Sniadanie u Antoniego
onlyifyouwant
Śniadanie u Antoniegoz cyklu: miniatury prozaiczne
- Witam, moja miła. Będę się czuł zaszczycony goszcząc cię u siebie jutro na śniadaniu - Głos Antoniego w słuchawce zabrzmiał niczym muzyka, a „jego miłej” zaśmiały się oczy. Cieszyłam się na te śniadania jak dziecko.
Bo śniadanie u Antoniego nie jest takim sobie zwykłym śniadaniem Nie jest też „śniadaniem z kolacją” (albo odwrotnie). Śniadanie u Antoniego nie ma podtekstu erotycznego, co nie znaczy, że seks jest dla Antoniego kwestią doskonale obojętną. Antoni po prostu oddziela sprawy seksu od pozostałych. Tak też ma się rzecz ze śniadaniem
Być zaproszoną przez Antoniego to nie byle jaki zaszczyt; znaczy to mniej więcej, że jest się kobietą nieprzeciętną, bo tylko kobiety nieprzeciętne zaprasza Antoni na swoje niebanalne śniadania.
Jak się może Szanowny(a) Czytelnik(czka) domyśla – sam Antoni jest osobą niebanalną.
Można go określić mianem człowieka Renesansu. Poeta, prozaik z uznanym dorobkiem, malarz, kompozytor.
Ujmując rzecz krótko: wydał dwa tomiki wierszy, za jeden z nich otrzymał prestiżową nagrodę literacką, napisał kilka książek, z czego jedna stała się kanwą scenariusza na całkiem zgrabny film, dwie inne zostały przetłumaczone na języki obce. Miał też wernisaże zauważone przez krytyków, a Pewna Znana Piosenkarka śpiewała piosenki jego autorstwa.
A poza tym Antoni to dusza człowiek i dusza towarzystwa.
O Antoniego nie można być zazdrosną. Jeśli jest się jedną z wybranych - to już jest wystarczający powód do zadowolenia. Inne? A czy to ważne?
Spytacie, co takiego szczególnego było w tych śniadaniach. Odpowiem krótko: całokształt.
- Dziś pyzy – wołał niosąc parujący półmisek. - Pyzy na śniadanie? - śmiałam się - No nie, nie mogę. - Nie lubisz? - A czy ja czegoś nie lubię? - odpowiadałam pytaniem na pytanie. Siedzieliśmy na tarasie od słonecznej strony, bo tylko rankiem można było siedzieć „od słonecznej strony” i zajadaliśmy pyzy polane masłem. Pyzy, oczywiście „samorobne” czyli robione osobistą ręką Antoniego. W tle Janis Joplin wołała „Cry, cry, babe”, a my sobie tak... pyza za pyzą. (A swoją drogą, jak on wie, co ja lubię, bo i pyzy i Janis Joplin, choć może niekoniecznie jednocześnie.) - Mów, co u ciebie.- Grypę miałam, ale już jestem zdrowa. Za kilka dni wyjeżdżam do Mediolanu. - Giuseppe? - Tak, Giuseppe... jeszcze.
Nigdy nie wiedziałam, czy mogę mu opowiadać o kolejnych moich narzeczonych. Mówiłam więc tylko tyle, ile chciał wiedzieć, choć może pytał z grzeczności. - A co z twoimi reportażami.- Przyjęte. Cieszył się razem ze mną, rozpytywał o szczegóły. - A ty, co u ciebie? - pytałam, kiedy już wyczerpałam temat mojej pracy, mojego narzeczonego i moich wyjazdów. - Za miesiąc lecę do Stanów. Poproszono mnie o kilka wykładów na Uniwersytecie w Michigan. - Polubili cię tam. Spotkasz się z Karen? - Nie, raczej nie. - Ale się wyrwałam - zganiłam się w myślach za to niewczesne pytanie.
Trochę podejrzewałam, że za zaproszeniem stoi Karen, duńska eks przyjaciółka Antoniego.
- Będę mieszkał u profesora Sterna - dodał, czytając w moich myślach.- Chciałbym też pojechać na kilka dni do Flint. Pamiętasz, spędziłem tam dzieciństwo. - A tak. Czeka cię zatem podróż sentymentalna.- Już się na nią cieszę.
Wrócił z tej Ameryki jakiś przygaszony, nieswój jakiś. - Czyś nie chory przypadkiem? - pytałam na kolejnym naszym śniadaniu. - Zmęczony nieco. No, ale ty kwitniesz. Czyżby kolejna, wielka miłość? - Ee, daj spokój. Nigdy więcej. Ty opowiadaj, jak było. Rozpromienił się nagle, uruchomił laptopa. - Popatrz, co za widoki.- Oglądaliśmy filmy w trakcie śniadania. Bo tym razem było exclusive. Krewetki i szampan. - Zagram ci coś. Antoni usiadł do fortepianu.
Sączyłam szampana i słuchałam smooth jazzu. „Are You T h e One” - jakbym słyszała Petera Cincotti. Nie powiem mu, że Maryla już roztrąbiła „na salonach” o tej karczemnej awanturze, jaką mu na bankiecie w NY zrobiła niezupełnie trzeżwa Karen. Skoro on o tym nie mówi. - A, wiesz – wyrwał mnie z zadumy – porobiłem trochę szkiców. - Tam, w Stanach? - Tak, tu pokończyłem. Mam dla ciebie akwarelkę.
Z oprawionej w ramkę akwarelki patrzyła na mnie znajoma twarz dziewczynki o smutnych oczach, siedzącej na ławce w Central Park. Zagubione dziecko w wielkim mieście. - Miałeś moje zdjęcie? - Pożyczyłem sobie kiedyś to stojące u ciebie na półce. Dawno już.
Śmierć dopadła go pewnego samotnego popołudnia. Przejeżdżałam w pobliżu i kiedy zadzwoniłam, usłyszałam w słuchawce rzężenie. Wydawało się, że pojawiłam się w samą porę, może w ostatniej chwili, by go jeszcze uratować. Ale nieposłuszne serce samo wyznaczyło jego czas.
Dopiero kilka miesięcy póżniej odważyłam się przekroczyć progi gościnnego domu, na któreś z kolei zaproszenie. - To dla ciebie – mówił Antoni-junior wręczając mi pudełko przewiązane kolorową wstążką. - Pisał tę książkę z myślą o tobie. To rodzaj pamiętnika – dodał wyjaśniająco.- Nie znam treści, ale wspomniał o tym w testamencie. Machinalnie odchyliłam okładkę: „Dla tej jednej jedynej, która rozświetlała moje samotne śniadania” - Przychodż tu jak dawniej – usłyszałam - on by sobie tego życzył.
- Daj mi trochę czasu...
Przyjechałam po roku. - Pani, taka posiadłość i tak się marnuje. Sąsiad z naprzeciwka nie ukrywał żalu. - Młody siedzi za granicą, a tu... ehh, szkoda gadać. Odszedł machając ręką z rezygnacją. Pordzewiała kłódka z trudem dała się otworzyć. Weszłam jak do siebie, a właściwie naprawdę do siebie. Nikt nie mógł przewidzieć, że pomiędzy kartkami pamiętnika znajdę testament z najostatniejszą datą.
(as)
Julio , piszesz pięknie , tak obrazowo , co mogę więcej napisać , zapiera dech dnia Pon 8:44, 06 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz