Więzienie
onlyifyouwant
Więzienie jak więzienie, kiedyś się opisze.Charles nadal traktował to wszystko w kategorii jakiegoś mało śmiesznego żartu. Policjant jednak chyba nie był podobnego zdania, bo zawiózł ich prosto na komendę główną, skonfiskował ich rzeczy, z powątpiewaniem patrząc na różdżkę Charlesa ("lubi pan bawić się drewnianym kijkiem?"), a potem ulokował w mało wygodnej celi. Charles natychmiast usiadł na podłodze, a potem wybuchnął głośnym śmiechem.
- Kurwa, po prostu w to nie wierzę - stwierdził, patrząc na Camille. On chyba naprawdę miał jakieś silne powinowactwo do więzień.
Cela faktycznie była mało wygodna. I chłodna. Ale może była to kwestia tego, że nie pozwolili im przywdziać ciuchów (argumentem przeważającym było: skoro zebrało wam się na rozbieranie, to nie będziemy wa tego utrudniać, czy coś w tym stylu). Założyli tylko płaszcze i buty. W dodatku towarzystwo w areszcie też nie było najciekawsze. Kilka celi, które mijali, było zajętych przez jakichś pijanych typków.
Camille przysiadła obok Charlesa. Szczerzyła się, jakby miała powód. Dla niego był to mało śmieszny żart, dla niej całkiem śmieszna sytuacja.
- Stare dobre czasy - mruknęła bardziej do siebie niż do niego. A później szturchnęła Charlesa łokciem i obdarzyła go promiennym uśmiechem. - Nie martw się, wyciągnę nas z tego.
- Mam nadzieję. To znaczy, nie, żebym miał coś przeciwko, bywałem już w gorszych warunkach - stwierdził Charles. Ale wtedy miał i bardziej znaczące powody, a teraz była to przecież tylko niewinna zabawa. Wyprostował swoje długie, gołe nogi i oparł głowę o zimną ścianę. Dopiero teraz zaczęło do niego dochodzić to, że jutro będzie miał potwornego kaca. - Jutro biorę urlop i nawet nie wstaję z łóżka - oświadczył, spoglądając na Camille, która wydawała się szczerze rozbawiona. - To nie jest twój pierwszy raz w celi, co? - No, teraz mogą sobie powspominać.
Camille będzie w jeszcze gorszym stanie, ale jeszcze o tym nie myślała. Widocznie alkohol jeszcze mocno na nią działał. Albo to może przez tę cała sytuację.
Pokręciła głową w odpowiedzi na pytanie Charlesa, przy okazji ochlapując go wodą. Ze słowem "przepraszam" na ustach wyciągnęła dłoń w kierunku jego twarzy i starła kilka kropel.
- Zdarzało się już wcześniej - powiedziała ze śmiechem.
Jeśli Charles liczył na długą opowieść, to się przeliczył. Przynajmniej w tej chwili. Camille wstała ze swojego miejsca i podeszła do krat. Spojrzała w kierunku policjanta i patrzyła tak długo, dopóki on też na nią nie spojrzał.
- Moglibyśmy prosić o herbatę? - zapytała słodkim głosem. - Trochę tu chłodno.
Policjant coś mruknął, ale uśmiechnęła się do niego pięknie, więc nie miał wyboru. Camille za to wróciła do Charlesa.
- Kiedy jeszcze mieszkałam w Londynie włóczyłam się po różnych miejscach - zaczęła. - Miałam dziwny czas i to był chyba mój sposób na odreagowanie. Poczynając od za głośnej muzyki, poprzez wtargnięcia na teren prywatny, na nielegalnych wyścigach kończąc. Zabawa była fajna, ale czasem kończyło się to tak jak dziś. Byłam wtedy trochę inną dziewczyną, chyba dobrze, że ten okres mam już za sobą. Ale zawsze miło powspominać. - Uśmiechnęła się do siebie. Charles nadal był w nie najlepszym humorze, a przecież nie o to chodziło! - Ale zobacz! W czasie jednej nocy zaliczyliśmy wszystkie punkty udanych imprez! Uchlanie, taniec na stole, striptiz, kąpiel w basenie, nie swoim zresztą i starcie z policją! Co to byłaby impreza bez tego wszystkiego?
No, się rozgadała nam dziewczyna. Ale uśmiechnęła się do Charlesa w taki sposób, że nie mógł uznać tej nocy za nieudaną.
No patrzcie, kto by pomyślał.
- Masz rację - stwierdził, kładąc płaszcz na nogach. Było mu tak cholernie zimno w stopy, że wolał świecić swoją rozbudowaną klatką piersiową. Absolutnie nie miał się przecież czego wstydzić. - Też kiedyś zaliczałem różne areszty. - I nie tylko areszty, ale kto by się tym przejmował. - Miałem taki czas, że chyba wszystko przewinęło mi się przez ręce. Swoją drogą, nadal jestem zdziwiony, że nie mam gdzieś dzieciaka - powiedział zupełnie poważnie. - Ale też mam to już za sobą. Chyba jestem na to za stary, bo nie sądzę, żebym zmądrzał.
Samokrytycyzm podstawą, panie Campbell.
