ďťż

Mieszkanie Amy i Charlesa, Middle Street 6/9

onlyifyouwant

W tej chwili w tym trzypokojowym mieszkaniu znajduje się niewiele poza starymi meblami w kuchni i niewielkim, okrągłym stołem. Chociaż woda w kranie jest ciepła i nawet znajdzie się coś przypominającego łóżko, to mieszkanie nadaje się do generalnego remontu.


Amy wróciła z Londynu dwa dni wcześniej niż planowała. Nie mogła już wytrzymać tego, że Charles jest tak daleko, poza tym uwielbiała Cherietown. Jej miesięczny pobyt udało się zakończyć wcześniej niż planowała, ale zamiast pojawić się w American Dream swoje kroki skierowała do ich mieszkania. Cóż z tego, że nie było w nim nic poza kilkoma gratami. To był ich nowy dom.
Po drodze zrobiła zakupy i w rozsypującym się piekarniku przygotowała im kolację. Udało jej się nawet odnaleźć jakieś stare radio i kilka świeczek. Nie mieli jeszcze przecież prądu.
W końcu przebrała się i napisała do swojego chłopaka, SMSa o treści 'przyjdź do domu', który chyba akurat kończył pracę. Zastanawiała się za którym razem trafi we właściwie miejsce, ale nie musiała czekać długo, bo po kilkunastu minutach usłyszała czyjeś kroki w korytarzy.
Bez przesady, Charles nie miał aż tak fatalnej orientacji w terenie - dobrze pamiętał, które mieszkanie udało im się kupić. Dobrze było mieć coś swojego, chociaż rzecz jasna nie pozbył się swojej klitki spod numeru sześćdziesiątego dziewiątego - to była jego ostoja, miejsce, do którego mógł wracać, w razie gdyby pojawiły się jakiekolwiek problemy. Facet.
Czas, w którym Amy nie było w mieście, poświęcił na - nie, jak mogłoby się wydawać, tęsknotę, lecz na unormowanie rodzinnych stosunków. A przynajmniej zachowania ich pozorów. Udało mu się spotkać z 'ojcem' - jego usta nadal samoistnie formowały się w uśmiech pełen politowania, kiedy to słowo próbowało przejść mu przez gardło, bez powodzenia zresztą - i dowiedział się o samym sobie więcej niżby chciał. Teraz jednak nie zamierzał się tym zajmować; pchnął drzwi sypiącego się mieszkania i zobaczył swoją dziewczynę, która wydawała mu się piękniejsza niż kiedykolwiek.
Amy ubrana w była w granatową, zwiewną sukienkę, zapinaną na guziczki z koronkowym wykończeniem pleców i wysokie obcasy. W końcu to miała być romantyczna kolacja. Zupełnie nie pasowała so wystroju pomieszczeń.
Na jego widok najpierw nabrała powietrza do płuc, a później wydała z siebie zduszony pisk, bez zbędnych pytań i słów rzuciła mu się na szyję, obejmując go w pasie nogami. To by było tyle w kwestii zachowywania dystansu.
Pocałowała go ze śmiechem.
- Cześć, Charlie. Tęskniłeś? - Zapytała w końcu kiedy udało jej się oderwać od jego ust, smakujących tak cudownie znajomo.


- Absolutnie nie - powiedział w swoim stylu Charles, stawiając ją na ziemię i zaciągnął się znajomym zapachem jej perfum. Jego serce automatycznie przyspieszyło swój rytm; tak niewiele mu było trzeba, żeby poczuł przynajmniej namiastkę szczęścia. Zdążył już pogodzić się z tym, że nigdy w stu procentach jego życie nie sprosta wymaganiom, najlepsze lata już miał zdecydowanie za sobą. Wtedy wszystko wydawało mu się takie beztroskie i cudownie nieodpowiedzialne; teraz musiał się liczyć z konsekwencjami swoich czynów i, mimo że był dorosłym mężczyzną, często go to przerastało. - Jasne, że tak głupolu. I co, poszłaś na herbatkę z jakimś Angolem? - zapytał, nie szczędząc jej półkpiącego uśmieszku. dnia Pon 21:47, 10 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Bycie dorosłym nie było takie złe, mogła mu to udowodnić. Przy niej, teraz, nie musiał czuć się za nic odpowiedzialny, jedynie za to by była szczęśliwa. A on dawał jej to szczęście samą swoją obecnością. Uśmiechnęła się do niego, wkładając dłoń w jego dużą rękę.
- A żeby z jednym - powiedziała ze śmiechem i zmarszczyła śmiesznie nos. - Mam już dość ich okropnego akcentu i maniery. Mam ich dość co najmniej na kilka miesięcy. No dobra, ale koniec o Londynie. Chcę wiedzieć co się tutaj działo. Bez tego nie dostaniesz kolacji - ostrzegła go i tak ciągnąc go w stronę kuchni, w której smakowicie pachniało pieczonym mięsem.
- Wystarczy moment, a deportuję się do pracy, tam na pewno mnie wykarmią - odparł Charles, rozwaliwszy się na jednym z krzeseł i rzucił buty w kąt, bez żadnego ładu i składu. To mieszkanie i tak czekał gruntowny remont, mógł więc sobie wmawiać, że to właśnie z tego powodu nie dba o jego czystość w najmniejszym nawet stopniu. - A co tu się działo? Hm, niech pomyślę, chyba nic ciekawego. Nie wiem, czy wiesz o tym, że twoja kuzynka oberwała w barze zaklęciem - dodał Charles. Plotki roznosiły się bardzo szybko, zwłaszcza o takich zdarzeniach jak to. dnia Pon 22:14, 10 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Amy miała coś odpowiedzieć na jego zaczepkę, ale odwróciła się nagle, patrząc na niego z niedowierzaniem. Jeśli mówił o tym Charles musiało być to coś poważnego.
- Jill? - Upewniła się dość niepewnym głosem, a kiedy skinął głową zagryzła wargi. - Co się stało? Wszystko z nią w porządku? Cholera, nie zdążyłam nawet wpaść do Scotta. - W jej głosie pobrzmiewał strach. Amy czuła się zwykle dość pewnie w środowisku czarodziejów, ale bywały chwile kiedy ją traciła. Magia była potężną siłą i tak samo jak fascynującą tak i przerażającą.
Charles sięgnął po szklankę, wypełnioną do połowy wodą i upił spory łyk. Nagle zaschło mu w gardle; z pewnością było to ściśle powiązane z reakcją Amy. No dobrze, wykazał się szczytem nietaktu i braku delikatności, informując ją o tym w taki sposób, doskonale wiedział przecież, że Amy bywa naprawdę wrażliwa. Drażliwa też, ale to swoją drogą.
- Tak, wszystko z nią dobrze - zaczął od najważniejszej informacji i zobaczył, jak Amy wyraźnie odetchnęła z ulgą. - Oberwała rykoszetem, bo jakichś dwóch facetów postanowiło napierdalać się zaklęciami w "Bahance". Pardon za słownictwo, ale to kretynizm. Twój brat i Ministerstwo już się tym zajmują.
Czy to było takie dziwne, że czasami się bała? Amy potrzebowała opieki i nigdy tego nie kryła. Po części była to wina Scotta, a po części jej samej. Próbowała być odważna, ale ze swoim wzrostem i tym co przeszła czasami czuła się zupełnie bezsilna i taka mała. Westchnęła dwa razy i oparła się o blat kredensu.
- Jakby mogło być inaczej, Scott wszędzie ma znajomości i zrobi wszystko dla Jill - powiedziała jakby do siebie i spojrzała na Charlesa. Chciała, żeby był bliżej. - Jutro ją odwiedzę. Ale dzisiaj mieliśmy zjeść kolację w naszym, nowym mieszkaniu. Miało być fajnie. - Mruknęła wydymając wargi i westchnęła cicho.
- Przecież jest fajnie, kochanie - powiedział Charles, pociągnąwszy ją za rękę i usadowił ją na swoich kolanach. No dobrze, z całą pewnością nie tak ten wieczór miał się zacząć, ale najistotniejsze było przecież to, jak miał się skończyć. - Nakarm mnie, kobieto. Potem będę cię zadowalał - dodał z niesamowitym romantyzmem Charles, ogrzewając ciepłym oddechem jej szyję.
Facet - ideał, doprawdy.
Amy odwróciła głowę w jego stronę, przekrzywiając ją śmiesznie i uśmiechnęła się lekko. Pochyliła się, całując Charlesa w kącik ust i zaśmiała się cicho. Nie chodziło o zmienność nastrojów, ale o to jak bardzo to było znajome.
- Kocham cię, wiesz? - Zapytała retorycznie, jakby miał o tym zapomnieć i wstała z jego kolan, otwierając piekarnik. Zapach przybrał na intensywności. - Pieczone mięso z ziemniaczkami, to jedyne co mogłam tu zrobić bez wszystkich tych przyrządów. Ale co do jedzenia też mam specjalne wymagania - poinformowała go kiedy przekładała dania na talerze. - Otwórz lepiej wino, kieliszki są na kredensie.
Kiedy udało im się wszystko przygotować Amy zaciągnęła go do ich sypialni, w której paliły się świece.
Charles, z wrodzonego lenistwa rzecz jasna, lewitował przed sobą dwa kieliszki wypełnione winem. W sypialni w zasadzie nie było prawie niczego, nie zmieniało to jednak faktu, że nie zabrakło tam najistotniejszej rzeczy, jaką był materac.
- Ładnie to sobie wszystko wymyśliłaś - przyznał Charles, siadając na rzeczonym materacu i ustawił kieliszki na podłodze. - Mam nadzieję, że tęskniłaś za mną chociaż w połowie tak mocno, jak mi brakowało ciebie - dodał po dłuższej chwili, przeszywając ją intensywnym spojrzeniem.
Intensywność jego spojrzenia odebrała jej na chwilę oddech. Dopiero po chwili westchnęła i uśmiechnęła się lekko do niego. Uwielbiała sposób w jaki unosiły się kąciki jego ust kiedy na nią patrzył.
Wyciągnęła przed siebie wciąż ładnie opalone nogi, obute w wysokie obcasy i zaśmiała się krótko.
- Dowiesz się jak bardzo, zapewniam cię - odparła i nabiła na widelec kawałek pomidora, który wylądował w sałatce i podała go Charlesowi. - Lepiej jedz, nie po to taszczyłam tutaj te wszystkie zakupy, żeby teraz to wystygło. - Tak, przecież jedzenie było nadrzędną kwestią. Zresztą, Charles musiał mieć dużo siły na tą jedną noc. - I wiesz, że jestem mistrzem w wymyślaniu.
- No przecież jem - postanowił się poskarżyć Charles, robiąc nieco głupawą minę, a potem, w istocie, zajął się konsumpcją dania, które zgodnie z jego przypuszczeniami było naprawdę smaczne. To dobrze, że trafił na dziewczynę, która umiała gotować; facet o jego aparycji musiał dobrze zjeść. - No dobrze, to jest ten czas, kiedy opowiadasz mi, co się tam działo. Ze wszystkimi detalami, a ja grzecznie siedzę i słucham. - Posłał jej swoje standardowe, półkpiące spojrzenie i upił łyk wina.
Amy wiedziała, że jedzenie jest jednym z ważniejszych elementów układanki. Po części znała pewne techniki manipulacji Charlesem. Wiedziała jak wprowadzić go w dobry nastrój. Brakowało jeszcze tylko whisky. Ale ona mogła ją zastąpić.
- Chcesz się zadławić? - Zapytała retorycznie i wyszczerzyła się do niego, kiedy Charles spojrzał na nią groźnie. - Nic szczególnego. Projektowałam, dogadywałam szczegóły, dobierałam materiały, nadzorowałam ekipę remontową. Dali mi nawet taki śmieszny, żółty kas. Chodziłam na kolacje i drinki z kolejnymi klientami. Ale wiesz co? Za bardzo tęskniłam, żeby znów tam wracać - Jej głos był miękki, a spojrzenie ciepłe. Z każdej komórki Amy tego wieczoru biło szczęście.
Charles doskonale wiedział o tym, że Amy jest przy nim szczęśliwa, a to tylko wzmacniało jego i tak już niesamowicie zawyżoną samoocenę. Uśmiechnął się tylko kpiąco i upił kolejny łyk wina, którego tak często smakował, będąc we Włoszech.
- To nie brzmi szczególnie pasjonująco - stwierdził Charles, wsuwając do ust kolejny kęs dania, a potem wywalił przed siebie długie nogi. - Wiesz, myślę, że skoro już wróciłaś, trzeba to szybko urządzić i zrobić jakąś zajebistą parapetówę. Masz zaległości towarzyskie, na pewno jesteś tego świadoma.
Ten wyjazd był jej cholernie potrzebny, żeby zatęsknić, ale też po to by wszystko w jej głowie się uspokoiło. Odkryła, że jedynym istotnym uczuciem jest to jak bardzo go kocha. Może to beznadziejny wniosek, ale niesamowicie prawdziwy.
- Mam sporo zaległości, tych towarzyskich też, ale najbardziej interesują mnie te związane z jedną osobą. Chociaż nad remontem tez trzeba się porządnie zastanowić. Nie chcę już wracać do Scotta - powiedziała cicho i odstawiła swój talerz w bezpiecznej odległości, gdzieś na podłodze. Zrzuciła ze stóp szpilki i wdrapała się głębiej na materac, przykryty świeżą pościelą, na tyle blisko, że jej stopy dotykały jego ud.
- Opowiedz co jeszcze się tutaj działo - poprosiła sięgając po swoje wino. Jej sukienka i tak podjechała już niebezpiecznie wysoko, ale chyba nie przejęła się tym za mocno. - Co u Phila? - Zapytała neutralnym głosem. Nie widziała go od czasu tamtego felernego wieczoru.
Charlesa nieco zdziwiło to pytanie, nie jednak na tyle, żeby miał snuć jakieś podejrzenia; zbyt był zajęty podjeżdżającą do góry sukienką Amy, którą coraz bardziej chciał z niej zedrzeć.
- Phil? Ach no tak, przecież ty nie wiesz. Phil się wyprowadza - powiedział, upijając kolejny łyk ze swojego kieliszka, wina zostało mu już na samym dnie. - Dostał propozycję pracy na uniwersytecie, ma wykładać matematykę. Zawsze o tym marzył, więc nic dziwnego, że w zasadzie z dnia na dzień podjął taką decyzję. Jest na etapie finalizowania sprzedaży mieszkania.
Amy drgnęła i spojrzała na niego jakby przerażona. Phil wyjeżdżał i nie miała wątpliwości czyja to była wina. Starała się nie myśleć o tym co jej powiedział wtedy. Nie odważyłaby się by powiedzieć o tym Charlesowi, jeśli Phil by chciał, sam by to zrobił. Ona nie miała żadnego prawa do tego by nawet za nim tęsknić.
Westchnęła, napiła się wina i zagryzła usta w zamyśleniu.
- Będziesz za nim tęsknił? - Zapytała chociaż poczucie winy dopiero zaczynało w niej kiełkować. - Szkoda, że się wyprowadza. Ale akurat nauczanie to jedna z niewielu rzeczy, które sprawiały mu taką radość. - Dobrze, że Charles był tylko facetem i nie mógł dostrzec tej nuty goryczy w jej głosie. Choćby z powodu tego, że Phil nawet się z nią nie pożegnał.
- Trochę będę, normalne, przecież to rodzina - oświadczył Charles, kończąc posilanie się i odesłał różdżką swój talerz gdzieś w kąt pokoju. Był mistrzem robienia wokół siebie syfu, Amy powinna na to uważać, jeśli nie chce mieszkać na wysypisku śmieci. - Ale chcę, żeby realizował się w tym, co jest jego największą pasją, więc nie miałem zamiaru w żaden sposób go stopować - dodał, a jego samoistnie powędrowała w kierunku uda Amy, gładząc jej miękką skórę.
Charles chyba miał plan idealny na to by pomóc Amy nie myśleć o Philu i o tym jak ją całował. Westchnęła cicho kiedy jej dotknął i spojrzała mu w oczy. Było w tym spojrzeniu niesamowita ilość pragnienia i miłości.
Dla tego wszystkiego właśnie mogła nawet mieszkać na cholernym wysypisku śmieci, byleby tylko mieć Charlesa jak najbliżej.
Kiedy jego dłoń zawędrowała na samą granicę materiału jej sukienki, a jego palce wślizgnęły się pod niego westchnęła cicho.
- To już? Ten moment na zaspokajanie? - Zapytała z rozbawieniem, ale nie musiała czekać na odpowiedź, bo Charles pochylił się w jej stronę zajmując jej usta czymś zupełnie innym.
NIE decydować o tym, co robią moje postaci, mówiłam już!
