ďťż

...bez komentarza...

onlyifyouwant

Prawo podobieństwa.

Zawsze przyciągamy takich ludzi do swojego życia, jakimi sami, w istocie, jesteśmy. Jeśli nie odpowiada ci otoczenie – zajrzyj do własnego wnętrza. Jeśli zaś uważasz, że masz szczęście do ludzi, to znaczy, że sam taki jesteś. Dlatego, jeśli chcesz pozyskać dla swojego życia szlachetnego człowieka, sam bądź takim człowiekiem.

2. Prawo przyczyny i skutku.

Co dajemy, to do nas wraca. Traktuj partnera tak, jak chcesz, aby on traktował ciebie.

3. Prawo miłości

Wszyscy – i kobiety i mężczyźni – bardzo potrzebujemy miłości. Miłość oznacza akceptację, szczerość, czułość, troskę, gotowość do oddania, niesienia odpowiedzialności, nadzieję, bezinteresowność, szczodrość. Im więcej sami przejawiamy te cechy w działaniach, tym więcej otrzymamy od świata. Strach, zazdrość, uzależnienie, manipulacja, kontrola, pretensje, wymówki niszczą relacje i nie mają żadnego związku z miłością.

4. Prawo mocy słowa.

Czy wiesz, jaką moc mają słowa? Słowo może uzdrowić i może zabić. Uważaj na to, co mówisz. Etykietki, oskarżanie, wymówki tworzą w duszy rany, które trudno się goją. Są nieodwracalne, ponieważ w duszy każdego człowieka mieszka dziecko, które boi się odrzucenia. Nie doceniamy swoich umiejętności zadawania temu dziecku bólu. Wykorzystaj moc swoich słów po to, by wspierać, chwalić, mówić rzeczy dobre.

5. Prawo zaufania.

Zaufanie jest niezbędne dla relacji w miłości. Bez zaufania człowiek robi się podejrzliwy, niespokojny i pełen obaw. Jego partner czuje się wówczas, jakby utkwił w emocjonalnej pułapce, wydaje mu się, że nie może swobodnie oddychać. Zazdrość to strach przed samotnością, niska samoocena i brak miłości do siebie. Zaufanie to warunek miłości.

6. Prawo szczerości.

Ludziom często wydaje się, że gdy kochasz kogoś, to wystarczy, aby razem żyć długo i szczęśliwie. Miłość jednak podobna jest do rośliny, która albo wzrasta i kwitnie, albo więdnie i umiera. Wszystko zależy od tego, co z nią robimy. Zaufanie to woda, bez której roślina nie przeżyje. Otwartość i szczerość uczuć, mówienie drugiej osobie o swoich uczuciach do niej, wspieranie, chwalenie to słońce, niezbędne roślince do tego, by była silna i odporna. Wewnętrzne dziecko każdego z nas pragnie akceptacji i przytulenia.

7. Prawo obdarowania

Kochać oznacza podarować część siebie nieodpłatnie i bezwarunkowo. Obdarowywać, a nie „poświęcać się”. Jeśli chcesz, by ktoś obdarował cię miłością, zacznij od obdarowania nią kogoś. Miłość wraca do ciebie zawsze. Może nie wróci od tego człowieka, ku któremu została skierowana, ale na pewno wróci. W dwójnasób. Pamiętaj, że zapas miłości jest nieograniczony. Nie tracisz jej, gdy nią obdarowujesz. Jednym z powodów, dla których ludzie rzadko kochają jest oczekiwanie, aż ktoś ich pokocha. To tak, jakby muzyk powiedział: „zacznę grać dopiero wtedy, gdy ludzie zaczną tańczyć”. Albo jakbyś oczekiwał ciepła z ogniska, którego nie rozpaliłeś. Miłość jest bezwarunkowa i nie żąda niczego w zamian. Nie znosi wymiany barterowej. Tajemnica szczęśliwych relacji na całe życie tkwi w myśleniu, co możesz dać, zamiast – co możesz wziąć.

8. Prawo dotyku

Dotyk to jeden z najsilniejszych przejawów miłości, burzący mury i umacniający Wasz związek. Dotknąć kogoś to dotknąć jego duszy. Dlatego, gdy jest nam źle, jesteśmy obrażeni, mówimy „nie dotykaj mniej”. Przytulaj człowieka, którego kochasz tak często, jak jest to możliwe. Trzymajcie się za ręce. Kiedy dotykamy kogoś z czułością, zmienia się nasza fizjologia oraz fizjologia dotykanej osoby. Zmniejsza się poziom hormonów stresu, odpręża się system nerwowy, zwiększa się odporność, polepsza się stan emocjonalny. Dlatego brak 8 przytuleń dziennie skazuje nas na różne choroby.

9. Prawo wolności.

Jeśli kogoś kochasz – daj mu wolność. Prawo do własnego podejmowania decyzji, prawo do życia tak, jak on chce, a nie tak, jak chcesz ty. Każdy potrzebuje własnej przestrzeni i raczej nikt nie lubi tkwić w pułapce. Jeśli kogoś kochasz, to uwzględniasz i szanujesz jego życzenia i potrzeby. Nie zawsze jest to łatwe, ale nie ma innej drogi."

/Znalezione w sieci./


Kiedy wróciłem do domu, żona podała kolację.Wziąłem ją za rękę...i powiedziałem, że muszę jej coś powiedzieć. Usiadła i jadła w milczeniu.
Znów widziałem strach w jej oczach.Nagle byłem przerażony, nie byłem w stanie otworzyć ust. Ale musiałem jej powiedzieć co myślę: chcę rozwodu. Żona
nie była porywcza i zdenerwowana, tylko cichym głosem zapytała mnie o powód. Chciałem unikać odpowiedzi na to pytanie. to ją rozgniewało. Rozrzuciła wokół sztućce i krzyczał na mnie, że nie jestem mężczyzną. Tej nocy nie rozmawialiśmy już ze sobą. Płakała przez całą noc. Wiedziałem, że chce się dowiedzieć, co się stało z naszym małżeństwem, ale nie mogłem dać jej zadowalającej odpowiedzi: I zakochałem się w Jane. Mojej żony już nie kocham.

Z głębokim poczuciem winy, przygotowałem Kontrakt małżeński, w którym zaoferowałem jej nasz dom, samochód, i 30% naszej firmy. Przeglądnęła go
krótko, a następnie podarła go. Kobieta, z którą spędziłem dziesięć lat mojego życia, była mi obca. Było mi przykro, za jej czas i energię, które marnowała ze mną, ale nie mogłem wrócić, zbyt mocno kochałem Jane.Wreszcie wybuchnęła głośno na moich oczach łzami, takiej reakcji się spodziewałem.Te łzy dały mi jakoś poczucie ulgi.Przez dłuższy czas myślałem nad rozwodem, miałem obsesję na punkcie tej myśli.Teraz to uczucie jest jeszcze silniejsze
i byłem pewien, że jest to dobra decyzja.
Następnego dnia wróciłem do domu późno i zobaczyłem ją siedzą przy stole coś piszącą. Byłem bardzo zmęczony tego wieczoru, więc poszedłem bez kolacji prosto do łóżka. Wiele godzin spędzonych z Jane mnie wyczerpały.Obudziłem się i zobaczyłem, krótko że nadal siedzi przy biurku i pisze. To nie miało dla mnie znaczenia, więc odwróciłem się i natychmiast zasnąłem. Rano dała mi swoje wymagania odnośnie rozwodu: nie wymaga niczego,jednak chce byśmy przez miesiąc żyli normalnie i udawali że nic się nie stało, zanim ogłosimy rozwód. Powód był prosty: Nasz syn pisze za miesiąc prace klasowe i nie chce go z naszym zepsutym małżeństwem obciążać.
To mogłem zaakceptować. Ale poszła dalej:Chciała, żebym sobie przypomniał, jak w dniu naszego ślubu na rękach niosłem ją przez próg. Chciała żebym codziennie z naszej sypialni do drzwi wyjściowych nosił ją na rękach przez miesiąc. Myślałem, że ona całkowicie oszalała.Lecz by nasze ostatnie dzień, były przyjemne jak tylko było to możliwe, zgodziłem się.
Później powiedziałem Jane o warunkach mojej żony. Roześmiała się głośno i powiedziała, że to absurd. "Nie ważne co ona za sztuczki zastosuje, musi zaakceptować rozwód, powiedziała "i szydziła.
Po tym jak powiedziałem żonie, że chce się rozwieść, nie mieliśmy więcej kontaktu ciała. Więc nic dziwnego, że w pierwszy dzień nieznane uczucie było, kiedy niosłem ją na rękach. Nasz syn stał za nami i oklaskiwał. "Tato trzyma mamę w rękach," radował się. Jego słowa mnie zraniły.
Od sypialni do drzwi salonu - Poszedłem 10 metrów z nią w moich ramionach. Powoli zamknęła oczy i szepnęła do mnie: "Proszę nie mów naszemu
Synkowi o naszym rozwodzie. " skinąłem głową i przygnębiające uczucie mnie napadło. Umieściłem ją w przedniej części drzwi. Poszła na
przystanek autobusowy w celu oczekiwania na autobus do pracy. Jechałem sam do mojego biura.
Na drugi dzień wszyscy przyszło o wiele łatwiej. Pochyliła głowę na mojej piersi. Czułem zapach jej bluzki. Uświadomiłem sobie, że przez długi czas
nie dostrzegałem jej.Uświadomiłem sobie, że nie jest już tak młoda, jak był na naszym ślubie. Widziałem małe zmarszczki na jej twarzy, a także pierwsze małe szare Włosy. Nasze małżeństwo nie przeszło na niej bez szwanku.Przez chwilę, zadałem sobie pytanie, co za krzywdę jej wyrządziłem.
Kiedy w czwartym dniu wziąłem ją na ręce, zauważyłem,że poczucie swojskości powstało ponownie.To była kobieta, która mi dziesięć lat życia poświęciła.

Piątego dnia zauważyłem, że zaufanie wzrasta.Nie powiedziałem Jane o tym. Z dnia na dzień, łatwiej było mi ją nosić. Może mnie codziennie ćwiczenie zrobiło silniejszym.Pewnego ranka, widziałem ją, jak myślała,w co się ubrać. Przymierzyła kilka strojów, ale nie mogła się zdecydować. Potem powiedziała z westchnieniem: "Wszystkie Ubrania są coraz większe. "Nagle Zdałem sobie sprawę, że ona znacznie schudła. Więc to był powód, że noszenie jej stało się łatwiejsze!
Nagle uderzyło mnie jak cios: Miała tak wiele bólu i goryczy w swoim sercu!Podświadomie pogłaskałem ją po głowie.W tej chwili nasz syn i powiedział:
"Tato, to już czas, trzeba mamę z pokoju przenieść ". było ważną częścią jego życia,aby zobaczyć, jak tato mamę niesie na rękach z pokoju.
Moja żona powiedziała do naszego syna, żeby bliżej podszedł.Gdy to zrobił, wzięła go w ramiona. Odwróciłem głowę, ponieważ obawiam się zmienić zdanie w ostatniej chwili.
Wziąłem ją w ramiona i zaniosłem z sypialni przez salon do korytarzu. Jej ręka opadała na mojej szyi lekko. Trzymałem ją mocno w ramionach.
To było jak w dniu naszego ślubu. Martwiłam się, bo waży mniej i mniej. Gdy miałem ją w ostatnim dniu w ramionach prawie nie mogłem się ruszyć.
Nasz syn był już w szkole. Trzymałam ją i powiedziałem jej, że zauważyłem, że w naszym życiu brakowało intymności.Pojechałem do mojego biura i wyskoczyłem z samochodu nie zamykając go - na to było brak czasu. Bałem się, że z każdym opóźnieniem mogę zmienić decyzję. Pobiegłem po schodach.
Kiedy podszedłem, Jane otworzyła drzwi. "Przepraszam, ale nie chcę się już rozwodzić" Powiedziałem.
Spojrzała na mnie zaskoczona i dotknęła mojego czoła."Czy masz gorączkę?" zapytała. Wziąłem jej rękę z mojego czoła i powiedziałem:
"Przykro mi, Jane, nie będę się rozwodzić. Nasze życie małżeńskie było pewnie dlatego tak monotonne, bo ona i ja nie docenialiśmy się, a nie dlatego, że nie kochamy się!
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, kiedy na naszym ślubie prowadziłem ją przez próg, ślubowałem jej lojalność i wierność dopóki śmierć nas nie rozłączy ".
Jane wydawała się nagle obudzić. Uderzyła mnie w twarz, trzasnęła drzwiami i wybuchnęła płaczem. Pobiegłem na dół i do kwiaciarni, która była na mojej drodze.Tam zamówiłem bukiet dla mojej żony.Ekspedientka zapytała mnie, co napisać na kartce. Uśmiechnąłem się i napisałem, że Każdego ranka będę nosić ją przez próg, dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Kiedy przyjechałem po południu do domu, miałem uśmiech na ustach i bukiet kwiatów w dłoni. Pobiegłem po schodach, moja żona była w łóżku - moja żona nie żyje.
Walczyła miesiące z rakiem a ja byłem zbyt zajęty z Jane na ogół żeby coś sobie uświadomić. Wiedziała, że wkrótce umrze i chciała mnie uratować od:
Negatywnego uczucia naszego syna do mnie.Przynajmniej w oczach mojego syna, pozostanę kochającym mężem.

To te drobne gesty w związku, tak naprawdę mają największe znaczenie. To nie dwór, samochód lub Góry pieniędzy. Te rzeczy mogą rzeczywiście życie
wzbogacić, ale nigdy nie są źródłem Szczęścia.
Więc masz trochę czasu by zrobić to dla partnerstwa.
To te małe akcenty dbają o bezpieczeństwo i poczucie bliskości.Żyć w szczęśliwym związku! Jeśli tego nie udostępnisz, nic Ci się nie stanie.
Jednak robiąc to, może uratujesz jakieś małżeństwo.
Wiele związków się niszczy, ponieważ ludzie
nie zdają sobie sprawy, że poddają się tuż przed metą.

/z sieci/

Było ich dwoje – On i Ona. Kiedyś się odnaleźli i teraz żyli jednym wspólnym życiem – czasem słodkim i śmiesznym, czasem słonym, a czasem gorzkim, jednym słowem: zwyczajnym życiem dwojga najzwyklejszych szczęśliwych ludzi.

Byli szczęśliwi, ponieważ byli razem, a to jest znacznie lepsze, niż bycie w pojedynkę. On nosił Ją na rękach, zapalał nocami gwiazdy, budował dom, żeby Ona miała gdzie mieszkać i mogła urządzać ich gniazdko. Wszyscy mówili:...
- Oczywiście, że go kocha! Przecież jest ideałem! Z takim mężczyzną łatwo być szczęśliwą!
On i Ona słuchali, uśmiechali się i nikomu nie mówili, że to Ona zrobiła z Niego ideał, że On nie mógł po prostu być inny – przecież był obok Niej. To było ich małą tajemnicą.

Ona czekała na Niego, witała Go i odprowadzała, ogrzewała ich dom, żeby jemu było w nim ciepło i przytulnie. Wszyscy mówili:
- Oczywiście, że nosi ją na rękach! Przecież ona jest stworzona do prowadzenia domu! Nic dziwnego, ze jest taki szczęśliwy!
On i Ona śmiali się i nie mówili nikomu, że Ona jest stworzona do prowadzenia domu jedynie z Nim i tylko Jemu może być tak dobrze w ich domu. To był ich sekret.

On szedł, potykał się, przewracał, rozczarowywał i bywał zmęczony. Wszyscy mówili:
- Do czego on jest jej potrzebny – taki zbity i zmęczony, taki przegrany… Przecież wokół jest tylu silnych, pewnych siebie, zwycięskich…
Nikt jednak nie wiedział, że nie ma na całym świecie nikogo silniejszego od Niego, przecież On i Ona byli razem, a więc byli najsilniejsi. To było Jej tajemnicą.

Ona opatrywała Jego rany, nie spała nocami, smuciła się i płakała. Wszyscy mówili:
- Co też on w niej widzi?! Przecież ma zmarszczki i cienie pod oczami! A tyle wokół młodych i pięknych kobiet!
Ale nikt nie wiedział, że Ona była najpiękniejsza na świecie. Czyż może ktokolwiek przyćmić urodę tej, którą kocha? Ale to było Jego tajemnicą.

Wciąż sobie żyli, kochali i byli szczęśliwi. Wszyscy mówili zdumieni:
- Jakim cudem nie znudzili się sobie przez tyle czasu? To niemożliwe, że żadne z nich nie chce spróbować czegoś nowego!
A oni wciąż nic nie mówili. Po prostu byli tylko we dwoje, a wszystkich było wielu, ale w pojedynkę – gdyby było inaczej, to nie pytaliby o takie rzeczy. Nie jest to przecież żadna tajemnica. To jest to, czego nie da się wytłumaczyć i nie ma nawet takiej potrzeby.
"Drogi Człowieku, jesteś jedynie malusieńką plamką w porównaniu do najmniejszych obiektów na nieboskłonie. Z poważaniem, Wszechświat.
To smutne…

Drogi Człowieku, Twoje najdrobniejsze działania mogą doprowadzić do reakcji łańcuchowej, która w efekcie obejmie całą czasoprzestrzeń. Z poważaniem, Teoria Chaosu.
Ależ to wspaniale!
...

Drogi Człowieku, Twoje „działania” są niczym innym jak tylko efektem reakcji chemicznych w Twoim organizmie w danej jednostce czasu. Z poważaniem, Związek Przyczynowo-Skutkowy.
To smutne…

Drogi Człowieku, Związek Przyczynowo-Skutkowy kłamie jak również nie kłamie, a także opiera się walce kłamstwa i niekłamstwa. Z poważaniem, Mechanika Kwantowa.
Eeeee… Rozumiem…

Drogi Człowieku, wynaleźliśmy wiele pięknych rzeczy, aby odciągnąć Cię od poszukiwania sensu Twojego istnienia, za którym wciąż gonisz. Z poważaniem, Sztuka.
Fantastycznie!

Drogi Człowieku, istnienie jest pozbawione wszelkiego sensu. Z poważaniem. Postmodernizm.
Skończę z tym raz na zawsze!

Drogi Człowieku, nie skończysz!!! Twoje instynkty zostały inaczej zaprogramowane. Z poważaniem, Ewolucja.
Dobrze, więc ewoluuję jako hedonista.

Drogi Człowieku, nie możesz sobie na to pozwolić. Z poważaniem, Ekonomia.

Droga Rzeczywistość, tworzę nowy symulator Rzeczywistości, w której wszystko będzie mi podporządkowane i będzie działać tak, jak ja zechcę.
Witaj w klubie. Z poważaniem, Stwórca".


"Znów śni mi się, jak odchodzisz.
Nic na pokaz: ani rozrzuconej bielizny, ani rozdziawiającej paszczę walizki, ani teatralnego trzaskania drzwiami – wiśniowymi, bo tylko takie ci się podobały. Nie usłyszę potrząsania kluczami, przekleństw, dzwonienia bransoletek… nie, nie odejdziesz ode mnie w taki sposób: głośny i prymitywny. Będziesz się wydobywać po cichu, po małej łyżeczce, tak, żebym wcale nie zauważył. Szczerze wierzysz, że mogę nie zauważyć. Z każdym twoim niewypowiedz...ianym słowem, śpiącym między nami kotem, nie zdjętym jeszcze, ale uwierającym pierścionkiem, ukochanym kubkiem – tym, co był dla nas na spółkę, a teraz nie wolno mi go dotykać, nie wolno i już – wycieka ze mnie życie. Tracę komórkę po komórce, jednak nie po to, by się odnowić – to proces rozpadu, straszny, czuję go w każdej sekundzie, ale nie zdradzam się z tym, ponieważ nie mogę dopuścić, żebyś się martwiła. Tak bardzo wierzysz w to, że wszystko robisz jak trzeba, że to jest niezbędne, że mnie oszczędzasz, że tak będzie lepiej – tylko nie wiadomo dla kogo.
Jest mi zimno.
Zawijam się w ciebie, w wyobraźni, rzecz jasna – już od dawna boję się ciebie dotknąć – wiem, że zanim moje palce utoną w twoich niemożliwych włosach koloru czekolady z mlekiem, rozbiję coś bardzo kruchego i cienkiego. A wówczas to, co tak pieczołowicie budujesz między nami z matczyną delikatnością i z uporem małego dziecka, rozsypie się na tysiące maleńkich, przezroczystych odłamków. Ogarnia mnie stupor. Wymrażam się od wewnątrz. Nie mogę przeszkadzać – mogę jedynie patrzeć, jak zabierasz siebie – nie ze mnie – to niemożliwe, ale cała przestrzeń wokół stopniowo traci objętość i sens, zmniejsza się i rozpada, jak gdyby ktoś rozsypał nagle w pustym mieszkaniu zawartość domku dla lalek, a ja chodziłbym po nim – wielki, niezdarny, porzucony człowiek z maleńką duszą, w której nic więcej się nie zmieści.
Jesteś jeszcze troszeczkę tutaj.
Dlatego chodzę.

Kiedy cicho zamkniesz za sobą drzwi – upadnę.
Ale to będzie później.
A na razie znów śni mi się, jak odchodzisz".

Katierina Sultanowa. Przekład I.Z. objęty prawem autorskim.
Gdzieś jest morze…

Miasto było zmęczone upałem…
Rozedrgane powietrze nad rozpalonym asfaltem, liście na drzewach poszarzałe od kurzu, przegrzewające się w biurach wentylatory, które nie ratowały przed gorącem. Miasto jednak tętniło swoim pospiesznym życiem nawet w tym piekielnym słońcu…
Kobieta już była spóźniona. Torebka uderzała o biodro swoją ostrą krawędzią, przełożenie jej nie wchodziło w rachubę, ręce miała zajęte teczką z papierami, które zamierzały z niej lada moment wypaść. Musiała jeszcze zdążyć w kilka miejsc, do których koniecznie należało dotrzeć, bo to „sprawa priorytetowa”. Z komórki dociśniętej ramieniem do ucha, histerycznym głosem nadawała szefowa:
- Tak, dostaliśmy odmowę, ale spróbuję zadzwonić do innej firmy… Plakaty są już do odebrania… Nie, nie zdążę… Musisz tam pojechać… Musisz!!!
Kolejne połączenie. I kolejne. Sprawy-sprawy-sprawy… Wreszcie kobieta chowa telefon do kieszeni, łapie wypadające z teczki papiery, poirytowana, z rezygnacją w głosie, jak skazaniec szepcze „Mam dosyć!!!”
Jeszcze tylko krótkie spojrzenie w stronę świateł na skrzyżowaniu, rzut okiem dookoła, krok na jezdnię… I nagle STOP! – pod nogami kobieta czuje piasek…
Podnosi głowę i widzi morze aż po horyzont, stoi na niewielkim wzniesieniu, na brzegu… Morze się dąsa, wyrzucając fale na brzeg, lekki ciepły wiaterek plącze się we włosach… Skrajnie zdziwiona, ogląda się na miejską ulicę, skąd przed chwilą nadeszła. Ale nie ma ulicy – tam, gdzieś bardzo daleko, ścieli się wysoka trawa, uginająca się pod wiatrem, wyglądająca jak przedłużenie morza… Wokół żywej duszy… Jak to tak??? Kobieta kładzie teczkę z papierami na piasek, odkłada telefon i robi krok w stronę wody… Niepewnie dotyka grzbietu fali, podnosi rękę do twarzy, czuje słone krople… Morze jest prawdziwe… Najprawdziwsze… Nie ma ochoty zastanawiać się, skąd się wzięło… Podwija nogawki i wchodzi boso do wody, fala bawi się z nią, tarmosi za kostki u nóg, owija się wokół kolana, ale kobieta tego nie zauważa. Ciężko coś zauważyć, skoro nie wierzysz nawet własnym oczom… Spodnie i bluzka są mokre… Kobieta zrzuca ubranie na piasek – przecież nikogo nie ma, nikt jej nie widzi… Nurkuje w fale…
Idzie boso wzdłuż brzegu, włosy już prawie wyschły, na piasku zostają ślady, które za chwilę wygładzi woda… Ogląda się. Nadal jest tu całkiem sama, uśmiecha się więc do swoich myśli i rysuje palcem u nogi serduszko na mokrym piasku – tak, jak robiła to w dzieciństwie. Fala zmywa serduszko… Kobieta siada, obejmując kolana i patrzy na horyzont… Zaczyna rozumieć, że jest po prostu szczęśliwa z powodu ogarniającej jej wolności, której nie czuła już od dawna, a może nawet nigdy w życiu…
Bluzka leży obok teczki z „najważniejszymi” papierami, „priorytetowymi dokumentami” i najnowszego modelu telefonu, który już jej się znudził… Kobieta kładzie się na piasku z rozłożonymi szeroko rękami, fale czule dotykają jej nóg. Wydaje jej się, że z wiatru wyłania się cień mężczyzny, który delikatnie muska jej policzek i znika tak samo bezszelestnie, jak się pojawił… Patrzy w błękitne niebo, głowę ma pustą, myśli gdzieś zniknęły, rozwiały się… Następnie unosi dłoń, spogląda na swoje palce, które powoli stają się przezroczyste… Niczemu się już nie dziwi. Zanurza ręce w falach, uśmiecha się i znów patrzy w niebo… Zamienia się w obłok, cień, który również powoli znika…

W zakurzonym, gorącym mieście, tuż przy sygnalizacji na skrzyżowaniu stoi tłum zmęczonych upałem ludzi…
- Przecież było zielone…
- Nie zauważyła…
- Zza zakrętu wyskoczył…
Młody lekarz o smutnej twarzy przykrywa ciemną folią dziwny miękki uśmiech na jej twarzy.
Gdzieś tam, poza zgiełkiem, na brzeg pchały się morskie fale…

...wiec zatrzymaj się wcześniej, zanim światło się zmieni i spróbuj żyć też dla siebie.
"Cel dla ciebie

- Mistrzu, - zapytał uczeń, - dlaczego ciągle napotykam przeszkody w drodze do celu, które sprowadzają mnie na manowce i każą pochylać głowę nad własnymi słabościami.
- To, co nazywasz przeszkodami, - odpowiedział mistrz, - to, w istocie, część twojego celu. Przestań z tym walczyć. Po prostu pomyśl o tym i weź pod uwagę, gdy wybierasz drogę. Wyobraź sobie, że strzelasz z łuku. Tarcza jest daleko i nie możesz jej zobaczyć, ponieważ jest gęsta mgła. Czy będziesz...z walczył z mgłą? Nie, będziesz czekał, aż przyjdzie wiatr i rozwieje mgłę. Teraz już widzisz tarczę, ale wiatr znosi twoje strzały. Czy walczysz z wiatrem? Nie, określasz kierunek wiatru i korygujesz ustawienie łuku, wypuszczając strzałę pod innym kątem. Twój łuk jest ciężki i oporny. Czy walczysz z łukiem? Nie, ćwiczysz swoje mięśnie i coraz mocniej naciągasz cięciwę.
- Ale przecież są ludzie, którzy mają lekki, giętki łuk, a gdy strzelają – pogoda jest piękna i bezwietrzna, - powiedział oburzony uczeń. – Dlaczego tylko moje działania napotykają tyle przeszkód? Czy wszechświat sprzysiągł się przeciwko mnie?
- Nigdy nie patrz na innych, - uśmiechnął się mistrz. – Każdy ma swój łuk, swoją tarczę i swój własny czas, by wypuścić strzałę. Jedni czynią swoim celem trafienie w środek tarczy, inni – możliwość nauczenia się łucznictwa.
Mistrz pochylił się do ucznia i dodał:
- Powierzę ci jeszcze jedną straszną tajemnicę, mój chłopcze. Mgła nie spowija ziemi po to, by przeszkodzić twojemu strzelaniu z łuku. Wiatr nie wieje po to, by zmienić kierunek twojej strzały. Twardy łuk nie został zrobiony po to, byś zdał sobie sprawę ze swoich słabości. To wszystko dzieje się niezależnie od ciebie i twoich zamiarów. To twoja decyzja, by w takich warunkach precyzyjnie trafić do tarczy. Przestań więc skarżyć się z powodu trudności i albo zacznij strzelać, albo okiełznaj swoją dumę i wybierz sobie lżejszy cel".

/z netu/
Jak popełniać dobro.

