szło podpieranie ściany - dodała z takim uśmiechem, że raczej nie była przekonująca. Jej oczy błyszczały na sam widok Charlesa. - Ale skoro już przyszedłeś - powiedziała ciągnąc go za rękę na krzesło obok Camille. Jedzenie pachniało zdecydowanie zachęcająco.
- Cam właśnie pytała o wielkie zmiany. Jak na razie to chyba tyczy się tylko remontu. A no i tak - mieszkanie. Poza tym nudy. Byłam w Londynie przez ostatni miesiąc.
Charles rozwalił się na jednym z krzeseł, a potem omiótł wzrokiem jedzenie, które pochodziło - był tego pewien - z American Dream. Wszędzie rozpoznałby kuchnię Ruby, w końcu obcował z nią na co dzień.
- Dobra, skoro tak bardzo wam przeszkadzam, to zawsze mogę sobie znaleźć jakieś lepsze towarzystwo - powiedział Charles, zatrzymując jedną z kelnerek i prosząc o szklaneczkę whisky. No przecież nie mógł z tego nie skorzystać, kiedy darmowy alkohol był w opcji, zawsze o niego prosił.
Kiedy Amy mówiła o tym wspólnym mieszkaniu, chociaż tylko wspomniała, Camille uśmiechnęła się z satysfakcją. Ciężko było wytłumaczyć tę reakcję. Może po prostu chodziło o to, że widziała w twarzy dziewczyny dokładnie to, co spodziewała się zobaczyć.
- Koniecznie musicie zorganizować parapetówę - oświadczyła. Już czuła się zaproszona. Spojrzała na Charlesa. - A ciebie nie chcę martwić, ale nie znajdziesz tu lepszego towarzystwa od nas. Ani nigdzie indziej, więc lepiej się zachowuj. Poza tym jesteś niekulturalny. Mógłbyś najpierw złoży życzenia jubilatce, a nie tak od razu zabierasz się za picie.
No, była całkiem wiarygodnie oburzona.
Amy zaśmiała się widząc to jej oburzenie i wyjęła Charlesowi z dłoni szklaneczkę z whisky. Lubiła jej zapach, smak nieszczególnie, ale napiła się jej odrobinę.
- No idź, zaopiekuję się twoim drinkiem - zapewniła, patrząc na pełne oburzenia oczy swojego chłopaka. - Znajdę ci nawet kawałek tortu. To tylko mały kup, gdybyś miał zamiar jednak szukać jakiegoś towarzystwa po drodze - dodała z rozbawieniem wskazując szklaneczkę z whisky.
No dobra, żarty żartami, ale zabieranie mu szklanki z whisky nie było najlepszym pomysłem. Charles spojrzał na nie gniewnie (obie, w końcu nie miał złudzeń, że Camille popiera ten występek, bo z całą pewnością tak było), a potem wyjął szkło z dłoni Amy. Nie miał z tym większego problemu, akurat tym nie powinna być zdziwiona.
- Wykazuję się kulturą, nie przeszkadzając Jillan w rozmowie. Jak będzie wolna, na pewno wykorzystam okazję i porwę ją na wspólny taniec, tym się nie martwcie - powiedział, upiwszy nareszcie łyk ukochanego trunku i uśmiechnął się pod nosem, rzecz jasna kpiąco.
Jeżeli nikt nie spodziewał się już nowych gości, to możemy Was zaskoczyć. Gdzieś w kącie sali, z cichym trzaskiem teleportacji pojawił się Ryan. Nie czuł się jakoś specjalnie zaproszony. Dostał jedynie niezbyt długiego smsa od Jillian, że gdyby miał ochotę, to może wpaść. No i oczywiście, gdzie i o której. I tak zamierzał ją dziś odwiedzić. Bez względu na wszystko. Dla niego dzień urodził był w jakiś niewytłumaczalny sposób bardzo ważny. Jako dziecko nie miał zbyt wielu okazji do świętowania, mimo że dzień jego urodzin wypadał na czas przebywania w Hogwarcie, gdzie przecież miał przyjaciół. Ten temat zawsze ucinał w zarodku, a że nigdy nie dostawał prezentów na tę okazję, nikt nie wiedział, kiedy wypada ten dzień. Naprawdę rzadko dzielił się tą informacją. I jako dziecko obiecał sobie, że zawsze będzie pokazywał bliskim osobom, że pamięta o ich święcie. Dlatego to przybył.
Rozejrzał się po sali i odnalazł wzrokiem Jillian przy stole. Nikt więcej go nie interesował w tej chwili. W oficjalnym gajerku, bo teleportował się prosto z sali rozpraw, podszedł do krzesła, na którym siedziała Jill. Nachylił się w jej stronę, na tyle jednak daleko, by móc uniknąć ewentualnego ciosu w twarz. Chociaż podejrzewał, że tego od Jillian już nawet by nie poczuł.
- Mogę cię prosić na chwilę? - odezwał się konspiracyjnym szeptem.
Jill siedziała przy stole między Augustusem a Scottem, ale była zajęta głównie rozmową z tym pierwszym, chociaż starała się również nie ignorować tak jawnie towarzystwa swojego kuzyna i jego dziewczyny. Całe szczęście, że miała w miarę podzielną uwagę.
Zdążyła się pogodzić z nieobecnością Ryana, już nawet przestała tak uparcie o nim myśleć, a on wybrał sobie właśnie tę chwilę, żeby się pojawić. Mistrz taktu, bez dwóch zdań. Podskoczyła, kiedy poczuła jego obecność. Nawet nie musiała się odwracać - przecież doskonale wiedziała, kto ją tak bezczelnie zaatakował. Mimo wszystko zmusiła się do tego, żeby na niego spojrzeć. Byłoby jej łatwiej, gdyby nie był taki przystojny.
- Łał, czy powinnam to traktować jako zaszczyt? - zapytała retorycznie, krzywiąc się nieznacznie. Nie chciała jednak robić scen przy Scotcie ani, tym bardziej, przy Augustusie, więc bez słowa wstała z krzesła i poszła za Ryanem w bardziej odosobnione miejsce.
Odchodząc od stołu Ryan czuł na sobie nieprzychylne spojrzenie Munro. Nie mógł się temu dziwić, ale kto jak kto, ale akurat on doskonale by go zrozumiał. Aż szkoda, że kuzyn Jillian nie miał pełnego obrazu sytuacji. I tak będzie musiał z nim porozmawiać.
Zatrzymali się gdzie prawie poza zasięgiem wzroku gości. Ryan właściwie poczuł się trochę urażony tym, jak go przyjęła Jillian. Nie spodziewał się jakiejś specjalnej wylewności. Jillian najwyraźniej nadal obwiniała go za aktualnie panujące między nimi stosunki i nie zamierzał nikomu wmawiać, że nie zawalił, ale Jill jak na razie nie pokazała, że chciałaby, żeby było inaczej. Nie potrafił się jednak na tym skupić, kiedy na nią patrzył. Piękna była. Nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Wszystkiego najlepszego, Jillian - powiedział szczerze, patrząc jej głęboko w oczy. - Mam dla ciebie prezent, ale raczej nie mogę ci go teraz dać. Znajdziesz dla mnie czas w niedzielę? Niedużo, mniej więcej od rana do wieczora.
Nawet sądy mają wolne, a on postanowił spędzić ten dzień tylko z nią. Na zachętę posłał jej łagodny uśmiech.