Charles wcale nie miał zamiaru jeszcze przechodzić do rzeczy, bo musiał się podzielić niezwykle interesującą informacją, która właśnie go naszła.
- Poznałem się z Knightem. W sensie, że sobie pogadaliśmy - powiedział w smakujące winem usta Amy, a potem odsunął się od niej na kilka centymetrów. - Nie wiem, czy przejdzie mi przez gardło fakt, że jest spoko, ale mamy wiele podobnych poglądów na różne sprawy. - No, po takim oświadczeniu mógł wrócić do próby uwolnienia Amy z sukienki.
Dobrze, że Amy nie miała pojęcia jakie to 'sprawy' ich połączyły, raczej nie byłaby zadowolona. Ale na to oświadczenie zaśmiała się i uniosła brwi z niedowierzaniem.
- Za chwilę usłyszę, że przyjaźnisz się z moim bratem - powiedziała z rozbawieniem. Chociaż to oświadczenie właściwie było dziwne. - Będziecie teraz chodzić razem na piwo czy coś? - Zapytała i przygryzła lekko wargę. Prowokowanie Charlesa było zabawne, szczególnie, że jego dotyk sprawiał jej przyjemność.
- Nie, do tego etapu jeszcze nie doszedłem. W sensie z twoim bratem. - Na końcu języka miał to, że pewnie taka sytuacja nigdy nie nastąpi, ale dla dobra własnego (i Amy też, nie zawsze był przecież egoistą) postanowił nie wypowiadać tych słów na głos. Zamiast tego przejechał palcem po linii jej podbródka, a potem przyciągnął bliżej siebie i rozpoczął proces rozsmakowywania się w jej wargach. - Uważasz, że powinniśmy ochrzcić ten materac? - zapytał, kiedy jej sukienka nareszcie wylądowała na ziemi, odsłaniając co ciekawsze fragmenty jej ciała, które Charles miał zaraz eksplorować.
Amy uśmiechnęła się cwaniacko do niego i odpowiedziała w sposób zdecydowanie niewerbalny. Wplotła palce w jego przydługie włosy i pocałowała go, druga ręką rozpinając guziki jego koszuli. Dopiero kiedy jego usta zjechały nieco niżej i udało jej się powstrzymać powieki od opadnięcie odpowiedziała.
- Nie mam nic przeciwko, chociaż jestem za kupnem nowego - mruknęła pozwalając mu się całować, podczas gdy jej donie wędrowały już po jego klatce piersiowej i brzuchu. Jego koszula powędrowała za jej sukienką. - Chociaż właściwie mogłaby być nawet podłoga i tak dzisiaj nie zrobiłoby mi to większej różnicy. Za mocno za tobą tęskniłam - powiedziała w jego usta i sięgnęła do jego rozporka.
- Dobrze więc, że nie musimy się decydować na tak niewygodną opcję - powiedział Charles, jedną dłonią (dwie były dla amatorów, no przecież) odszukał zapięcie jej stanika, które ustąpiły pod naciskiem jego palców. - Pamiętaj, że to nie ty leżałabyś na podłodze. - Ogrzał jej szyję ciepłym oddechem, a potem zajął się dokładną eksploatacją jej biustu, z pewnością zaniedbanego od braku dotyku jego magicznych rąk.
Amy w pewnym momencie przymknęła powieki, mogąc tylko odczuwać. Jego dotyk był niemal palący i zdecydowanie podniecający. Jęknęła cicho, a jej dłonie znieruchomiały na jego brzuchu. Zacisnęła mocniej nagie uda na jego biodrach, a w końcu jej oczy się otworzyły. Pchnęła go na materac, zdecydowanym ruchem zsuwając z niego spodnie z bokserkami i ułożyła się wygodniej na nim, sięgając jego ust. Jej włosy łaskotały go z całą pewnością w nos i policzki, więc przerzuciła je na jedną stronę.
No proszę, ktoś tu miał ochotę zdominować Charlesa, a on wyjątkowo nie miał nic przeciwko temu. Jego dłonie zacisnęły się na talii Amy, unosząc jej biodra i pozwalając jej rytmicznie opadać. Delektował się każdą emocją, która tak wyraźnie malowała się na jej twarzy i cieszył oko każdym drgnięciem jej biustu, podskakującego w rytm uniesień.
Kurewsko za tym tęsknił, oj tak.
To było więcej niż dobre, kontrolowanie tempa i głębokości pchnięć, ale też wzrok Charlesa na niej. Oparła dłonie na jego ramionach, wbijając mu boleśnie paznokcie w skórę i zagryzła usta, przymykając oczy. Jego biodra też się unosiły, sprawiając, że przy każdym pchnięciu zalewała ją fala ciepła i przyjemności.
Włosy kleiły jej się do mokrego ciała, a dłonie Charlesa wzmacniały doznania. Pochyliła się by go pocałować i wtedy poczuła to znajome, rozpierające ciepło i po chwili falę drżącego uczucia zmieniającego się w ekstazę. Jęknęła w jego usta, przygryzając mu wargę. Opadła na niego po chwili, czując jak jego klatka piersiowa unosi się szybko, a jego serce bije głośno. Nie potrzebowała w tej chwili niczego więcej.
Charles po prostu nie mógł z siebie wykrztusić żadnego słowa; kto by pomyślał, że jest coś, co potrafi odebrać mu mowę. Nie dziwiło jednak to, że tę rzeczą jest akurat seks.
- Myślę, że to świadczy o tym, jak bardzo za sobą tęskniliśmy - oświadczył, obdarzywszy swoją dziewczynę kpiącym półuśmieszkiem, a potem pomógł jej przeturlać się na miejsce tuż obok siebie. - Ale wiesz, że teraz muszę iść spać, co nie? - Objął ją ramieniem, jeszcze walcząc z mocno ciążącymi mu powiekami.
Amy miała ciężki dzień, a właściwie tydzień. Otwarcie biura projektowego zbliżało się wielkimi krokami więc chodziła poddenerwowana i bywała wybuchowa. Do tego nakładały się projekty, które już miała na głowie i całe dnie spędzała nad szkicownikiem, a później przy komputerze, przetwarzając wszystko w formę przestrzenną.
Tego dnia tez była pogrążona w swojej pracy i nawet prawie przypaliła obiad, ale udało jej się uratować chociaż część pieczonych ziemniaków. W dodatku oparzyła sobie przy tej czynności rękę więc z lodem przyłożonym do nadgarstka przeklinała swoja niezdarność kiedy usłyszała dzwonek do drzwi. Charles miał wrócić dopiero za godzinę, a nie spodziewała się gości. Otworzyła jednak drzwi bez zastanowienia. Może to listonosz? Ale za nimi nie stał listonosz ani nawet hydraulik, nie była to też pani Smith z naprzeciwka. Wysoki, postawny mężczyzna o szlachetnych i ostrych rysach twarzy patrzył na nią z dystansem i... odrazą? Wśród tych siwych włosów, zmarszczek i wyniosłego wyrazu twarzy odnalazła gdzieś rysy Charlesa. Dziwne, ale wiedziała kto ich odwiedził. I wcale nie szukał syna, szukał jej.
Amy przełknęła ślinę i wpuściła mężczyznę do mieszkania, czego już po kilku minutach pożałowała. Wizyta była raczej szybka i dość treściwa. Zwaliła Amy z nóg.
Nieco drżącymi rękami, machinalnie zrobiła sobie herbaty, urażając przy tym trzy razy poparzoną dłoń, aż w końcu upuściła kubek, a płyn rozlał się na posadzce w kuchni. Usiadła na kuchennym krześle i zaczęła płakać.
Charles, rzecz jasna, nie mógł być niczego świadomy. Nieszczególnie spieszył się do domu, po drodze zdążył jeszcze spalić dwa papierosy i porozmawiać z Ruby, którą - och, jakże szlachetnie! - postanowił odprowadzić do jej mieszkania. Dopiero potem ruszył w kierunku swojej kamienicy, mając nadzieję, że w domu czeka na niego dobry obiad; typowy facet. Po otwarciu drzwi wyczuł jednak jedynie lekką woń spalenizny, ale nie to było najistotniejsze. Usłyszał płacz swojej dziewczyny, a kiedy wszedł do kuchni, zobaczył też potłuczony kubek. Automatycznie wziął Amy w swoje objęcia, dopiero wtedy decydując się na zadanie pytania.
- Co się stało, kochanie? - Jego głos był spokojny, tak samo jak ruchy dłoni, którą gładził ją po głowie. - Wiem, że trochę mnie nie było, ale nie musisz płakać.
Nie wiedzieć czemu kiedy poczuła ciepłe ramiona Charlesa rozpłakała się jeszcze bardziej i mocno w niego wtuliła. Nie działał na nią chyba dobrze. Dopiero po kilku chwilach udało jej się choć trochę uspokoić i podniosła głowę z jego ramienia i spojrzała mu w oczy. Jego koszula nosiła już ślady łez i makijażu Amy, cóż i tak ona robi pranie.
- A o czym chcesz posłuchać? O tym, że przypaliłam obiad, a może, że się poparzyłam. a no i tak przy okazji... odwiedził mnie twój ojciec - powiedziała próbując zażartować, ale wyszło jej to strasznie żałośnie. Pociągnęła nosem i wypuściła powietrze ustami. Dotknęła twarzy Charlesa, żeby sprawdzić czy to na pewno ten sam człowiek, który całował ją rano przed wyjściem do pracy. - Raczej nie był zadowolony z tego, że twoja dziewczyna jest charłaczką.
Charlesa momentalnie zmroziło. Tak, Amy mogła z tego żartować, ale nie sądził, że jego ojciec wkroczy na jego terytorium, zwłaszcza pod jego nieobecność. Jego oczy zwęziły się w szparki, a on sam odrobinę się odsunął, patrząc na twarz swojej dziewczyny z nieco większego dystansu.
- Co on tu robił? - zapytał, zupełnie ignorując tę część o przypalonym obiedzie. - Szukał mnie, czy przyszedł do ciebie? - Jego mózg rozpoczął właśnie pracę na przyspieszonych obrotach; był wściekły, po prostu.
Były takie momenty kiedy Amy bała się tej jego wściekłości, pewnie dlatego, że tak rzadko ją widywała. W dodatku chyba nie bywał aż tak zły. Pewne rzeczy go denerwowały, nawet czasami się kłócili, ale zwykle Charles rozwiązywał to dość szybko. Wystarczyło zająć usta Amy czymś innym. Ale w tej chwili wydawał się nawet groźny.
- Zdaje się, że do mnie, bo nie zapytał nawet kiedy będziesz. Właściwie to chyba na pewno do mnie. Miał mi coś do przekazania - powiedziała trochę drżącym głosem. - Żebym dla swojego dobra cię zostawiła czy coś podobnego. Bo zasługujesz na kogoś lepszego, a raczej kogoś kto pozwoli ci przekazać dalej twoje szlachetne geny. Och i moje ulubione. Nie wiem skąd się dowiedział, ale powiedział, że całe szczęście, że ten bachor się nie urodził. - No i w tej chwili jej dolna warga zaczęła już na serio drżeć.
Charles na moment spuścił z niej wzrok, rozglądając się za czymś, co mógłby zgnieść w dłoni. Nie zobaczył jednak nic godnego uwagi, dlatego po prostu zacisnął ją w pięść, a wszystkie żyły na jego ręce się naprężyły. Normalnie byłby to bardzo seksowny widok, ale nie wtedy, gdy zawziętość biła z jego rysów, zwłaszcza z zaciśniętej szczęki.
- Na pewno nie ode mnie - podsumował, machnąwszy różdżką, a wszystkie elementy kubka połączyły się w jedną całość, stając naprzeciwko Amy, na stoliku. - Nie do końca się sobie zwierzamy - dodał, jego słowa wprost ociekały sarkazmem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że może obecnie przerażać Amy, wściekłość zapanowała nad jego reakcjami. - Ale zdaje się, że będę musiał z nim pogadać. Nie przejmuj się tym, co on gadał, to psychol. Pierdoli od rzeczy.
Wobec jego wściekłości Amy nawet zapomniała o płaczu. Jej ramiona tylko nadal drżały. Dobrze wiedziała, że w tym stanie pan Campbell był dość nieobliczalny. Nie chciała, żeby się wściekał, ale ukrywanie przed nim prawdy nie miało sensu.
- Już dobrze, Charlie - spróbowała go uspokoić, wyciągając rękę i dotykając jego zaciśniętej dłoni. - Po prostu nie rób głupot, to jest nieważne. To twój ojciec. - Jak gdyby to był jakiś argument. Ale wiedziała, że w złości mógł narobić sobie kłopotów. - Nie boję się go i wcale nie mam zamiaru go słuchać. I będę miała z tobą trójkę dzieci - stwierdziła z lekkim uśmiechem, próbując odwrócić jego uwagę.
Ojciec. To słowo, w tym konkretnym przypadku, brzmiało jak bluźnierstwo, dlatego Charles mimowolnie się skrzywił. Udało mu się jednak opanować na tyle, że dostrzegł, iż Amy przestała płakać; przynajmniej to było w stanie poprawić mu humor.
- No, no, nie rozpędzaj się tak. To co, ja mam gotować obiad, czy idziemy zjeść coś na mieście? - zapytał, ponownie się do niej zbliżając, a potem, bez żadnych zapowiedzi, musnął jej usta swoimi, odrobinę drażniąco, po to, żeby po chwili kontynuować pocałunek w nieco bardziej namiętnej wersji.
I to był właśnie idealny sposób na to by zająć jej myśli czymś zupełnie innym. Złość Charlesa znalazła dobre ujście, a raczej zamiennik. Amy objęła jego kark dłońmi i oddała pocałunek z podobnym zaangażowaniem.
- Zostańmy w domu - poprosiła, odrywając się na chwilę od niego. Uśmiechnęła się lekko i przygryzła wargę. - Bardzo jesteś głodny? - Zapytała dla pewności. Nie będzie przecież go głodzić. Zresztą Charles miał dość nieskomplikowaną piramidę potrzeb.
Jej dłoń w tym czasie zdążyła zawędrować za kołnierzyk jego koszuli.
Dobrze, że Amy nie powiedziała tego na głos; ego Charlesa na pewno ucierpiałoby po sugestii, że jest nieskomplikowany.
- Jestem - potwierdził, rozbierając ją spojrzeniem, które niejedną kobietę potrafiłoby wprawić w zawstydzenie. - A poza tym muszę napić się whisky. - Trochę się z nią drażnił; jasne, należało to do jego priorytetów, ale podświadomie chyba chciał, żeby przekonała go do innych form spędzania czasu.
Zwykle rozbierał ją nie tylko spojrzeniem, a używał do tego rąk i nierzadko zębów. Więc nie zawstydziło ją to w jaki sposób na nią patrzył. Prawdę powiedziawszy działało to raczej w drugą stronę, bardziej przyjemną.
Oczy Amy zabłysły, a na jej twarz wrócił prawdziwy uśmiech. Dwa guziki jego koszuli zostały rozpięte, a jej paznokcie z premedytacją zahaczyły o jego skórę.
- To raczej mały problem, świetnie ją mogę zastąpić - stwierdziła z rozbawieniem i stając na palcach zaczęła składać drobne pocałunki wzdłuż jego szczęki, a jej dłonie znalazły się na jego plecach.
- Taka jesteś cwana? - zakpił, czując wyraźną woń jej skóry, kiedy stanęła tak blisko niego. Wystarczyło, że chwilę się porządziła, a już włączył się jego przycisk, aktywujący władczość. Charles uniósł ją, odnotowując, że w jego ramionach jest lekka jak piórko, chociaż nie było to żadnym wyczynem, bo mógł bez problemu dźwigać również ciężary i przycisnął ją do ściany, wprawnym ruchem podnosząc do góry jej sukienkę. Jego dłoń rozpoczęła powolną eksplorację jej ud, zbliżając się do zagłębienia. Rzucił Amy prowokacyjne spojrzenie, ciesząc się z lekkiego rumieńca, który wykwitł na jej ślicznej twarzy i z właściwą sobie brutalnością zdarł z niej majtki. Słysząc odgłos rwącego się materiału tylko się zaśmiał, sadysta.
Nikt nie miał nic przeciwko szybkiemu numerkowi po pracy, przed pracą czy po prostu w ramach relaksu. Charles był mistrzem wpadania na takie pomysły w najmniej oczekiwanych momentach. No i uwielbiał niszczyć jej ciuchy.
- Za takie traktowanie mojej bielizny będziesz musiał mi ją odkupić - mruknęła i zaśmiała się wyobrażając sobie Charlesa w sklepie z bielizną. Jego koszula wylądowała na podłodze, a Amy pocałowała ramię i sięgnęła do rozporka swojego chłopaka unosząc brwi. Tylko te jego dłonie ją rozpraszały. Zdecydowanie były zbyt zwinne. Jęknęła w okolicy jego ucha kiedy trafił w to wrażliwe miejsce.
Amy zapomniała chyba o tym, że Charles mógł jej tę bieliznę naprawić jednym zaklęciem. Ale to nic, gdyby chciała, rzeczywiście mógłby się pokusić o kupno nowej pary. Nachylił się, żeby zmiażdżyć jej usta zachłannym pocałunkiem, a następnie zszedł niżej, wytyczając wargami nowe szlaki na jej smukłej szyi. Amy była gotowa na to, żeby go przyjąć, dlatego nie czekając aż jego dziewczyna uwolni go z nadmiaru ubrań, zrobił to sam, a potem wszedł w nią bez ostrzeżenia, spijając z jej ust jęk. Jego dłonie zacisnęły się wokół jej nadgarstków, trochę ją tym ubezwłasnowolniając. Nie od dziś było jednak wiadomo, że Charles uwielbia być panem sytuacji.
Amy nie miała nic przeciwko tej jego dominacji, ba, podobało jej się to. Charles chyba uważał, że seks jest też dobrym sposobem na pocieszenie. Chodziło o emocje, bliskość i to niesamowite ciepło, które ją wypełniało. Miała pewność, że wtedy jest tylko jej, a to pragnienie jest w pełni odwzajemnione.
Kiedy trzymał jej nadgarstki nie mogła go dotykać, co było niesamowicie frustrujące. Z jękiem protestu ugryzła go w wargę, ale wcale go to nie zniechęciło. Więc objęła go tylko mocniej nogami i pozwoliła mu zrobić ze sobą to na co tylko miał ochotę.
No cóż, jego potrzeby nie były teraz zanadto wygórowane; dość powiedzieć, że chciał ją po prostu pieprzyć aż zabraknie mu tchu.
Jego ruchy - z płytkich i niesamowicie szybkich - zmieniły się w wolniejsze i głębsze. Charles odczuwał satysfakcję za każdym razem, gdy usta Amy układały się w idealnie okrągłą literkę 'o'; a kiedy kosmyki jej niesfornych włosów przesłoniły jej śliczną twarz, odgarnął je i ponownie ją pocałował, czując zbliżającą się ekstazę.
Myśli o ojcu chwilowo całkowicie uleciały z jego głowy.
Amy miała wrażenie, że jeszcze chwila i straci przytomność. Brakowało jej tlenu, a jego usta wcale nie ułatwiały jej oddychania, a jej ciało reagowało dziwną nadwrażliwością na każdy ruch Charlesa. Od nadmiaru bodźców świat zaczął wirować jej przed oczami. Szarpnęła rękę i wyrwała ją z jego uścisku, a jej palce wplotły się w jego włosy, ociągając go na chwilę od jej ust. Zdążyła jednak wziąć tylko jeden haust powietrza, bo fala przyjemności zalewająca jej ciało sprawiła, że musiała krzyknąć.
Jej paznokcie zatopiły się w jego karku, ale wydawał się tego nie czuć. Wystarczyło mu jeszcze tylko kilka pchnięć i poczuła jak jego mięśnie się napinają. Na jej nadgarstku z całą pewnością zostaną siniaki.
No cóż, Amy jakoś będzie musiała znieść tę niedogodność. Chyba było warto dla takich doznań, prawda?
Charles delikatnie postawił ją na ziemi, a potem stanął tuż obok niej, opierając się o przyjemnie chłodną ścianę, łapczywie zaczerpnąwszy jak największą ilość powietrza. Przez kilka sekund nawet zakręciło mu się w głowie, być może dlatego, że włożył w to naprawdę wiele wysiłku. Ale satysfakcja, malująca się na twarzy jego kobiety, była bezcenna.
- Teraz zdecydowanie jestem głodny - oświadczył, posyłając jej krótkie spojrzenie. Na jego ustach niezmiennie zagościł kpiący uśmieszek.
Amy po prostu zaczęła się śmiać, głośno, a jej śmiech urywał się kiedy musiała zaczerpnąć powietrza, ale nie mogła przestać. Cichy chichot przeszedł w głośny śmiech. Sięgnęła po koszulę Charlesa i zarzuciła ja na swoje nagie ramiona i ogładziła jego rękę.
- Kocham cię, Charlie. Zrobimy makaron z parmezanem, a później zjemy go w łóżku - powiedziała w okolicy jego żuchwy, bo stanęła właśnie na palcach by pocałować jego policzek. Takie zwyczajne, niezwyczajne życie podobało jej się najbardziej. Posiłki jadane wspólnie, czasami nago w łóżku, które w końcu kupili. Nawet kłótnie o to kto ma zrobić poranną kawę, chociaż i tak zwykle padało na Charlesa. Nikt nie miał prawa tego zepsuć, nawet ojciec Charlesa.
Oczywiście, że to Charles częściej robił kawę; przecież był w tym absolutnym mistrzem, a przynajmniej nim się tytułował. Uśmiechnął się tylko do Amy i musnął jej wargi z niezwykłą dla siebie delikatnością, a potem wyminął ją, żeby nalać sobie trochę coli do szklanki. To tyle, jeśli chodzi o zdrowe odżywianie w jego przypadku.
- No tak, kochanie, ale z parmezanem i z czym jeszcze? Pomidory, szpinak, mięso? Ty dzisiaj możesz zdecydować - pozwolił jej niezwykle uprzejmie, a potem włączył ekspres. Skoro nie miał iść spać, musiał dostarczyć swojemu organizmowi dawkę kofeiny, natychmiast.
Och, jakiż on dobry, pozwoli jej wybierać. Amy miała zamiar w takim razie wykorzystać sytuację, w końcu obiecał, że zrobi ten nieszczęsny obiad. Opadła się o blat stołu i wciąż nie zapinając nawet jego koszuli obserwowała uważnie jego sprawne ruchy.
- Ze szpinakiem - stwierdziła uśmiechając się do niego ślicznie. - Na początek nie wzgardzę też kawą. Pracowałam dzisiaj cały dzień, no prawie - uniosła prawą dłoń by odgarnąć włosy w twarzy i spostrzegła na niej oparzenie. Nie wyglądało dobrze. Ale zapomniała zupełnie o bólu. Dopiero teraz syknęła zobaczywszy w jakim jest stanie.
- Ze szpinakiem - powtórzył po niej, a potem schylił się, żeby podnieść i szybko włożyć na siebie bokserki. Nie miał nic przeciwko chodzeniu nago po domu, ale niekoniecznie lubił tak gotować. - Chcesz cappuccino? - spytał, obróciwszy w dłoni filiżankę z espresso, tak małą i kruchą w jego dłoniach, że wydawało mu się, iż jeden fałszywy ruch wystarczy, by pękła na drobne odłamki. - Wstaw wodę na makaron, ja zajmę się sosem. Aha, zapomniałbym - Ruby cię pozdrawia, twierdzi, że koniecznie musi się z tobą spotkać.
Na wspomnienie Ruby na twarz Amy wrócił uśmiech. Całe wieki jej nie widziała. Chociaż tak często tęskniła za jej prostą radością i bezkompromisowym podejściem do pewnych sprawy.
- Chcę cappuccino i chcę wiedzieć jak ma się Ruby - powiedziała zeskakując z blatu i sięgnęła po garnek. - Charlie, dasz radę zrobić coś z moją ręką. Boli - poskarżyła się z żałosna miną i wyciągnęła ją w jego stronę. Jej osobisty czarodziej może nie był uzdrowicielem, ale znał kilka przydatnych zaklęć.
Dopiero teraz Charles odwrócił się, żeby ocenić stan ręki Amy, wcześniej kompletnie nie zwrócił na to uwagi, zajęty podziwianiem, hm, innych części jej ciała. Spojrzał na tę dłoń podejrzliwie i sięgnął po różdżkę, która jak zawsze znajdowała się w kieszeni jego spodni, tym razem walających się po podłodze.
- Co ci się stało? - zapytał, mierząc ją przenikliwym spojrzeniem idealnie błękitnych tęczówek, a potem wyszeptał jedno ze znanych mu zaklęć łagodzących ból. - Jak nie przejdzie ci do jutra, to udamy się do Pye'a, on na pewno ma na to jakieś cudowne specyfiki. A o Ruby opowiem, jak mi to wytłumaczysz.
No przecież nie zrobiła tego specjalnie i nie, nikt jej nie przypalał żywcem. A on patrzył na nią tak podejrzliwie, że poczuła się o coś oskarżana.
- Oparzyłam się, przypadkiem - oznajmiła i wydęła usta. - Naprawdę. Próbowałam ratować nasz obiad, a później... jakoś tak to było. - Nie chciała już wracać do tematu jego ojca. Obejrzała wierzch swojej dłoni i oceniając ją jako zdatną do użycia postawiła wodę na makaron.
- A skoro Augustus spotyka się teraz z Jill to można powiedzieć, że mamy w rodzinie uzdrowiciela - stwierdziła z uśmiechem i sięgnęła do apteczki po plaster. Czasami mugolskie sposoby też się sprawdzały. - No i słucham, co masz do opowiedzenia o Ruby.
- To już jest takie oficjalne? - zapytał Charles, wrzucając na rozgrzaną patelnię szpinak, a potem pokroił trzy ząbki czosnku i dorzucił, z przyjemnością wdychając pierwsze zapachy obiecująco zapowiadającego się dania. Wcale go nie dziwiło to, że nie zna tych ploteczek; zarówno z Jill jak i Augustusem miał styczność bardzo rzadko, Amy znała ich lepiej. Zwłaszcza swoją kuzynkę, co chyba nie mogło być żadnym zaskoczeniem. - A u Ruby? Hm, nadal oddaje się pracy całą sobą, ale jest coś, z czego jest niesamowicie dumna; udało jej się przytyć kilka kilo. No i można powiedzieć, że musnęło ją słońce, co nie zmienia faktu, że nadal jest blada. Ale przynajmniej nie wygląda już jak trup. - Och, mistrz wysublimowanych komplementów do usług.
Amy przewróciła oczami. Mistrz taktu i delikatności. Cóż, pan Campbell nigdy nie bywał pośredni z kontaktach z ludźmi, wolał prostu przekaz.
- Oj tam, od razu oficjalności byś chciał. Wystarczy mi jak na nią patrzył na jej urodzinach. Ale martwi mnie ten Ryan. Znasz go w ogóle? - Zapytała dla upewnienia się właściwie i pokręciła głową. - Koniecznie muszę pogadać z Jill, no i z Ruby koniecznie też. Mówisz, że się zaokrągliła? Całkiem fajnie pewnie wygląda. Jestem ciekawa jak jej ciąg dalszy romansów - zaśmiała się krótko, wcale nie chcą pamiętać z kim spała Ruby. Chloe Derwent zupełnie wyrzuciłyśmy już z głowy.
Cóż, Charles też nie widział Chloe całe wieki i choć Amy nie byłaby z tego zadowolona, trochę mu jej brakowało. Nie chodziło wcale o jej ponadprzeciętny i niemożliwy do zanegowania seksapil, lecz o jej osobowość. Ta kobieta miała w sobie coś, co sprawiało, że stawała się interesującym rozmówcą.
- Nie mówiła nic o romansach, możliwe, że chwilowo odpuściła sobie facetów i skupiła się nareszcie na samej sobie. Ryana nie znam, ale ostatnio w ogóle mam wrażenie, że mało z kim rozmawiam. Naprawdę musimy zacząć nadrabiać towarzyskie zaległości, wiesz? Przydałoby się kolejne spotkanie. Może w miasteczku pojawił się ktoś nowy - zasugerował, zdejmując z ognia patelnię z idealnie przyrządzonym szpinakowym sosem.
Makaron też właśnie się skończył gotować, więc Amy rozłożyła go na talerzach, a całość posypała startym parmezanem. Pachniało i wyglądało pysznie.
- Tak, wiem, jesteśmy okropnie aspołeczni ostatnio. Jakoś do tej pory mi to nie przeszkadzało, ale chyba powinniśmy urządzić jakąś parapetówkę. Przyszedłby Scott z Olivią, Jill, może z Augustusem, Cam, Rubs? Co ty na to? - Zapytała zadzierając głowę do góry by spojrzeć mu z oczy, wyglądała wtedy jak mała dziewczynka. Jego wzrost i masywność dawały jej zwykle poczucie bezpieczeństwa. Nie zamieniłaby go na nikogo innego.
A kto by zamienił? Ach, wrodzona skromność, panie Campbell.
- No tak, zapomniałaś jeszcze o mojej wspaniałej szefowej. Słyszałaś o tej aferze z Fradenburgiem, jej facetem? - zapytał Charles, dopiero teraz wypijając swoje espresso i zasiadł do stołu, żeby oddać się jednej ze swoich ulubionej czynności. Tak, jedzeniu, rzecz jasna. - To jest dopiero niezły gnój. Nie wiem, kiedy ostatnio widziałem Vicky w dobrym stanie. - Nawinął pierwszą porcję makaronu na widelec i wsadził go do ust, na których natychmiast wykwitł uśmiech pełen zadowolenia. Tak niewiele starczyło, żeby go uszczęśliwić. Czasami.
Amy usiadła na przeciwko niego, podkurczając nogi na krześle, bez problemu mieściła się na nim cała. Obserwowała najpierw jedzącego Charlesa, a później sama nabrała makaron na widelec.
- Nie zapominam o Vicky, ale nie widziałam jej całe wieki. I nie nic nie słyszałem. O co chodzi? - Zapytała z zainteresowaniem unosząc lekko brwi. Victoria była chyba mistrzynią pakowania się w związki z dziwnymi ludźmi. - Przecież jeszcze całkiem niedawno była szczęśliwa.Ten Fradenburg to ten starszy facet, tak?
- Dziwi mnie, że o tym nie słyszałaś, bo to dotyczy bezpośrednio twojej kuzynki - zauważył słusznie Charles, smakując trochę szpinakowego sosu, który wyszedł mu obłędny. Och, jak wszystko, no przecież. -Pamiętasz tę sprawę z "Bahanki"? No wiesz, tę, w której Jill oberwała zaklęciem, bo poszło rykoszetem. To właśnie Fradenburg je rzucił. Podobno twój brat jest całkiem zdeterminowany, żeby wsadzić go do Azkabanu. Naprawdę się tym z tobą nie podzielił? - Charles rzucił jej krótkie, acz przenikliwe spojrzenie, a potem znów wpakował sobie do ust ogromną ilość jedzenia.
Prawdę powiedziawszy to Amy ostatnimi czasy nie szukała z nimi kontaktu. Potrzebowała oderwania się od problemów innych ludzi. Praca, projekty i biuro pochłonęło ją całkowicie.
- Wspomniał mi coś, że zatrzymali kogoś, kto jest podejrzany, ale nie sądziłam, że to facet Victorii. A z Jill nie widziałam się od jej urodzin. Szczerze powiedziawszy bez tych informacji żyło mi się spokojniej, ale w takim razie będę musiała pogadać ze Scottem. Nie powinien się w to wtrącać - oceniła poważnie zastanawiając się co ona zrobiłaby na miejscu kuzynki. - I co mu odbiło, żeby wszczynać bójki w Bahance? Nie wygląda na bezmyślnego małolata.
Charles nie potrafił tak ostro oceniać Fradenburga, z prostej zresztą przyczyny - w pewien sposób potrafił się z nim utożsamiać. Z pewnością w głównej mierze przez swoją osobliwą przeszłość. Wiedział jedno - Anthony na pewno musiał mieć solidny powód do tego, żeby zdobyć się na użycie takiego zaklęcia i próbował to wyjaśnić Victorii.
- Nie jest nim. Ktoś musiał go solidnie, pardon, wkurwić, że tak zareagował. Inaczej by tak nie postąpił, wygląda na raczej rozsądnego faceta. Poza tym, pracuje w Ministerstwie.
Amy wzruszyła ramionami i pokręciła głową, jakby nie miała pojęcia co o tym myśleć. Nabrała kolejny kęs dania, spoglądając na talerz Charlesa, skąd zniknęła już większa część posiłku. Nie tylko jej smakowała ta odmiana od sosu pomidorowego.
- Nie wiedziałam, ze pracuje w Ministerstwie. To stawia sprawę w trochę innym świetle. Może ktoś go zaatakował? No nie wiem... Ale Jill dostała Cruciatusem. To nie zaklęcie obronne - powiedziała krzywiąc się lekko. Scott opowiadał jej o Niewybaczalnych, a później czytała o nich jeszcze. To nie mogło być nic przyjemnego. - Sądzisz, że go zamkną?
Charles zastygł na całych kilka sekund z widelcem przed swoimi ustami, a potem poczuł na języku smak makaronu.
- Szczerze? Myślę, że trudniej jest sądzić im kogoś z własnego podwórka. Światem rządzą układy i układziki, myślę, że on jakoś się z tego wywinie, zwłaszcza, jeśli jest tam kimś ważnym. Ale od tej pory będzie musiał się nienagannie sprawować. - Charles znów zmierzył ją kolejnym ze swoich intensywnych spojrzeń, a potem z żalem zajrzał do wnętrza filiżanki, w której nie została już nawet kropla espresso.
A Amy z wrażenia chyba zapomniała o swojej kawie, bo nadal stała prawie cała i stygła. Sięgnęła automatycznie po filiżankę i upiła łyk. Jego intensywne spojrzenia chyba przestawały robić na niej tak duże wrażenie jak na początku.
- Nie bardzo mnie to obchodzi. Wiem, że jestem okropna. Współczuje Vicky, że musiało ją to spotkać, ale on jest dla mnie obcy. Subiektywnie, za krzywdzenie mojej kuzynki, powinien iść siedzieć - oceniła i skrzywiła się lekko. Odsunęła od siebie talerz, chociaż nie zjadła wszystkiego. Straciła apetyt. - A te wszystkie układy i koneksje mnie brzydzą.
Charles pokręcił głową, bo reakcja Amy trochę go zdziwiła. Nie zgadzał się z nią w najmniejszym nawet stopniu i dziwił go fakt, że tak łatwo potrafiła kogoś oceniać w oparciu o co? O nic, praktycznie. Chyba rzeczywiście była dość naiwna.
- On nie krzywdził twojej kuzynki, oberwała tym zaklęciem przez przypadek. Nie twierdzę, że miał prawo rzucać Niewybaczalne ot tak, w czarodziejskim barze, ale od tego nie idzie się do Azkabanu, nie, kiedy nie ma żadnych większych ofiar. - Dojadł szybko swoje danie i wstał, żeby włożyć talerze do zmywarki. Siedzenie w miejscu chyba trochę mu ciążyło. - Nie zrozum mnie źle, rozumiem, że szukasz sprawiedliwości, ale nie jesteś w tym obiektywna. Właściwie ciekaw jestem, co o tym wszystkim sądzi Jill, w końcu to ona jest tu najważniejsza. - Na końcu języka miał jeszcze myśl o tym, że jej brat załatwia wszystko właśnie dzięki koneksjom, ale w porę się powstrzymał; Amy chyba sama powinna wiedzieć o tym najlepiej.
Powiedziała, że to tylko jej subiektywy osąd. Właśnie, to Jill była najważniejsza, a Amy raczej nie miała wpływu na to w jaki sposób ona to postrzega ani na swojego brata.
- Nie szukam sprawiedliwości, po prostu chciałabym, żeby dostał nauczkę. I nie mów, że nie skrzywdził jej, bo to właśnie Jill cierpiała. To jak nieumyślne spowodowanie wypadku, ponosisz konsekwencję, pomimo tego, że wcale nie chciałeś kogoś potracić. Zresztą, nie istotne komu chciał zrobić krzywdę, chciał ją wyrządzić to jest ważne. Nie powinien dostać najwyższego wymiaru kary, ale zaszkodzi jeśli posiedzi trochę w areszcie - stwierdziła i spojrzała na niego mrużąc oczy. - Dlaczego tak go bronisz? - Zapytała wprost.
Charles spodziewał się tego pytania; najpierw jednak odkręcił kurek i oblał dłonie zimną wodą. Nie lubił, gdy mu się kleiły, wtedy czuł się po prostu brudny.
- Bo sam kiedyś byłem na jego miejscu i wiem, jak to jest. Wiem, że ludzie mają skłonność do oceniania wszystkiego ostrzej niż powinni. Sam byłem narażony na taki ostracyzm. - Odwrócił się w jej stronę, mierząc ją spojrzeniem łagodniejszym, niż jeszcze chwilę temu. - Nie lubisz, jak o tym wspominam, więc porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.
Amy zmarszczyła brwi i objęła kolana patrząc na niego uważnie. Właściwie nigdy o tym nie rozmawiali i wcale nie chodziło o fakt, że ona nie chciała słuchać.
- Nie, chcę o tym porozmawiać. Chcę poznać każdą twoją stronę nawet tą najciemniejszą. Opowiedz mi - poprosiła wciąż nie odwracając od niego uważnego wzroku. To jak na niż zwykle patrzył kryło całe pokłady czułości i ciepła, nie znała Charlesa chłodnego i surowego, poza kilkoma momentami kiedy się wściekał. - Proszę - dodała po chwili łagodniej, widząc, że się waha.
Oczywiście, że się wahał. Jasne, Amy uważała, że każde z nich w związku powinno być stuprocentowo szczere, ale nie mogła przecież wiedzieć, że wspominanie o tym to rozgrzebywanie tych ran na nowo. Chyba Charles gdzieś głęboko w swojej podświadomości bał się, że mówiąc o tym po raz kolejny, obudzi w sobie ciemniejszą stronę natury. To było jak choroba, której nie da się całkowicie wyleczyć; jego mroczna strona nadal tam była, z tym, że w stanie uśpienia. A on nie chciał do tego wracać.
- Ale co chcesz usłyszeć? - zapytał dość asekuracyjnie, ponownie zajmując miejsce przy stole. Nie wiedział, co ma zrobić z rękami, dlatego zaczął rysować na jego powierzchni nieregularne kształty. - Chcesz wiedzieć, czy rzucałem takie zaklęcia? Tak, robiłem to. I tak, po to, żeby świadomie sprawić komuś ból. - Charles rzucił Amy szybkie spojrzenie, badając każdą emocję, która maluje się na jej twarzy. Chyba była trochę przerażona, ale nie mógł się temu dziwić. Wydawało mu się, że widzi też ciekawość. - Pytaj, a odpowiem.
Amy nabrała do płuc powietrza i ostrożnie wypuściła go ustami, napiła się jeszcze swojej kawy i zmrużyła oczy, jakby zastanawiając się nad pytaniem. Ale prawda była taka, że nie wiedziała czy Charles chciał mówić. Denerwowanie go po tej historii z jego ojcem nie było najlepszym pomysłem.
- Dlaczego zacząłeś się tym zajmować? Po co? I dlaczego przestałeś? - Zapytała dopiero po kilku sekundach i zagryzła wargi w oczekiwaniu, opierając brodę o swoje kolana. - I pamiętaj, nie musisz odpowiadać, to tylko... jeśli chcesz.
Nie chciał, proste. Rozmawianie o tym nie było najprzyjemniejszą formą rozrywki, jaką można było sobie wyobrazić. Ale takich tematów w związkach, zwłaszcza w poważnych, nie powinno się unikać, a przynajmniej Charles wychodził z takiego założenia.
- Byłem w dołku, Nie miałem żadnych perspektyw, tułałem się trochę po świecie, wylądowałem we Włoszech i zaciągnąłem pierwszy dług. A dlaczego skończyłem? - Zaczerpnął oddechu, nie patrząc na twarz Amy, tylko gdzieś przed siebie, w przestrzeń. Zupełnie jakby to tam były odpowiedzi na wszystkie jego pytania. - Bo się przestraszyłem. Miałem już wystarczającą ilość pieniędzy, żeby zacząć życie na nowo. A chciałem tego, po tym, jak widziałem śmierć mojego przyjaciela. - Umilkł nagle i przełknął głośno ślinę.
Nigdy nie wspominał o żadnym przyjacielu, poza Franceską, jakby tamto życie nie istniało. W tym momencie Amy skuliła się jeszcze mocniej i zacisnęła dłonie na swoich udach tak mocno, że jej kostki zbielały. Miała ochotę go dotknąć, pomóc mu zapomnieć, w tej chwili. Jednak pozwoliła by Charles mówił.
- Dlaczego zginął? - Zapytała tym razem o wiele ciszej, jakby bała się nie tylko jego reakcji, ale też odpowiedzi. Bała się w pewien sposób tej mrocznej strony Charlesa, ale jednocześnie wiedziała, że to wciąż jest on. Ten sam człowiek patrzący na nią z miłością.
Charles pokręcił głową; za daleko w to zabrnął. Te wspomnienia paliły go od środka, zostawiając w jego wnętrzu jakąś...pustkę. Rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu whisky i wstał, widząc znajomą, białą etykietkę od Jima Beama.
- To była misja samobójcza, wiedzieliśmy o tym wszyscy. Ale to był jedyny sposób, w jaki Mario mógł spłacić dług. Miałem go asekurować. - Wyciągnął szklankę z szafki, wsypał do niej trzy kostki lodu i zalał swoim ulubionym trunkiem, a potem natychmiast opróżnił całą szklaneczkę i ponowił manewr z nalewaniem whisky. - Nie mogłem sobie tego wybaczyć, ba, do teraz nie mogę. Mario był facetem Cesci, kojarzysz ją, prawda? dnia Czw 23:45, 08 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Amy obserwowała go uważnie i chyba stwierdziła, że ten sposób torturowania go wcale jej się nie podoba. Wstała z krzesła prawie bezszelestnie i podeszła do niego, przytulając się do jego pleców. Były tak samo ciepłe i przyjemne w dotyku jak zawsze.
- Tak, to twoja przyjaciółka. Pamiętam wszystkie kręcące się w okół ciebie kobiety - powiedziała uśmiechając się lekko, by rozluźnić atmosferę. Pogładziła jego napięte mięśnie i westchnęła cicho. - To już przeszłość Charlie, chyba najważniejsze, że potrafiłeś przestać. Szkoda tylko, że poniosłeś takie koszty.
- Myślę, że to się ze sobą nierozerwalnie wiąże. Musiałem ponieść takie koszty, żeby przestać. - Charles upił kolejny łyk whisky, a potem, wciąż ze szklanką w ręce, odwrócił się w stronę Amy, która prezentowała się naprawdę dobrze w jego koszuli. - Nie wierzę, że ci to mówię, ale ubierz się, idziemy się przejść. Możemy nawet odwiedzić któregoś z naszych znajomych, byleby nie siedzieć wciąż w tych czterech ścianach. Co ty na to? - Posłał jej uśmiech, z którym trudno byłoby komukolwiek polemizować i poparł to zachęcającym spojrzeniem.
Zachęcające spojrzenie Charlesa nie było potrzebne, ale całkiem mile widziane. Twarz Amy rozjaśniła się w uśmiechu. Dawno nie mieli czasu na to by ze sobą po prostu pobyć, nie obok siebie, ze sobą. Wyjść, pospacerować, albo nawet kogoś odwiedzić.
- Daj mi dziesięć minut - powiedziała stając na palcach i cmokając go w policzek zaśmiała się cicho. Po kilku sekundach była już w sypialni. Szybki prysznic, włożenie na siebie obcisłych, jasnych jeansów, lejącej, delikatnej bluzki zajęło jej dokładnie dwanaście minut. Na prawdę się starała, zupełnie jakby Charles zaprosił ją na randkę. Założyła nawet buty na obcasie, przecież, jeśli trzeba ma ją kto nosić.
Gotowa wróciła do niego widzą, że też się ubrał.
- Dobra, chłopaku, prowadź - powiedziała z uśmiechem i podała mu dłoń.
Charles rzucił Amy uważne spojrzenie, w którym mogła doszukać się prawdziwej aprobaty, a potem posłusznie podniósł się z krzesła i ujął jej małą dłoń w swoją, prawie dwukrotnie większą. Nie umknęło jego uwadze to, że Amy naprawdę się postarała - w oczy rzuciły mu się zwłaszcza jej wysokie obcasy, na punkcie których naprawdę szalał - ale nie powiązał tego z faktem, że nigdzie dawno jej nie zabierał.
- Dobra, dziewczyno, idziemy - odparł ze swoim półkpiącym uśmieszkiem na ustach i zamknął za nimi drzwi. Myśl o odwiedzeniu kogokolwiek z ich znajomych wywoływał u niego spory entuzjazm - pod warunkiem, że tym kimś nie miał być Munro.
Nie zmokli nawet, ale kiedy dotarli pod kamienicę w której mieszkała Amy ruszył się nieprzyjemny wiatr, który niósł pojedyncze krople deszczu. Zatrzymała się pod klatkę i zadarła głowę patrząc na swojego towarzysza. Pomyślałam, że w jakiś sposób jest podobny do Scotta.
- Dziękuję za odprowadzenie. Zaprosiłabym cię na drinka w zamian, ale to zupełnie nie spodobałoby się Charlesowi. Zresztą, zginąłbyś pewnie po dotknięciu butelki z whisky. Jestem pewna, że zabezpiecza ją jakimiś urokami - powiedziała ze śmiechem. Miłość jej chłopaka do tego alkoholu była czasami absurdalna. - Mam pozdrowić Scotta?
Christian uśmiechnął się tylko kącikami warg - właściwie, gdyby nie fakt, że jej facet był związany z Amy, której sam wygląd cieszył oko, a w dodatku była jeszcze wygadana i bystra, mógłby go nawet polubić. Jego stosunek do whisky też dla niektórych bywał niezdrowy.
- Możesz mu przekazać, że tu jestem i że zatrzymałem się w hotelu. Zresztą, ma mój telefon, więc jeśli będzie chciał, niech się do mnie odezwie. Chętnie z nim wypiję za stare czasy - powiedział, znów grzebiąc w kieszeniach spodni w poszukiwaniu paczki papierosów. - Ale z tobą też mam się jeszcze zamiar zobaczyć. Gdzie cię można złapać, co?
To małe oderwanie od codzienności podobało się Amy. I co z tego, że Christian był o wiele starszy i był znajomym jej brata? Był zabawny i przystojny, może też dlatego jej się podobał, że w pewien sposób przypominał jej Charlesa.
- Jeśli dobrze poszukasz to mnie znajdziesz. Mam biuro projektowe przy Halie Street. Wpadnij, gdybyś potrzebował urządzić mieszkanie. W każdym innym przypadku też - powiedziała z uśmiechem i stanęła na palcach całując go w policzek. To zabawne, ale te drobne gesty nosiły prawie znamiona flirtu. - Przekażę co trzeba. Do zobaczenia. - Uśmiechnęła się i zniknęła w ciemnej klatce schodowej ich kamienicy.
Mieszkanie Amy i Charlesa było już prawie zupełnie gotowe, urządzone, posprzątane i... zadziwiająco puste. Kolory, minimalistyczny wystrój pasowały do Charlesa, ale drobne elementy, które nadawały mu przytulności były jej wkładem w jego charakter.
Właścicielka mieszkania siedziała właśnie na blacie kuchennego stołu i patrzyła na otwartą przestrzeń jadalni i salonu. Ciemne włosy przysłaniały jej drobną twarz i opadały puklami na ramiona. Szafirowa, miękka sukienka uniosła się, odsłaniając jej kształtne uda odziane w czarne pończochy. Obok na stoliku stał kieliszek z czerwonym winem, drugi leżał na podłoże, roztrzaskany w pył.
Amy po raz kolejny zerknęła na drzwi, a później na zegar wiszący na kuchennej ścianie. Minęła północ, a ona nie zmieniła się nawet w brzydką dziewczynę z mugolskich bajek. Księcia też jakoś nie było.
Charles nie odbierał telefonu, a w American Dream powiedzieli, że już wyszedł.
Spojrzała z wyrzutem na dwa talerze i już prawie wypaloną świeczkę na stole w salonie. Pozostało jej czekać, chociaż normalnie położyłaby się już spać.
Charles wracał do domu z jednym pragnieniem: pójścia spać. Był zmęczony, ba, był kurewsko zmęczony. Dlaczego więc nie deportował się wprost do swojego łóżka? Ano właśnie, przecież ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Być może dlatego, że uznał, że świeże powietrze (i papierosy, oczywiście, że chodziło też i o nie), dobrze mu zrobią. Dosłownie wczołgał się do mieszkania i instynktownie udał się do kuchni, chcąc wypić szklankę whisky albo po prostu trochę wody. Znieruchomiał na całe dziesięć sekund, widząc na podłodze potłuczone szkło i rozlane wino. Co jeszcze bardziej go zdumiało? To, że jego dziewczyna nie spała, wręcz przeciwnie; obrzuciła go (chyba) wściekłym spojrzeniem, jego uwadze nie umknęło też to, że wyglądała naprawdę seksownie w tej kiecce i z odsłoniętymi pończochami. Zdaje się, że znowu zjebał sprawę.
- Czekasz na mnie? - zapytał najbardziej idiotycznie jak mógł, pocierając zmęczoną twarz dłonią. Był beznadziejny, bez dwóch zdań.
Pojawienie się jej księcia, nie miało nic wspólnego z tymi bajkowymi scenami. Charles wyglądał jakby nie spał przez ostatnie kilka tygodni, a z daleka czuć było, że whisky pomagała mu się zrelaksować. Amy podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. To co się w nich pojawiło nie do końca było wściekłością. To mieszanka rozżalenia, smutku i zawodu.
- Czekałam, przez ostatnie trzy godziny - powiedziała bezbarwnym tonem i nie poruszyła się nawet o milimetr, wpatrując się w niego. - Zrobiłam kolację, jeśli jesteś głodny. Mogę... - zaczęła, ale głos się jej urwał. Nabrała powietrza i odwróciła wzrok od Charlesa. Sięgnęła po kieliszek z winem i podała mu go. Jej dolna warga zadrżała tylko przez chwilę.
Charles doszedł do zupełnie absurdalnego wniosku, że już lepiej ich życie prezentowało się wtedy, gdy w ogóle ze sobą nie rozmawiali, tylko zasypiali obok siebie w jednym łóżku. No właśnie - obok siebie, nie ze sobą. Westchnął, przeczącym ruchem głowy odmówiwszy przyjęcia kieliszka, a potem opadł ciężko na krzesło. Przez ten cały stres zrzucił co najmniej ze cztery kilogramy, co najbardziej odbijało się w jego twarzy. Nigdy nie wyglądał młodo, ale teraz zmęczenie dodało mu jeszcze kilku lat.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć - przyznał Charles, a w jego głosie na próżno można by szukać emocji. Jakichkolwiek. - Ostatnio w ogóle nie wiem, co robię. Co się dzieje z tym wszystkim - dodał, posyłając jej spojrzenie zimnych jak lód, idealnie błękitnych tęczówek, a potem wyciągnął przed siebie rękę, żeby odgarnąć jej kosmyk włosów z czoła.
Amy nie chciała, żeby ta cena wyszła jak płaczliwa próba przekonania go, że przecież nic się między nimi nie zmieniło. Bo tak nie było.
Ze świstem wypuściła powietrze ustami i pozwoliła mu dotknąć swoich włosów i czoła. Kiedy jego dłoń miała już opaść, chwyciła ją w locie i uścisnęła krótko.
- Nie chcę, żebyś mówił. To wszystko ostatnio stało się... okropnie nieznośne - powiedziała cicho, ale na tyle dźwięcznie, żeby ją zrozumiał. Pokręciła głową i oparła policzek o swoje kolano. - Chciałam cię o coś prosić. - Jego chłodne oczy patrzyły na nią w taki sposób, że poczuła, że dreszcz przebiega jej po karku. Nie miała zamiaru udawać, że tylko on był temu winny, to byłoby zupełnie nie fair.
- Skończyłam swój ostatni projekt w Londynie, mam czas na krótkie wakacje. Chciałam to uczcić. Weźmiesz kilka dni wolnego? - Jej głos brzmiał nawet dość entuzjastycznie, gdyby nie był taki zmęczony.
Szczerze mówiąc, Charles ani przez moment nie uważał, że wina leżała tylko i wyłącznie po jego stronie - w końcu Amy też wiecznie nie było, bo pracowała w Londynie. Po prostu cały czas się mijali, a ich noce były tak samotne, jakby nie dzielili ze sobą tego cholernego łóżka, które niegdyś przecież cementowało ich związek. Nadal trzymając w dłoniach kosmyk jej włosów, Charles tylko skinał głową.
- Postaram się - powiedział, bo nie chciał składać żadnych obietnic bez pokrycia; tego właśnie nauczyło go życie. Posłał Amy kolejne ze swoich spojrzeń - cholera, przecież taka była śliczna w sukience, którą założyła specjalnie dla niego - a on miał wrażenie, że nie dotykał jej przez całe wieki. - Ja też chcę cię o coś prosić - powiedział w końcu, świdrując spojrzeniem coraz to niższe rejony jej ciała. - Obiecaj mi, że nawet się nie skrzywisz, jak rozedrę zaraz tę sukienkę.
Jego słowa sprawiły, że Amy gwałtownie nabrała powietrza do płuc i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. Coś w jej głupiej, kobiecej logice podpowiadało jej, że Charles nie dotyka jej z jakiegoś powodu, to stąd ta sukienka. Ale teraz patrzył na nią w taki sposób, że nie miała wątpliwości, że to były głupie wnioski.
Powoli zeszła ze stołu i usiadła na jego kolanach, wdychając zapach whisky i tytoniu, mieszający się z jego perfumami. Jej ruchy były ostrożne, ale pewne. Pochyliła się do jego ucha przygryzając jego płatek.
- Obiecuję - szepnęła, a w kącikach jej ust pojawił się uśmiech. Kiedyś bawiła ją ta porywczość Charlesa.
Teraz za to bawić jej nie powinna, bo jemu absolutnie do śmiechu nie było. Nie zbierało mu się też na subtelności, bo gdy tylko Amy usiadła na jego kolanach, natychmiast przystąpił do działania. Zmiażdżył jej wargi zachłannym pocałunkiem, w który włożył całe kumulujące się w nim od tygodni napięcie, a potem odgarnął jej z twarzy włosy i niecierpliwym ruchem dłoni zbadał każdą wypukłość w jej ciele, kończąc na biodrach. Zadarł do góry materiał jej sukienki, odsłaniając koronkę od pończoch i na moment oderwał się od jej ust, żeby dokładniej móc się przyjrzeć temu, co na co dzień chowała w mniej kobiecych ubraniach, a co przecież należało do niego. Amy nie mogła spodziewać się jego kolejnego manewru, chociaż znała go przecież na wylot; Charles włożył jej dłoń pod sukienkę, odnajdując pod palcami koronkowy materiał jej majtek, a potem, nie bawiąc się w subtelności, po prostu je z niej zdarł, hacząc nimi o materiał jej obcasów.
- Chyba nie tylko z sukienką będziesz musiała się pożegnać.
Amy była w rękach Charlesa jak lalka z którą mógł zrobić co tylko chciał. Nigdy nie sprzeciwiała się jego poczynaniom i pragnieniom. Nie musiała robić za wiele poza reakcjami na ruchy jego dłoni i palców.
Z jej ust wyrwało się kolejne westchnienie, które stłumiły usta Charlesa. Odbierał jej oddech i możliwość zrobienia czegokolwiek, bo obezwładniła ją jego porywczość. Przesunęła dłonie po jego koszuli i zaczęła rozpinać jej guziki, czując pod palcami ciepłą skórę klatki piersiowej. Wbiła paznokcie w jego ramiona reagując w ten sposób na jego pieszczoty.
- Możesz ich zniszczyć ile tylko chcesz, ale... och! - Chyba nie pozwoli jej wypowiedzieć tego co przyszło jej do głowy. Jego koszula leżała już na podłodze obok krzesła.
Dobrze, że Amy tak odnajdowała się w roli marionetki Charlesa - rzecz jasna podczas seksualnych uniesień - bo on naprawdę lubił nad nią dominować. Czerpał z tego jeszcze więcej siły, która w takich momentach była mu przecież niezbędna. Kiedy Amy westchnęła, złapał ją za nadgarstki za plecami i zaczął całować po cudownej linii obojczyków, po szyi, która była wrażliwym miejscem chyba każdej kobiety aż chciał dotrzeć do dekoltu. Tylko - no właśnie - w tym przeszkadzała mu jej sukienka. Dlatego nie zważając na jej materiał, szarpnął za jej krawędź, aż zsunęła się z jej ud i została kopnięta w kąt kuchni. Drogę do biustu Amy blokował mu jeszcze cholerny stanik, więc sięgnął do zapięcia jedną ręką i uśmiechnął się półkpiąco, słysząc znajome kliknięcie.
Dobrze, że niszczycielska siła drzemiąca w Charlesie ominęła chociaż jej ulubiony stanik. Co zdążyła zanotować z niejaką ulgą zanim z jej ust wydobyło się kolejne ciche westchnienie przeradzające się w jęk.
Zagryzła dolną wargę i przymykając powieki skupiła się zupełnie na jego ciepłych ustach sunących po jej nagich piersiach. Chłodny powiew powietrza sprawił, że na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka. Te kontrastujące doznania wzmacniały tylko reakcje jej organizmu.
Nie mogła uwierzyć, że wytrzymała ostatnie dwa miesiące bez dotyku Charlesowych dłoni, zapachu i ciepłego oddechu.
Chyba nikt nie mógłby w to uwierzyć, w końcu mieszkała z samym bogiem seksu, który postanowił skalać swoje stopy zejściem na ziemię!
Teraz jednak unosił się gdzieś ponad nią, razem zresztą ze swoją piękną kobietą, z której twarzy mógł wyczytać obecnie każdą emocję. Pomógł jej ze ściągnięciem mu spodni i bokserek (musiał, bo zabierała się do tego wyjątkowo opornie), a potem, nie siadając z powrotem na krzesło, tylko trzymając ją w ramionach, przycisnął ją do zimnej ściany i wszedł w nią gwałtownie, zaciskając palce na jej nadgarstkach i sprawiając jej przy tym ból.
Pozbawianie Amy możliwości działania przez więzienie jej nadgarstków było chyba jego ulubionym sposobem na dominację. Zupełnie jakby postanowił dodatkowo torturować ją tym, że nie mogła odwzajemnić jego dotyku.
Nawet ściągnięcie bokserek było trudne z zakleszczonymi rękami.
Ale po chwili bokserki przestały być istotne, tak samo jak chłodna ściana, no i chyba cały świat poza nim. Ból przyćmił wszystko, ale po chwili zaczął przeradzać się w tępe pulsowanie i w końcu przyjemność.
Oparła głowę o ścianę za sobą i skupiła się na jego ruchach, patrząc na jego cudowną twarz spod półprzymkniętych powiek, a z jej ust wyrywały się westchnienia i pojękiwania.
Tak, coś w tym było; może Charles po prostu miał jakiś fetysz związany z więzieniem kobiet? Kto wie, w końcu nie od dziś wiadomym było, że nie do końca ma równo pod sufitem. Każde kolejne jego pchnięcie było coraz głębsze i coraz mocniejsze; spijanie słodkich jęków z ust Amy było najlepszą formą zachęty do dalszych działań. Zacisnął dłonie na jej udach, wcale nie czując jej ciężaru i nareszcie wyswobadzając jej dłonie z uwięzi, tak, że mogła go dotknąć. Kiedy poczuł, że podniecenie wibruje w każdym, najmniejszym nawet fragmencie jego ciała, po prostu zmiażdżył jej wargi kolejnym zachłannym pocałunkiem. Poczuł na swoim języku metaliczny smak krwi, ale to było przecież tak kurewsko dobre.
Kiedy dłonie Amy zostały uwolnione w końcu mogła przejechać nimi po jego twardym brzuchu i poczuć mięśnie pracujące pod skórą. I chociaż nie zdążyła zrobić nic więcej zanim Charles pocałował ją z mocą, to jej ostre paznokcie przejechały wzdłuż linii kręgosłupa, pozostawiając tam długie, krwawe ślady.
Krzyknęła w jego usta, czując że jej ciało się spina, a mięśnie zaczynają pulsować w ekstazie przyjemności.
Zaplotła nogo mocniej na jego biodrach by poczuć go jeszcze bardziej, a jej ciało przeszył dreszcz.
Po chwili mięśnie jego ramion zaczęły się rozluźniać, a kiedy puścił jej uda, poczuła igiełki bólu kiedy krew wracała do naczyń. Odsunęła się od jego twarzy i spojrzała w zmęczone oczy, które teraz wydawały się niemal czarne.
- To było... interesujące - stwierdziła z pewną dozą zaciekawienia i rozbawienia, zupełnie jakby pokazał jej jakąś magiczną sztuczkę. - Łóżko? - Zapytała unosząc brwi.
Bo to była przecież pewna forma magicznej sztuczki, czyż nie?
Charlesa powoli opanowywało uczucie senności - zdaje się, że całe zmęczenie, które stłumił w sobie na czas seksu, wracało do niego ze zdwojoną mocą.
- Łóżko - przytaknął tylko, pozwalając na to, aby stopy Amy zetknęły się z podłogą, a potem, nie kłopocząc się zbieraniem własnych ubrań, ruszył do przodu, do ich sypialni. Dopiero wtedy uzmysłowił sobie, że na podłodze leży potłuczone szkło, a jego kobieta nie zawsze była uważna. No i teraz miała bose stopy. - Uważaj, najpierw trzeba to sprzątnąć - zapowiedział, chwytając różdżkę i przywracając kieliszek do poprzedniego stanu. Zawsze lubił patrzeć na to, jak z niczego rodzi się coś pożytecznego, ot, takie zboczenie. - No, teraz możemy iść spać.
Amy skinęła tylko głową i pozwoliła poprowadzić się Charlesowi do sypialni, gdzie czekało na nich wygodne, wielkie łóżko, zaścielone szmaragdową pościelą. Wślizgnęła się pod nią i położyła tuż obok ciepłego ciała swojego chłopaka.
Tego dnia zasypiali tuż obok siebie. Amy wtuliła nos w zagłębienie jego szyi, łaskocząc go włosami kiedy poczuła, że jego duża dłoń spoczęła na jej biodrze.
Teraz wszystko musiało być już dobrze.
W jednej sekundzie znaleźli się w innym miejscu. Dla Camille zupełnie nowym. A że od bardzo dawna chciała je zobaczyć, to zapomniała, że może powinna się wściec na Charlesa, że tak bezczelnie przerzuca jej ciało w przestrzeni. Nie wiedziała, dlaczego ma takie parcie na odwiedzenie tego mieszkania. Może po to, by wiedziała, gdzie może go szukać, kiedy będzie go potrzebowała, gdzie przyjść w środku nocy, gdyby jej świat się zawalił. Bo przecież, mimo wielkiej sympatii do mnóstwa osób, Charles Campbell był jedną z naprawdę nielicznych osób, u których szukałaby pocieszenia w najgorszych chwilach. Zresztą, już kiedyś szukała.
Kiedy minęło oszołomienie spowodowane niespodziewaną deportacją, rozejrzała się dookoła. Znaleźli się w dość ciemnym pomieszczeniu, do którego blade światło wpadało przez wysokie okna. Gdy zrobiło się jaśniej bez problemu rozpoznała, że to mieszkanie. I to pewnie to, w którym mieszka obecnie, a kiedyś współdzielił je z Amy, co też od razu mozna było zauważyć po wystroju.
- No w końcu! - ucieszyła się i ze śmiechem zafundowała Charlesowi przekornego kuksańca w ramie.
No cóż, mieli się przenieść tam, gdzie był prezent, czyż nie? A gdzie indziej miałby się ukryć, jak nie właśnie w domu, który obecnie zajmował Charles? To mieszkanie, choć niosło ze sobą sporo gorzkich wspomnień, było jednak wygodniejsze i nie przypominało przynajmniej niewielkiej klitki. Z biegiem czasu potrzeby Charlesa nieco się zmieniły i chyba nie był już w stanie egzystować w tym małym mieszkanku, w którym żył na początku tutejszego pobytu. A poza tym, od tego czasu jego pensja wzrosła niebotycznie, więc skazywanie się na taki brak wygody nie miało w sobie nic z logiki.
- No, jesteśmy - powiedział Charles, pewnie ruszając w kierunku kuchni. - Kawy, herbaty, whisky? - zapytał, wcieliwszy się w rolę gospodyni, a potem obojętnym wzrokiem objął wnętrze lodówki, która - no cóż - była pusta. Nic w tym jednak dziwnego, skoro większość swojego czasu Charles spędzał w pracy, a tam spokojnie mógł się wyżywić. Jedyne, co znalazł, to mleczna czekolada, może ona mogłaby udobruchać trochę Camille. No i prezent, ale to przecież za chwilę.
Pewnie zupełnie niespodziewanie dla Charlesa, bo i nawet trochę niespodziewanie dla niej samej, Camille wybuchnęła śmiechem. I to na tyle szaleńczym, że proponowanie jej whisky wydawało się już niewłaściwe. Czego innego mogłaby się spodziewać po Charlesie, jak nie pustej lodówki? Czego innego, jak nie propozycji alkoholu i jakiego innego, jeśli nie whisky? I czy mogłaby się spodziewać, że zabraknie tu czekolady, która jest - o tym jej mówił, a jeśli nawet nie, to jest to prawda ogólnie znana - najlepszym sposobem na złagodzenie kobiecego gniewu? Był tak cudownie niezmienny. W tej chwili strasznie ją to chwyciło za serce. Podeszła do niego i po prostu mocno go uściskała. Chyba za długo go nie widziała.
- Wiesz, podobno mieliśmy zadbać o to, by nikt nas nie oskarżał, że naszą jedyną rozrywką jest chlanie i nie umiemy się obejść bez alkoholu - przypomniała mu, nadal rozbawionym głosem. - Ale, na Merlina, uratowaliśmy dzisiaj człowiekowi życie. I nie postradaliśmy zmysłów po spotkaniu z duchem. Coś nam się chyba jednak należy.
