ďťż

OSZUSTWA FILMÓW PRZYRODNICZYCH= Natura na niby

onlyifyouwant

OSZUSTWA FILMÓW PRZYRODNICZYCH Natura na niby

http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/natura-na-niby,1,3703685,kiosk-wiadomosc.html

Oswojone zwierzęta z prywatnej hodowli, które udają dzikie drapieżniki. Odgłosy z dżungli nagrywane w studiu. Starannie wyreżyserowane sceny pościgów i polowań. W taki sposób kręci się filmy przyrodnicze, które w przekonaniu widzów pokazują całą prawdę o świecie natury.

Był początek lat 80. Chris Palmer przyniósł do domu kopię swojego pierwszego filmu przyrodniczego. Jego żona Gail była zachwycona. Szczególnie oczarowały ją zbliżenia niedźwiedzia grizzly brodzącego w strumieniu. Kiedy zapytała męża, jak udało im się uchwycić dźwięki kropel, spadających z łap zwierzęcia, ten bez żenady przyznał, że odgłosy te dograł później dźwiękowiec: wystarczyło włączyć mikrofon i pochlapać ręką w sadzawce. Gail była zdegustowana. – Jesteś oszustem! – powiedziała mężowi.

Palmer wyprodukował później jeszcze wiele dokumentów, ale nie opuszczały go wyrzuty sumienia. Po trzydziestu latach postanowił wyznać własne winy, a przy okazji odsłonić kulisy pracy swoich kolegów po fachu. Kilka miesięcy temu opublikował książkę "Shooting in the Wild" (Filmowanie natury), w której opisał takie sztuczki, jak aranżowanie scen walk zwierząt i dodawanie odgłosów spoza planu zdjęciowego. Zdradził, że dzikie stworzenia, które oglądamy na kanałach Discovery czy Animal Planet nie zawsze są dzikie, a sceneria w tle bywa mniej naturalna, niż nam się może wydawać.

– Ludzie myślą, że filmy przyrodnicze pokazują całą prawdę o naturze – mówi Palmer, przechadzając się po waszyngtońskim zoo. – Ich autorzy zapewniają przecież, że podglądają życie zwierząt niezakłócone obecnością człowieka. Tymczasem w rzeczywistości aż roi się w nich od śladów ludzkiej ingerencji.

W swojej książce Palmer uświadamia nam podstawowy problem, z jakim borykają się dokumentaliści: w świecie przyrody zazwyczaj wieje nudą. A dzikie zwierzęta nie lubią, gdy się na nie patrzy. – Jeśli przycupniesz gdzieś w dziczy, by obserwować naturę, z pewnością przez długi czas nic się nie wydarzy – potwierdza Maggie Burnette Stogner, autorka wielu filmów przyrodniczych.

Zdobycie dobrego materiału to ciężki kawałek chleba. Bywa, że ekipa musi spędzić kilka tygodni w ciężkich warunkach, by nakręcić zaledwie jedną ciekawą scenę. Szczególnie trudno jest trafić na moment narodzin zwierzęcia, albo pościg drapieżcy za ofiarą. Filmowcy ułatwiają więc sobie zadanie, aranżując te wydarzenia.

Fałszerstwa w filmach przyrodniczych mają długą tradycję. Po latach okazało się na przykład, że lemingi ze słynnego disneyowskiego dokumentu "Białe pustkowia" z 1958 roku nie rzucały się z urwiska do oceanu całkiem dobrowolnie: pomagali im w tym członkowie ekipy filmowej. Z kolei ptaki z "Makrokosmosu" z 2001 roku były wytresowane tak, by nie bały się lecieć blisko kamery.

"Dzikie" zwierzęta często pochodzą z prywatnych hodowli, dźwięki natury powstają w studiach, a twórcy dokumentów nagminnie podrzucają drapieżnikom potencjalne ofiary. Jak pisze w swojej książce Palmer: "Jeśli zobaczysz w filmie niedźwiedzia pożerającego martwego jelenia, prawdopodobnie będzie to oswojony misiak, który szuka ukrytych w brzuchu rogacza cukierków". (...)

Palmer twierdzi, że postanowił ujawnić branżowe sekrety w chwili, gdy filmowcy pracują pod coraz większą presją ze strony swoich pracodawców. Produkcja dokumentu ma być tania, a materiał powinien być nakręcony w możliwie jak najkrótszym czasie.

Jednocześnie wysyp nowych kanałów telewizji kablowej powoduje, że w eterze pojawia się coraz więcej programów o zwierzętach. Decydenci układający ramówki wiedzą, że muszą wygrać konkurencję o widza, chcą więc pokazać przyrodę w sposób ciekawszy, niż robili to inni. Chcą też, by nowe odcinki powstawały jak najszybciej.

– Kiedy zaczynałam pracę w National Geographic, filmowcy spędzali w terenie trzy lata – mówi Stogner. – Dziś szefowie wysyłają cię w jakieś miejsce i chcą, byś za miesiąc wrócił z nowym materiałem. A rekiny niekoniecznie przejmują się takimi terminami.

Dla ludzi z branży filmowej rewelacje Palmera nie są niczym nowym. Wszyscy doskonale wiedzą o ustawianiu scen i podobnych sztuczkach. Pozostaje pytanie, na co można przymknąć oko, a czego zaakceptować nie wolno.

W programach pokazujących dziką przyrodę najważniejszy jest realizm. Dopóki zwierzęta zachowują się naturalnie, a sytuacje, które ogląda widz, mogłyby się wydarzyć w naturze, szefowie stacji zgadzają się na drobne oszustwa.

– Najważniejsze, żeby w sytuacjach, które oglądamy na ekranie, obowiązywały prawa biologii – podkreśla Scott Wyerman, przedstawiciel National Geographic.

Wyprodukowany przez tę stację film "Zew Północy" z 2007 roku pokazywał siedem lat z życia niedźwiedzicy polarnej i jej potomstwa. Jednak jak przyznaje Wyerman, nie sposób przez tak długi okres śledzić jednej rodziny dzikich zwierząt. Dlatego w główną bohaterkę dokumentu, Nanu, wcieliło się kilka osobników. Jest o tym zresztą mowa w napisach końcowych.

Fred Kaufman, producent filmów dla prestiżowego programu Nature z kanału PBS nie widzi nic złego w "zatrudnianiu" przy produkcji dokumentów zwierząt trzymanych w niewoli. – Zwierzę to zwierzę. Zawsze jest nieprzewidywalne. Dzikie czy oswojone, to sprawa drugorzędna – wykłada swoją filozofię Kaufman. – Natomiast protestowałbym, gdybym zobaczył na planie człowieka zakładającego kostium goryla.

Sam Palmer wyprodukował w swojej karierze ponad 300 godzin programów przyrodniczych. Współpracował między innymi z kanałem Animal Planet i wytwórnią Disneya. Przyznaje, że chociaż jego ekipa starała się jak mogła, czasami musieli uciekać się do manipulacji.

W 1996 roku, podczas kręcenia dokumentu "Świat wielorybów", Chris odtwarzał nagrane na taśmę głosy morskich ssaków, żeby zwabić je do zatoki, gdzie czekali operatorzy. Filmowcy sfabrykowali też historię samicy humbaka, która razem ze swoim młodym miała przepłynąć z Hawajów do wybrzeży Alaski: na zdjęciach dokumentujących podróż w rzeczywistości pojawiają się dwa różne zwierzęta.

* Innym razem Palmer wysłał do Jukonu w Kanadzie parę operatorów z zadaniem nakręcenia zdjęć do dokumentu o wilkach, zamówionego przez wytwórnię Imax. Mimo że spędzili w terenie sześć tygodni, wrócili z pustymi rękami. Film musiał jednak powstać, więc Chris zdecydował się nagrać brakujące sceny, wykorzystując zwierzęta wypożyczone od firmy Animals of Montana, specjalizującej się w tego typu produkcjach. Ujęcie wilczycy karmiącej swoje młode dokręcił na zbudowanym specjalnie w tym celu planie. Krótka informacja o tym pojawiła się gdzieś w napisach końcowych. Autor "Shooting in the Wild" wątpi, czy ktokolwiek ją przeczytał.