"Wyrażenie "popełniać dobro" może się komuś wydawać dość dziwne”, opowiadała pani L.M., a nawet bezsensowne. Słowo "popełniać" wiążę się przecież w języku potocznym z czymś niedobrym, ze złem. Podczas gdy dobro… Ludzie uważają, że dobra nie można popełniać, że dobro można czynić. Nigdy nie POPEŁNIAĆ.
Wkrótce po ślubie spotkałam się z czymś, co pozwoliło mi zrozumieć dziwne zestawienie tych słów. Urządzaliśmy z mężem mieszkanie i doznawaliśmy tych drobnych radości, jakich doświadczają ci, którzy urządzają swoje pierwsze siedlisko. Pewnego razu usłyszeliśmy dochodzący sprzed domu hałas i wyjrzeliśmy oknem. Przed domem stał samochód ciężarowy i jacyś ludzie wyładowywali z niego skrzynie. Obok wozu stała moja ciocia. Pomachała do nas.
- Wiozę wam kuchnię – zawołała, promieniejąc radością i czymś, co bym nazwała oczekiwaniem wdzięczności.
Tragarze wnieśli do nas skrzynie, otwarliśmy je z ciocią i mężem i zadrżeliśmy ze zgrozy: był to akurat ten komplet mebli kuchennych, jakiego bym sobie nigdy nie kupiła. Pamiętałam nawet, że widząc w domu towarowym podobny, śmialiśmy się i zastanawiali, kto zechce sobie coś tak okropnego kupić. Niezależnie od urody tego kompletu musieliśmy uznać, że jest bardzo drogi i że jak bardzo drogi wygląda.
Są takie meble, które zdają się wołać: "Popatrzcie, nie jestem wprawdzie bardzo piękny, ale ci, co sobie na mnie pozwolili, mają na tyle pieniędzy, by coś tak drogiego, jak ja, móc kupić". Taki był właśnie ów komplet kuchenny.
- Dziękuję – wykrztusił z siebie mój mąż, jak gdyby to wyrażał małymi literkami.
Chciałam wybuchnąć śmiechem, ale kiedy wyobraziłam sobie, że bym miała w TYM całe lata… długie lata… gospodarować… żyć…
Tak to się zaczęło. Ciocia nie miała rodziny i mnie oraz mojego męża jak gdyby adoptowała. Była bogata i starała się spełnić w nas swoje marzenia. Powiedziałabym, że popełnianie dobra polega na tym, że człowiek robi to, co by chciał sam, a czego być może nie chcieliby ci, dla których to robi. Nasze mieszkanie zaczęło napełniać się tym, czego żeśmy nie chcieli. Czego byśmy sobie nigdy nie kupili. Co byśmy najchętniej z mieszkania wyrzucili. Tylko, że nie chcieliśmy cioci urazić, wobec czego staraliśmy się, aczkolwiek z goryczą, tolerować jej dary. Dawaliśmy jej wprawdzie za każdym razem delikatnie do zrozumienia, że powinna nam pozwolić żyć w sposób, jaki nam odpowiada i niczego nam już nie przywozić, ale ona tłumaczyła to sobie jako skromność, jako nieśmiałość.
- Ciotka ma, ciotka da – mawiała z uśmiechem – nie krępujcie się, dzieci, znowu wam coś ładnego przywiozę.
Prawdę mówiąc, czasem ogarniał nas strach. Raz ciocia przywiozła zasłony, które mogły być modne w czasach jej młodości, innym razem znów jakiś obraz, namalowany przez jej znajomego – "jest przecież wspaniały, czyż nie? - i – spójrzcie tylko, jaki duży, kiedyś widziałam na wystawie mały obrazek, który kosztował kupę pieniędzy, co to jest w porównaniu z tym wielkim…"
Pewnego lata, wyjeżdżając na urlop, nieopatrznie zostawiliśmy cioci klucze do mieszkania – na wszelki wypadek. I żeby podlewała kwiaty.
Kiedy wróciłam… Czy możecie sobie wyobrazić, że wchodzicie do pokoju, do którego wchodziliście niezliczoną ilość razy, otwieracie drzwi i naraz jesteście w całkowicie innym pomieszczeniu – rozglądacie się… nie rozumiecie… NIE ROZUMIECIE…
Tak się czułam, kiedy po powrocie z urlopu otworzyłam drzwi naszego mieszkania. Mieszkanie było całkiem przemienione. Pomalowane DOKŁADNIE w te kolory, których nie znosiłam. Na podłogach zamiast naszych dywanów było linoleum – ciocia twierdziła, że jest bardziej praktyczne w utrzymaniu, wobec czego kazała nimi wyłożyć podłogi.
- Gdzie są moje książki? – zapytałam.
- W piwnicy – odrzekła ciocia – przecież i tak wszystkie przeczytałaś, a ta nowa ściana w kwiatki, jest znacznie ładniejsza niż jakieś książki, na których gromadzi się pełno kurzu.
Zazwyczaj jestem spokojna, ale wtedy zsiniałam – z ledwością wstrzymywałam się od płaczu, dopóki ciocia była w naszym mieszkaniu, a ściślej mówiąc w tym, co z naszego mieszkania zrobiła. Ja już tego za własne mieszkanie uważać nie mogłam i zaczynałam do tych kilkudziesięciu metrów kwadratowych odczuwać wstręt. Ledwie ciocia wyszła z mieszkania, które było przedtem NASZYM MIESZKANIEM, rozszlochałam się w ramionach męża. Starał się mnie pocieszyć, ale widziałam po nim całkiem wyraźnie, że swoim popełnianiem dobra ciocia zadała mu cios między oczy, podobnie, jak zadała go mnie.
Ci, którzy popełniają dobro, są często bardzo ofiarni i człowiekowi jest ich żal. Oczekują wdzięczności i uważają za niewdzięczność to, że ludzie nie chcą być niewolnikami ich życia. Pamiętam, jak moja matka (siostra owej cioci – mamy widocznie popełnianie dobra jakoś w genach) przywiozła kiedyś do nas z prastarej chaty w górach swoją matkę, moją babcię. Twierdziła, że nie można dopuścić do tego, aby babcia w swoim wieku sama rąbała drewno. Nie miała też w chacie wodociągu, czerpała wodę ze studzienki w piwnicy. Babcia czuła się u nas nieszczęśliwa i za parę tygodni zaczęła słabnąć. Snuła się po mieszkaniu, wszystko zapominała, całymi godzinami leżała w łóżku, podrzemując. Więdła… I to jak szybko… W końcu matka odwiozła ją z powrotem do jej domu. Babcia cała się rozpromieniła – chwyciła siekierkę i pobiegła narąbać drew na podpałkę, by móc nas poczęstować kawą. I żyła, zadowolona i pełna radości życia, jeszcze przez długi lata…
Ci, którzy chcą "popełniać dobro", powinni uwzględnić zdanie tych, których to dobro dotyczy, dać ich duszom "głos doradczy". Wczuć się w nich. Nie odmawiać swym bliskim prawa do owego GŁOSU DORADCZEGO. Głosu ich życia… Jak piękną rzeczą jest komuś "zrobić coś dobrego". Jak łatwe – jak nie zasługujące na wdzięczność – i żałosne – bywa natomiast przeciwieństwo czynienia dobra: owo "popełnianie dobra".
Nie, to nie jest zabawa słowami. Myślę, że jest to zrozumienie jednej z wielkich tajemnic ludzkiego współżycia… Jednej z wielkich tajemnic rzeczywistej miłości". Eduard Martin
"Marzę, by zamieszkać w małej, przytulnej wiosce złożonej z dwóch domów. Widzę, jak tonie w młodych brzózkach, kwitnących wiśniach i sadach jabłoni. Maleńkimi uliczkami spacerują zapachy sennej czułości, bzu, pieczonych ziemniaków i zsiadłego mleka. Zadbane kurki paradują po podwórku, za nimi biegną ich puszyste, żółte dzieci, a obrazu dopełnia kogut obserwujący leniwie ich przemieszczanie się spod przymkniętych powiek.
Między naszymi domami nie ma płotu – swobodnie chodzimy ...sobie z ganku na ganek, mamy wspólne kuchnie i niekiedy – sypialnie. Potem wyraz „niekiedy” znika z tego obrazka i wówczas staje się on idealny. Nie przesłodzony i nie ulizany - bo w takim nie da się żyć, taki to można tylko powiesić na ścianie – nie, staje się żywy i delikatny i będę mogła zanurzyć się w nim całkowicie, nie stawiając żadnych warunków. Żadnych, prócz jednego.
Każdy dom ma swoją szopę. Każda szopa ma swojego właściciela i bardzo oczywistą zasadę: nie wolno wbiegać do cudzej szopy w kaloszach, z widłami i wrzeszczeć, że całe to siano, zbierane skrzętnie latami i układane starannie w rządki, że to wszystko tak naprawdę jest głupim nawozem i wyrzucać to przez drzwi i okna. Nie wolno, rozumiesz?
A tym bardziej nie należy się przy tym szczerze dziwić, że nikt przed tobą nie pada na kolana jak przed Mesjaszem i nie dziękuje ci wylewnie.
Wspaniała wioska złożona z dwóch domów i jedna, bardzo prosta zasada. Zrozumiesz dopiero wtedy, gdy naprawdę zechcesz zamieszkać w tej wiosce".

K.Sultanova. Przekład I.Z. jest objęty prawem autorskim.
"Perła

Pewien człowiek. Zwyczajny. Jak każdy. Nie wyróżniający się z tłumu wyglądem, siłą, ani intelektem. Szary, standardowy obywatel. Ten człowiek... znalazł kiedyś perłę.
Było to o tyle dziwne zjawisko, że nie był wcale poławiaczem, a znalazł ją, przesiewając dłonią w zamyśleniu złocisty piasek nadmorskiej plaży. Należałoby raczej powiedzieć, że to perła znalazła tego człowieka, a właściwie wybrała go sobie na tego, któremu pozwoliła się odnaleźć i w którego ręce się oddała. Dlaczego to zrobiła? Jaki był powód, że akurat tego wybrała? Nie możemy tego wiedzieć, bo czy ktoś rozumie perły?
Możemy jednak stwierdzić jedno: perły bardzo rzadko zmieniają wybór (chyba, że trafią na poławiacza, bo wtedy nie mają wyboru). Ta perła wybrała swojego znalazcę i nie był on poławiaczem, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że będzie mogła cieszyć go swym pięknem bardzo długo. Zalśniła delikatnie w słońcu, jakby na próbę, żeby sprawdzić, jakie wywiera wrażenie.
Człowiek był nią zachwycony. Nigdy nie przypuszczał, że będzie posiadał taki piękny klejnot. Jej opalizująca delikatnie powierzchnia nie przypominała niczego, co widział do tej pory. Jakiś człowiek przechodził nieopodal i zakrzyknął "dzień dobry". Znalazca nie odpowiedział, tylko obrzucił intruza wrogim spojrzeniem. "Na pewno chce mi odebrać moją perłę". Pomyślał, po czym zamknął w dłoni swój klejnot.
Od tej pory żył w ciągłym strachu, że straci to, co tak nieoczekiwanym zrządzeniem losu uzyskał. Czujnie obserwował wszystkich wokoło i kipiał w nim gniew, gdy tylko ktoś spojrzał na jego perłę. Nie chciał dopuścić do tego, by miała jakąkolwiek okazje wybrania sobie innego właściciela. Zajęty odpędzaniem intruzów przestał zwracać uwagę na jej piękno.
Nie zauważył, że stopniowo zaczęła tracić swój blask. Nadal jednak trwała przy nim w nadziei, że wzbudzi w nim zachwyt choć raz jeszcze. Bo perły, jak zapewne wiecie czerpią energię życiową z podziwu, jakim są darzone przez tych, którzy ich piękno potrafią docenić. Nieszczęsna perła, strzeżona dzień i noc przed wzrokiem ciekawskich, a i przez swego znalazcę już niedoceniana, straciła swój blask. Jej powierzchnia zrobiła się matowa, potem ściemniała, aż zaczęły powstawać na niej rysy i pęknięcia.
Wtedy perła z dużym smutkiem i bólem podjęła decyzję, że odejdzie od swego znalazcy. Nie odeszła jednak dlatego, że przestał o nią dbać, lecz dlatego, że nie potrafiła już wzbudzić w nim zachwytu. Bo perła nigdy nie obarczy winą swego znalazcy. One bardzo rzadko zmieniają wybór. Tego dnia perła zagubiła się tak samo nagle i niespodziewanie, jak kiedyś się znalazła. Po paru godzinach była już z powrotem w słonych głębinach oceanu, gdzie miała szansę odzyskać chociaż część dawnego blasku.
Tymczasem człowiek dopiero teraz zrozumiał swój błąd. Bo dopiero po stracie potrafimy docenić szczęście, które było naszym udziałem. Rozpaczał długo po zniknięciu perły i choć codziennie chodził nad brzeg morza przesiewać dłonią piasek, to już nigdy jej nie zobaczył. A perły bardzo rzadko zmieniają wybór. Jednej rzeczy, którą zrozumiał, uczył od tamtej pory wszystkich swych synów i wnuków, by nie popełnili oni już nigdy tego błędu:
- Pamiętaj, gdy odnajdziesz perłę, nie martw się, że inni na nią patrzą. To Ty ją znalazłeś a perły bardzo rzadko zmieniają wybór. Dbaj o nią, a ona odwdzięczy ci się swoim blaskiem. Innych zaś podziw dla niej, niech będzie dla ciebie powodem do dumy, której nie zapomnij okazać. Perła, która wie, że jesteś z niej dumny będzie swym blaskiem przyćmiewała brylanty..."
Koma

"Nigdy nie chciałem wiedzieć, jaki będzie ostatni dzień mojego życia. Nigdy nawet nie myślałem o tym, że pewnego razu rano, za moim oknem wzejdzie to samo słońce, które wschodzi w zaklętym kręgu Ziemi, ale – po raz ostatni. Boimy się umierać, jednak żyjemy tak, jakby to mogło zdarzyć się każdemu, ale nie nam. My na pewno będziemy żyć wiecznie. Nikt nie chce się starzeć, a już do śmierci za młodu w ogóle nikt nie jest przygotowany. Nie byłem wyjątkiem.

Dziś mój ostatni świt. Przywitałem go gorzkim posmakiem nieuchronnej rozłąki. Poznałem ją. Miałem więcej szczęścia, niż ci, dla których ta chwila nadejdzie, a oni nie będą jej świadomi. Teraz wiem, że to jest to, co nas wszystkich łączy – jedyne wiarygodne zakończenie wszystkiego, co miało swój początek. Każdy, kto kiedykolwiek się urodził, pewnego dnia powita swój ostatni świt.

Kiedy byłem dzieckiem, lubiłem wyobrażać sobie, jaki będę w wieku 20 lat. Albo 30. 40 lat wyobrażałem sobie jako głęboką starość. Że będę miał żonę i troje dzieci. Że będę dorosły, bardzo ważny, że będę zarabiał pieniądze i na pewno cała moja rodzina będzie szczęśliwa. Wyobrażałem sobie obrazki z mojego bardzo dorosłego życia i każdy z nich był bardzo słoneczny. „Bardzo” to jaskrawy, pojemny, emocjonalny wyraz z dzieciństwa, który miał swój szczególny sens. Wyraz był bardzo duży i zdolny do przekazania tego, co było większe ode mnie albo powinno takie być.

Mam 34 lata. W każdym razie, tyle właśnie miałem, gdy moje życie postanowiło jednak pozostać, a moje ciało nie było w stanie tego udźwignąć.

Tak, wcale nie jestem stary, a teraz zrozumiałem, że nawet nie jestem dorosły. Ale dziś powitałem swój ostatni świt. Dziś aparatura podtrzymująca moje życie zostanie odłączona. Rozumiem, że to była ciężka decyzja, czuję emocje, słyszę rozmowy i rozumiem, że dawno umarłem. Czekałem cierpliwie. Zdążyłem się przygotować, wiele słuchałem, wiele czułem, wiele zdążyłem zrozumieć, przeżyć, przyjąć, pokochać. Jednym słowem – wszystko to, na co dramatycznie nie mamy czasu w życiu.
Taki jestem od dawna. Nie mam dni ani nocy, żyję innym życiem i mierzę jego obecność za pomocą innych parametrów. Ale zawsze czuję, gdy wschodzi słońce. Ludzie po prostu wiedzą, po prostu stwierdzają, że nadszedł ranek. Ja to czuję – że słońce podarowało mi nowy świt. Więcej nic nie wiem o nocy, nie wiem kiedy nadchodzi i co robi. Nie ma jej w moim życiu, podobnie jak nie ma harmonogramów, czasu, dobrej albo złej pogody, nie ma rozczarowań, uniesień i upadków, jestem wolny.

Od dawna nikt ze mną nie rozmawia. Nie wierzcie temu, co pokazują w filmach. Człowiek jest tak skonstruowany, że nie może obcować z kimś, kto z nim nie rozmawia, kto na niego nie patrzy, nie ma żadnej mowy ciała i w ogóle – nie ma żadnej pewności, że cokolwiek słyszy. Jestem świetnym rozmówcą, ponieważ nauczyłem się uważnie i cierpliwie słuchać, a przecież tak mało ludzi posiada tę umiejętność. Nieświadomie lub świadomie każdy wie, jak bardzo jest ona cenna, prawie każdy jej potrzebuje, ale nie kwapi się, by podarować ją innym. Dlatego jest to jeden z najcenniejszych darów, jaki człowiek może ofiarować drugiemu człowiekowi – zostać usłyszanym i zrozumianym.

Kochamy tworzyć sztuczne deficyty, być nieszczęśliwi i bez przerwy czegoś oczekiwać. Cały czas na coś czekamy, jesteśmy tak bardzo wierni swojemu oczekiwaniu, że gdy nadchodzi to, na co czekaliśmy – nie jesteśmy w stanie się z tego cieszyć, ponieważ to nie jest całkiem to, o co chodziło, czego chcieliśmy, na co czekaliśmy i co zdążyliśmy już pokochać. Albo już tego nie potrzebujemy, odechciało nam się, jak gdyby „zamówienie” było na konkretny termin, dzień i godzinę. .. Uśmiecham się. Tak, muszę o tym powiedzieć, ponieważ moje ciało nie jest już zdolne do żadnego ruchu czy gestu. Żyję w stanie idealnego spokoju, o którym często myślimy i mówimy, ale nic o nim nie wiemy i nie potrafimy z niego korzystać. Ja też musiałem się przyzwyczaić.

Często słyszę, jak dzwoni komórka obok mojego łóżka i zmęczony głos ojca wypowiada dwa słowa „bez zmian…” Rozumiem… Ale… Tylko człowiek może być tak mało staranny w swoim sposobie wyrażania się. Życie nie jest statyczne i nic nie jest „bez zmian”. Życie zmienia się w każdej sekundzie, nawet jeśli tylko leżysz – według ciebie nieruchomo – życie dzieje się w tym właśnie momencie, nie ustaje ani na chwilę.

W moim świecie życie odbierane jest inaczej. Prawie nie słyszę dźwięków aparatury, podłączonej do mojego nieruchomego ciała, ale zawsze słyszę, gdy ojciec wzdycha. Nigdy w życiu nie byliśmy tak blisko, jak teraz. Czuję jego nastroje, słyszę jego kroki, zawsze wiem, że to właśnie on przyszedł. Ojciec nigdy nie rozmawia ze mną na głos. Nigdy. Ale znam wszystkie jego myśli i czuję ból, który zadają mu wspomnienia. Czasem mam ochotę wziąć go za rękę, poczuć jego ciepłą, szorstką dłoń i powiedzieć, że nie ma czego żałować, że go kocham, że wszystko, czego pragnę, to – odejść. Jestem bardzo zmęczony. Wszyscy są zmęczeni. Nikt, absolutnie nikt nie potrzebuje tego życia w nieruchomym ciele. Ale milczę. Rozumiem, że on sam potrzebuje czasu, by podjąć tę decyzję.

Ojciec zawsze był wobec mnie surowy, skąpił emocji i czułości, uważał, że tylko w ten sposób zrobi ze mnie mężczyznę. Bał się. Jak wszyscy rodzice - stale czegoś się boją, jak gdyby strach był zdolny cokolwiek zmienić, albo sam w sobie był twórczy. Strach… żarłoczna, nienasycona chimera, która jest w stanie pokaleczyć i zepchnąć w otchłań najpiękniejsze uczucia. Strach paraliżuje, niszczy i jest wiecznie głodny, wymaga ciągle nowych porcji naszych przeżyć. Hodujemy go od szczeniaka, a potem żyjemy z tym wilkołakiem przez całe życie, starając się udobruchać go najlepszymi kęskami, żeby tylko nas nie ruszał. Nikomu nie przyjdzie do głowy wywalić go za drzwi, gdzie zginie z głodu i braku uwagi.

Chciałbym teraz objąć ojca, powiedzieć, jak bardzo go kocham, że nie ma o co się oskarżać, że nie ma czego się bać, nigdy… Ale ja też wyrosłem w jednym pokoju z tą bestią. Ja też uznałem ją za pełnoprawnego lokatora i nauczyłem się ją dokarmiać, byleby mnie nie ruszała. A teraz widzę, jak leży u stóp mojego ojca, głodna i zła, jak pożera ze smakiem resztkę jego sił. „Tato! Tato! Kocham cię!” – chciałbym krzyknąć, ale tu nie wypada krzyczeć, ponieważ ten, czyje serce jest otwarte, słyszy cię dobrze. „Mama też cię kocha!” – dziś wiem to z całą pewnością. Zawsze czułem, że jest obok. Dopiero teraz pozbyłem się poczucia winy. Kiedy mama zdecydowała, by nie przerywać ciąży, ojciec kategorycznie się sprzeciwił. Często kłócili się z tego powodu, ponieważ zagrożenie dla jej życia było bardzo poważne. Nie wolno jej było rodzić, ale mama się uparła. Nigdy nie poznałem matczynych objęć, a po moim urodzeniu nie zaznał ich więcej również mój ojciec…

Poczucie winy zżerało mnie od dziecka. W naszym domu zamieszkała jeszcze jedna, dzika i wiecznie głodna bestia. Wina… Takich dwóch lokatorów wystarczy, by życie stało się kiepską sztuką.

A teraz te dwie bestie - strach i poczucie winy - z głośnym mlaskaniem obgryzają mojego ojca. „Tato, kocham cię! Tatku, dziękuję ci za wszystko! Kocham cię, słyszysz?... Tato, pozwól mi odejść, czas na mnie. Jestem bardzo zmęczony…” – powtarzam to każdego dnia wiele razy. Ale teraz ojciec mnie nie słyszy. Co, do cholery, powstrzymywało mnie, by powiedzieć to wcześniej? Co w ogóle przeszkadza ludziom mówić o swoich uczuciach? Co przeszkadza im żyć, zamiast wyobrażać sobie, że żyją? Ach, tak, te dwie bestie. Dwa żarłoczne, starannie wyhodowane potwory…

Czas na mnie. Jestem gotów… Jednego tylko się nie dowiedziałem – dlaczego tak boli miłość bez wzajemności? I dlaczego jest jej tak dużo? Może dlatego, że od dziecka uczą nas różnych rzeczy, uczą wszystkiego co popadnie, a Miłości – nie uczą. Nie uczą, jak się nią opiekować, jak ją karmić, nie uczą jak z nią mieszkać w jednym pokoju, a przecież tylko Miłość potrafi słyszeć bezdźwięczną mowę, widzieć z zamkniętymi oczami, czuć w bezruchu ciała, oddychać pełną piersią, dawać z serca, tylko ona zna odpowiedzi na niezadane pytania. Całe życie tęsknimy za nią, ale niczego się nie potrafimy nauczyć. Dlaczego? Ponieważ czekamy.

Co zdążyłem zrobić w życiu? Zdążyłem najważniejsze – nauczyłem się kochać. Miałem na to całe życie, a udało mi się dopiero teraz. To właśnie dlatego się zatrzymałem. Kocham. Ale na mnie już czas".

Tatyana Varukha. Przekład I.Z. jest objęty prawem autorskim.
Przypowieści o życiu

"W przypowieści każdy głos ma jednakową moc i niemy kamień może powiedzieć tyle samo, co trajkocząca papuga, a maluteńka mrówka może przenieść większą myśl, niż cała karawana wielbłądów.
Podobnie jest w życiu – najdrobniejsze wydarzenia czasem mówią więcej, niż te wybitne. A nawet brak wydarzenia niewątpliwie o czymś mówi.
Przypuśćmy, że nie byłem w Nowej Zelandii. Jest to fakt równie poważny i zmuszający do refleksji, jak ten, że ty byłeś tam wielokrotni...e. Dlaczego ja tam nie byłem? Nie chciałem? Nie mogłem? Albo może dlatego, że w tym czasie byłem na Madagaskarze? W moim przypadku jest wiele odpowiedzi, w twoim jest tylko jedna: byłeś w Nowej Zelandii.
I podobnie, jak źdźbło trawy w przypowieści nie ruszając się z miejsca może powiedzieć tyle samo, co orzeł, który obleciał kulę ziemską – również wydarzenia ze zwykłego życia mogą opowiedzieć o czymś niezwykłym.
Bo życie to całkiem niezwykła rzecz, nawet jeśli wygląda całkiem zwyczajnie".

Autor: F.Kriwin. Przekład I.Z. jest chroniony prawem autorskim.
"Prawda

Ślepy odwiedził przyjaciela, który cieszył się dobrym wzrokiem.
- Co robisz? – zapytał ślepy.
- Piję mleko. Nalać ci? – odparł przyjaciel...
- Co to jest mleko?
- Taki biały napój.
- Co znaczy „biały”?
- Biały jak łabędź.
- Co to jest „łabędź”?
- Taki ptak z wygiętą szyją, - powiedział przyjaciel, zgiął rękę w łokciu, i dał ślepemu do pomacania.
Ślepy długo studiował dotykiem rękę przyjaciela.
- Dziękuję, - powiedział, - już wiem co to jest mleko".
Wyrzuć to, co nie działa
Wyrzuć wszystko, co nie działa. Teraz. Weź i wynieś na śmietnik.
Buty, dajmy na to, w których się potykasz, jest ci niewygodnie – na śmietnik. Talerz ze starego serwisu, na którym już nic nie podasz – wystaw przed drzwiami, może ktoś weźmie.
Karteczkę z dietą, przyczepiona na drzwiach lodówki (to już nawet nie jest śmieszne!!!)
Codzienne wieczorne rozmowy telefoniczne: „wyobrażasz sobie, co za koszmar!”, a ty: „Uhm! Koszmar!”, a sama przestępujesz z nogi na nogę, bo twój ulubiony serial zaraz się zacznie, kąpiel stygnie (pachnąca kąpiel po ciężkim dniu). Twoja znajoma (ta od telefonu) ma codziennie koszmar – po co ci to?
Wyrzuć słowa, które wypowiadasz rano do budzika: „jeszcze pięć minut”. Albo wstań od razu, albo ustaw pobudkę dla siebie, a nie dla sumienia. Nie działa!
Wyrzuć zwyczaj pocierania oczu, gdy są umalowane – albo się nie maluj, albo nie pocieraj – przecież oczy to boli!
Wyrzuty z powodu tego, czego dziś nie zdążyłaś zrobić – won. Nobody is perfect – powieś sobie na lodówce zamiast diety.
Wyrzuty z powodu przeszłych czynów, stosunków, znajomości, wyborów, które kiedyś zrobiłaś… Wyrzuty – won do diabła. Wszystko się zgadza. Co by się nie zdarzyło, to był jedyny prawidłowy wybór wtedy, w tamtej sytuacji. Żadnego żalu – tylko doświadczenie i wdzięczność. Żadnego rozmyślania „co by było, gdyby…” – albo rób, albo nie myśl. Spróbuj – jak się spodoba, to idź dalej. Lodowisko, nauka japońskiego, poznać kogoś, nowa praca, nowa fryzura, teatr… Jutro, dobrze? Choć jedną rzecz, ok? Zamiast rozmyślania, które trzeba wyrzucić.
Wyrzuć zwyczaj przepraszania po kilka razy. Wystarczy jedno szczere „przepraszam”, jeśli jest powód. Reszta to śmieci, balast.
Swetry, sukienki, dżinsy i inne badziewie, które ci nie pasuje, pogrubia, postarza – won! Żadnych „na działkę”, żadnego „do lasu”! Na przemiał! Przecież nie znalazłaś siebie na śmietniku – masz być zawsze piękna!
Wyrzuć „walizkowe relacje”, które są jak walizka bez rączki, co to i nieść ciężko i wyrzucić szkoda. Ręce ci jeszcze nie odpadły? Zdecyduj się i zamień je na eleganckie, z kółeczkami, takie, co same jadą ku radości wszystkich. Zrozumiałaś metaforę? Pięknie, lekko, komfortowo, pewnie.
Resztki kosmetyków, zbędne lekarstwa, przeterminowane kremy – won! Zasługujesz na świeże, dobre, najlepsze.
Obietnice, że „kiedyś” napiszesz, zadzwonisz, zrobisz, zaniesiesz, kupisz – jeśli wiszą ponad tydzień (no dobrze – dwa!) i nikt nie umarł, to znaczy, że są zbędne. Wykreśl.
Słowa „nie umiem”, „nie znam się” – nie działają. Dowiedz się, naucz, poznaj albo zapłać temu, co umie. Przecież nie prowadzisz hodowli kompleksów, tylko chcesz żyć wygodnie, prawda?
Wspomnienia, z powodu których trzęsą ci się ręce i masz łzy w oczach – won! Jak wrócą – ponownie delete. Nie zatruwaj sobie życia. Było – minęło.
Zwyczaj ciągłego ustępowania, bycia „grzeczną dziewczynką”, przemilczania, nawet gdy czegoś bardzo potrzebujesz, ale „co ludzie powiedzą” – wyrwij z korzeniami! Mów, proś, komentuj, wypowiadaj się – grzecznie i taktownie, ale zgodnie z własną wolą i o swoich potrzebach.
Strach przed starością, chorobą, przed nowym, wątpliwości co do swojej urody i wdzięku, brak wiary we własne szczęście – spakuj i spal, a popiół – na wiatr. To nie działa, nie pomaga. Przeszkadza żyć po ludzku.
Zepsute zapalniczki, długopisy, czajnik, kuchenkę – won. Kupisz nowe.
Zwyczaj przepieprzania czasu w internecie – wywal już teraz, zaraz, natychmiast!
Skończysz czytać – idź na spacer. Tam jest dobrze, jest świeży podmuch powietrza, słońce albo deszcz, zieleń albo śnieg. Przejdź się, pooddychaj, popatrz, posłuchaj, powąchaj.
To żyje.
To działa.
"Była sobie kiedyś smutna dziewczyna. Tak bardzo smutna, że już bardziej smutną być nie można.
Kiedyś idąc drogą spotkała wesołego starca. Smutna dziewczyna nie wiedziała dlaczego starzec się tak raduje. Kiedy podeszła do niego i zapytała go o to, usłyszała w odpowiedzi:
- Każda radość ma swój początek w smutku. Każdy smutek ma swój początek w radości. Smutek pozwala nam doceniać radość i istnieje tylko jeden sposób, żeby go przezwyciężyć – przestać się w nim kochać".

Bajki Małego Bajarza
Copyright (c) 2009 onlyifyouwant | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.