No, czy aby na pewno oboje nie postradali zmysłów nie byłabym taka pewna.
Nieważne, w tym konkretnym momencie nie musieli się wcale o to martwić. Charles uśmiechnął się, czując w nozdrzach znajomy zapach szamponu Camille, a potem, kiedy już uwolniła się z jego objęć, opadł ciężko na kanapę. Jego leniwy, lekceważący wręcz gest ręką spowodował, że poszybowały w ich kierunku dwie szklanki - każda z odpowiednią ilością whisky, zwieńczona dwiema kostkami lodu.
- Długi ten dzień, co? Aż się nie chce wierzyć, ze tyle można przeżyć w tak krótkim czasie. - Westchnął ciężko, bo po raz pierwszy dopadło go zmęczenie, a żeby je stłumić, wsadził do ust jedną kostkę mlecznej czekolady. - Aha, prezent. - Kolejne machnięcie różdżką przywołało ku nim drobne opakowanie, owinięte w czerwono - złoty papier. Wewnątrz pudełeczka mieściły się wykonane ze złota kolczyki w kształcie lwów, symbolu domu Godryka Gryffindora.
Godryk Gryffinodor byłby dumny.
Camille bez pośpiechu pozbyła się papieru, a później otworzyła pudełko. Nie mogła się nie uśmiechnąć na widok tego, co podarował jej Charles. Nie było chyba nic bardziej gryfońskiego niż symbol lwa. Złotego lwa! Zaśmiała się. Tym razem wyjątkowo dźwięcznie. I wdzięcznie.
- Myślisz, że mogę je założyć na to twoje spotkanie czarodziejów? Wiesz, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie wiedział, że byłam w Gryffindorze? - zapytała, nadają swojemu głosowi prześmiewczą manierę. Każdy, kto ją poznawał, po pięciu minutach mógł stwierdzić, że była w Domu Lwa. Była tak stereotypową Gryfonką, że bardziej się nie dało. - Dzięki, Charles.
- Myślę, że byłoby mi miło. Nie ma sprawy, Camille, wszystkiego najlepszego - powiedział Charles, a potem wzniósł szklankę w geście toastu i upił łyk. Ostatnio, wbrew pozorom, nie pił zbyt często - tak, tak, najzwyczajniej w świecie nie miał na to czasu, zbyt zajęty pracą i wypełnianiem pewnych formalności. Ale nie miał sobie tego za złe, a już na pewno wdzięczność okazywała mu jego wątroba. - Do moich urodzin zostało jeszcze trochę czasu, więc może zdążę sobie zrobić dziury w uszach, w sam raz na srebrne kolczyki z wężem - stwierdził, uśmiechnąwszy się ironicznie, z przyjemnością patrząc na radość na twarzy Camille.
Camille wyobraziła sobie Charlesa z wężami w uszach i o mało nie parsknęła śmiechem.
- Skoro tego sobie życzysz, to masz to jak w banku - obiecała, a jej można było wierzyć. Niech Charles się nie zdziwi, jak właśnie takie kolczyki dostanie. Swoją drogą, węże to dość wdzięczny motyw, jeśli chodzi o biżuterię. Camille chyba jednak miała swojego rodzaju słabość do węży. Cóż, kto by nie miał?
Wzięła pierwszy łyk whisky w niemym toaście i poczuła, jak piecze ją w gardle. Za każdym razem właśnie przy pierwszym łyku przez ułamek sekundy w głowie ze zdziwieniem pyta samą siebie, jak może to lubić? Szybko jednak się okazuje, że jednak może.
Przez chwilę siedzieli w ciszy, rozkoszując się dźwiękiem kostek lodu odbijających się o ścianki szklanki. Camille wyciągnęła przed siebie nogi.
- Wiesz co, Charles? - zagadnęła nadzwyczaj spokojnym głosem. - Tak sobie myślę, że ukradliśmy stroje z teatru.
Pewnie będą się smażyć w piekle.
Rzeczywiście, dopiero teraz do Charlesa dotarło, że nadal ma na sobie bogato zdobioną koszulę. Z pewnością czułby na sobie jej niewygodę, gdyby nie fakt, ze powiększył ją, odpowiednio dopasowując ją do swoich potrzeb. A do widoku Camille w tej sukni zdążył już przywyknąć.
- Ja pierdolę, faktycznie - oświadczył, a przez jego twarz przebiegł wyraz zdumienia, szybko stłamszony przez zwyczajową kpinę. - A co tam, przecież lepiej wyglądają na nas niż walając się gdzieś po podłodze. - Wypiął dumnie pierś, a guziki w jego koszuli niebezpiecznie zatrzeszczały; nic dziwnego, w końcu poziom muskulatury w jego ciele stale był niezmienny. I imponujący.
Och, ależ nikt nie wątpił ani nie zamierzał kwestionować tego, iż pod poszarzałym od kurzu materiałem koszuli znajduje się imponujący tors i silne ramiona. Na pewno nie Camille. Kilka razy miała okazję zobaczyć ten widok, jak choćby dziś na basenie i dla własnego bezpieczeństwa powinna przeklinać te chwile.
W tej chwili jednak o tym nie myślała. To nie było dla niej aż tak niespotykane, wszak znana była z działania pod wpływem impulsu.
- Niekoniecznie - powiedziała z kpiącym uśmieszkiem, burząc jego teorię. Patrzyła Charlesowi w oczy, co było o tyle bezczelne, że wiedziała, że będzie musiał się z nią zgodzić. Dłoń, w której trzymała szklankę z whisky podniosła do twarzy. - Wszystko zależy od okoliczności, w jakich na tej podłodze się znajdą.
Zakończyła zamoczeniem ust w cudownie ochłodzonej whisky.
Czy Camille naprawdę chciała za wszelką cenę sprowokować Charlesa? Ledwo zauważalnie zacisnął mocniej szczęki i wzmocnił uścisk na szklance, która ledwo wytrzymała napór jego siły. Jego wyobraźnia pohulała w niebezpieczne rejony, dobrze więc, ze Camille nie była mistrzynią legilimencji, a on, jak zakładal, był bardzo dobrym aktorem.
- No tak - stwierdził, przyjmując na pozór obojętny ton, w co musiał włożyć naprawdę dużo wysiłku. Chyba mimowolnie zwiększył dystans dzielący Camille i go, wygodniej opierając się na sofie. - Ale jak pospadają z wieszaków, to nie ma czym się ekscytować.
O proszę, cóż za urocza puenta.
Skąd taka pewność, że Camille nie jest mistrzynią legilimencji? To, że nigdy się tym nie chwaliła nie oznacza, że nie opanowała tej sztuki. Nie jest to teraz istotne, bo nie w głowie jej teraz było odczytywanie Charlesowych myśli. Tak samo jak nie w głowie jej były prowokacje z premedytacją. Po prostu, nad niektórymi reakcjami Camille nie panowała.
Zaśmiała się. Zabawne, doprawdy.
- Nie, wieszaków nie lubimy - odparła i ciężko było stwierdzić, czy na myśli ma wieszaki wiszące w szafie czy ludzi o wyjątkowo wątłej posturze. - Mam tylko nadzieję, że Jonathan MacQuarrie nie będzie nas przez to prześladował.
W sumie podobała jej się ta suknia, szczególnie teraz, kiedy została dopasowana do jej kształtów. Mimowolnie zlustrowała swoją sylwetkę, spuszczając głowę w dół. Tak, zdecydowanie mogłaby mieć taką suknię w szafie.
- Nawet jak będzie, to trudno - powiedział Charles z zawziętą miną; jak już zdążył wcześniej udowodnić, nie miał w zwyczaju lęku przed byle czym. Zapił te słowa łykiem whisky, a potem wyciągnął przed siebie niesamowicie długie nogi, zakończone wielkimi stopami. Cóż - w końcu wszystko miał, ekhem, wielkie. - Wiesz w ogóle, co mi wpadło do głowy? Żeby zbadać tę historię, o której on mówił. Nie dysponuję jakimś nielimitowanym czasem, ale, cholera, zaintrygował mnie. Chcę się dowiedzieć, dlaczego ten teatr upadł i czemu miał nie po drodze z władzami miasta. - W jego oczach rozbłysło coś, co przypominało podniecenie; częściowo z faktu, że naprawdę intrygowało to, o czym mówił, częściowo przez ślicznie wyglądającą Camille. Ach, łapy przy sobie, Charles.
Camille odwróciła się bokiem, żeby mieć lepszy widok na Charlesa. Jedną rękę położyła na oparciu sofy, a nogi, okryte falbanami sukni tak, że widać jej było tylko stopy, podciągnęła na siedzenie, żeby było jej wygodniej.
- Będziesz się bawił w detektywa? - zapytała, ale kpiący ton średnio jej wyszedł. Widziała, że Charles bardzo się zaaferował i cieszyło ją to. Nie wiedziała, jak dawno rozstał się z Amy, a to na pewno byłoby dobre lekarstwo na błądzące myśli. Zresztą, nawet jeśli już to przebolał, to rzadko widziała, żeby coś wyjątkowo go pochłaniało, zwykle przecież skrywał to co mógł. A poddanie się takiej ekscytacji po prostu sprawia człowiekowi radość, a to na pewno mu się przyda. I tego mu życzyła.
Uśmiechnęła się delikatnie, samymi tylko kącikami różowych, dziś całkowicie naturalnych ust.
- Coś już wiesz? - W zasadzie powinna spytać, co już wie. Bo że co nieco wiedział wywnioskowała z tego, że przyprowadził ją do teatru.
- Na razie to tylko poszlaki, żadnych konkretów, ale trochę pogrzebię w księgach. Wydaje mi się, że tutaj zaszedł niezły przekręt. - Charles nigdy nie był strażnikiem moralności i sprawiedliwości i nawet się na takiego nie zgrywał, ale wiedza, którą mógł posiąść, mogła mu dać pewne profity. Jeśli przeczucie go nie myliło - a zazwyczaj tak było - to możliwe, że informacje powiązane z teatrem państwa MacQuarrie były bardzo cenne. - No wiesz, jak chcesz, to mogę się z tobą na bieżąco dzielić moimi odkryciami. - Błysnął bielą w szerszym uśmiechu, zanim ku jego pełnym ustom powędrowała szklaneczka z whisky. dnia Śro 23:11, 19 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz
Czyli intuicja Camille jej nie zawiodła, podpowiadając, że Charles już trochę zorientował się w temacie.
- No pewnie, że chcę. To prawie, jak byśmy brali udział w spisku. Zawsze chciałam wziąć udział w spisku.
Zaprawdę, Camille van Leer miewa dziwne marzenia. Ale przecież intrygi to coś, co nakręca wszelkie machiny. Tak samo jak pieniądze.
- Jak będziesz chciał, to mogę ci nawet czasem pomóc - zaoferowała się, nie zważając na to, że czasem lepiej nie grzebać w cudzych tajemnicach.
Kobieca intuicja podobno z zasady jest niezawodna. Może i coś w tym było, chociaż Charles skłonny był z tym polemizować, wszak znane mu kobiety bardzo często dokonywały chujowych wyborów.
- Na to właśnie liczyłem - oświadczył Charles, tym razem nie kryjąc już narastającej w nim ekscytacji. Chyba faktycznie miał dość codziennej rutyny, bo reagował bardzo żywotnie na sam pomysł zaangażowania się w grzebania w czyichś tajemnicach. A fakt, że będzie mógł spędzić trochę więcej czasu z Camille czynił to wszystko jeszcze lepszym. - Ej, jakie jest twoje największe marzenie, co? Coś, co ci przychodzi do głowy, taki pierwszy strzał, bez większego zastanawiania się.
No przepraszam bardzo, ale dzisiejszy dzień niewiele miał w sobie z rutyny.
Mina jej zrzedła, kiedy usłyszała pytanie Charlesa.
- No to teraz dałeś... - prychnęła sobie pod noskiem i upiła łyk swojego trunku. O czym Camille tak naprawdę marzyła? W jej głowie nie pojawił się żaden konkretny obrazek, nawet żaden zlepek obrazów. Pojawiło się w niej za to jakieś uczucie, którego nie potrafiła sprecyzować. - Wiesz, chciałabym jakoś zaistnieć. Gdzieś, gdziekolwiek. Wyróżnić się na tyle, by ludzie pamiętali o mnie, nawet jak mnie tam nie będzie. Mam wrażenie, że otaczam się ludźmi, którym nie dorastam do pięt.
Jej słowa zabrzmiały dziwnie gorzko jak na marzenie. Zabrzmiały dziwnie gorzko jak na Camille van Leer, zawsze tryskającej energią, trochę niepokornej, skłaniającej ludzi do uśmiechu. A jednak i ona gdzieś w sobie kryła jakąś obawę i nie wiadomo, czy to tylko jej wymysł, czy to prawa.
- Wiesz, chyba zwyczajnie chciałabym być szczęśliwa, tak po prostu.
No, Camille, świetnie ci idzie. Czując, że kolejne słowo nieznośnie zadrżałoby w jej ustach wypiła łyk whisky, dając sobie tym samym chwilę wytchnie, by mówić jak gdyby nigdy nic i nie dać Charlesowi zareagować.
- O, i chciałabym kiedyś zjeść coś w Villa Escudero - rzuciła, tak jak chciała, jak gdyby nigdy nic. - To w zasadzie plantacja kokosów, ale mają swoją restaurację, uwaga, u stóp wodospadu. Naprawdę, stoły stoją dosłownie w wodzie. To musi być zajebiste.
Charles słuchał całej tej wypowiedzi z mieszaniną różnych emocji, które - choć często skrajne - płynnie przechodziły w siebie, w zależności od tego, o czym akurat mówiła Camille. Nie mógł uwierzyć w to, że ktoś taki jak ona może mieć jeszcze jakiś kompleks, na punkcie tego, że otaczają ją sami wybitni ludzie, co przecież absolutnie nie było prawdą. Pociągnąwszy najpierw łyk whisky, formułował w głowie zdania, którymi mógłby to jakoś sensownie skomentować, ale, jak na złość, nic nie przychodziło mu na myśl.
- Camille - zaczął po dłuższej chwili milczenia, które w ich przypadku absolutnie nie było krępujące. - Rozumiem ten fragment o szczęściu, bo tego chyba chce każde z nas, no i to o plantacji kokosów też niezłe, chociaż nigdy o tym nie słyszałem. Ale z tym pierwszym nie mogłaś mówić poważnie. Komu niby nie dorastasz do pięt? Które z nas osiągnęło coś tak wspaniałego, żeby mogło się tym szczycić wszem i wobec? Nawet jeśli w jakiejś tam sferze publicznej ktoś się czymś odznacza, to mogę ci zaręczyć, że niewiele jest osób o takiej wrażliwości i dobrym sercu jak twoje. A chyba nie chcesz mi powiedzieć, że splendor jest dla ciebie ważniejszy niż to. - Tu wycelował palcem wprost w jej serce. Oho, niesamowicie wzruszające, panie Campbell, czas biec po chusteczki. - A skoro chcesz się wybić, to zapieprzaj mi na te przesłuchania i masz się stać gwiazdą muzyki, cholera jasna.
To była sytuacja, której Camille wyjątkowo nie lubiła. Czuła się trochę, jak strofowane dziecko, choć to idiotyczne i naprawdę ceniła sobie słowa Charlesa. Jakby zrobiła coś złego. Od pocieszania była ona. To nie ją powinno się pocieszać.
- No wieeeem - mruknęła przeciągle, kładąc brodę na ręce spoczywającej na oparciu sofy. Przez chwilę patrzyła się w przestrzeń nieobecnym wzrokiem. Nie do końca jasno się wyraziła, ale przecież sama się w tym gubiła. I zaczynała robić się zła na samą siebie.
- Dobra, teraz moja kolej na jakieś wymyślne pytanko. - Oho, czy to była jakaś gra? Szkoda, że nic jej nie przychodziło do głowy. - Kiedy ostatnio piłeś wódkę?
To bylo najgłupsze pytanie świata. Aż zaśmiała się sama z siebie. Ale kolejne poważne pytanie wprowadziłoby całkowicie dołującą atmosferę, a tego nie chciała.
No właśnie, zresztą Charles też miał już w swoim życiu stanowczo zbyt dużo smutku, więc nadszedł czas, żeby wprowadzić do niego trochę głupot. I czekolady, której Camille prawie wcale nie jadła, taki był z niej właśnie wyborny gość.