Walt też nie wiedział, że ma dzieciaka, aż pewnego dnia okazało się, że jednak ma. Uroczego, sześcioletniego synka. Na wspomnienie tych dwóch panów uśmiech sam wcisnął się jej na usta.
- Może masz dzieciaka, tylko o tym nie wiesz?- zaśmiała się. Zaraz jednak sobie uświadomiła, że to nie jest dobry powód do żartów. Na pewno nie dla Charlesa. Spoważniała szybko. To znaczy, przestała się śmiać, bo nie przestała się do niego uśmiechać. - Jedno jest pewne. Nigdy więcej nie dam ci się tak schlać. Będę umierać przez najbliższy tydzień!
Znów go uderzyła w umięśnione ramię. Naprawdę, powinien zostać w tym płaszczu! Camille musi jak najszybciej ich stąd wydostać, żeby nie mieć przyjemności patrzenia na Charlesa w takim wydaniu.
- Niewiedza jest czasem błogosławieństwem - rzucił niezwykle filozoficznie Charles, rzucając jej rozbawione spojrzenie. - A tobie już mówiłem: jak chcesz trenować boks to zapraszam na indywidualne lekcje. - To przypomniało mu o Amy i jej planach nauki samoobrony, z Camille, zresztą. - Zapiszcie się na tą samoobronę - powiedział, patrząc na policjanta, który wrócił do nich z dwiema herbatami. Magia kobiecych uśmiechów była tak samo mocna jak siła męskiej pięści.
Ach, kobiecy uśmiech potrafi znacznie więcej niż tylko nakłonienie naburmuszonego policjanta do zrobienia herbaty.
- No to teraz patrz - mruknęła do Charlesa w taki sposób, żeby nikt więcej jej nie słyszał. Chociaż może lepiej, żeby nie patrzył.
Podniosła się z ziemi i zgrabnym krokiem podeszła w stronę policjanta. Uśmiechnęła się promiennie, biorąc od niego jedną z filiżanek. Podała ją Charlesowi, a kiedy stała tak zwrócona tyłem do krat dyskretnie odpięła guzik swojego płaszcza. Odsłaniał teraz część biustonosza. Wróciła do policjanta i przejęła drugą filiżankę. Nie trzeba było być wybitnym obserwatorem, żeby zauważyć, że wzrok mężczyzny spoczął tam, gdzie powinien.
- Dziękuję bardzo, sierżancie Samson - odezwała się obniżonym głosem. Wyciągnęła rękę przez kraty, żeby dosięgnąć plakietki z nazwiskiem. I nieprzypadkowo musnęła przy tym palcami jego klatkę piersiową. Policjant już chciał sobie iść, bo chyba się trochę chłop speszył, ale Camille znów zatrzymała go słowem. Ściszyła głos jeszcze bardziej, facet musiał się pochylić, żeby ją usłyszeć, ale nie wyglądał, jakby miał coś przeciwko. - A nie moglibyśmy sobie stąd pójść? Przecież nic złego się nie stało. To tylko niewinny wybryk. Ktoś taki jak pan na pewno potrafi to zrozumieć.
Uśmiechnęła się do swojego rozmówcy zalotnie, oplotła palcami chłodny metalowy pręt krat i ostrożnie pociągnęła rękę w dół. Później trochę do góry i w dół. Policjant przełknął głośno ślinę i sięgnął do kieszeni po klucze. Po chwili kraty były otwarte.
- Przyniosę wasze rzeczy - oznajmił trochę nieswoim głosem i oddalił się szybkim krokiem.
Camille odwróciła się do Charlesa z triumfującym uśmiechem na ustach. Poszło łatwiej niż się spodziewała.
- Ech, kobiety, a mówią, że to słaba płeć - spuentował to wydarzenie Charles, podnosząc się z ziemi. Policjant wręczył im chwilę później ich ubrania, znów dodając sarkastyczną uwagę o "drewnianym kijku". Charles ujął natychmiast swoją różdżkę i schował do kieszeni, konstatując, że od razu poczuł się znacznie bezpieczniej. - Odprowadzę cię do domu, co? - zapytał Camille, zapinając guziki swojej koszuli. Zmęczenie uderzyło w niego teraz ze zdwojoną mocą - w końcu nic dziwnego, dochodziła piąta nad ranem. dnia Śro 13:48, 30 Sty 2013, w całości zmieniany 1 raz
- Słaba, słaba, ale ma swoje sztuczki - skomentowała ze śmiechem. Mężczyźni to tylko mężczyźni, mają swoje słabości. Grunt to wiedzieć, jak je wykorzystać. A ten tutaj był wyjątkowo podatny na manipulację i wyjątkowo nie przepadał za Charlesem. - Chodź, koniec imprezy na dzisiaj - powiedziała, wyciągając rękę.
Camille mimo wszystko uznała ten wieczór za wyjątkowy udany. Ten incydent z policją chyba tylko wszystkiego dopełnił. Za jakiś czas będę się z tego oboje śmiać, nie tylko Camille - dorośli, odpowiedzialni ludzie. Szkoda tylko, że skończy się potwornym kacem i, najprawdopodobniej, chorobą, ale było warto.
No, poszli.