Chris Palmer urodził się w Hongkongu w rodzinie brytyjskiej. W Londynie kształcił się na inżyniera. Po studiach spędził siedem lat projektując okręty dla marynarki wojennej. W 1972 roku wyemigrował do USA; za czasów prezydentury Cartera pracował w Agencji Ochrony Środowiska, później zajął się lobbingiem. W 1982 roku przekonał Teda Turnera, właściciela kanału TBS, do produkcji programów przyrodniczych.

Dziś 63-letni Palmer martwi się o nowe pokolenie producentów programów przyrodniczych. Żeby utrzymać się na rynku, będą musieli przeskoczyć poprzeczkę podniesioną przez Steve’a Irwina, słynnego "łowcę krokodyli", który jeszcze przed śmiercią od ukąszenia płaszczki pokazał, że można zdobyć dużą widownię małymi środkami.

Twórcy najnowszych programów kierują swoją ofertę do "prawdziwych facetów": kanał Discovery co roku prezentuje cykl "Tydzień rekina", wypełniony historiami morskich drapieżników, które atakują ludzi, a Animal Planet produkuje serię "Dzikość bez cenzury", na którą składają się ujęcia szarżujących zwierząt, przypadkowo uchwycone przez kamerę.

O tym, jak ewoluowały w ostatnich latach filmy przyrodnicze, można się przekonać, oglądając choćby jeden odcinek "Szkoły przetrwania" emitowanej przez kanał Discovery. Jego gospodarz Bear Grylls wskakuje w ubraniu do strumienia gdzieś w dżungli, chwyta w ręce ogromną jaszczurkę, po czym roztrzaskuje jej głowę o pień drzewa. Palmer zastanawia się, co chcą przekazać widzom autorzy tego programu: jak przeżyć wśród dzikich bestii, a przy okazji ugotować sobie obiad? Chris podejrzewa zresztą, że zwierzę zostało wcześniej podłożone przez ekipę. Właściciele stacji odrzucają podobne oskarżenia, sugerując, że Palmer chce oczernić prowadzącego program.

Autor "Shooting in the Wild" proponuje, żeby filmy przyrodnicze zaczynały się od oświadczenia typu: "Wszystkie sceny, które za chwilę obejrzycie, wydarzyły się naprawdę i nie zostały zaaranżowane". Lub, co bardziej prawdopodobne: "W niektórych ujęciach wystąpiły oswojone zwierzęta". Tylko kto chciałby je wówczas oglądać?
Autor: Daniel de Vise
Źródła: Washington Post


http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/pomoc-ludziom-maja-w-genach,1,4154373,kiosk-wiadomosc.html

Pomoc ludziom mają w genach
wczoraj, 14:06
Richard Gray

Powszechnie wiadomo, że psy mogą nauczyć się przynoszenia kapci, służyć jako przewodnicy niewidomych i zaganiać owce. Jest jednak wiele innych gatunków zwierząt, które równie dobrze radzą sobie w roli pomocników ludzi.

Rybacy z Ameryki Południowej korzystają przy połowach ze wsparcia delfinów, afrykańskie plemiona wykorzystują ptaki do znajdowania miodu, a myśliwi w Azji szkolą orły, by zabijały zwierzynę. Są to przykłady zachowań zwanych "współpracą międzygatunkową" – ewolucyjnego przystosowania dzikich stworzeń do pomocy ludziom w znajdowaniu pożywienia. Według ekspertów tego typu symbioza może świadczyć o tym, że człowiek nauczył się wykorzystywać zdolności zwierząt, zanim zaczął je tresować, a następnie udomawiać.

Tom Hugh-Jones, członek zespołu, który dokumentował przykłady takiej współpracy, mówi: – To niesamowite zjawisko, często bowiem wydaje się, że to zwierzęta inicjują te relacje i dają ludziom wskazówki.