- Osz kurwa, to żeś dowaliła - skomentował, poslawszy jej złośliwy uśmiech, a potem podrapał się po zaroście w geście zamyślenia. Bo, właśnie - nie bardzo mógł sobie taką sytuację przypomnieć. - Nie wiem, poważnie, ale nie później niż jakieś pięć miesięcy temu. Nie przepadam za wódką aż tak, nawet jak chcę się zalać, to wolę Jima. A ty, przyznaj się, kiedy ostatnio poszalalas z wódką. Pewnie pijecie na zapleczu z Pyem, z tych, jak one miały? Probòwek - wyjaśnił triumfalnie, wyraźnie dumny z siebie.
- Z fiolek, mój drogi, z fiolek - poprawiła go, a ton przy tym miała taki, jakby faktycznie picie wódki na zapleczu nie było dla niej niczym niezwykłym. - O wiele łatwiej się z nimi obchodzić niż z probówkami, kiedy jesteś narąbany. - Och, znawczyni się znalazła. Zastanowiła się, żeby udzielić odpowiedzi zgodnej z prawdą. Tak, naprawdę chciała to zrobić. - Nie wiem, czy to nie było na ostatnim przyjęciu dla Jill. Graliśmy chyba w jakąś alkogrę i... I na pewno było tam dużo wódki.
Niewiele pamiętała z tego wieczoru, zaledwie przebłyski.
- Nawet nie pamiętam, w co byłam ubrana - pożaliła się na głos, chociaż wcale tego nie zamierzała. To myśl sama jej się wyrwała! Musiała jakoś wybrnąć. - W coś ładnego zapewne.
No już, Charles, możesz się z niej śmiać.
Charles zaśmiał się, a jakże, bo to, co powiedziała właśnie Camille, było niesamowicie w jej stylu. Nawet gdyby chciała na krótszą metę udawać kogoś, kim nie jest, prędzej czy później jej własne nawyki szybko by ją dopadły. Charles uważał, że to wbrew pozorom bardzo dobra cecha.
- Wierzę, wierzę, nie musisz się tym zadręczać i robić przeglądu swojej szafy w myślach - powiedział, łyknąwszy whisky ze szklaneczki, na którą chwilę później spojrzał. - Jak widać, żadne z nas nie jest wprawionym smakoszem wódki. Ale nic dziwnego, przecież zazwyczaj wszyscy upijamy się tutaj tym.
Na słowa Charlesa blond panienka bardzo się ożywiła. Chyba jakaś błyskotliwa teoria przyszła jej do głowy i uznała za stosowne natychmiast się nią podzielić.
- No właśnie! Ja uważam, że to jakiś rodzaj choroby społecznej, że wszyscy pijemy whisky. No bo przyznaj, to nie możliwe, żeby wszyscy mieli aż tak dobry gust jak my. - To oczywiście nie mogło mieć nic wspólnego z tym, że Ognista Whisky była najpopularniejszym trunkiem czarodziejów, a skoro nie zawsze mieli Ognistą, korzystali po prostu z whisky. Przecież kremowe piwo również było popularne, a ani razu nie usłyszała "Chodź, skoczymy sobie na kremowe!". Albo na sok z dyni.
Błysnęła zębami w uśmiechu samozadowolenia. Skromna jak zawsze.
- To jest po prostu fatum - stwierdził Charles bez większych emocji, obróciwszy w dłoniach szklankę z whisky, na powierzchni której dryfowały kostki lodu. Kiedy uniósł ją ku ustom, zadźwięczały przyjemnie o ściankę, a on mimowolnie się uśmiechnął; pieprzony alkoholik. - Nie wiem, czy znam osobę, która odmówiłaby whisky, chociaż nie da się ukryć, że nie znam tutaj wszystkich. - Zrobił w głowie szybki przegląd czarodziejów, z którymi miał styczność, a plotąca mu figle wyobraźnia, podsunęła mu obraz pewnej blondynki o bujnych, kobiecych kształtach, której dawno już nie widział. Ciekawe, co obecnie porabiała Chloe Derwent. - Wiesz co? To spotkanie czarodziejów faktycznie się przyda, bo już nie pamiętam nawet, jak niektórzy wyglądają.
- No nie, na starość to jeszcze nikt lekarstwa nie wymyślił - mruknęła zjadliwie. Charles mógł nie załapać do końca, o co jej chodzi. - Co najwyżej możesz sobie jakieś ziółka na poprawę pamięci pić.
Czy to nie ona płakała dzisiaj, że czuje się staro? Najwyraźniej bardzo szybko jej przeszło. Wychyliła ze swojej szklanki ostatni łyczek whisky. Wszak ileż można pić jednego drinka?
- Tylko proszę cię, żadnej wódki na tym przyjęciu - zastrzegła, śmiejąc się. - Mam nadzieję, że zamiast tego zapewnisz nam inne rozrywki. Tylko pamiętaj, że mam wysokie wymagania.
Zrobiła poważną minę, ale nie wytrzymała długo i parsknęła śmiechem. Nie za wesoło pani?
Chyba trochę tak, ale kto by się tym przejmował. Charles popatrzył na nią, nie kryjąc rozbawienia i odstawił swoją szklankę na stolik.
- Czy ty właśnie mi tutaj insynuujesz, że nie raczę cię dobrymi rozrywkami, dziewczynko? - zapytał, idealnie udając złość, zeby chwilę później parsknąć śmiechem. Rozbawiła go, cóż począć. - Ale dobrze, wódki nie będzie. Będzie tylko whisky i każdy, choćby mi wmawiał, że jest abstynentem, będzie ją musiał ze mną pić. Zadowolona? - Błysnął bielą zębów w szerszym uśmiechu.
Mina Camille mówiła, że jest bardzo zadowolona. Może nawet o wiele bardziej zadowolona niż powinna. Uśmiechnęła się przebiegle.
- Jeśli choćby połowa czarodziejów z Cherietown stęskniła się za tymi spotkaniami tak jak ty i się na nim pojawią, to po dwóch kolejeczkach z każdym będziesz skończony. - Co za złośliwa małpa. - Chyba sama zacznę namawiać ludzi, żeby przyszli, bo muszę to zobaczyć.
Wybuchnęła śmiechem, bo oczami wyobraźni już widziała bełkoczącego, ledwo trzymającego się na nogach i zupełnie nie oganiającego Charlesa. Noo, to się nigdy wcześniej nie zdarzyło, a już na pewno nie Camille była tego świadkiem.
- To zdecydowanie będzie ciekawa rozrywka - spuentowała, zacierając rączki.
- Naprawdę tak uważasz? Nie jestem tobą, Camille, troszkę wprawiłem się w bojach. No i wiesz, na większość ludzi patrzę jednak z góry. - Uśmiechnął się kpiąco, a potem odrzucił do tyłu spadający mu na twarz, niesforny kosmyk włosów, czym tylko wzmocnił efekt swoich słów. Czarujący był, doprawdy. - Ale myślę, że co niektórzy moi goście mogą paść. Zawsze mnie bawi Ruby; niby tyle chleje, a głowę cały czas ma słabiutką. A jak się dobierają z Jill, to już w ogóle nie muszę nawet sam pić, tak dobrze się wtedy bawię. - Parsknął śmiechem, przypominając sobie takie sytuacje, które doprawdy były komiczne.
Camille prychnęła sobie pod nosem. Bardzo nieładnie ją obrażał, zarzucając jej, nie dosłownie oczywiście, żałośnie słabą głowę. Czy jemu się wydawało, że na to spotkanie przyjdzie pięć osób? Może pięciu z gości będzie znał! Chyba, że planuje spotkanie tylko w znajomym gronie, ale przecież zawsze zapraszany był każdy czarodziej...
Musiała mu jednak przyznać rację w drugiej kwestii. O ile Jill zawsze miała słabą głowę, o tyle Ruby była fenomenem. I obie wstawione też były niezłym widowiskiem.
- Tu muszę się zgodzić - przyznała, zapominając chyba, że powinna być zła. Chyba też miała problemy z pamięcią. - Ale nie mów im, że się tak z nich śmiejemy. Ruby na to zleje, ale od Jill mi się dostanie. To wredna małpa jest. Trochę mi tęskno za nimi wszystkimi. - To chyba Charles zaraził ją tą tęsknotą. Potrząsnęła głową, wprawiając delikatnie w ruch jasne włosy. - Weź mi polej, bo mi się zbiera na sentymenty.
- Mi też się zebrało, skoro w ogóle poruszyłem ten temat. Wiesz co? Muszę to zrobić jak najszybciej - postanowił Charles, posłusznie polewając Camille kolejnego drinka. Podrapał się po trzydniowym zaroście, obmyślając strategię. Tradycja nakazywała zaproszenie wszystkich zamieszkujących to miasto czarodziejów, mógł mieć więc nadzieję, ze nie wszystkim będzie się chciało na jego kulturalne przyjęcie fatygować. Jednego mógł być za to pewny - na pewno nie zastanie Scotta Munro i, jeżeli miał zgadywać, związanej z nim Olivii też nie. - Za następne spotkanie - wzniósł toast, a potem stuknął swoją szklanką o tę Camille i pociągnął łyczek napoju bogów.
Sentymenty prowadzą do niczego innego jak spędzeniu wieczoru na wspominaniu, a na wspominanie będą mieć czas na starość. Na razie muszą przecież budować te wspomnienia, żeby za pięćdziesiąt lat...
Zerknęła na Charlesa i wybuchnęła śmiechem.
- Wyobraziła sobie ciebie na starość - wyjaśniła. Chyba chciał się oburzyć, ale nie dała mu dojść do słowa, powstrzymując go, y, machaniem ręki. Bardzo przekonujące. - Posłuchaj, będziesz miał prostokątne okulary bez oprawek i będziesz przesiadywał przy kominku z kraciastym kocem na kolanach. I w czarnym swetrze. No i włosy ci posiwieją i nie będą już takie długie.
Zrobiła sobie przerwę na maleńki łyczek whisky. Zastukała czerwonymi paznokciami o szklankę.
- I oczywiście będziesz miał laskę, w której będziesz mógł chować różdżkę - powiedziała, jakby rzeczywiście było to oczywiste. - Wygląda na to, że będziesz bardzo dystyngowanym dziadkiem.
- To chyba oczywiste - oświadczył Charles, przyjąwszy wyniosły ton. W niektórych ludziach, w ich zachowaniu, rysach twarzy, gestach, było coś, co mimowolnie nadawało im jakiegoś wyrafinowania. Charles nie miał się za kogoś takiego - wbrew pozorom, jego mniemanie o sobie, nie było wcale ponad przeciętną - ale znał osoby, które faktycznie mógłby powiązać z czymś arystokratycznym. I wiedział, że niektórzy, patrząc na niego, też wystawiają mu taką etykietkę. Cóż, sam sobie na to zasłużył, po tym, jak przeszedł okres nie odzywania się prawie do nikogo i łypania na nich groźnym okiem z wyraźną wyższością. Geny, przed tym nie uciekniesz. - A ty będziesz miała kilkoro dzieci i będziesz im śpiewała, grając na fortepianie w ciepłym, różowym sweterku.
- Ty, ty, nie rozpędzaj się tak! - ostrzegła go. Jakoś jej się nie śpieszyło do macierzyństwa i starannie dbała o to, by tak pozostało. Jasne, lubiła dzieci, była w końcu opiekunką, ale swojej gromadki jeszcze nie planowała. Nie planowała gromadki. - Jakoś nigdy nie chciałam mieć wielu dzieci, wiesz? To znaczy, na razie w ogóle nie w głowie mi bycie matką. Może kiedyś się to zmieni.
Znowu chyba popadali w jakąś refleksyjną atmosferę. Coś musi wisieć w powietrzu, bo to nie jest normalne. Może to te upały tak na ludzi działają?
- Ale różowego sweterka nie zamierzam się wyrzekać - zaśmiała się. - Mam tylko nadzieję, że to nie jest sweter typowej ciotki-klotki, bo na to ewidentnie się nie zgadzam. A ty powinieneś dostać wtedy w zęby, że w ogóle taki ubiór w połączeniu ze mną przyszedł ci do głowy.
Tak, Camille zdecydowanie nie będzie wyglądała dobrze w wielkim wełnianym, drapiącym swetrze. Za to w kaszmirowym sweterku będzie jej dużo lepiej. A najlepiej bez sweterka.
W wieku pięćdziesięciu lat? Jeżeli codziennie ćwiczy to faktycznie, i w takim wieku będzie na co patrzeć. No, chyba, że ma aż tak wybitne geny - jak na razie prezentowała się przecież doskonale.
- Już ty się nie dopytuj o ten sweterek, był ładny. I różowy. Wystarczy szczegółów? - Posłał jej rozbawione spojrzenie, zanim łyknął sobie whisky, która na razie nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Cóż, jak się jest takim olbrzymem, to potem się nie da pić ekonomicznie. - Ale mamy tematy, co? Głupiejemy na starość. - Tak, kolejne są już tylko demencja i wielki brzuch, a potem spokojnie można już się kłaść do grobu. - Co ty nie jesz tej czekolady, co? Chyba nie jesteś na jakiejś absurdalnej diecie?
Nie w wieku pięćdziesięciu lat. Jako maka kilkorga dzieci, którym można grać na fortepianie. Co, owszem, nie wyklucza pięćdziesięciu lat, ale też nie determinuje wieku. Co to w ogóle za dyskryminacja, że pięćdziesięcioletnie kobiety nie mogą dobrze wyglądać bez sweterków!
- Czy zwyczajnie mogę nie mieć ochoty na czekoladę? - zapytała, udając oburzenie. Na szczęście diety nie były jej potrzebne. Chociaż kto ją tam wie, robi się stara, może już się jej przybyło tu i ówdzie. - Od cukru przewraca mi się w głowie. - Bo przecież bez cukru jest całkowicie normalna.
Na przekór swoim słowom wzięła do ust kosteczkę tej cholernej czekolady, o którą jest tyle krzyku. Momentalnie zaczęła się rozpływać na języku. Camille nie mogła się nie uśmiechnąć, ale zupełnie nie była świadoma, że kąciki jest ust powędrowały ku górze.
- Czy ty chcesz mnie utuczyć? - zapytała, czując już, że na jednej kostce może się nie skończyć. Skoro już zaczęła, to teraz pewnie popłynie. - Będziesz mnie lubił jak będę gruba? Taka naprawdę gruba?
- Tak, Camille, chociaż musiałabyś chyba zjeść tonę takiej czekolady na jednym posiedzeniu, żeby zbliżyć się do takiej granicy - oświadczył, w głowie chwaląc się za niesamowicie wyszukany komplement. Kobiety; niezależnie czego by nie deklarowały, każda z nich miała obsesję na punkcie własnej wagi, nieistotne, czy musiała trzymać jakąś dietę, czy była chuda, szczupła, czy też gruba. To chyba po prostu leżało w ich naturze, dlatego zazwyczaj były znacznie bardziej zadbane niż czesto mający to w dupie faceci. Charles, któremu do diet odchudzających było daleko, bo zawartość jego tkanki tłuszczowej była minimalna, wsunął do ust kostkę czekolady, która naprawdę była smaczna. Tylko dlatego zwrócił jej na to uwagę. - A brak ochoty na czekoladę u kobiet podobno jest dziwna.
Camille uniosła sceptycznie brwi do góry.
- Dziwna? - powtórzyła po nim. - To dopiero ciekawa teoria. Chętnie posłucham. Dlaczego brak ochoty na czekoladę u kobiet jest dziwny?
Rozsiadła się wygodniej, żeby wysłuchać ciekawej opowieści, chociaż po Charlesie mogła się spodziewać także krótkiej odpowiedzi w stylu "Bo tak". I wiedziała, że nic więcej z niego nie wyciągnie. Zresztą, tyłek zaczynał jej drętwieć od tego siedzenia. Półleżała wiec teraz na sofie, zupełnie jakby była u siebie. Miała drinka, czekoladę i dobre towarzystwo. Jeszcze jakby tylko mogła gdzieś wyciągnąć nogi byłoby idealnie.
Charles spojrzał na nią, mimowolnie zmrużywszy powieki. Czy ona własnie próbowała z niego kpić? O nie, takich rzeczy po prostu nie można puścić płazem.
- No bo... no bo podobno każda kobieta uwielbia czekoladę i to przez nią najtrudniej jest im trzymać dietę, czy coś takiego - powiedział, wcale nie będąc przekonanym, czy udało mu się wybrnąć. Jakby nie patrzeć, to Camille, nie on, była specjalistką od kobiecych uczuć i upodobań. On był specjalistą od kobiecych ciał. - A poza tym, czekolada jest dobra. Z nią jest prawie jak z pizzą - dodał, posyłając jej rozbawione spojrzenie, bo przecież sama dzisiaj to deklarowała.