Kooperacja ta przedstawiona została w przełomowym serialu BBC "Human Planet", który pokazuje, w jaki sposób człowiekowi udało się zasiedlić cały świat i przystosować do życia w niemal każdym środowisku. Najbardziej niezwykłym przykładem takiego związku jest zachowanie grupy delfinów z Laguna w Brazylii, które spędzają ryby w kierunku stojących w płytkiej wodzie rybaków, a potem nawet sygnalizują im, kiedy zarzucić sieci. Delfiny łapią następnie zdezorientowane ryby, które próbują uciekać.

Hugh-Jones, producent serialu, tłumaczy: – Delfiny starają się skierować ławice na płytką wodę, gdzie stoją rybacy, po czym bardzo energicznie i widowiskowo nurkują, często wynurzając się z wody. Rybacy traktują to jako sygnał do zarzucenia sieci. Wydaje się, że mogło się to zdarzać dużo częściej w dawnych czasach, kiedy jeszcze nie dysponowaliśmy sieciami i technologią ułatwiającą łowienie.

Innym przykładem jest zachowanie ptaków zwanych miodowodzikami, które za pomocą gwałtownych ruchów i gwizdania wskazują Masajom z Kenii drogę do gniazd pszczół. Masajowie rozbijają je, by pozyskać miód, a ptakom zostawiają larwy owadów.

– Ptaki te wiodą samotnicze życie i są opuszczane przez rodziców w bardzo młodym wieku, więc zachowanie to jest raczej zapisane w ich genach, a nie wyuczone – wskazuje Jane Atkins, która reżyserowała część filmu poświęconą miodowodzikom. – Sugerowałoby to, że ta symbioza trwa od bardzo dawna. Masajowie wyruszają na sawannę z bydłem, ale bez większych zapasów żywności, wykorzystują więc ptaki, by znaleźć miód do jedzenia.

Alan Beck, dyrektor Ośrodka Badań Więzi Ludzi i Zwierząt na Purdue University w Indianie twierdzi: – Są to najprawdopodobniej relacje, które sięgają bardzo wczesnego etapu w historii ludzkości, kiedy dopiero uczyliśmy się, jak można wykorzystać pomoc zwierząt. Teraz zaczynamy pojmować, że nasze związki ze zwierzętami są dużo istotniejszym elementem strategii przetrwania, niż dotychczas sądziliśmy.

W programie widzimy także kazachskich myśliwych w Mongolii, polujących wraz z orłami przednimi. Zabierają oni pisklęta z gniazd, po czym tresują je, by zabijały lisy i inne ssaki na olbrzymich, oblodzonych pustkowiach w górach Ałtaj.

Kiedy orły już w pełni dorosną, jadą z myśliwymi konno na polowania. Ptaki te potrafią uśmiercić zwierzęta nie mniejsze od nich samych – lisy, króliki, świstaki, a nawet młode wilki. Orły dostają w nagrodę do zjedzenia płuca swych ofiar.

W innych częściach świata rybacy korzystają przy połowach z pomocy wydr i kormoranów, podczas gdy w Birmie łapie się dzikie słonie i uczy je wynoszenia drewna z dżungli. Badania sugerują również, że zdolność zwierząt do kooperacji z ludźmi jest dużo większa, niż dotąd uważano. Naukowcy z Uniwersytetu Cambridge odkryli, że sójki potrafią współpracować z ludźmi przy rozwiązywaniu niektórych zadań. Nauczyły się one, jak koordynować swoje czynności z człowiekiem, by dostać w nagrodę jedzenie.

Ljerka Ostojic, która prowadziła badania, podkreśla: – Sójki nie są ptakami stadnymi, ponieważ mają silny instynkt terytorialny, ale są bardzo inteligentne.

Odkryliśmy, że sójki potrafią rozwiązywać we współpracy z człowiekiem dość skomplikowane praktyczne zadania.
Autor: Richard Gray
Copyright (c) 2009 onlyifyouwant | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.