Nieno, tym to jej kompletnie nie przekonał. Prędzej rozbawił. Szczególnie w momencie, w którym wyglądał, jakby nie wiedział, co powiedzieć i sam średnio wierzył w swoje słowa.
- Powiem ci coś - zaczęła ze złośliwym uśmieszkiem. - Owszem, czekolada jest dobra, ale są na świecie rzeczy jeszcze lepsze. Więc wcale nie tak trudno powstrzymać się od czekolady.
To raczej nie wyjaśniało w pełni, dlaczego kobieta może nie miec ochoty na czekoladę i nie było by to dziwne, ale już trudno. Niektóre rzeczy lepiej zostawić niedopowiedziane.
- A ty do czego masz słabość? - Ciekawa była, czy może ją jeszcze zaskoczyć czymś o sobie. - Wyłączając kobiety, whisky i pizze.
Czekając na odpowiedzieć upiła łyk whisky, zasysając przy okazji drobną kostkę lodu. Pozwoliła jej zatrzymać się na wargach i powoli roztapiać, wywołując przyjemne mrowienie.
Charlesowi, po kolei, przychodziły do głowy, z których każda kolejna była coraz gorsza. Cóż, wygląda na to, że faktycznie coś było z nim bardzo nie tak. Zresztą, nigdy zanadto się nie łudził, że jest całkiem normalny, bo byłoby to paskudne kłamstwo/
- Hm - zaczął bardzo błyskotliwie, obracając w dłoni szklankę z whisky. - Do czerni, seksu i blondynek. - Wzruszył ramionami; to była najbardziej bezpieczna, a jednocześnie całkowicie pokrywająca się z prawdą odpowiedź. - A ty, cwaniaro? - odbił piłeczkę, łyknąwszy sobie whisky, bo zrobiło mu się jakoś zbyt gorąco, jak zobaczył ten manewr z kostką lodu, który uskuteczniała przed nim Camille.
- Hej! Seks i blondynki zawierają się w pojęciu "kobiety"! Nie powinno się liczyć - zaperzyła się ze śmiechem, ale jednak uznała mu tę odpowiedź.
Zastanowiła się chwilę nad jej własną odpowiedzią. Wątpiła, że uda jej się zmieścić w trzech słowach, tak jak Charlesowi. Naprawdę stara się coś wymyślić, ale nie mogła.
- Do tiramisu, ale o tym już wiesz - zaczęła, nadal mocno skupiona na udzieleniu jakiekolwiek sensownej odpowiedzi. Bezwiednie przesuwała palcem po brzegu szklanki i delikatnie zmarszczyła czoło. - Powiedziałabym, że to moja jedyna słabość, ale to nie prawda. Bardzo łatwo się zachwycam, niewiele mi do szczęścia potrzeba. Jestem zepsuta, powinnam być bardziej wymagająca.
Zaśmiała się, a później, podobnie jak wzruszyła ramionami. Chyba nie takiej odpowiedzi oczekiwał.
To sobie pogadali. No ale nic dziwnego; przywoływanie na czas takich myśli nigdy nie było łatwe i Charles doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Co więcej, powoli zaczynało go dopadać zmęczenie, związane ze stanowczym przepracowaniem. Automatycznie zaczął sobie masować skronie, czując, że może w ten sposób uda mu się jeszcze trochę wytrzymać. Poza tym, bil się z myślami, bo naprawdę lubił spędzać czas z Camille i chcial, zeby to trwało jak najdłużej.
- Niekoniecznie, dzięki temu łatwiej czerpiesz radość z życia - oznajmił całkiem rzeczowo, mierząc ją uważnym spojrzeniem. Miał rację; Camille była osobą, której smutek po prostu nie pasował, bo wydawał się u niej całkowicie nienaturalny.
- I jestem łatwiejsza w obsłudze - uzupełniła jego słowa. - Daj mi kwiatka, to się będę ciszyć. Pokaż mi jakąś ruderę to też będę się cieszyć.
Wyszczerzyła się, zadowolona z tego jakże błyskotliwego żartu. Ale jak by nie patrzeć, to ta dzisiejsza wycieczka naprawdę jej się podobała. Rzuciła spojrzenie Charlesowi i dostrzegła jego niewyraźną minę.
- Co z tobą? - zapytała jakby od niechcenia, ale w jej głosie pobrzmiewała troska, w dodatku chyba niespecjalnie skrywana. W dodatku aż podniosła się na łokciach, żeby go lepiej widzieć. No tak, zupełnie nie przyszło jej do głowy, że może być już późno i można już być zmęczonym. A podobno taka domyślna.
Charles lekceważąco machnął dłonią, ale nie był to zbyt dobrze wykonany aktorski gest; najwyraźniej zmęczenie więziło go w swoich sidłach znacznie mocniej, niż mu się wcześniej zdawało.
- Nic, właśnie sobie uświadomiłem, że jutro rano znów muszę być w pracy. Cholera. - Zapił te słowa łykiem whisky; naprawdę lubił swoją pracę i to, kim się dzięki niej stał, ale marzył mu się przynajmniej trzydniowy urlop. Sam fakt, że głupie trzy dni wolnego wydawały mu się olbrzymią ilością czasu, mówiły same za siebie. - Przepracowałem się trochę, ale no nic. Najwyżej spróbujemy zatrudnić kogoś w zastępstwo za mnie albo sobie chwilę poradzą bez menadżera. - I bez szefowej, cudowna sprawa.
Jego zdolności aktorskie w tej chwili rzeczywiście były nikłe. Camille teraz bardzo wyraźnie widziała jego zmęczenie i żadne słowa czy gesty nie przekonają jej, że jest inaczej.
- Cholera, pewnie jest już późno - mruknęła, ale chyba nie oczekiwała potwierdzenia. Było oczywiste. Automatycznie spojrzała za okno - było bardzo ciemni i Camille mogła się założyć, że było równie cicho. - Pójdę już.
Z pewnym trudem wstała z sofy, za to bez problemu opanowała lekki zawrót głowy, spowodowany nie tyle niewielką (nie oszukujmy się) ilością whisky, co po prostu nagłą zmianą pozycji. Odruchowo poprawiła falbany sukni, jakby istotne teraz było, jak się układają. Spojrzała groźnie na siedzącego na sofie Charlesa. Tym razem to ona patrzyła na niego z góry.
- A ty masz się natychmiast położyć - powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. - I koniecznie znaleźć kogoś do pomocy i trochę wolnego na odpoczynek. I to szybko. A jakby ci się na tym wolnym za bardzo nudziło, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. - Podeszła do Charlesa i pochyliła się nad nim, przy okazji prezentując się z bardzo ciekawej perspektywy. Ucałowała go w czoło. Na koniec dodała cicho: - Dobranoc, Charles.
I zaraz już jej nie było - deportowała się do własnego domu, w który, nie aż tak bardzo wyjątkowo, nikt na nią nie czekał.
To był najdziwniejszy pomysł świata, ale Charles był prawie pewien, ze zda egzamin; dzisiaj nastał ten dzień, w którym do jego mieszkania miała się zwalić cała czarodziejska społeczność miasteczka Cherietown. Co prawda niektórzy zignorowali jego zaproszenie, ale był pewien, że przynajmniej garstka jego najbliższych znajomych go nie zawiedzie. A co czekało na gości? Cóż, po przekroczeniu progu mieszkania Charlesa, każdy z jego gości wchodził wprost do namiotu, który - z zewnątrz prezentujący się całkowicie niepozornie - wewnątrz, dzięki zaklęciom powiększającym, był naprawdę imponujący. Wewnątrz znajdował się suto zastawiony stół, z - co chyba najistotniejsze - bardzo dużym zapasem whisky i wina (zgodnie z zastrzeżeniem, nie było wódki), otoczony odpowiednią ilością wygodnych, obitych pluszem foteli. Z tego prowizorycznego salonu można było przejść też do łazienki - która była, rzecz jasna, rzeczywista łazienką pana Campbella, a także do mniejszego pokoju, jeśli ktoś miałby ochotę ze sobą pogadać. Nie było to może najbardziej wyrafinowane miejsce, które widzieli już mieszkańcy Cherietown, ale miało w sobie magię, a przecież to było sensem ich spotkań.
Walt nie miał zielonego pojęcia, gdzie mieszka Campbell, ale miał przeczucie, że jego mieszkanie okaże się miejscem pełnym atrakcji - w końcu adres zobowiązuje. Na szczęście Camille, jako chyba dość bliska przyjaciółka Charlesa, doskonale wiedziała, gdzie to jest, a że pogoda dopisywała, wybrali się pieszo. Walt podejrzewał, że jego narzeczona chętnie na to przystała nie tylko dlatego, że miała ochotę na spacer, ale również dlatego, że miała okazję pokazać się światu w odświętnej wersji samej siebie. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że wyglądała absolutnie obłędnie, jak zawsze przy okazji tych imprez. On sam wbił się w czarną koszulę i to był jedyny przejaw elegancji, na który sobie pozwolił. Dziś nie miał nic przeciwko byciu tłem. Miał całkiem niezły humor i na swój własny sposób cieszył się, że ktoś w końcu zorganizował tę imprezę czarodziejów.
Pojawili się chyba jako pierwsi - Charles otworzył im drzwi i przywitał ich z czymś na kształt powściągliwego entuzjazmu, a potem zaprosił do środka... namiotu. No, spoko.
Odświętna wersja Camille nie była aż tak odświętna, jakby sama tego chciała: okazja oczywiście wymagała pewnego stopnia elegancji, ale, nie oszukujmy się, wielki bal to nie będzie. Postawiła na prostotę i minimalizm. O ile zwykle widziano ją w raczej zwiewnych, rozkloszowanych sukienkach, tak dzisiaj miała coś bardziej dopasowanego, w kolorze intensywnej czerwieni, z głębokim dekoltem na plecach. Do tego delikatne czarne sandały na niemożliwie wysokiej szpilce - w końcu miała bardzo wysokiego partnera, z którym miała pokazać się u bardzo wysokiego gospodarza. Włosy, ułożone w łagodne fale spływały na jedno ramie.
Faktycznie, zjawili się u Charlesa jako pierwsi (nici z efektownego spóźnienia), który, ku pewnemu zdziwieniu Camille, bardzo szybko zorganizował tę imprezę, o czym nie omieszkała go poinformować. Przez chwilę zastanawiała się, jak Charles zamierza pomieścić wszystkich w nie aż tak dużym mieszkaniu, ale szybko się przekonała. Nie mogła się nie zaśmiać na widok namiotu. Mieszkańcy Cherietown mieli okazję przywyknąć do bardzo wystawnych wnętrz na przyjęciach.
- To na pewno jest dość oryginalny pomysł - skomentowała, kiedy już z jej twarzy zniknął wyraz uprzejmego zdumienia. Może to być miłą odmianą.
Cóż, nie pozostało im nic innego, jak rozgościć się i poczekać na resztę gości.
Wieść, że Victoria Archibald wróciła do miasta i w pierwszy wieczór po swojej długiej nieobecności postanowiła zachlać pałę i zasnąć w miejscu własnej pracy wraz ze swoim byłym seks - a obecnie tylko - przyjacielem, rozeszła się szybciej, niż można by przypuszczać. Victoria jednak absolutnie się tym nie przejmowała; wiedziała, że od dawna wzbudza swoją osobą duże zainteresowanie, tak samo jak i była świadoma, że istnieje całkiem spora grupa osób, która szczerze i z całego serca jej nienawidzi. Nie zajmowało to jednak absolutnie jej głowy; nastał ten dzień, na który czekała podświadomie większość z ich czarodziejskiej społeczności. Victoria także była podekscytowana, kiedy kroczyła ramię w ramię z Anthonym na swoich ultrawysokich szpilkach. To było aż dziwne; po tym, jak ostatnie miesiące spędziła chodząc głównie boso lub w płaskich sandałkach, Victoria prawie miała problem z przyzwyczajeniem się do wysokich butów. Jak to zazwyczaj bywalo, niezależnie od ciepłej pogody, była ubrana od stóp do głów na czarno; na ten wieczór Victoria wybrała ołówkową, podkreślającą jej biodra i tyłek spódnicę i bieliźnianą, jedwabną bluzkę na cieniutkich ramiączkach, której dekolt wykończony był koronką. Kiedy weszli już po schodach, okazało się, że nawet nie muszą się kłopotać pukaniem do drzwi, bo stały one przed nim otworem, najwyraźniej ktoś właśnie się pojawił.
- Czy mi się zdaje, czy to jest namiot? - spytała Victoria, a jej pociągnięte czerwoną szminką usta ułożyły się w półkpiący uśmieszek. dnia Sob 19:50, 22 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz
Mając w pamięci czarodziejską imprezę, która odbyła się już jakiś czas temu u Augususa Pye'a (tę z rozbieranym pokerem), Anthony próbował walczyć ze sceptycyzmem, który ogarnął go na samą myśl o spotkaniu z tymi wszystkimi młodszymi od niego ludźmi. Wiedział, że nie należy do tej grupy i nawet nie próbował się w nią wpasować; miał trochę inne priorytety życiowe niż większość zaproszonych gości. Problem tkwił jednak w tym, że Victoria pełniła ważną rolę w tej całej cherietownowskiej społeczności, dlatego solidarnie postanowił wybrać się z nią do Charlesa Campbella. Okej, tak właściwie średnio chodziło o solidarność: Anthony chciał po prostu jej pilnować. Nie mieli ostatnio najlepszego czasu, zwłaszcza biorąc pod uwagę długą nieobecność panny Archibald w mieście, a jeśli dodać do tego informacje o jej pierwszej nocy po powrocie... Anthony stał się nieufny, a co więcej, całkowicie się z tego rozgrzeszał.
Solennie postanowiwszy zachowywać pozory normalności, pojawił się w miejscu imprezy razem z Victorią, która najwyraźniej była tym wszystkim mocno podekscytowana. Jego za to pomysł z namiotem dość mocno zaintrygował.
- Namiot - powtórzył. - Mam nadzieję, że nie cyrkowy.
Głupi żart, dobry początek.
To był całkowity, zupełny przypadek, że Rosalie pojawiła się na tej czarodziejskiej imprezie dosłowni chwilę po swoim ojcu i jego jakże uroczej, niestety wciąć, partnerce. Anthony Fradenburg wyszedł z domu, który jeszcze dzielili wspólnie, dość wcześnie, nie spodziewała się więc, że kiedy wejdzie do... namiotu?, dopiero będą się rozsiadać. I będzie tak niewiele gości. Jak widać, przeliczyła się. Czy ludzie w tym mieście nie mają zegarków? Sama nie przywiązywała zbyt dużej wagi do tego wydarzenia, jednak z szacunku dla gospodarza zjawiła się w dopuszczalnym czasie spóźnienia i w dopuszczalnie eleganckim stroju, wąskiej czarnej spódnicy z podwyższonym i równie czarnej koszuli bez rękawów z bardzo zwiewnego materiału. W zasadzie przyszła tu tylko dlatego, że to tu przewijają się niezliczone ilości ploteczek, a te jej i Leah powoli się kończyły. Sama Leah miała zjawić się trochę później, z sobie tylko znanych powodów. No i oczywiście, gospodarz nie był jakimś tam pierwszym lepszym frajerem, którego można olać, kiedyś nawet mieli uroczą pogawędkę, może więc wypadałoby przyjść, choć na chwilę. Uprzejmie się przywitała, niezmiennie z kpiącym uśmieszkiem i weszła do środka, nie zdając sobie trudu poświęcenia choć odrobiny uwagi ojcu. Podejrzewała, że to działa w obie strony.
Augustus musiał przyznać, że stracił już nadzieję na to, że ktokolwiek podejmie się organizacji spotkania czarodziejów w tym mieście. Nikt się do tego nie kwapił, a on w sumie i tak odczuwał satysfakcję i nie potrzebował do szczęścia oglądania tutejszych mieszkańców, bo układało się im z Jill. Jasne, niektórzy pewnie rzuciliby jakimś tekstem o zabójczej rutynie, ale on nigdy nie był fanem nadmiernego szaleństwa; właśnie dlatego na jego ustach gościł promienny uśmiech, kiedy, wraz ze swoją pięknie wyglądającą kobietą, szedł wprost do mieszkania znanego mu przelotnie Charlesa Campbella.
- Myślisz, że znowu na tym spotkaniu stanie się coś dziwnego? - zapytał, ale Jill nie zdążyła udzielić mu odpowiedzi, bo oto stanęli na wprost gospodarza. - Witaj, Charles - powiedział Augustus, puszczając przodem swoją partnerkę i powitał rosłego faceta uściskiem dłoni. Zobaczył już kilka znajomych twarzy i posłał im wszystkim uśmiechy, gotów zająć miejsce przy stole, które narzuci mu znająca ich lepiej Jillian.
Copyright (c) 2009 onlyifyouwant | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.